Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Na skraju Wolności


Rekomendowane odpowiedzi

Dialog/Monolog

(Podróż w Pustotę)

Wędrowiec:
Z otchłani wołam tym niezmordowanym wrzasku.
Wciąż pustka dokoła,
Panicznie wyglądam znad brzasku.
Młodymi laty przemierzałem rozmaite stepy,
Wokół zdławiony widok tymi – chodzące cepy!
Tworzący brzemię w stargane oblicze.
I racząc dźwięcznych uroki, ukręca się bicze.
Goniłem jak falami pędzony o błędzie i w znoju.
Wytrwać! Bodaj zaniosą do bram spokoju.
Dalibóg, gdzie nie wyprzedzałem narodów szczepy.
Tam niewola wrzała, atoli człowiek ślepy!
Wędrując przez wypukłe krainy,
Brnąc za horyzontów głębiny.
W nocnym zatracony mroku,
Grały i owady zatajone w stoku.
Sam, patriarchą dróg, wysnuwałem strony.
I tworzyła więź te długie eony.
Wstąpiłem poza miasta granice.
Jak mnie tedy rozkazały źrenice.
Słyszę, jakby coś stukało z oddali .
Porywiście ruszyłem, i wichry powiali.
Tam starzec kołacze strudzony.
Przy nim koliście latają gawrony.
To, on, o którym w metropolii posłyszałem śmiechy.
Szydercy zatraceni i przeklęci!
Lica ich dwoiste, swoją pogardą objęci.
Przeciw sobie wzniecają bitwy wieńczące.
Zaklinając z pretensją do losu,
A serca daremnie walczące.
Precz! Myśl ode mnie!
Sama niepozorna, o sile planety.
Która krąży uporczywo w głowie poety.
…Pójdę, rzekła mi głowa.
Posunę jak w rytm wyśpiewuje sowa.



Starzec:
Kogo ja widzę?
I to w moje stronę idzie.
Czyż to żebrak… (jeszcze) złodziej?
Eej człowieku! Czegoż szukasz w mej gospodzie?

Wędrowiec:
Pragnę wypuścić mego cienia,
Może pragnę swego przypomnienia!
Mówią, żeś jest bajkarzem, znasz ty wiele baśni
jakich słuchają głowy.
Jam nie przyszedł słuchać takiej mowy, ja szukam odnowy.

Starzec:
Kogo sumienie trapi, czy dawne postępki trudzą.
Tylko w wyobraźni chowajcie chęci, rąk zaś nie ubrudzą.
Słyszałem tysiące ludzi powieści, tylko w tym ma moc się mieści.
Cóż pomóc ci ja mogę, jak tylko do bajki powiodę.

Wędrowiec:
Lecz co sieją ludzie, prędko obumiera,
a ode mnie słowo, juści zawżdy w duszy uwiera.
Nie chcesz ty by baśń prawdą się stała?
Widzisz starcze ten ogień?
To płomień, co reszty życia wypala!
Jak go ugasić? Serce żwawo zapytuje.
Lecz zaprawdę czas go tylko zdegraduje.

Starzec:
Trzeba mieć nadzieje, bo prędko jak wiatr radość twą rozwieje.

Wędrowiec:
Dla mnie nadzieja, jak gwiazda wypalona.
W radości nie znajduję ostoi, przeto ona wydalona.
Kto się łudzi nadziei kroplą małą, do oka wnet kieruję się całą.

Starzec:
Włóczęgo, u ciebie wielkie dopatruje katusze.
Czymże masz strudzoną duszę?

Wędrowiec:
Jakie winy moje?
Sam cisnę oręż niezliczony w serce podwoje.
Cena to zaiste wielka, strudzonego cienia.
Żem tylko jest dla odkupienia.

Starzec:
Kim ty jesteś taki?
Skądże twój ród? Widać po tobie, żeś długą przebył drogę.
Ty skrywasz widać dużą trwogę.

Wędrowiec:
Moja droga - końca wypatruje niekiedy.
Bezludna a jak ptak bez obaw lecę od gawiedy.
Daremnie szukać u mnie rubieży!
Sam ich nie znam, sam nie mogę ich zmierzyć.
Idę, kędy mnie wiatry skierują.
Tam, skąd też same emanują.
Nie mam domu, ani towarzysza.
O samotnym kroku nader się panuje cisza.
Moja trwoga – ta, cielesna ozdoba.

Starzec:
Zostań u mnie bez obawy, dam ci dach nad głowę,
czy pieniądza, strawy…

Wędrowiec:
Twoją strawą najeść się nie zdołam,
i o pieniądz wszak nie wołam.
Dach mój jest rozległe niebiosa, a strawą poranna rosa.
Czy księżyc lśni nad głową czy słońca ogłuszony promieniami,
Brnę bezustannie nad wszelkimi dolinami.

Starzec:
Dokąd idziesz?

Wędrowiec:
Tam, kędy restrykcja się nie wdziera.
Nigdy więcej się nie żyje i nie umiera.

Starzec:
Przeto ciężka to sprawa!
Nie pojmuję jakie twoje zmartwienie, powiedz jaśniej.
Cóż to jest te utrapienie?

Wędrowiec:
I tyś zatracił tę - wolność.
Lecz ja, niewoli mam dość.
Szukałem doń ścieżki jak rzeka ujścia w morza.
Byłem i w mieście, cóż tam jest? O zgroza!
Wielu, tak spętanych, zbierających ziarnie.
Ah! cóż, wy wszak chcecie ciułać marnie!
Idę… chyba w zapomnienie, oby znikły rychło moje cienie.

Starzec:
Jam przecie wolny jest, co ty opowiadasz.
Co ty mnie tu bujdy gadasz.
Nasze miasteczko choć małe, to niepodległe.
Każdy trzyma swoją cegłę.
Ah…
Znam ja każde nasze prawo.
Co jak chochlik strzegę żwawo.

Wędrowiec:
Sam ferwor rozgwarów, nudnej filistrów istoty.
Pośród snujących ciemięż, kmioty.
Miasto zapadło zjełczale, wisząca ta trwoga.
Nim zniknie kaźń, jako tęczy odnoga.
Konterfekt posępny godzien tylko złudzenia.
Jęki, tańce, smuty i bawienia.
Naród zawiły, myślą zdyszany dosadnie.
Sam umysł, łatwo nimi władnie.
Cóż za to farsa!
Codzienne rozterki, kłamliwe grymasy sadzą.
I ogromy spiętrzonych śmieci gromadzą.
Nie mi, jest z wami biegać po obręczy kole.
Nie za waszymi wyglądam powaby na czarnym dole.

Starzec:
Dziwne ty rzeczy mówisz,
Jak mi się zdaję ty nic nie ulubisz!
Czego chcesz ode mnie jeszcze?
Dam ci ja przestrogę, baję obwieszczę.
Tylko odejdź już w niepamięć wieszczu,
Coś przybył nagle niczym z chmury deszczu.
Bo sam wpadnę w twe sidła!
Jakie mnie prawisz smutne mamidła.
Pragnę dożyć końca spokojnie na łonie natury.
Ty zaś przyciągasz zamętu chmury.

Wędrowiec:
Masz rację, ciągnę dyszący wspomnienia.
Pragnąc jedynie zaiste, uwolnienia!
Czy są smutne czy wesołe…
Sami ostrzymy na siebie klingę cierpienia.
I napełniamy się wiarą pełną zwątpienia.

Starzec:
O nie!
Każdy pragnie szczęścia dla siebie.
Aby na ziemi dlań było jak w niebie.

Wędrowiec:
Co słyszę?
Bądź ostrożny, bo zmurszała myśl wyciekła…
Taka intencyja zamienia się często w piekła.
Co sprawia, iż zajęty każdy swoim brzuchem.
Nie obchodzi co się stanie z jego duchem.
……………………………………………………………..


Wędrowiec:
Idę więc… -znowu pustka.
Gdzież znajdę podobne mi oko?
Samotność! tyś mi jedyną…
Kto zrozumie mnie jak gwiazdy wysoko.
Słowa me, zbyt kanciaste na pospołu głowy,
Szukam ja choć jednego, co wysłucha mej mowy.
O przyjdź ty, co nocą władasz duszami.
Co o tobie dziady powiadają bajami.
Wszakże, wprzódy zamarłem.
Gardząc jeszcze wytworami czasu.
I szatę przed oczyma, z tajemnic rozdarłem.
Bom innego rodu przywarły.
Stąpam pośród obcych ludów.
A nad myśli uniesiony, dla nich umarły –
wstąpiłem zasię w lot życiodajny!
Wynosi w wszechświata bezmiary.
Spowite juści jaskrawym nankinem.
Odsłaniając swe prastare czary!
Gdym świata tony wypuścił z dłoni.
I w nicość złapany majestatem.
Jako pyłek lecący nad więdnącym kwiatem.
Ponad jęki, łzy i śmiechy kroczące, poza miary i skały wiodące,
Wołają nazad zmory.
To tam, umarły żywione upiory!
Próżno w kutych słowach, mędrczych cudzych głowach patrzałem żywoty
i nad niebo wytężałem chęci.
Cóż za pomylenie!
Sam sobie nadaję blasku nad tumany miraży.
Czuję nostalgię, co jak ogień wieczny się żarzy.
Lecę? Choć za prawdę od czego!
Żywię iskierkę potrzeby, znaleźć miejsca mego.
Tak jak silnie uczucie się we mnie pieni, tak pragnę odejść z czasoprzestrzeni.
Azaliż zbyt wiele wymagam?
Czyż zbyt małą wiarę na to pokładam?
Tęsknota chłonie mnie jak padlinę ziemia.
Złapany! Jak złoczyńca w lochu, nie ma wytchnienia.
W tonach miłości potęga się chowa.
Drży i wybrzmiewa, milczenie jej droga.
Za tym głosem brnąłem tajemnej struktury, niepojętnej barwy.
Wijących się wszędy, jak muchowe larwy.
Dotarłem tu, na skraje pół-światów.
Jakby z lekka spóźniony.
I żadnych ręka nie dosięga mnie katów.
Widzę mą władzę, aby wyrwać śmierci koronę!
Wnet poślę tylko chęci swawolnie, w ducha je wionę.
Ta potęga jaką w sobie skrywam,
Obojętny powszednim mamidłom.
Dalekie obszary wciąż nowe zdobywam.
Żem teraz myślą rządzę, jam wszystkość w iskrze jedności.
Ogarnięty siłą jaka pała w całości.
Kłamią ci, co mówią od śpiącej głowy, nie zawarłszy ducha ugody!
Spoglądam na dziejów odwieczne cierpienia,
Za nich bolałem i w żalu buchałem.
Nie znają oni swego imienia!
Lud, który wolnością gardzi, nie dojrzeć gniew się utwardzi…
Chyżej, zrazu ku górze nie podołają.
.………………………………………………………………………………………………….


Wędrowiec:
Wschód słońca wręcza światła uspakajającego.
Głosy nowego dnia rosną, jak z nieba grzmiącego.
Każde drzewo rumieńców nabiera,
W wybujałość barwa zieleni listki ubiera.
A zew już ze snu nocnego przeziera.
Rzeka płynąca jak żywot człowieczy,
Jaśniała nieubłaganie, wszystką obawę zniweczy.
Patrzę, tam z pomiędzy drzewy idzie postać niemrawa.
Z pieśni ptaszyn went zrobiła się wrzawa.
Podchodzi bliżej z głową ciężarną.
Z każdym krokiem widać minę marną.
On, ku mnie kieruje stopy.
Depcze oślepło w bagniste potopy.
On spragniony rozmawiać…


Nieznajomy:
Co ty czynisz tam człowieku z brodą?
Jakie myśli ci po głowie chodzą?
Żeś ty siedzisz tam jak na cmentarzu w groby wpatrzony,
Od samego bezruchu zmożony.

Wędrowiec:
Patrzę, jak gromy - błysnęła natura.
W niejż bogactw skryta wielka góra.
Zobacz wnikliwiej!
Tam, drzewię schylone ku wschodzie, tam zaś lis biegnący o głodzie.
Na gałązce wróbel śpiewuje swoje pieśni aż w nieboskłony,
Wicher szumi mistycznymi tony…
Półmrok przykrywa pola, listki spadają kręcąc półkola.
Matko ziemio, dawniej tobą znudzony, dziś w twą gałąź ozdobiony.
Słuchaj człecze, otwórz swoje ucho, słuchaj! co ziemia rzecze.

Nieznajomy:
Toż nic z tego nie pojmuję snadnie, jak to, ziemia mówić?
Prędzej tu nam niebo spadnie.
Chciałbym poznać te tajniki skryte,
Pokaż gdzież w sercu są one wryte.
Bo ja.. Tyś jak obłąkaniec. Pragnę wejść na taki szaniec.
Dosyć mam starego świata.
Co mną jak wicher liśćmi pomiata.

Wędrowiec:
O, młodzieńcu! tyś do mnie nadstawiłeś ucha.
Poznać łakniesz, spojrzyj baczniej w swego ducha.
Jeźli pragniesz widzieć jak ja natury wdzięki,
Plwaj we wszelkie przeszłe udręki!
Tak jak zapomnisz o pragnieniach nie nasyconego cienia.
Tak i do złota wstrzymasz dążenia,… wstrzymaj dążenia!

Wędrowiec:
Nieznajomy odszedł, jakiem mu poradził kierunku.
Bo obaczę jego we mnie.
Aby rychło pozbył się ładunku.
Lecz co mi dzisiaj grały lasy, badam ich ballad nieustanne masy.
Ich struna mojej nastrojeniem odpowiada, szumy do jedności składa.
Na świadectwo prawa, człowiek z naturą ta sama oktawa.
……………………………………………………………………..

Wędrowiec:
Teraz wam mówię, co siedzi mi za zmysłami.
Nim obojętnie zacznę patrzeć między żałobami.
I zamilknę w niepojętną wieczność.
Wypuszczę z klatki drzemiącą mi wściekłość!
Oszuści wy! Co mnie złapaliście, światy twarde.
Oprawcy w przebraniu, odkryłem wasze moce harde.
Człowieku! zwierzę w tobie drzemie.
Bestii w tobie niezliczone plemię.
Strzeż się!
Ty despoto ciśniesz próżnie frazesy,
Ryjesz ziemię zamknięty w bolesne okresy.
Duszno ci! Wzdychasz, stękasz jak maszyna parą,
Owładnięta zmienną czy starą i zmurszałą wiarą.
A nadziei bez liku na twoich licach skrwawionych,
Oraz pragnień upodlonych.
Dalej nie wyglądniesz poza świata zmienność,
Co przyprawia cię w bezsenność.
Tyrani, jakaż w was potęga licha!
Za dnia wysoko się nosi, nocą zaś znużona dycha.
Niecnych występków dojrzałem głębiny.
Znam kresy tych, co chyżo zawłaszczają rubiny.
Nienawiść trzyma tych za gardziele,
I dusi jak fantom żywiony, przez lat wiele.
Ja, ponad życia względy pędzący.
Szukam mędrca, co nad światy rządzący.
On sam, wszystkie klucze posiada.
I wejrzeć jak we mgle kryje się zwada.
Wyczytać tajemne drogowskazy,
Jakim w pełnym oddaniu nam darzy.
Profani, ja wam powiadam!
Ponad myśli i formę, stamtąd mądrość wykradam.
Niestety w pamięci kopiecie studnie.
Szukając tam rozumu złudnie.
Tchórze przeklęte!
Wyście uciekać chcecie od zmartwienia!
Wyobraźnią tkacie nadal marzenia.
Gdzież mąż waleczny? Władnący żywioły.
Nie lękliwy jak wy, struchlałe popioły!
Niech ci, drżący losu porywem.
Wzburzeni czasu upływem.
Padają pod śmiertelne kurhany!
Niechaj zrastają się tam ich przestarzałe rany.
Aby w triumfie zaświecić nad wrośniętym jarzmem,
W zapomnieniu nad bolesnym spazmem.
Powiadam wam, nie wyrzekajcie się problemu.
A stawiajcie czoła, jak rycerz utnijcie szyję jemu.
Umiłowaliście swoje ściany trumienne, więzienie.
Myśląc pośmiertnie snadź osiągnę zbawienie.
Jakże może istnieć zwycięstwo bez walki?
Czy czmychając przechodzą wam lęku ciarki?
Dobro i zło w jednej szacie chodzą.
Co zewnątrz i wewnątrz, ta sama ręka stworzyła ozdobą!
Do walki powstańcie!
Mordować swe duchy przygnębienia.
Do wyżyn nie zdobytych,
Nie traćcie, wolności pragnienia.
Pozwólcie skrzydłom waszym rosnąć,
By zaś przezeń do wyżyn błysnąć.
Inaczej, tak stojąc w miejscu bezradnie.
Wrośniesz głęboko, zasie duch upadnie.

…………………………………………..




Ze wszystkich dziwadeł demonów, bój się próżności.
Po stokroć razy strzeż się!
Gdy ten u ciebie w sercu zagości.
Tajne jego drogi, bezwiednie jak owad wlatuje.
Nie pozorny z początku, u końca czucie marnuje!
Ten, wykrada całą twórczą witalność,
W głowie niechęć do walki, rozmyślań omylność.
Z weny boskiej pozostawia wspomnienie,
Nazbyt dusze prowadzi w zgubienie!
Mara diabelska!
Bystro usypia, wysysa energię żywota.
Ogród, który właśnie rozkwitał wonią.
Pustynią się staje, jaka wtem dziwota!
I zgnilizną spiętrzoną nie do zniesienia.
Oschłością zupełną jak udręka duszenia.
Wszelkie cnoty niweczy niewidzialny sprawca.
Do ognia kieruje loty górne, fałszywy zbawca.
Kiedy poznasz gdy w tobie króluje.
Jakie ci chęci komponowania ujmuje.
Walcz ostatkiem siły, ucz się wygrywać!
Bo gdy ten wstąpi w twoje bramy.
Bardziej niźli huragan, zdoła porywać.



Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...