Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kain


hmmm

Rekomendowane odpowiedzi

Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!
(..)
Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść.
Rodz 4,12-14


"Staruszkowi coś się musiało pomylić."

W kraju Nod Kain został kupcem i było to lżejsze zajęcie niż praca na roli. Zdobył bogactwo, uznanie i szacunek.
Po śmierci brata złagodniał, stał się wrażliwy na uczucia i potrzeby innych. Zjednywało mu to ludzi i przyjaciół.
Mimo upływu lat zachowywał energię i jasność umysłu niezbędną do robienia interesów.

Codziennie składał modły i ofiarę za swojego brata. Żałował swojego postępku i w każdej modlitwie błagał o przebaczenie. Gdy już mógł sobie na to pozwolić, wybudował świątynię, największą i pierwszą kamienną w Henoch.

Jedynie żona znała jego tajemnicę. Szczerze go kochała, tak jak i cała reszta rodziny. Pocieszała go w chwilach trosk. Powtarzała: "Kainie, błąd młodości, po tysiąckroć już go odkupiłeś". Z biegiem czasu, widząc jak im się powodzi, coraz częściej łapała się na myśli: "Staruszkowi coś się musiało pomylić. Pan nam błogosławi. Ta świątynia mogła kosztować dwa razy mniej i też by była największa i budziła zachwyt".
I z tym przekonaniem dożyła swoich dni.

Gdy z ostatniej wyprawy kupieckiej jego karawana wróciła bez niego, żałoba w mieście trwała miesiąc. Tłumy zjechały na uroczystości pogrzebowe.

Kain wrócił do Henoch dwa wieki później. Najszybciej, gdy tylko mógł. Odnalazł fundamenty świątyni. Obok stała większa, dorodniejsza. Później i samo miasto gdzieś przepadło w wirze historii.

To był pierwszy raz, kiedy w taki sposób rozstawał się ze swoim dotychczasowym życiem. Bolało. Nigdy do tego tak naprawdę nie przywykł. W jednym miejscu nie mógł przebywać dłużej niż 30-40 lat. Chociaż sam funkcjonował poza cyklem urodzin i śmierci, nie mógł go ignorować. Dla świata zewnętrznego "umierał", by pod nową tożsamością pojawiać się w innym miejscu.

Szybko nauczył się, że najlepiej, gdy współpracuje i sam odchodzi. Mogło się to wówczas odbywać w większym stopniu na jego warunkach. Niemniej z rozwojem cywilizacji stawało się to coraz trudniejsze i coraz częściej skazany był na niezapowiedziane interwencje Boga.

Owszem, przeżył okres buntu. Próbował się zabić, przechytrzyć system. Ale szybko przekonał się o daremności swoich wysiłków. Rany się zabliźniały, ale blizny pozostawały, utracone członki nie odrastały. W tym krótkim czasie zużył swoje ciało bardziej niż przez cały poprzedni okres od swoich narodzin. Ostatecznym efektem było podwojenie troski o kondycję ciała. Zaczął żyć najostrożniej jak tylko mógł. Wiele rzeczy go z tego powodu ominęło.

Został pustelnikiem. To mu dało ładnych kilkaset lat względnego spokoju.
Koszt był ogromny. Utracił kontakt z ludźmi i cywilizacją. Nie rozumiał ludzi, a oni nie rozumieli jego. Zbyt długo to trwało. Nie potrafił wrócić.

W ostatnim okresie jedynym dostępnym dla niego miejscem stały się zamknięte ośrodki i szpitale psychiatryczne.

Parny lipcowy dzień 2010 roku.

Pielęgniarka ustawiła wózek inwalidzki pod rosłym dębem.
Siedział uczepiony ostatnim swoim palcem w jego poręcz. Nie słyszał jej ciepłego głosu: "Posiedzisz tu chwilę, Adamie" ani chrzęstu jej kroków na żwirowej ścieżce. Nie widział jej rozkołysanych bioder.

Leki pozbawiły go możliwości składnego marzenia i śnienia. Ostatniego azylu i miejsca, w którym, gdy mógł, spotykał się z Ablem, żoną, dziećmi. Może wkrótce leków będzie mniej lub będą inne.

Promień słońca padł na jego liczące kilkanaście tysięcy lat ciało. Te samo, które z punktu widzenia współczesnej medycyny miało nie więcej niż pięćdziesiąt lat i należało do bardzo zniszczonego mężczyzny.
Czuł ciepło słonecznego promienia na swojej skórze. Smakował ból, który mu sprawiał.

A zasmucony Bóg odpowiadał na jego prośby i modlitwy w ten sam i niezmienny od lat sposób: "Kainie, Kainie, powołałem Cię, a Ty wciąż nie jesteś powołany. Kiedy przyjmiesz wyroki moje? Nie obumrze, co nigdy nie żyło".

"On płacze" - krzyknął ktoś - "Leki przestały działać? Siostro!". Dziesiątki oczu przyglądało się pacjentowi z okien szpitala. To był jeden z pierwszych spacerów na świeżym powietrzu po operacji przeszczepu skóry. Trudnej. Nowatorskiej. Udanej. Ogromny sukces zespołu. Duma i wielka nadzieja całej kliniki.

Natychmiast zabrali go z powrotem do budynku szpitalnego i przebadali. Przestraszyły ich jego łzy.
Nie powinny.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...


×
×
  • Dodaj nową pozycję...