Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wzięła do ręki stołową łyżkę, której rączkę zdobiła bursztynowa kropla. Wypolerowała. W srebrnej tafli szlachetnego czerpaka odbijała się jej poorana zmarszczkami twarz, które raz po raz wypełniały się łzami, niczym koryto rzeki, rzeźbione przez wodę. Wróciła do domu. On wrócił także. Ale nie tu. Obok. Kilometr na południowy wschód. Zbliżyła się do okna i tkliwym wzrokiem objęła okolicę widoczną z szóstego piętra swojego bloku. Swojego? Jej? Jak to dziwnie brzmi. Jeszcze nie tak dawno był to ich blok, ich piętro, ich mieszkanie. Było. Wszystko przemija.

Człowiek budzi się w okresie niemowlęctwa. Powoli poznaje swoje ciało. Uczeni twierdzą, że następuje to w fazie tak zwanego lustra, kiedy dziecko, będące w wieku od sześciu do osiemnastu miesięcy dostrzega w swym lustrzanym odbiciu siebie. Delikatnie gładzi swoje małe rączki, dziwiąc się, że to na co patrzy w lustrze porusza się i poza nim. Potem dotyka nóżek. Niezdarnie. Powoli zaczyna rozumieć, że to, co widzi jest nim samym. Dziecko nabywa samoświadomość, którą od tej pory skrupulatnie kształtuje. Wraz z upływem czasu młody osobnik dorasta, podnosi się z klęczek by dzielnie stanąć na dwóch nogach. I tak maszeruje raźnie przez życie, smagany niesprzyjającymi wiatrami, które nie są w stanie zawrócić go z wcześniej obranego kursu. Bywają okresy, w których człowiek bezwładnie dryfuje na ocenia życia, które szybko przechodzą w czasy dynamicznych i spontanicznych zrywów. Człowiek dostaje wówczas wiatr w skrzydła i pędzi żywiołowo z nurtem rwącej rzeki życia. Zbliżając się coraz bliżej do strumienia Lete istota ludzka traci zapał i popada w stopniową stagnację. Dokonuje przeorganizowania życiowych priorytetów. Zaczyna żyć wspomnieniami. Aktywną walkę z żywiołem zastępuje bierną akceptacją prywatnego dramatu istnienia.
-Tak, dramat istnienia to dobre określenie- pomyślała przygarbiona kobieta- Tischner jednak zawsze miał głowę na karku, tworząc swe filozoficzne idee- rzekła wertując książkę „Filozofia Dramatu”. -Tak, wiedziemy swój dramat na dobre i na złe. Nie można się pooddawać, chociaż, może czasami…...to zdecydowanie łatwiejsze od udawania codziennie bohatera- skonfundowała się- Ech, Cieszek, Cieszek. Było to się tak spieszyć… Nie mogłeś poczekać….ech - Wzdychała poprawiając firankę. Odwróciła się od okna, zostawiając za sobą szare bryły industrialnych budynków tonących w żarze jarzącego się słońca. Cień spowił przykościelny cmentarz, jakże częste miejsce codziennych wycieczek Ludomiły.
Kobieta kierując swe kroki w stronę kuchni kolorową zmiotką do czyszczenia kurzu delikatnie zdejmowała mikroskopijne pyłki z wiszących na ścianie, przeszklonych zdjęciach. Podróż sentymentalna w głąb historii rodziny rozpoczęła się. Ludomiła przechodząc obok kolejnych fotografii wspominała swoje dzieciństwo, które spędziła na wsi, w rejonach Beskidu Wyspowego. Widziała rodziców, dwóch starszych braci oraz młodszą siostrę. Potem okres szkoły średniej, gdzie podczas hitlerowskiej okupacji chroniły się matki z dziećmi. Pamiętała dokładnie, pewnego dnia, kiedy w gmachu szkolnym przebywał partyzant z leśnego oddziału do wsi przyjechali Niemcy. Przywieźli ze sobą cztery wozy bojowe i dwa działa armatnie. Popłoch i przerażenie przenosiło się na terenie miejscowości błyskawicznie wraz z powiewem wiosennego zefiru. Blady strach padł także na nauczycielkę, w której klasie przebywał rzeczony partyzant.
- Usiądź z tyłu i owiń się chustą, masz- podała mu nieco zniszczoną, brunatną tkaninę. Po czym ubrudziła mu twarz bryłką węgła, która leżała tuż obok zabytkowego, kaflowego pieca. Mężczyzna zgarbił się i zajął miejsce na obrzeżach klasy. Nauczycielka kontynuowała przerwaną odgłosem strzału lekcję. Natomiast Ludomiła z zaciekawieniem przyglądała się tajemniczemu osobnikowi. Gęstą atmosferę i wymuszoną spokojność przerwał krzyk, jaki rozległ się w przedsionku szkolnego korytarza.
- Z drogi! No dalej, pokaż, czy nie trzymacie tam kogo!!- oficer stojący na progu budynku krzyczał barytonem.
- Nie panie, nie ma tu nikogo poza dziećmi- przepraszającym tonem starał się odpowiadać popychany szpicrutą woźny.
- Łżesz! Mamy donos, wiemy, że w nocy zeszli do was z gór!!- wykrzykiwał zirytowany żołnierz.
- Nikt do nas nie zawitał już od tygodni. Odkąd rozpętała się wojna wieś została odcięta od świata.
- I myślisz, że w to uwierzę? A skąd bierzecie żywność!?- woźny nie zdążył odpowiedzieć, że każdy z mieszkańców posiada własne gospodarstwo, jak to na wsi bywa i że do gospodarstwa należy wiele łanów życiodajnej ziemi, na której uprawia się warzywa, dostarczane później na miejskie targi, ponieważ usta zamknęła mu żelazna pałka, którą został zdzielony przez wyniosłego oficera. Chłop upadł na ziemię, tarasującym tym samym wejście do sali lekcyjnej. Oficer wyminął go jednym, długim krokiem i z impetem wkroczył do pomieszczenia wypełnionego dziećmi i kobietami. Przemierzał klasę w tę i z powrotem. W tę i z powrotem. Ludomiła czuła, że każde uderzenie jego ciężkich, wojskowych butów o ziemię wyznacza tempo uderzeń jej serca. Bała się. Bała się przeraźliwie. Czego? Doskonale wiedziała, że nic jej nie grozi. Nie dziś. Nie jej. Lęk odebrał jej zdolność racjonalnego myślenia, lecz ograniczył także zdolności motoryczne, dzięki czemu nie była w stanie odwrócić głowy w stronę partyzanta, ukrywającego się pod zwojem sfatygowanej materii.
Żołnierz taksował żądającym mordu wzrokiem wszystkich zgromadzonych w sali. Rozpoczęła się obława. Przechodził od dziecka do kobiety, od młodzieniaszków do płonących pąsowym rumieńcem dziewcząt. Gdy wydawało się, że badanie zostało zakończone, oficer zapytał:
- Dlaczego z tyłu siedzą tacy dziwni i pokręceni ludzie?- głos zabrał dyrektor szkoły, który właśnie wszedł do sali. Pewnym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od żołnierza i zaczął wyjaśniać:
– Do szkoły przyjmujemy wszystkich, i zdolnych i tych, którzy potrzebują jeszcze wiele czasu na nabycie podstawowych umiejętności. Nie dzielimy dzieci na zdrowe i chore. Zazwyczaj jednak miejsca z tyłu klasy zajmują osoby garbate, ułomne, które się wstydzą siedzieć w pierwszych rzędach
- A to?- oficer wskazał palcem na partyzanta opatulonego szkarłatną chustą, który udawał garbusa.
- Ten cierpi na deformację kości, ale jest także niemową, więc nic się od niego nie dowiecie.
- Dobrze- odrzekł żołnierz- W takim razie, by sprawiedliwości stało się za dość musimy ukarać kogoś dla przykładu! - Wykrzyknął dając swoim podległym rozkaz do uwięzienia dyrektora.- Na plac z nim! Rozstrzelać!!- Żołnierze wymaszerowali z budynku wlokąc za sobą skrępowanego mężczyznę. Ustawiwszy go na placu, znajdującym się w środku wsi rozpoczęli brankę. Wybrali jeszcze dziewięciu chłopów i ustawili ich w jednym rzędzie.
Kiedy żołnierze zajmowali pozycje w linii egzekutorów we wsi wybuchła bomba. Potem druga i trzecia. W tumanie kurzu unoszącym się nad wioską zjawił się widmowy wóz, pełny partyzantów, obozujących w lesie. Zeskoczyli z wozu, przewrócili go i rozpoczęli ostrzał. Niemcy dokonawszy szybkiej kalkulacji, nie chcąc narażać się na niepotrzebne straty w ludziach wyjechali z wioski pod ostrzałem kul, zostawiając jeńców przy życiu. Partyzant, który dawno już wybiegł ze szkoły dołączył do swoich pobratymców i wspólnie pomogli oczyścić wiejski plac, który cudem uniknął tragedii.

- Hm… kiedyś życie było emocjonujące...nawet z bardzo- Ludomiła pozwoliła sobie na chwilkę zadumy.- Teraz to, co my przeżywaliśmy młodzież ogląda na filmach…albo nie daj Boże w grach….Świat się zmienił. Bardzo się zmienił. Na dobre, oczywiście. Ale i brakuje im czegoś, co czyniło nasze życie takim pięknym. Ach…- Ludomiła zmywając naczynia zanurzyła się w rozmyślaniach. Przypomniało jej się, że w rok po pamiętnym najeździe na szkołę dołączyła do grupy partyzantów. Sama skończyła edukację i kierowała tajnym nauczaniem na terenie trzech wsi.
W noc świętojańską, kiedy zbliżała się pełnia księżyca i jego blask rozświetlał mroki, na wzgórzu skrytym za niewielkim zagajnikiem ktoś czekał na Ludomiłę. Był to młody mężczyzna, którego zbyt długie kosmyki włosów niesfornie rozwiewał orzeźwiający wiatr. Dziewczyna delikatnie wspięła się na wzgórze. Cichutko skradając się chciała go zaskoczyć, jednakże on był czujny jak zawsze. Widząc ją uśmiech rozpromienił jego twarz, którą zdobiła niewielka blizna. Zza sterty rozwianych włosów wyłoniła się w końcu roześmiana twarz dawnego partyzanta, tak zawzięcie poszukiwanego przez zaborcę. Mężczyzna wymowie kiwnął głową w prawą stronę. Tuż obok drzewa, na którym przed sześcioma miesiącami wydrapali swoje inicjały stał ksiądz, który miał udzielić im sakramentu małżeństwa. I tak nieustanne poczucie zagrożenia i bliskość śmierci przyspieszyła bieg życia i związała nierozerwalnym węzłem miłości dwoje ludzi. Ludzi, którzy przeżyli ze sobą pięćdziesiąt lat. –Wspomnienia są naszym największym skarbem- przyznała sama przed sobą.

Ludomiła zakręciła wodę. Włożyła umyte naczynia do suszarki. Zabrała się za odkurzanie. – Wszystko musi wyglądać perfekcyjnie- powtarzała sobie. -Będą mieli mniej sprzątania. Nie mogę im sprawiać kłopotu, i tak mają ich dosyć, czemuż mieliby dziedziczyć moje?- Zaczęła odkurzać. Przez jej myśli przewijały się kolejne obrazy. Powojenne. Głęboki PRL. Przyjazd na Śląsk.- Po co? – Zastanawiała się. Do dziś nie miała pojęcia dlaczego? Pojechała, a i owszem. Bo dlaczego nie? Dlaczego nie, skoro on tego chciał, a ją już nic nie trzymało w rodzinnych stronach. Nic, poza ICH drzewem. Drzewem wspomnień i dobrych życzeń, które zapisywała na karteczkach wraz z przyjaciółmi przez całą swoją młodość i zawieszała na delikatnych gałązkach. - A teraz co? – podejmowała polemikę z samą sobą- Listy do Mikołaja? Maile do Boga? Bo przecież każda droga jest dobra, by do niego dotrzeć. Farmazony. Kiedyś nie było Internetu. Nie było też Boga w Internecie, a kto chciał mógł Go spotkać… W sobie… W swoim sercu. E, stara jestem. Już czas.- Skończyła odkurzać i wyłączyła swój staromodny sprzęt AGD, nabyty jeszcze w Peweksie za dolary, które dostała w prezencie z okazji narodzin dziecka od swoich dawnych uczniów, którzy wyjechali do Stanów robić karierę.
Odstawiła odkurzacz do pudełka, oklejonego niebieską naklejką z napisem, który głosił, iż wszystkie rzeczy znajdujące się w tym kartonie są żywą pamiątką PRLowksiej rzeczywistości. - Tak - przytaknęła z zadowoleniem i dumą w głosie- Teraz wszystko jest w najlepszym porządku. Idealnie. Można się wprowadzać- Stanęła na środku salonu, w którego sercu znajdował się wielki, okrągły dziewiętnastowieczny stół. Lubiła antyki. Twierdziła, że posiadają niesamowitą aurę, którą przenoszą na właściciela. Zaklęte jest w nich tchnienie historii, które uczy rezerwy i dystansu do życia. Kiedy stanęła przy sekretarzyku w stylu l’empire, na którym leżała sterta albumów ze zdjęciami jej dzieci i wnuków pogrążyła się w zadumie – Widzisz mój biedny Ciechosławie, nie mając nic na początku naszej wspólnej drogi, schodząc z niej zostawiamy ładny skarb naszym pociechom - Zaśmiała się - Mam jednak cichą nadzieję, że nie sprzedadzą od razu wszystkich naszych bibelotów - Firanka oddzielająca pokojowe powietrze przesycone nutką lawendy od powietrza wdzierającego się do domu z zewnątrz zadrgała lekko. Podmuch wiatru, jaki wpadł do mieszkania przerzucił kilka kart w najstarszym albumie, którego pożółkłą stronicę zdobiło ślubne zdjęcie.
Ludomiła usiadła w swoim ulubionym fotelu. Przykryła schorowane nogi ażurowym kocem, którego kolor zawsze przypominał jej o soczyście zielonych pastwiskach otaczających jej rodzinny dom. Wpatrując się w jedno z najpiękniejszych zdjęć zasnęła, a jej duch podążył w stronę zachodzącego słońca, prosto w ramiona ukochanego, który czekał już na nią na szczycie zielonego wzgórza, z którego widać było skapaną w złocistych promieniach słońca Mogielicę.



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Naram-sin   Twoja wizja poezji przypomina kartografa, który upiera się, że zna każdy zakamarek oceanu, bo studiował mapy  i z góry zakłada, ze ci, którzy mówią o falach, wietrze i zapachu soli, są naiwnymi turystami. Tyle że poezja, w przeciwieństwie do mapy, nie istnieje bez doświadczenia drogi. Skupienie się wyłącznie na „procesie” łatwo zmienia się w zamknięty układ autokomunikatów, które może i imponują konstrukcją, ale nigdy nie dotkną niczyjego życia poza gabinetem czytelnika-analityka.   Co do walenia po drzewach ? Jeżdżę i nie wale.   Że się nie dogadamy - żałuje ! To co mówimy do siebie jest już zbliżeniem. Nigdy nie powiedziałem, że nie masz racji. Ale obaj mamy okulary przez które każdy z nas widzi coś innego.   Ty jesteś fachowcem. Przyznaję to. Ja jestem amatorem. Ale przeczytałem tysiące wierszy i nad każdym myślałem. Nawet wtedy gdy byłem dzieckiem. Dla mnie poezja to magia. Ma smak i zapach. Dlatego kazdy z nas widzi w poezji coś innego.   Dziękuję za rozmowę. Zawsze to coś pouczającego.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Nie daje tym, którzy nie umieją jej znaleźć, albo jej nie szukają.     Gdyby nawalił, przyjemność z jazdy najbardziej wypasionym porschakiem skończyłaby się na pierwszym przydrożnym drzewie.   Dla Ciebie kluczem do oceny tekstu poetyckiego jest zachwyt czytelnika i wiersz ma być już gotowym opakowanym produktem konsumpcyjnym, którego celem jest ten zachwyt wywołać. Ja patrzę na proces powstawania/tworzenia (ukryty w strukturze tekstu), bo daje mi to możliwość zrozumienia, co autor chce mi powiedzieć o świecie innego niż to, o czym 'wszyscy wiedzą'. Tę inność (re)konstruuje się używając języka - a ściślej - odwołując się do jego funkcji poetyckiej. Za tymi granicami otwierają się - opiszę używając trochę górnolotnej retoryki - niesamowite światy, które nie potrzebują żadnych duchów, aby zostać odkryte.   Bardzo możliwe, że się nie dogadamy, ale to nic nie szkodzi.     
    • Ja dziś miałam szczęście  Kilka chwil wcześniej przed nami kobieta nagle zjechała na drugi pas ruchu i spowodowała wypadek  Widziałam jak była reanimowana  Odmówiłam wieczny odpoczynek bo czułam że odchodzi  Popatrzyłam na córki i mówię  Tak bardzo Was kocham jeszcze nie otwierajcie oczu proszę  
    • Ja jako nauczyciel wychowania przedszkolnego wiele bym dała aby posiąść zdolności Mary  Tak by mi to życie ułatwiło zwłaszcza we wrześniu kiedy to płacz i lament przy drzwiach  Histeria matek które nie dadzą sobie po dobroci wytłumaczyć że ciocia Renia nie gryzie i że w jednym kawałku pociechę odda  Lubię Mała twoje wiersze bo są takie trochę nieprzewidywalne Dziś miałam ciężki dzień myślałam że może tu znajdę trochę ukojenia  No i trafiłam na odrobinę magiczności

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • skwar podszyty wiatrem od wschodu rozdmuchuje kruche latawce niosąc je ponad głową masz spracowane dłonie wielkie niczym bochny chleba pachnące tabaką i mleczem nic tylko schować w nich dziecko czasami zagarniam resztki wczorajszych bruzd wciąż gęstnieje odległość między nami patrzę na rozrzucone lorafeny ty tato na złote ładny nie pytaj mnie o tutaj ono jest połamane tylko krok dzieli mnie od skręcenia w tę samą bramę tam jest inny świat mniej zatroskany
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...