Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'przemiana' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 6 wyników

  1. Spalmy się spalmy spalmy Spalmy się niech z nas nie zostanie nic śpiewajmy ten moment nie może nam się śnić spalmy się razem z przyczynami skutkami spalmy się niech z nas już nic nie zostanie i tańcząc wokoło topiąc się śpiewając: to już jest koniec czasu zostało mało z topiącymi twarzami ze światem w oddali widzimy w końcu siebie jacy my jesteśmy mali i dotknijmy po raz ostatni twojej małej ręki bądźmy po raz ostatni przyczyną twojej udręki spalmy się żegnając Cię z płonącym uśmiechem zegary u stóp naszych stoją kiedy stajemy się płomieniem spalmy się bo nic innego dla nas tu już nie ma czasem trzeba spłonąć w piekle by trafić do nieba
  2. pęd sporonośny otworzył stalowe niebo by żel cytrynowy mógł opaść jasnozłotą lametą na płowe trawy mokre
  3. Kurz ucieka z szarych piór. Jestem jak słonecznik uśmiechający się do jasnych smug. Wciąż podnosisz moją głowę swoim dziobem. Gdy unoszę szyję, rozpalam w oczach diamentowy ogień. Już nie lękam się ludzkich spojrzeń. Podczas lotu łapię powietrze. Pióra przeszywa zmysłowe tchnienie. Wypełniam pierś wyjątkowym temperamentem. Upijam się nim, wzbijam w eter. Zapominam o pochmurnym świecie. Wciąż nie wierzę, że stoję na własnych nogach. Wciąż nie wierzę, że udało mi się pokonać, Wciąż nie wierzę, że nie roztrząsam. Moją brzydotę okryły skrzydła potężne i białe. Asystują w tym, co nowe i nieznane. Pomagają doświadczyć nowych dróg i granic. Szepczą do ucha: – nie bój się być niepowtarzalnym.
  4. Czarnymi ulicami Czołgają się w błocie Jęczący, skomlący Ludzie bez głów. Własnymi cieniami Opatuleni, Wstać nie mogący Ze swoich snów. Szarymi kredkami Pomalowani, Przed siebie patrzący W Księżyca nów. Oliwnymi skrzydłami Leci ponad nimi Gołąb niosący Strzałę bezboleści. Lecz zamiast w górę Patrzą na swe stopy W cieniu Kruka Wróżby złych wieści. By się wyzwolić, Cierpienia zakończyć Jedynie potrzebne Uniesienie głowy. Lecz nie mogą Tego wykonać, Bo im przeszkadza Obcej wielbienie mowy. Kai, 2016 r.
  5. Tak or no Psycholog – magister Antonina Wyrozumiała siedząc w swym gabinecie i czekając na następnego pacjenta, przyglądała się z uwagą swym zadbanym paznokciom. Były piękne w kształcie migdałów a pani Wanda pomalowała je na złoto. Cudo, po prostu. – Dość podziwiania, muszę się przygotować do wizyty. Zaczęła czytać rozpoznanie psychiatryczne. Chory wymagający szczególnej troski. Popędliwy. Często krzyczy i piszczy – myśli, że jest starymi drzwiami. W szpitalu płakał, twierdząc, że nikt go nie oliwi, nie czyści. Boi się wycinki drzew ze swojego powodu. Tym powodem ma być spalenie go w kominku i zrobienie ze świeżego materiału, nowych drz… Łomot niesamowity przerwał lekturę wypisu. Do pokoju wpadł, tak, tak właśnie, wpadł, potężny, jak wymarłe tury, mężczyzna. Za nim stała zdezorientowana Mira i szarpała rękaw jego brązowego ubrania. – Trzeba się zarejestrować przed spotkaniem. – Paszła – wrzasnął drab. Z ręcami też wypad. Wyrozumiała uładziła sytuację. Dała pracownicy uspokosol, chusteczki papierowe i nakazała pójście do domu. – Już i tak siedemnasta, to ostatni pacjent. – Ja, o mnie mówi? – ryknął odziany w sepiową kurtkę, drab. – Nie, absolutnie – odrzekła psycholog. – Kto jest tym końcowym? – zapytał już całkiem przytomnie awanturnik. – A czy to ważne? Ten machnął tylko ręką. – Dobra, gdzie moje zawiasy? – O tam po lewej stronie sofy, proszę się wstawić bez obaw, są nowe, nie pozwolą na dyskomfort i męczące dźwięki. – rzekła psycholog. Facet stanął wyprostowany jak struna. – I tak ma być. Wyrozumiała usiadła przy swoim biurku. – Witam, już na spokojnie, panie Grainy. Jak samopoczucie, wygodnie się ustawił, metal nie uwiera? – Nie, ale zadała tyle pytań, że sam nie wiem, co tak or no. – Cholera, popełniłam błąd. Jestem zmęczona, pomyślała. – Niech jeszcze raz powtórzy, by jasność nadeszła. – mruknął facet. – Albo ja sam poukładam a ty wypocznij. I poszeregował. – Samopoczucie? – Jak to u drzwi – wahadłowe. - Wygoda – niewygodna. - Metal - okej. Antonina, mimo swojego zawodowego doświadczenia, poczuła dziwną bezsilność i, co się nigdy jej nie zdarzyło, podczas spotkań terapeutycznych, „odciążenie”. Przy tym człowieku mogła podzielić się odpowiedzialnością. – Co się ze mną dzieje, do diabła? – pomyślała. – Hej, hej, – usłyszała. – Tu są drzwi, droga pani, skorzysta or no? – powiedział Grainy i uśmiechnął się. Miał piękne zęby i w ogóle był przystojny. – Poznajmy się bliżej, proszę podejść, bo ja… w zawiasach. Kobieta nawet nie wiedziała kiedy, trzymała swymi pięknymi dłońmi, rękaw kurtki w kolorze sepii. Pacjent i magister psychologii zaczęli się bujać. Lewa – prawa, zamknięcie i znów tył, przód. Wyrozumiała usłyszała ciche popiskiwanie. Śpij dziecino moja mała, piękne oczka zmruż, ja cię kołysał(a), a ty zaśnij już. Straciła kontakt ze światem. Gdy się ocknęła, nie było gabinetu, tylko pałac a ona… - Kochanie, zamknij drzwi do alkowy i chodź na bara – bara. Król nacisnął klamkę ze złota. Wyrozumiała usłyszała też: - Jestem w jadalni. – To był głos Grainyego. Justyna A.
  6. Wędrowiec Szedł długą drogą. Miał do pokonania wiele kilometrów. Był sam. Czas nie istniał dla niego, choć funkcjonował w rzeczywistości. Żył przecież. Ale nigdy nie miał się zestarzeć. Umrzeć tak, ale nie zestarzeć. Był przestrzennym Wędrowcem. Mijały go mknące minuty, godziny, wieki, a nawet tysiąclecia. Wędrowiec trwał, pokonywał przestrzeń, która dzieliła go od poznania tajemnicy wiecznego istnienia. Miał świadomość - ona wyznaczała cel jego wędrówki. Wiedział też, jak się do niej przygotować i był bezpieczny. Czuł się chroniony. Wizja tego, co napotka na końcu drogi pojawiała się często w jego głowie. Idąc, podziwiał cud stworzenia, obserwował krąg życia. Miał oczy przystosowane do odbierania piękna i dobra. Jednak wiedział też, że istnieje zło. Skąd to wiedział? Ano zdawał sobie sprawę, że cały Wszechświat opiera się na przeciwieństwach. Inaczej nie mógłby w ogóle istnieć. - Kosmos to genialna układanka – zaświtało mu głowie. Pojawiała się też w niej wizja tego, co napotka na końcu drogi. Miał wrażenie, że otrzymał dar od losu. Był nieprzemijający, podobnie jak Stwórca rozszerzającego się ciągle wszechświata. Cieszył się także wolnością, mógł znajdować się wszędzie jak wiatr. Czuł jedność z naturą. Rozumiał ją, znał mowę zwierząt, roślin, wody i gleby. Przypływy i odpływy, opady deszczu lub śniegu, zmiany pór roku, równowagę ekologiczną. Z tymi cudami był zżyty. Trochę niepokoiło go istnienie gór, ponieważ milczały. Tak, gór nie pojmował. Może nie był to lęk, ale zaczynało mu przeszkadzać pewne ograniczenie, wkradające się do jego istnienia. Brak całkowitej wolności nie pozwoliłby mu na spotkanie Inteligencji, która panowała nad tym, co miliardy lat temu, stworzyła i uformowała. Skrępowanie było murem ograniczającym pojęcie „Bez Skazy”. Jak Wędrowiec mógł zobaczyć i zrozumieć Ideał, skoro sam przestawał być idealny? **** Zmiany następowały szybko. Upodabniał się do ludzi. Tracił cechy nadprzyrodzone. Los go oszukiwał. Odporność, która dawała mu wcześniej, przewagę nad wszystkim, co istniało, zniknęła. Przestał czuć się bezpieczny. Zawładnęły nim destrukcyjne uczucia. Smutek, rozpacz i strach. To królowało teraz w jego wnętrzu. I… samotność, niesamowita samotność. Przestawał rozumieć naturę. . Już nie tylko obawiał się gór, niepokoiło go wszystko wokół. Blask Słońca oślepiał. Ta idealnie kulista gwiazda, powodowała omamy. Męczył się. . Czuł, że zostanie niedługo zamknięty. Będzie więźniem - herosem przykutym do skalnej ściany Kaukazu. Cierpiącym nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Stawał się małym, ograniczonym człowieczkiem. Najgorsza rzecz czas go objął swoimi mackami. przestrzenny Wędrowiec zaczął się starzeć. Miał wrażenie, że otaczają go lustrzane ściany. Widział w nich swoje odbicie. Kadr za kadrem mógł śledzić etapy degradacji swojego organizmu. Twarz nie była już młodzieńcza, włosy posiwiały, skurczył się. Garb zaczął wyrastać na plecach. Paznokcie u rąk i nóg szybko rosły. Wpijały się w jego palce. Nie mógł zrobić kroku, odczuwał ból. Był już karykaturą nawet nie człowiekiem. - Dlaczego?! – krzyknął przerażonym głosem. Wiedział już, że nigdy nie nawiąże kontaktu z Istotą Idealną. Jego skarlałe, zgarbione ciiało prochem, dosłownie się rozsypywał. - Pytasz dlaczego, Wędrowcze? – dotarły do jego zniszczonego mózgu słowa Stwórczej Inteligencji. Jeszcze zachowywał świadomość, choć pragnął śmierci. Ale przecież naznaczony był piętnem nieśmiertelności. Niedawno tak bardzo się z tego cieszył. Oj przewrotność losu! - Tak pytam, dlaczego? - Bo to ja cię stworzyłem, prowadziłem tysiące lat przez życie. - Obdarowany zostałeś szczodrze, jednak nie spełniłeś moich oczekiwań. Rozmawiałem z górami, powiedziały mi, że nie potrafisz nawiązać z nimi kontaktu. Wyczuwały nawet twój kiełkujący lęk. Okazałeś się być zwykłym człowiekiem, choć obdarzonym nieśmiertelnością. - Tego przywileju ci nie zabiorę – mówił odwieczny głos wszechświata. - Może jeszcze mi się przydasz.. – Dlatego staniesz się prochem, bo z niego powstałeś. Znasz przecież historię stworzenia. Jednak będziesz czuł, widział, cierpiał, ale nigdy nie umrzesz. To ogromna moja łaska, doceń. - Nie żal Ci mnie – wyszeptał w ostatniej chwili – Wędrowiec. I pozostał tylko po nim niewielki kopczyk ziemi. Czuł, widział, choć nie miał oczu. Na szczęście chociaż zwierciadła zniknęły i już dostrzegał prawdę a nie mamidła. Wędrowiec trwał. Jego Stwórca odszedł. Nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, nie czuł niczego. _______________________________________ - Jeśli kiedykolwiek zaczną pojawiać się we mnie emocje – rozmyślał Wędrowiec - Będzie źle - Mój Stwórca zawiedzie się na mnie. – Ruszam w drogę, aby zgłębiać tajemnice Wszechświata – władcy idealnego. - Moja wina, bo wybrałem nieodpowiedni czas. A mógłbym być nieskończenie wolny, byłbym rozszerzającym się wszechświatem. WŁADZA.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...