północ, strefa lokalnych wiatrów, kilkusekundowe
gody komarów – miasto wciska się w gardło.
opowiedz mi o nim raz jeszcze; o słodzie choćby,
jak piliśmy razem wino, i o tym, że urodziłem się
popołudniu, jak długo leżałaś w szpitalu. tak wyszło,
wiem, nigdy o tym nie mówiłaś, ale już widać. miasto,
obudź się z piasku i kawy, budź. zawsze wiesz
jak się czuję, gdy przejeżdżam nad kanałem, z ulgą.
a jednak, tu jest kontynent; ktoś dzwoni, telefon
przekierowuje – mam się dobrze, może dziś się ochłodzi.