będę się tak błąkać
ode drzwi do drzwi
w okna cudze zaglądać
światła łowić wskroś mgły
od ołtarza do ołtarza
od modlitwy po bluźnierstwo
słowa dziwnie ciężkie stwarzać
i zabijać w duszy ścierwo
wszystkich ran gwałtów emocji
i czekania na próżno
kiedy wciąż nie dość i nie dość mi
choć z gwiazd wieje złą wróżbą
snów zaklętych w jeziora
z których nie ma ucieczki
kiedy jutro jak wczoraj
trwożne łkania złych wieści
głazem padły słowa
czułam ciało
skrzyżowanie nóg
paluch oparty o nogę stołu
niechęć toczyła głaz
do siebie
wszyscy byli godni
zasługiwali
żyli w tym duchu
tylko ja trup w nieustannej
agonii sensu
uparcie podnosząc głowę
by nadziać ją w końcu
na żerdź ostatecznej klęski
jakże płynnie zanosili modły
wiedzieli co i jak powiedzieć
adoracja skontaminowana
z bluźnierstwem pychy
może
a może to tylko moja projekcja
zbędna nadbudowa
nad zwietrzałą konstrukcją
genu
ty umierasz ja też
on ona ono umierają co dnia
a w międzyczasie
jemy
czytamy
piszemy
kochamy
plujemy
itd. jak w liczbie pi
po przecinku
gdzie ostatnio czytałam tę myśl
aha u Bukowskiego
stary świntuch miał rację
i co z tego
Oby, ale obawiam się że to nie leniwość a brak talentu, cóż bywa, pisać każdy może ja piszę dla siebie tak jak umiem a że umieszczam na forum , no może przestanę , pewnie kiedyś tak
Pozdrawiam kredens
znów
dostaję świra gdy
przechodzisz
przez mój próg
krew wali w mózg
krótko trwa mija
zostawia ślad
jak szminka na szklance
popatrz to ja popatrz
jak dawniej znów
coś powiedz zrób
nie zostawiaj mnie tak
jak w grób gdy padną
uczuć ostatnie szańce