Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Józef Bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    704
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Józef Bieniecki

  1. A na ziemi mej pięknej, Kiedy ranek wstaje, Klękają wierzący, Wielbiąc Ciebie majem. Zórz witają jutrzenkę, Skłonią się z przyrodą. Wychwalając Panienkę, Zachwycą urodą. W Przenajświętszej Ofierze, Pokłonią się Bogu. Rozmawiając z Nim w wierze, W Nieba samym progu. Podziękują Panience, Za dar Zwiastowania. Upraszając przez ręce, Pokój spoczywania. W Różańcowej Koronce, Życia niepokoje. Złożą ranne swe serce, Radości i znoje. Miłosierdziu Bożemu, Kornie się pokłonią. I od wiecznej zapaści, Dusze swe osłonią. Na modlitwie wieczornej, Modlą się słów kilka, Aby z ciszy pozornej, Wybronić od wilka. Józef Bieniecki
  2. Już się i księżyc na niebie nasrożył, Ciemnością nocy cały świat zamroził, W chwilę powagi uderzając strunę, Będąc prorokiem i czasu zwiastunem. Ziemia przygasła w upiornej ciemności, Piekło odsłania swe żądze,podłości, Działając w Synu,za cały lud zgniły, Przemocą słowa i czynu i siły. Zjawy wszelakie,piekielne potwory, Bestie okrutne,nienawistne zmory, Razy zadają,by na drodze Krzyża, Grzech wielokrotnie Jezusa poniżał. Gdy w końcu księżyc stanął w nieboskłonie, Perły gór sine przygasły w koronie, Na znak żałoby,jakby w poły zgięte, Z czołem pochmurnym milczały,wyklęte.... Józef Bieniecki
  3. Po pięknym lecie tęskny żal, Jesiennie chlipie łzami. I myślą często biegnie w dal, Letnimi wieczorami. Od sielankowych pól i łąk, Brzęczenie- ptaków gwar. Czerwono -złoty nieba krąg, I błogi świata czar. Spisany wierszem czasu dzień, Na tarczy księżycowej. Samotny w drodze drzewa cień, W poświacie brylantowej. Łagodna szarość,blady dzień, Burzy tamtejszy czas. Na polu ,w lesie,brudu cień, Niemową milczy las. Wisi w powietrzu tęskny żal, Chlipie jesieni deszczem. Skręconych z drzewa, z bólu mar, Na śmierć czekają jeszcze. Józef Bieniecki
  4. Bez żenady,z dozą chamstwa, On politruk,poseł,basta. Siedzi teraz na świeczniku, Z pomyślunkiem-kukuryku. Profesura doktoranci, Z pomysłami z piekła rodem, Magistrowie ,ignoranci, Przeszli studia mimochodem. Wykształciuchy -partyjniacy, Mediów wsparci lewą nogą, Na ohydnym kłamstwie,bredni, Postępu zawalidrogą. Kołtunerstwo w ciemię bite, Z masonerii,libertynów. Do lewactwa wprost przyszyte, Z mentalnością kabotynów. Józef Bieniecki
  5. Bez żenady,z dozą chamstwa, On politruk,poseł,basta. Siedzi teraz na świeczniku, Z pomyślunkiem-kukuryku. Profesura doktoranci, Z pomysłami z piekła rodem, Magistrowie ,ignoranci, Przeszli studia mimochodem. Wykształciuchy -partyjniacy, Mediów wsparci lewą nogą, Na ohydnym kłamstwie,bredni, Postępu zawalidrogą. Kołtunerstwo w ciemię bite, Z masonerii,libertynów. Do lewactwa wprost przyszyte, Z mentalnością kabotynów. Józef Bieniecki
  6. Imię twoje z szelestem listowia, Wywołuje uczucia wrażliwe. Kiedy leżąc u mego wezgłowia. Szeptasz z wiatrem dykteryjki tkliwe. Wdzięcznym dzwonkiem z skowronkiem się błąka, Miesza razem z potoka szemraniem. Tam pod lasem ,mocarzowa łąka, Powróciła z boćkowym klekaniem. Błądzi łąką w ciepło popołudnia, Z chorałami cykadów się trąca. Aniołami w motylach przecudna, Nad kobiercem kwiatów falująca. W tataraku szepta czułe słowa, I wieczornym rechem żabek niesie. A brzezina , od słońca pąsowa, Hen powtarza po sosnowym lesie. I w miłosnych wyznaniach słowika, Gdy się chwali przy pełni księżyca. Kiedy lasu przycicha muzyka, Wiernych wspomnień imienia kotwica. W księżycowe wpletwszy warkocze, W srebrzystych wypłynowszy falach. Pieśń imienia, na sercu łaskocze, Na gitarach podpływając z dala. Twoje imię jest moim westchnieniem, Sennym pięknem wychyla się z nocy. Każdym brzaskiem ,ust moich promieniem, Z namiętnością zapatrzone oczy. Józef Bieniecki
  7. Na szachownicy czarny koń, Królową straszy szachem. Laufer skuteczną dzierżąc broń, Wybawia ją przed strachem. Na pajęczynie trupek ćmy, Przemocy legł pająka. Sidła pajęczyn z wiatrem drży, Na falujących łąkach. Myszołów w pole z nieba spadł, Uderzył ostrym dziobem. W szponach się wije zbity gad, To ptak jest jego grobem. Wśród stada kurcząt sroki dziób, Uwagę kwoki zoczył. I gęsto pada kurcząt trup, Chytrością ją zaskoczył. W wilczej taktyce pędzi wiatr, Przemyślnie goniąc sforę. I z stada owiec jagnię skradł, W życia wpisując zmorę. W życia utarczkach złości moc, Nieprzemyślanych wojen. Dzień życia zmienią w ciemną noc, Nie ciesząc dnia pokojem. Józef Bieniecki
  8. Kozak,chojrak w jednej głowie, Co tu gadać ,nic po słowie. Mózg pomysłów,czapa pełna, A pod czapą włosów wełna. Wszystko prawda,gwóżdż programu, Pod więzienną stanął bramą. Uwolniony czyni cuda, Teraz pewien, że się uda. U Bambosza jest melina, Chuda Kaśka-to dziewczyna. Jest gdzie wszystkie fanty złożyć, Forsę zgarnąć,łeb położyć. Jest muzyka ,tanie wino, On rozkoszny wraz z dziewczyną. Od niedawna w powijakach, Jego kumpel-pół cwaniaka. Piją,wyją,dziwki biją, Też te swoje i niczyją. Ważne ,aby tylko być, Nic nie robiąc-żyć i pić. Bydło ludzkie,mały świat, Skrawek nieba z poza krat. Dla zabójców-stryczek-kat, Szkoda nieba z poza krat. Józef Bieniecki
  9. Wchodzi traktat-więc się rzekło, Obejmuje prawem piekło. Cyrk na miarę plemion dzikich, Młota z sierpem i swastyki. Kacykowie już zasiedli, Nim rozdzielą chleb powszedni, Prawa ujmą, w paszczy kleszcze, Myśli rzucą w nie złowieszcze. Demokracji znak,orężny, Na początek wyrwią język. Z przykazaniem leninowskim, Walczą z przykazaniem Boskim. W tryby wolność raz rzucona, Weżmie jarzmo na ramiona. I stękając pod ciężarem, Głupot dżwigać będzie karę. Że z początkiem już opacznie, Sama w sobie walić zacznie, A pomogą jej członkowie, Stawiać w nogach ,co na głowie. Znów historia krąg zatoczy, By nad sobą się rozkroczyć, I tak stojąc,w własnym kroku, Do starych cofnie Proroków. Józef Bieniecki
  10. Stare liczne opisy, dziś pełne patosu, Myśl wracają do tamtych niespokojnych czasów. W których zmora zaborów niezliczonych wojen, Była gościem tu częstszym, niż czasy pokojem. Niosła z sobą zwycięstwa, ale któraż ona, Nosicielką jest dobra? Mocarzy pokona, Jest złodziejką bogactwa, zdrowia, noi ziemi, Nie wspominam życia- z dobrami wszelkimi. Kraj spustoszy pożogą, co nie zrobi kula, Wszelkie ludzkie stworzenie, głód w ramię przytula. Resztę ludzi niewoli, grabi bez pamięci, Zostaje tylko Pan Bóg, noi Wszyscy Święci. Gromadzono latami i nie było dworu, By się nie mógł szczycić kolekcjami zbiorów. W dużej mierze obrazy, z rodzinnej świetności, Polską chwałę oręża i jego możności. Poprzez odciecz wiedeńską, Kościuszki Powstanie, Legiony Dąbrowskiego, Listopada- ranie. Styczniowych Powstańców, w Wielkopolskim zrywie, Wojna bolszewicka i inne - w podziwie. W wielkopolskich dworach czas napoleoński, Rychłą dawał Polakom odbudowę Polski. Początek w Winnogórze, dał Henryk Dąbrowski. Narodowy panteon, stworzył w swym majątku, W którym świetność dowódców świetlił od początku. W ogromnym pokoju, w kolumnach z marmura, Stał Czarnecki, Sobieski, w półpiersi - figura, I Cesarz Napoleon. Ściany malowane freskiem gustownym, Legionistów pomniki przedstawił potomnym, Poległych we Włoszech. W tle włoskiego nieba, Widać Apeniny.Ta serca potrzeba, W pokoju pamięci była cmentarzyskiem, Dla starego żołnierza modlitwą i wszystkim. Girlandami barwione, wieńcem laurowym, Niosły wszystkim przesłanie w pokłonie zmysłowym, Wisiały na pomnikach, one zaś sterczały, Wierzby okalające nad nimi płakały. Różne kształty pomników, na nich wypisane, Pola bitew, nazwiska, znane i nieznane. W koło ścian, pod sufitem z girland wmalowany, Liść lauru wpleciono, jakby podwieszany. Na suficie zaś całym, godła narodowe, Tarcze, pałasze, piki, trofea wojskowe, Otaczały tarczę, wielką i środkową, Z Orłem Białym i Pogoń. Z przyjaźnią wiekową. Winnograd oddziaływał siłą w inne dwory, A panowie Polacy, mieli te honory, Nie tylko go odwiedzać, u siebie powielić, Ale w patriotyzm, rodzinę, i szlachtę obdzielić. Były to miejsca spotkań, poległych pamięci, Gdzie mógł każdy we dworze oficjalnie święcić, Legionistów schronienie i dawnych żołnierzy, Kościuszki- gdy on im Ojczyznę powierzył. Saloniki pamięci, powstały w wyniku, Zagrożenia zaborców. W takim saloniku, Broniono od represji, spóścizny Narodu, Polityki antypolskiej. Z pamiątkami rodu, W wątku łączono znanym wszystkim, historycznym, Z zbiorami malarstwa, w portretach dziedzicznych, W wszelkich innych pamiątkach, gdy nici historii, Oplatając łączyły w narodowej glorii. W polskich dworach, historia obecna odwiecznie, Świadomość kształtowała ziemiaństwa bezpiecznie. Od śpiewów historycznych, po dzieła malarskie, Ustne przekazy i dzieła pisarskie. Tworzyła ono piękno, co dziś winna szkoła! O czasie w którym żyję, potępienia wołasz! Przykładem Psary były, we dworze Brodowskich, Z pięknymi tradycjami dla tamtejszej Polski, W bogato rzeźbionej ramie - Jan III Sobieski, W kształcie orła zaś rama, a orzeł Królewski, Z rozpostartymi skrzydłami. Wokół w czterech rzędach, Symetrycznie, dwadzieścia cztery portrety, mężów stanu, W przeróżnych urzędach. Ulubionym z tematów, który wnętrza zdobił, Są sceny batalistyczne, łowieckie i konie, wrażenie swe robił, Biorąc pod uwagę, twórców i ich dzieła, Ich wcześniejsze dziedzictwo i skąd się myśl wzięła, Uwielbiano Kossaków, Bagiński, Sarnecki, Wiewiórski, Jan Matejko, Michałowski, Grottger, Postępowski, Piotrowski. I wielu nam dziś nieznanych. Wśród różnych portretów, Wieszano często bohaterów, pisarzy, poetów. Każdy dwór posiadał portretów galerię, Kreślił starożytność, odrzucał mizerię. Potomnym, ślad obecności na zawsze wskazywał, Niepokornych w porządek, na ogół przyzywał. W najbardziej ich godnej wieszano komnacie, By pamięć podkreślić, po ich wiecznej stracie. Portrety sarmackie, są w pełnej postaci, Z herbem, inskrypcjami, atrybutem dostojników, W czym byli bogaci. Z nich się młodzież uczyła, jak historia rodu, Spleciona była zawsze z historią Narodu. Na Podolu, Wołyniu, polskiej Ukrainie, Dzieciom zawsze mówiono: "Polska nie zaginie, Jeśli wszystko co święte, świętym pozostanie, Patriotyzm, tradycję, przejmiesz przez wzrastanie." I mimo przeciwności, tych było tysiące, Tożsamość zachowali, bo serca gorące, W narodowym fechtunku ciągle zaprawiano, I o wszystkich wartościach nie zapominano. Grafiki, ryciny, to scenki rodzinne, Malowali artyści będący gościnnie. Rzeźby, zwane biustami, jak tradycja każe, Były w dworach jak bożki i małe ołtarze. Najbardziej zasłużonych za Ojczyzny sprawę, Gdy życie oddali za wolność - naprawę. I nic tak nie boli, jak dzisiaj po latach, Myśli w człowieku biją, a serce kołata, Że ci sami sąsiedzi, tak mi myśli rzekła, Wszystko dobro zniszczyli, we przedsionku piekła, Dzisiaj głowy unosząc, uzurpują sobie, Budować swój dobrobyt, na Ojczyzny grobie. Wara, od nas wara, bo nie ten kto błądzi, Ale myślą wrażą, skazuje i sądzi. Stwórca rzekł kiedyś powstań i padnij też powie. I postawi na nogi, co stoi na głowie. Józef Bieniecki
  11. Czy sopranem, czy to basem, Aby było widać kasę. Głośno, cicho, każdy może, Ciupkę lepiej ,zawsze gorzej. Jest na fali ,to drze ryja. Ważny wygłup i makijaż. Ewolucji krok mizerny, Wmanewruje w szał piekielny. Na widowni wrzask z bełkotem, Podnieciło już hołotę. Tabletek kilka ekstazy , świat hadesu i miraży. Ewangelię w szczępy podarł, Zdeptać wiarę- taka moda. Wyuzdanie ,profanacja , Zlot kretynów-ubikacja. Lewicowcy-liberalni, Wyszorują mózgi w pralni. Łatwiej stadem manewrować, Przekonywać i głosować. Józef Bieniecki
  12. Panienko- wojenko,czemuś krwawa pani, Za często chłopaków młode serca ranisz. Przebierasz w szeregach,jak niby lada co, Oni za sukienkę młodym życiem płacą. Idziesz po opłotkach,snujesz po bezdrożach, Zwiewna nie dościgła młoda dziewka hoża. Mało kto nadąża,ty trzymasz za rękę, I spoglądasz w oczy śmierci smutnym wdziękiem. Dajże młodym spokój,krew w żyłach nie woda. W niepamięć odchodzi powierzchowność młoda. Zakop,że topory,,miecze i przyłbice, A podwiń rękawy,zakasaj spódnicę. Usiądż koło pieca,jak robota zmorzy, Odpocznij po drodze we długiej podróży. Więcej miotła daje i gary na piecu, Krzątanie po domu, chłopaków podnieca. Pójdą więc za tobą,poświecą oczami, Bywaj ,że poezją pomiędzy wierszami. Z każdej opcji wykrzesz dla siebie trzy grosze, Za nim cię wojenko o rękę poproszę. Józef Bieniecki
  13. To nie czas zmoże nas, A większość zmusi was. I prędzej z nas urośnie las, Niż li upłynie czas. Choć nas nie słucha nikt,, To nasz zżeracie wikt. To dla nas wstanie świt, A wasz zapomną hit. Gdy wasz upadnie tron, Zygmunta zabrzmi dzwon. I zdrajcom powie- won, Bo to Polaków Dom. Blaskiem nadzieja drży, Nadzieja-to my ,to my. A wyście nocy ćmy, Krwiożercze łona wszy. Proroków słychać głos. To o wasz chodzi los. To o wasz chodzi trzos. I o wasz chodzi włos. Zniknijcie sami precz, Póki nie dzierżę miecz. Bo to nie piłki mecz. Rzeczpospolitej Rzecz. Józef Bieniecki
  14. Spoglądało wczesną wiosną, Złote słońce, ponad ziemię. Promieniami chciało wzbudzić, Wszystko co w niej drzemie. Obudziło już nadzieję , U stokrotek białych. U złocistych też podbiałów, Które smacznie spały. Chce się łzami wiosny wzruszyć, W wieczne zapłakanie. Ludzkie serca, chce poruszyć, W Syna Zmartwychwstanie. U bram zimy zawsze duma, Jak to wiosną będzie. W końcu pęknie ludzka duma, Z nadziei orędziem. Po opłotkach wiejskich błądzi, W serca ludzkie pada. O nadziei swojej sądzi, Tak trzeba -wypada. Połączyło więc nadzieję, Z pięknem niewiniątek. I jednako wszystkim grzeje, Choć wiosny początek. Józef Bieniecki
  15. Na parkowych ścieżynach, Liście złote, pokotem, W kobiercowych trawnikach, Słońce ciska złotem. Karty liścia przekłada, Jak z książek marzenia. Nowe wzory układa, Niby od niechcenia. Buja liściem w obłokach, Tamte maże w błocie. Okiełzały kałużę, Oblepiając krociem. Liść się tarza złoty, Snuje z babim latem. Jeszcze miga w drzewach, Połyska szkarłatem. Ranny wietrzyk go porwał, Uniósł w rzek zakole. Inny usnął na miedzy, W ozimin padole. Mieni złotem ,szkarłatem, Zielenią wiosenną, Polski piękną jesienią, I Polską niezmienną. Józef Bieniecki
  16. Patrzyłem w oczy ,byłaś mą boginią, A zły los tylko mógł mnie bałamucić. Mówić za mało, żeś moją dziewczyną, Każdym rozstaniem zbyt mało się smucić. I szedł czas z tobą i życie me szare, Jak promyk słońca byłaś mą jutrzenką. Każdy następny dzień dopełniał czarę, Boś mym marzeniem,miłości panienką. I kwiaty świata chciałem u stóp złożyć, Tkać mego życia szczęśliwe nadzieje. Jednym westchnieniem serce twe otworzyć, W każdej nadziei być twym czarodziejem. Życie pisało swoją cichą prozę, I choć nić trudów wysłupłało smutną, Tak mimo wszystko,byłaś mym ukazem, A może karą i śmierci okrutną. Niech Bóg nie karze,bo już zapomniałem, I choć wspomnienia powracają skutkiem. Na nic pamięcie iż ciebie kochałem, Życie jest w sobie i tak bardzo krótkie. Czasem przemija miłość i rozpacze, Jak statki nieba odływają w dale. Dlatego dobrze ,że nie widzę wcale, Serce me smutne ,że więcej nie płacze. Józef Bieniecki
  17. Więc schodzę w dół,I patrzę w spak. Po krętych długich schodach, Chwilę patrzyłem jako ptak, Po domach i ogrodach. Tam zawieszony w górze drżał, Od wiatru ,strachem zdjęty. Z dala od ziemskich,nieba bram, Samotny i przejęty. I ciało drżało,drżała myśl, W przestrzeni wietrznej ptaka. I czułem się jak drzewa liść, Wiatr gdy gna precz biedaka. Rzucony losem,w ziemi pył, Pomyśleć by się zdało, Jakim ja kiedyś ważny był, A czym jest dzisiaj ciało. I ducha mego twórcza myśl, Z wiatrami się przeplata. I dzięki Bogu,jutro,dziś, Ku niebu ptakiem wzlata. Dzięki za wielki duszy dar, Że niczym nie zniszczalna. I według ludzkich, chęci ,miar Człowiekiem jest widzialna. Józef Bieniecki
  18. Pycha ,duma została, Za świątyni progiem. Winę moją nie małą, pogodziłem z Bogiem. W drodze ,ciemnym tunelu, Migają światełka. Nie dostrzega wielu, choć święta iskierka. Posyp ,skronie kapłanie, by w marności ciała, choć nadzieja z pokutą, do końca została. Posyp,prochem okruchów, przyznam ,prochem marnym, żem prochem w Twym duchu, i w Tobie mocarnym. Chylę czoło ku ziemi, i łzę ścieram chyłkiem, żem w Tobie jest niczem, Twej Możności pyłkiem. Słowa cichej modlitwy, szept w konfesjonale. I ofiara Mszy Świętej. Zmartwychwstanie w chwale. Józef Bieniecki
  19. Ile cudów na jednym ramieniu, Krzyż zakwitły na stworzeniu świata. Ile odczuć we każdym stworzeniu, Myśli ile,na cierpieniu wzlata. Uwieńczony koroną cierniową, Wysmagany nienawistnym biczem. Testamentu wniósł nadzieję nową, A odchodząc nie zostawił, z niczem. Świstu słychać nienawistne razy, I pod krzyżem zadawane ciosy. Ofiar ile i tyle ołtarzy, Ile krzyży ludzkich ,ich że losy. Nim ogarną mnie hiobowe wieści, A świat stanie na granicy cudu. Serca matek zbodzie miecz boleści, To ty staniesz wyzwoleniem ludów. Zawierzona miłość i nadzieja, Opasana koroną boleści. Niechaj słowem ,słowem kaznodzieja, Będzie prawdą przekazanej treści. Pod krzyż idę z boleści kropelką, Uczestniczę, dziś w Twoim Ołtarzu. Ja uznaję boleść Twoją wielką, By choć w cząstce być w tamtym Łazarzu. Józef Bieniecki
  20. W takim dworze jak pismem kronikarz pamięta, Była izba stołowa,wszystkim w domu święta. Widna i duża.Stał kredens ogromny, Przemyślnie rzeżbiony,dawnych czasów pomny. Ławy i stół.Ściany pokryte gęsto kobiercami, Makaty ,kilim,farba z tkaninami. Na dwór rzucały raz wystrój bogaty, W dostojny wygląd, kryjąc w jego szaty. Łowiecka zdobycz,bogactwo oręża, Widać odwagę i pozycję męża. Właściciela i pana. Wiszą portrety ,przodków ,najbliższej rodziny. Wiszące między kobierce ,kilimy. Gościom dał przekrój rodu starodawny, Krótki w zarysie ,ale za to barwny. Kredens ów mieści misy ,dzbany i puchary, Nad nimi zegar,albo dwa zegary. Trzeba pierwszeństwo- zastawie stołowej, Nierzadko srebrna,często i cynowej. Nie ustąpił przepychem,ponad nimi stawał, Ponad francuzkie-pierwszeństwo jej dawał, Od środka nie znał słowiańskiego Kraju,, Bardziej szlacheckich,ambicji ,zwyczajów. Ważne miejsce zajmuje serwis,,tafla szklana Z galerią srebrną,srebrna lub drewniana. Mieści owoce zamknięte kopułą W szczycie jest z orłem lub inną postułą. W codziennym użytku, zwane menazikami, Chociaż skromniejsze także serwisami. Dwory szlacheckie rozrzucone ,z rzadka, Często odwiedza z sąsiadem sąsiadka, To spotkania rodzinne.Stół się zastawiało. Suto,można powiedzieć mięsiwo kapało. Biesiada trwała dobre parę godzin, Gdy jest potrzeba ,odbywała co dzień, Obiad składał się, z pięciu,sześciu potraw, Według zasady,postaw się i zastaw. Królewskie mięso w zawiesistym sosie, Duszona cielęcina,wołowina w głosie. Jest także kurczak,z gęsiny potrawka, Pieczone i duszone,a z jarzyn przystawka. Królewska marchew,rzepa i buraki z chrzanem, W wszystkich dodatkach one były panem. Mięsa sowicie z omaszczoną kaszą, Groch z kawałkami słoniny okrasą. Zagraniczne przyprawy, bogacą przysmaki, Bez jarzyn prawie, nie był byle jaki. Wety sumują tłusty poczęstunek, Piwa pozycja,a nie inny trunek. Z czasem wyparły gorzałka i wina, Z Francji ,Hiszpanii,Włoch -i przednia Węgrzyna. Trudne dojazdy ,drogi,nie dały możności, Odwiedzin częstych,każdy przyjazd gości, Był świętem wielkim,trudów nie szczędzono, I co w spiżarniach na stoły kładziono. Pod tym względem Polakom nikt pola nie dawał, W żadnym kraju, w gościnie do szranków nie stawał. Było również w zwyczaju,gdy gość w domu nosił, O cokolwiek na odjazd ,upatrzył,poprosił, Upodobał zwiedzając,pan domu darował, Gościom i gospodarzom humoru nie psował. Trzeba wrócić jedzeniu miejsce prawowite, I dać wiersza zapiski kronikarza rytem, Staropolskiej tradycji. Kuchnia zawsze była kobiecą domeną, Tradycyjnie ,odwiecznie, królewską przestrzenią. Przepis z matki na córki,nie zawsze spisany, Według kolejnych smaków hojnie poprawiany, Wnosił nowe przysmaki i wymyślne dania, Aby objąć te stoły w wieki posiadania. W morzu potraw szlacheckich,stoły pańskie gięły, A w potokach gorzałki i wina tonęły, Zawsze przepych ogromny,w parze szedł z biesiadą, Towarzyszył śniadaniom ,kolacją ,obiadom, Łącząc często ją w całość,nie szczędzono jadła, Póki z jadła rozpusty,wszelka chęć opadła. Można one wyżerki uznać za przywarę, Narodowym grzechem wypełniając czarę. Gościnność zawsze Polak na świeczniku stawiał, Darząc czym można było,i hojnie rozdawał, Zaś w germańskich narodach skąpstwem wyzbyć chcieli, Na gościnność, w kieszeni zawsze węża mieli. Gdy na serce przełożysz i oziębłość w skutku, Wolę nasze obżarstwo,niż germańskich smutków. Józef Bieniecki
  21. Gdzie pieniądze-tam i władza, Ta rujnuje lub przeszkadza. Sędzie władzą na urzędzie. Prokurator z swym orędziem. Z wrażliwości wykluczeni, Z prawnym ino gniotem. Przez korupcję osaczeni, Paprają robotę. Dobro wspólne leży w gruzach, Poprzejmy łobuza. Bo złodziejom i przekrętom, Prawo rzeczą świętą. Mordem skaże się sądowym, Na kanwie odnowy. Dziecko odda się Niemcowi, "Sąd Salomonowy. Praworządność legła w grobie, Na służbie sąsiadów. Dobrze sędzią być przy żłobie, W niewoli układów. Z czworakową wyobrażnią zrobili sędziego, Ten zaplutą tolerancję posiada Kalego. Pokaleczy sprawiedliwość prawami Stalina, Do ubeckich wynaturzeń swe prawo nagina. Józef Bieniecki
  22. Niech od bagien ,tam Poleskich, I stepów Podola. Poetycką myślą wieszczy, Słowem Wernyhora. A myśl każda nam przyświeca, Wrogom nie dowierza. Bo Słowacki w przepowiedni, Wybrał nam Papieża. Słowo ,słowem,myśl jak ptaki, Nie związane niczem. Szuka często odpowiedzi, Przed Boga Obliczem. W wyobrażni lotnej myśli, Bóg się dzieli zdaniem. I rozdaje tam Prorokom, Swoje przykazanie. Myśli Duchem uskrzydlonej, Długo każe czekać. Aby w ludziach je dopełnić, Nie rzadko po wiekach. Józef Bieniecki
  23. Z humorkiem na szczęce, Choć żałoba w koło trwa. Daj spokój piosence, Zaśnij w ustach piosnko ma. Słów boskie skaranie, Jak litania długi grzech. Oddech,przeklinanie, Z rzeczy świętych pusty śmiech. Pustka w sercu,wzdłuż i w szerz, Uczuć wyższych nie wyzwoli. Chcesz czy nie chcesz, nie wierz,wierz, Taki tylko się warcholi. Smutna prawda,smutne kłamstwa, Wodzi większość już za nos. Miast kultury,drętwe chamstwa, Puste wnętrze ,pusty trzos. Usta pełne zakłamania, Diabeł by odczuwał wstyd. Choć ma duszę do sprzedania , Diabeł myśli -wstyd nie wid. Zbałamucił nawet muchę, Która u sąsiada ssie. Gdy popije miewa skruchę. W zależności -jedną ,dwie. Józef Bieniecki
  24. Barszcz czy krupnik, na udźcu tłustym uważony, Mógł być biały, czerwony, burakiem barwiony, Na nim tłuste rosoła wypływały oka, Wytworzona w gorącu mięsiwa posoka. Z różnych mięsa gatunków, dane do rosołu, Od kurczaka, kaczki, poprzez łatkę wołu, Dziczyzny odrobinka dodawała smaku, W szczególności kuropatw, innych tłustych ptaków. Kapuśniak czy grochówka, staropolskie danie, Robiono z namaszczeniem, daremne czekanie. Groch dobrze wymoczony w obróbce ogniowej, W kostki z boczku łączono w zupie bulionowej, Ozdobione w przyprawach, w smak i aromaty, Miały zapach osobny- jak szlachetne kwiaty. Ze śmietaną piwo, zupa migdałowa, Flaki, bigos hultajski, zupa ogonowa, Zrazy z kaszą, kiszki, pierogi leniwe, Naleśniki, hrecuszki, wędzonki treściwe, Pieczeń huzarska lub karp z miodownikiem, Pączki, jajecznica, szczupak ze żołtykiem. Ryb smażonych z kapustą, te zimno podane, Chłodziec, kołduny, półgąski- w Litwie przyrządzane. Wiele też potraw różnych, nie próbuję spisać, Zapewniam, że przysmaki, palce można lizać. Tuż po zupie, kiełbasa, potem sztuka mięsa, Pietruszka, sól w wodzie, na gorąco mieszać, Chrzan z octem, śmietaną, ćwikła, gar pełen ogórków, Musztardy, sos z cebuli, ziemniak bez mundurków. Mięso nie tylko z wołu,tur,żubr,bawół, z łosia, I pospolite z dzika, zamiast swego prosia, Z dziczyzną, bywało za wiele zachodu, Dwie niedziele kruszało, przed gośćmi do przodu, Za przysmak uważano, raz niedźwiedzie łapy, Gdy ich brakło, starczały też łosiowe chrapy. Ryb mnogość, przesyt ,dawały łowiska, Ptactwa wielkie bogactwo, stawy i pastwiska. Lasy- płową zwierzynę, pachniały dziczyzną, Pola mlekiem i chlebem, w miody były żyzne. Dalekie od miast dworki, jak księstwa udzielne, W każdym potrzeb przybytku były samodzielne. Są ostoją polskości, tam w mieście z francuzka, Była pora, nosili swe zwyczaje z ruska. Przekręty różne, zdrajcy których dla pieniądza, Ogłupiała, spodlała poniżeniem żądza, Tu w ostojach polskości często nie lubianych, Żyła szlachta, Ojczyźnie w większości oddanych. W Narodowych Powstaniach spiżarnią i domem, Patriotyzm promieniał ,tu w sercach ogromem, I mowa nie daremna "szlachcic na zagrodzie, Równy bywał od zawsze, nawet wojewodzie". Józef Bieniecki
  25. Rozstanie odbiera mi duszę, Pożegnań poniewiera los. Co kocham porzucić muszę, Zadając sercu bólu cios. Tęsknoty jak kolce cierniowe, Skutecznie zadawają ból. I rodzą reakcje niezdrowe, Stawiają uczucia pod mur. Gdy wracam z daleka pamięcią, Na zawsze przy mnie rozstań cień. Czy kiedyś się czasy uświęcą, Powróci stabilności dzień ? Do dzisiaj rozstania jednoczą, By kolić i zadawać ból. Ty losie pozwól wyschnąć oczom, Nie stawiaj oschłości nam mur. Z dalekiej podróży gdy wrócę, Podróżną torbę rzucę precz. Nie licząc się z żadną jałmużną, By koniec -na ostatku rzec. Józef Bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...