bohaterski bohater
z mocy lustra
lecąc ku wielkim czynom
zwiedziony o świcie
przez twarz błazna
spadł na łeb na szyję
szukając we mgle
miejsca pochówku
nad smoczą jaskinią
muzyka wchodzi jak nóż
szuka żywotnych tkanek
zaśpiewaj że mnie kochasz
gdy kłamiesz nie fałszuj
bo dysonans obudzi sen
niczego nie zobaczę
otwartymi oczami
wódź mnie na pokuszenie
i wybaw od prawdy
niech harmonia
zaniesie złudzenia
do elizjum lub szafy
za ściegiem ust język chowa ciszę
jak czysta kartka nie zapisane litery
zmięta pusta strona trafi do kosza
co zrobić z milczeniem
który śmietnik ją przyjmie
jaki recykling przywróci krtani
ona ma czternaście lat
śni sen o pluszakach
jest i nie jest kobietą
bezgrzeszny kamień miotany głupotą
przypadkiem wybierze sprawcę
pokuta jako jedyne lekarstwo
utopi się w braku logiki
lub geometrycznej abstrakcji
gorzka jest ta cytryna
o drewnianej skórze
tyle słów zamyka butelka
ile trzeźwości w napiętej membranie
czuję się obcy
choć gra muzyka i leje się wódka
przyszłość w przeszłości
pod murem na połamanym kirkucie
grzebie w liściach czeka
nie mam nic do powiedzenia
milcząc kłamię ciszej
prawda jak to prawda
jednoznaczna w dwie strony medalu
obracam ją w palcach
grając orłem i resztką
złota góra ma barwę kruszcu
więc się o nią pobije
paru takich co walczy bezwiednie
za darmo na darmo
srebrniki wyświęcone na tacy
zyskują ku chwale
tak to do taktu się plecie androny
gdy trawa bardziej zielona
dla ślepego od urodzenia
kornik toczy pryzmat
wieszak udaje strażnika moralności
na poduszce odciśnięty uchem dźwięk
krzepnie histerią
z zagniecionego prześcieradła
piekielne są te anielskie kwiatki
w wazonie bez fortepianu
winna wina męczy suchością
do widzenia kochanie
trzaśnięcie drzwi
więcej miejsca na sen
wypijmy zanim za nas wypiją
choć kac zwali sufit na łeb
Arak Siedlak i Kiwak
Stempel Jasiu i inni
których nie pamiętam
popłynęli z prądem
mak ich zmielił
lub pętla przytroczyła do krat
wszyscy mamy ten bilet
rozkład jazdy jak zmienna
młodość zostawia nagrobkom
albo zmarszczkami zaciera
x stawiając w krzyż
syci z urodzenia rozumieją
głodnych od zawsze
przez lufcik telewizora
taka wycieczka krajoznawcza
gęstnieje lawiną oboli
o jedną rzekę za blisko
niesie ostateczne miłosierdzie
w jednodniowym akcie łaski
za każdą cenę sms-a
codzienna mantra
oświecenie przez zalanie żółcią
słucham szemrzącego czajnika
kołyszę filiżanką
lew z pogrzebaczem nie
przeciąga się w mojej kuchni
ogień zaciemnia przestrzeń
upartym milczeniem
on trzepie konia myśląc o niej
a ona się wykrusza z piżamy
ona się ślimaczy myśląc o nim
a on spływa pod palcami
to całkiem przyzwoite nastolatki
mniej przyzwoicie
on wykruszałby się ze ślimaka
i jeszcze mogłoby się coś urodzić
tak mówi w hipermarkecie
sufler we mnie