kocham cię od chwili, kiedy połykałeś tajemnie
suszone jabłka. kąciki ust odpływały w stronę równika.
wchodziłeś w siebie, by ukształtować mnie w dźwięczny
fragment, półodkrytym biodrem.
nie miałeś w głowie jeszcze nic niewłaściwego.
oczami sortowałeś spojrzenia a rozebrane gałązki
nabrzmiałe w ślady ściskałeś osobno,
jak ornament kwiatów.
spoglądałam na rozdwojone końcówki włosów przez
kontury ciebie, dnia i powstało pragnienie, bez słów,
ściśle złączone. za nim spokój. ostatnie słońce
w kutym oknie, wypełniło się wiatrem.