Ostatni raz
znów zalewasz autorytety, łapiesz chwilową
równowagę w pobliskim supermarkecie.
dla fasonu dorzucasz tabliczkę gorzkiej czekolady.
sypiący się ze stłuczonej klepsydry piach,
zdmuchujesz na każdym zakręcie.
chcesz zrozumienia i wsparcia wycierając buty
o ułożone na wycieraczce ideały. nie mam ochoty
myśleć za dwoje, lepiej oprzyj nadgarstki
na stłuczonym szkle, ponoć aż tak nie boli.
w tonacji c -moll krążę między rondlami.
lubię spadające z kalendarza ostatnie dni grudnia,
lubię to ciepło, gdy napływające pod powieki łzy,
rozpuszczają poranny szron na moich rzęsach.
listopad, 2008