
Marek_Stasiuk
Użytkownicy-
Postów
849 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marek_Stasiuk
-
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Bo to o niebo trudniejsze, wbrew pozorom, nie sposób uwiesić się na szczegółach, a fakt, że dobrą prozę przede wszystkim się pochłania, dodatkowo utrudnia sprawę. "Pochłonąłem, mniam, dziękuję bardzo, do następnego" tak pewnie wyglądałyby moje komentarze. A zapowiedź całości bardzo mnie cieszy, bo w prozie wolę dłuższe formy, lubię się nasycić, i dodam jeszcze, że ja tę "większą całość", to najchętniej bym pachnącym drukiem przyswoił. a jeśli jakaś uwaga warsztatowa, to do tego zdania: "Na ścianie na przeciw jego postaci zobaczyłem tabernakulum." "na przeciw jego postaci" - za barokowo, stylistycznie mija się z resztą tekstu, jakby ktoś wepchnął te słowa narratorowi w usta. A poza tym znakomicie - jak zawsze. Pozdrawiam Adam Dziękuję Adamie za "gadanie" - hehe Uwagę przyjmuję, też mi tam skrzypi. Postaram się nasmarować całość biegiem. Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Ja i tak myślę, że Ty gdzieś tu swoje teksty wkładasz... hehe serio ;) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
"proszę na temat, bo wycofam tekst..." coś takiego kiedyś rzekłeś... :)) a ja lubię gadać...nie na temat! Zauważyłem. To może spisuj to co chcesz powiedzieć i wyjdzie z tego kawał ujmującej prozy... ;) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Jaki? Powiedz. ;))) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Łączy się jak profanum z sacrum, świetnie schodzi się razem. "Hostel" cały bardzo dobry, pozdrawiam :)) Dziękuję. To wstęp do większej całości, która powstaje. Masz rację z tymi opowiadaniami. One się łączą i nawet wiem jaki jest wspólny mianownik, ale o tym później. ;) Marek -
Coś mi w nim zgrzyta. Zgadzam się z tym, że co do sensu nie można się przyczepić. Forma nie ten tego. ;) mrs
-
śmierć poety?
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Brawo. Zgadzam się z tą prawda. Dobrze ją wyraziłaś. mrs -
Na Dobranoc
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Krzysztof_Kurc utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Niezła miniatura. Zwraca uwagę na drobne rzeczy, które są tak ważne. Plus za spostrzegawczość. mrs -
po północy
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Daria Śpiewak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Troszkę razi mnie to porównanie "słowa" i "osty". Wiersz zbyt fragmentaryczny. Jeszcze nie wciągnął a juz się skończył. Puenta rozczarowuje. Przepraszam, ale nie wciągnął mnie. mrs -
Wszystko mi w nim pasuje. Może nie jest to wiersz na miarę "to zdarza się raz w zyciu", ale sens jak najbardziej widoczny i puenta jest taka, jak powinna być. Miło się go czyta. mrs
-
Wiem. Musze posiedziec i poprawić. Zapraszam do "Hostelu" na warsztacie. Marek
-
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
To dopiero początek. Rzadko komentuje się prozę na orgu, dlatego dziękuję za opinie :)) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Wiem wiem :) Ale milczysz ostatnio na orgu. Nie chodzisz w te wszystkie szarpaniny. Pozdrawiam Marek gdzieniegdzie jestem :)) mijamy się po prostu :)) Ciebie namierzam, spoko. Widzę. A ja pod osłoną nocy cyk i nowy tekst. Wtedy jest cicho i lepiej wczytuja się teksty, a jest ich ostatnio sporo, takich wagi ciężkiej. Czytałem adama i jestem w wielkim szacunie. Świetny tekst a u mnie jak zawsze garkuchnia i łatanie dziurawych worków z kośćmi. :))) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Wiem wiem :) Ale milczysz ostatnio na orgu. Nie chodzisz w te wszystkie szarpaniny. Pozdrawiam Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Jak to skąd? Wyczytałem w "Życiu na gorąco". :) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Ja też pisałem jako nocny :) Marek -
Hostel
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Zajawka Staliśmy na progu z duszą na ramieniu i płonącymi głowami. Gajus w koszuli khaki z naszywką niemieckiej flagi na ramieniu, przemoczony jak szczur wypluty z kanału. Ja wbity w opinacze, ściśnięty pasem i wygolony na pałę. Lało całą drogę z B do Wapiennicy i zero autobusu. Dawaliśmy z buta, bo żaden mobilny ćwok nie chciał zabrać na stopa faszysty i skina. Zapukałem. Odpowiedziało echo pustych pomieszczeń, które po chwili rozeszło się po konstrukcji wbitego w czarnoziem hostelu. - Zaraz brachu! Już idę! - Dobiegł nas głos z tamtej strony. Popatrzyliśmy po sobie zdziwieni. - Oglądałeś kiedyś opowieści z krypty? - Zapytałem Gajusa, siląc sie na humor kostyczny, ale nie doczekałem się odpowiedzi, bo szczęk otwieranego zamka przywołał nas do porządku. Spodziewaliśmy się rubasznego ojczulka, z tonzurką, lekko zniewieściałego, pierdzącego przez jedwab, cuchnącego luksusem i pruderią. Tymczasem drzwi otworzył ktoś zupełnie do naszych wyobrażeń niepodobny. - Witam brachu! - Uśmiech na twarzy Błażeja był kurewsko zniewalający. Chyba musiało nami wstrząsnąć, bo właśnie nic, autyzm totalny, syndrom karpia. - Co z wami? Właźcie do środka, zrobie wam herbaty. - I tyle z naszej strony. Nie było nawet cześć, czy pocałuj mnie w dupę. Lekko przetrąceni nowym imidż duchownych katoli poszliśmy się rozbroić z targanego siedemset kilosów ekwipunku. Rozumięliśmy się z Gajcym w pół słowa, ale nie musiał nic mówić, już po jego minie wiedziałem, że wdepnęliśmy w bagno. Pewnie myślał tak jak ja, że nie wypijemy nawet tej zasranej herbaty. - Tu są wasze pokoje. Zrzućcie plecaki. Czekam na was w kuchni. - Rzucił mniej przyjaźnie i zniknął za drzwiami. - Ty Gajus, to jakiś cyrk. Co oni wynajeli do tej roboty płatnego mordercę, łowcę nagród? - Zabij Maras, nie wiem. Ale powiem Ci jedno. Ten facet, kimkolwiek jest, ma wydziarany znak na przedramieniu. Łączysz to na bazie? - O co Ci chodzi Gajcy? - Stary to załogant. On musiał donosić na bajzel, no wiesz, towar. - Serio? Ja tam mialem mety. Załoganci nie istnieli. - Tak, ale Ty Maras byłeś szycha. Do Ciebie przychodzili pod drzwi, albo waliłeś na meet na gotowca i miałeś lans z paniami. A ten to zwyczajny dostawca, sznurówka. - Jasne. Ty Gajcy siedziałeś na niciach, Ty brałeś za to szajs. Ale wiesz co? Ciekaw jestem tego łysego. Chodź idziemy na ta herbatę, woła. Przy stole siedział wytatuowany łysy facet. Wcale nie niedzwiedź jakiś, ale taki zakalec średniego wzrostu, z lekkim szumem zarostu na twarzy. Białe ścieżki po sznytach określały jego dawną przeszłość. Wystające kości policzkowe i podkrążone oczy zdradzały brak snu i twardość, nieustępliwość, podkreśloną dodatkowo przez zaciśnięte wargi. A jednak z tej twarzy, nakarmionej zmarszczkami (dziwna przypadłość tak młodego wieku) błyszczał surowy i szczery uśmiech, który wypełniał cały ten dom, nawiedzony ciężarem niedającej nam spokoju tajemnicy. - Panowie. Ostatni raz tak do was mówię. Chcę byście wiedzieli czym jest ten dom i gdzie się teraz znajdujecie. - Zabrzmiało to tak poważnie, że herbata, którą wypiłem dwoma łykami, smakowała tylko wrzątkiem. - Od dziś. Od tej chwili jesteśmy jak bracia. Nie ma mnie, moja, moje. Ten dom jest dla was. Ja jestem dla was. A my, jako bracia, jesteśmy dla tych dzieci. Dzisiaj nasz pierwszy dzień i pojedziemy tam wieczorem. Teraz rozejrzyjcie się po terenie. Za godzinę obiad. Spotkamy się na ostatnim piętrze. Znajdziecie mnie. - Słowa tego łysielca zamiast mnie umacniać wprowadzały niepokój. - O co chodziło z tymi braćmi? - Zapytałem Gajusa, kiedy już byliśmy na zewnątrz i robiliśmy rozpoznanie terenu. - Nie wiem Maras. Ale jedno wiem, ja stąd wyjadę zupełnie innym człowiekiem. Czuje jakiś power tego miejsca i te dzieciaki. Muszę się z nimi spotkać. Muszę tu kurwa się wreszcie odbić, bo inaczej zdechnę tam na bajzlu Maras! Rozumiesz? I ty mi pomożesz nie zdechnąć! Jesteśmy braćmi. Słyszałeś? Adrenalina skoczyła mi na full. Słowa Gajusa wierciły mózg. Czułem się tak, jakby mi ktoś igłę wbił pod paznokieć. - Dobra stary! Choćby skały srały, zostanę. W końcu przyjechaliśmy tu z misją, pamiętasz? Powiedzieliśmy sobie, że już nigdy więcej tego ścierwa? I poweim Ci coś jeszcze. Ty Gajcy już jesteś moim bratem. Stałeś się nim wtedy na bajzlu. Powiem Ci kiedy to było. Jak na tej mecie, na głodzie latałeś po ścianach i miałeś sobie walnąć grzańca. Pamiętasz naszą pierwszą modlitwę? Jak to leciało? Aniele Boży Stróżu mój... - Dobra Maras idziemy na obiad. Żołądek mi pożera kręgosłup. Dawaj! Weszliśmy do kuchni, ale Błażeja nie było za stołem. - Powiedział, że spotkamy się na ostatnim piętrze. Chodź. - Rzuciłem krótko i ruszyłem po schodach a Gajcy za mną. Dotarliśmy na samą górę. Przed drzwiami prowadzącymi na poddasze zobaczyłem glany. Otworzyłem i ścięło nas totalnie. Na samym środku, na szarej wykładzinie, skulony na klęczkach siedział Błażej z twarza ukrytą w dłoniach oplecionych różańcem. Na ścianie na przeciw jego postaci zobaczyłem tabernakulum. Cisza wypełniała to miejsce. Utonęliśmy w niej tuż obok niego. - Od tego bracia zaczynamy każdy dzień, każde nasze działanie. Teraz posiedźmy tu trochę. Posłuchajmy. (...) -
Do AA przywlokła mnie niemal siłą. Osoba ekspansywna, apodyktyczna i władcza. Pod każdym względem doskonała. Taka była moja mama, która miała nosa do ludzi i potrafiła swatać zranione dusze jak nikt na świecie. - Chodź, poznasz Zbyszka. To facet po przejściach, alkoholik. Jego też rzuciła kobieta. To mi się spodobało. Facet, który zapija się na śmierć, musi mieć powód. Miesiąc po tym jak odeszła wypisał jej imię na ścianie swego M1. To był jego ostatni miesiąc sam na sam z butelką i lustrem. Pił i palił papierosy, jeden za drugim. W akcie desperacji napisał list do Boga: "Boże, przytulam się do ściany" i za wszystkie pieniądze jakie posiadał przy sobie nakupował siwuchy, później poszedł do piwnicy z zamiarem zapicia się na śmierć. Uratowało go tylko to, że zanim skończył pić stracił przytomność. Kiedy go zobaczyłem, miałem wrażenie, jak bym znał tego człowieka od dziesiątków lat. Opuchnięta gęba i przebarwienia skóry, widok dobrze mi znany. Twarz nakarmiona zmarszczkami, ściśnieta grymasem cierpienia i tęsknoty. I pomyśleć, że Zbi był facetem po studiach. Cholera wie co tam za kierunek robił, on sam chyba nie bardzo to pamiętał. Był przecież zlepkiem wczorajszych dni, wrakiem na mieliźnie, cieniem człowieka z kaesem na karku. Z taką niewydolnością serca i pięćdziesiecioprocentowym uszczerbkiem na zdrowiu, mógł żyć tylko Zbi - włóczega duszy prześladowany przez fatum. Zbi miał kobietę na studiach. Szaleli za sobą. Mieli plany, marzenia i ten skarb - miłość niemal do szaleństwa. To jest już ten stan, kiedy bez drugiego nie można jeść, oddychać, żyć... Tak oto ich wspólne plany staneły przed ołtarzem. Na tydzień przed ślubem puściła go kantem z nalepszym kolegą z roku. Zbi nie wytrzymał i zaczął chlać. Jak skończył studia? Nikt nie wie. Na uczelni znano go dobrze. Krążyła o Zbi obiegowa opinia. Kiedy ktoś się napił za mocno na imprezie, to mówiono do niego: "Napiłeś się jak Zbyszek". Zbi pił, by zapomnieć o swoim złamanym sercu i o kobiecie, która była dla niego wszystkim co miał. Przemierzył z nią całą Europę. Pokazał życie barda, kiedy na skwerkach Paryża i Wiednia grał na akordeonie pieśni francuskich poetów. Kiedy z grania na "Piazza San Pietro" żywił ich dwoje i opiewał jej piękno w sercu Wiecznego Miasta. W ten sposób wpisywał ją w panteon bogiń, które stają się zgubą dla swoich błędnych rycerzy. Po swojej nieudanej próbie z samozniszczeniem, ocknął się dopiero na wytrzeźwiałce i pod okiem pani Mani doszedł do stanu możliwej używalności władz cielesnych i umysłowych. Byłem jej wdzięczny, kiedy słuchałem gitarowych zaśpiewów o Griszy i Saszy co to z radosnym sercem szli do kołchozu. To zbyszkowe granie mialo swój niepowtażalny charakter, swojski i ludyczny. Kiedy brał do ręki stare ruskie wiosło sprzed 20 lat pierwszysraz w życiu widziałem kogoś, kto żyje poezją, sam stając się jej najlepszym przejawem. Zaśpiewywaliśmy się do białego rana w stachurowskich pieśniach. Pisaliśmy wtedy kilka własnych i nigdy nie było końca poetyckim biesiadom. Zawsze, gdy go zapraszałem do siebie, słyszałem tylko pytanie: "Będzie czarna kawa i papierosy?". "Jasne Zbi. Wpadaj. Drzwi mojego domu stoją przed Tobą otworem". Zarywaliśmy całe noce na czytanie poetów wykletych. Rankiem budził mnie i śpiewał coś co ułożył, gdy spałem. W Jego przebarwionej wymuszoną abstynęcją twarzy i przekrwionych oczach widziałem jakiś błysk, jakby płomiń nadzieii na cokolwiek, co będzie lepsze niz to piekło z którego wrócił. Cedził przez zęby: "Ojczyzną moją jest muzyka a ty mi jesteś jak ta nuta rzewna..." - zagięty na gitarze jak gwóźdź. Mi także kobieta złamała duszę. Mięliśmy więc tę samą ranę. Jak mawiał Sted: "Z bliźnim się można zabliźnić" - dlatego Zbi potrzebował mnie a ja jego. - Otwieraj! - Krzyczałem mu prosto w twarz, podając butelkę drżącymi rękami. Widziałem jak przełyka ślinę i jak cedzi słowa przez zaciśnięte zęby. - Myślisz, że nikt nie widzi i nie wie, że robisz z siebie degenerata!? Ale pamiętaj nie jesteś sam. Ja jestem z tobą. Masz tu kurwa przyjaciół. Myślisz, że pozwolimy Ci na to, abyś zniszczył siebie i swoje życie, to się mylisz. Otwieraj! Pijemy razem. Jak chcesz się znowu zapić to zrobisz to ze mną. Otwieraj! Głos grzązł mi w gardle. Ręce odmawiały posłuszeństwa. Widziałem, jak ślini się coraz bardziej. Miałem szum w głowie a serce powoli wyłamywało mi się z piersi. - Co nie chcesz pić ze Mną? Strach Cię obleciał? Nagle Zbi wyrwał mi butelkę i sprawnym ruchem uderzył nią o rant pomostu tak zmyślnie, że utrącił szyjkę. Dalej podniósł ją do ust. Ale zawahał się. Patrzył na mnie wilczym wzrokiem. Widziałem jak łzy napływają mu do oczu. - Nie chcę. Nie. Prosze Cię M pomóż mi. Kurwa, pierdolone...jak boli, boli mnie. Dlaczego? Pomóż bo umieram. Złapałem ręką za butelkę w miejscu, w którym szkło miało ostre zakończenia i ścisnąłem ile sił. Na mojej dłoni Zbi zacisnął swoją aż pojawiła się cienka strużka krwi. Siłowaliśmy się w milczeniu aż zsiniały nam ręce. Wyrwałem mu ja po chwili i wrzuciłem do wody. Kręgi wygasły powoli i jezioro odzyskało gładkośc lustra. Obaj oddychaliśmy ciężko i mięliśmy łzy w oczach. - Dzięki bracie - powiedziałem a głos łamał mi się przy każdej sylabie. - Skończyłem... rozpoczynaj - powiedział Zbi i wiedziałem, że piekło chociaż tego dnia pozostało puste. Któregoś upiornego ranka obudził mnie śmiertelnie przejęty. - Te poeta! Wstawaj! Mam złotą myśl. Ty M masz tam znajomości w tym ośrodku. Znasz ludzi, zaangażujesz się. - Zbi miał już wszystko poustawiane. - Zaraz Zbi. Czekaj. Nie widzisz, że śpię? Zbi zdjął z pleców gitarę niczym myśliwy łuk i już po chwili śpiewaliśmy wszystkie piosenki, które udało nam się ułożyć od kiedy tylko podaliśmy sobie prawice na znak przyjaźni. Później przyszedł czas na wiersze i poematy. Od kilkugodzinnego recytowania rozbolały nas uszy i postanowiliśmy zająć się stroną organizacyjną. Na pierwszy ogień poszły wszystkie telefony do całej paczki i już po niemal godzinie mięliśmy na 12 metrach kwadratowych kilkunastoosobową naradę strategiczną na temat pomysłu Zbi, aby wystąpić z materiałem autorskim na wieczorze poezji w miejscowym ośrodku. Gawiedź przytaknęła i w pokoju zrobiło się jak w klubokawiarni - papieroski, kawa i szekspirowskie bla, bla, bla. Moja wrodzona cecha organizatora wzięła górę nad literackim zamieszaniem w momencie, kiedy towarzystwo miało w organizmie więcej kofeiny niż krwi. Wywaliłem hołotę z domu na miasto w celu zrobienia reklamy przyszłej imprezie. Kodżo zabrał wiosło i poszli grając na skwerkach. Nazajutrz miałem już opracowany plan przygotowywania całej imprezy. Najpierw chodnik zaprowadził mnie do pani K z miejskiego ośrodka. Kobieta wyglądała mi na uzależniona od wyszukiwania miejskich talentów. To od niej dowiedziałem się, że w ośrodku kultury istnieje Klub Ludzi Artystycznie Niewyżytych, ale brakuje mu kadry a nasz pomysł jest jak najbardziej do zrealizowania. Zaprosiła całą paczkę na kawę i ciasteczka. Bardzo chciała nas poznać. I już na drugi dzień cała trupa zległa gdzie tylko było można na kameralnej sali, chcąc zaprzyjaźnić się z miejscem naszego przyszłego występu. Wymianie pomysłów towarzyszył akompaniament Kodża i śpiewy małej K. Moondek nieobecnym wzrokiem wierszował jakiś ćpuński poemat jednej z tutejszych klubowiczek i powoli porywał ją na swoją bezludną wyspę, czyli do M1 na ulicy K. Duża E spotkała tam ponoć swojego wyśnionego Jimma Morissona, niejakiego Wojtka, który miał buty ze skóry krokodyla. Zbi przyszedł ze swoją świerzutką muzą Katrin i co rusz przerywał nasze dysputy opiewając przy dźwiękach gitary swą nową Dulcyneę. Kodżo wyrwał z domu i przyprowadził ze sobą Pawła, wiernego fana Pink Floyd. Właśnie ćwiczył solo z "Dark Side of The Moon", wbity z gitarą w swój twórczy fotel. Przyszedł tak jak go Kodżo zastał, w laczkach i ze słuchawkami na uszach. Na planecie dziwaków wiekie poruszenie. Ktoś musiał się zając plakatami, ktoś ułożeniem programu, zaproszeniem specjalnych gości, generalnie chodziło o szum wokół całej sprawy. Efekty spotkania u pani K przerosły nasze pierwsze oczekiwania. Chyba wszyscy bez wyjątku złapali bakcyla organizacyjnego, bo natychmiast po opuszczeniu sali artystycznej rozlecieli się do swoich wcześniej otrzymanych obowiązków. Zostałem sam na placu przed domem kultury i dotarło do mnie, że mam misję. Jestem potrzebny moim przyjaciołom, innym ludziom, temu miastu a przede wszystkim sobie samemu. Czułem się jak szkło powiększające, kiedy skupia w sobie promienie słońca - płonąłem wewnętrznie i zapalałem innych. Widziałem, że jestem potrzebny, ponieważ byłem ogniwem spinającym wszystkie światy ludzi, którzy mnie otaczali. Światy odległe, niekiedy niemożliwie odległe. Jednak coś we mnie samym ciągnęło mnie do szaleństwa, któremu na imię szczęście. Czułem się tak, jakby życie naprawdę było piękne.
-
Trochę polityki ( na czasie )
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na masza-pasza utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Zapytaj się Boga, on ci udowodni. Nie musi być chrześcijański, może być muzułmański. Wiele razy chciałem, naprawdę bardzo chciałem z nim porozmawiać, ale zawsze milczał Rozmowa z Bogiem zaczyna się od słuchania. Być może Bóg myśli o Tobie podobnie, jak Ty o Nim? Jego najgłębsze milczenie zaraz po słowach Eloi Eloi lema sabachthani, jest zawsze czasem człowieka pozostawionego samemu sobie. mrs -
Trochę polityki ( na czasie )
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na masza-pasza utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Co do sygnaturki Mr. Suicide - udowodnij tą absurdalność. mrs Zapytaj się Boga, on ci udowodni. Nie musi być chrześcijański, może być muzułmański. No tak, do dyskusji potrzebny rzeczowy przeciwnik a tu "krótkie spodenki". mrs -
szumem skrzydeł, krzykiem mew, krakaniem
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na LadyC utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Coraz lepiej smakujesz :) mrs -
Trochę polityki ( na czasie )
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na masza-pasza utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Powiedzmy, że odbieram twoją sygnaturkę jako żart, ale prymitywny. Co do sygnaturki Mr. Suicide - udowodnij tą absurdalność. mrs -
skafander i motyl
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na LadyC utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
uhum, czyli mała pyszka :))) mrs ;)) a to z czego wnioskowanie? Z perfekcjonizmu... pyszna jesteś? :))) mrs -
skafander i motyl
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na LadyC utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Starasz się Lady :) to się chwali mrs Hehe, a nie wiem czy się zawsze chwali Niestety z natury jestem perfekcjonistką ;) (paskudna cecha czasem:))) uhum, czyli mała pyszka :))) mrs -
skafander i motyl
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na LadyC utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Zmieniłam już jeden 'dzień' Wiersz nie był dopracowany ale właśnie po to wrzucam je czasem do 'warsztatu" by zobaczyć jak inni patrzą na to co piszę. No i po to, żeby poprawić i wygładzić myśl. Czasem zwyczajnie nie mam na to czasu a jak ktoś coś podpowie - mniej myślenia i czasu. (takie czasy) Tym bardziej dziękuję za sugestie Kolejny wiersz wkleję bardziej dopracowany. Starasz się Lady :) to się chwali mrs