Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Zapomniałem. Robisz zbyt długie przerwy. Ale postawiłem "sen?", więc nie jest tak tragicznie :-)
  2. Śmieszy mnie mój obecny status i zarazem niepokoi. - Śmieszy mnie, a zarazem niepokoi mój obecny status. (tak chyba lepiej?) to sen mara - sen-mara? a do tego grubo zarobiłem poniżej średniej. - a do tego zarobiłem grubo poniżej średniej. Muszę jakość roboty wydrzeć swojej skłonności do niedbalstwa - a to jest piękne Schylam sie po dorodnego chwasta - chyba po chwast? (może wybujały) Po trzecie i ostatnie rozpoczynanie jakiegokolwiek biznesu - przed "rozpoczynanie przydałby się chyba jakiś myślnik, czy coś w tym rodzaju Nagle widzę Monikę, byłą i ulubiona pracowniczkę, podporę mojej firmy. Ma na sobie biały fartuch, a jej ręce ubabrane są mąką. - tego fragmentu nie rozumiem (sen?). Po pierwsze zmiana czasu a po drugie - wita sie z tobą w Londynie, pracując równocześnie w piekarni za 1200 złotych. podkarpackim - według mnie w podkarpackiem Tyle uwag. Tekst, jak zwykle u ciebie - wciągający i na wysokim poziomie.
  3. Dwie pierwsze sceny bardziej mnie rozbawiły. Mimo to podoba mi się i czekam na dalszy ciąg. Mam jedną uwagę: didaskalia lepiej zapisywać inną czcinką - w tym konkretnym przypadku użyj italików. Kuchnia w domu Heńka. Heniek siedzi przy stole i je zupę. Heńkowa na siedzi na skrzyni przy kuchni pochłonięta haftowaniem. Wchodzi Romek Kuchnia w domu Heńka. Heniek siedzi przy stole i je zupę. Heńkowa na siedzi na skrzyni przy kuchni pochłonięta haftowaniem. Wchodzi Romek
  4. Wiem, jak pachną akacje, ale zapach nie był "najlepszym wytłumaczeniem", lecz jedynie potwierdzeniem. Twoją sprawą jest, gdzie rzecz się dzieje, ale skoro Amerykanie kupują w Europie średniowieczne zamczyska, to i ratusz z jakiegoś podupadającego irlandzkiego miasteczka mogli również spokojnie przenieśc do USA. Umieszczenie akcji w tym kraju, pełnym również irlandzkich (i szkockich) imigrantów stwarza jednak znacznie większe możliwości. Trzymaj się. Zyczę dalszych dobrych pomysłów.
  5. To nie pchaj już na wartsztat. Masz już dział dramatu
  6. Dzięki Jay. W całym opowiadaniu używam anglosaskich jednostek miar, dlatego jestm konsekwentny do końca (ponad 20 yardów +- 20 metrów). Kwestie załatwiania - zważ, że dzieje się to w Rosji, a tam wszystko się załatwia. Może jednak konsul po prostu wyda wizę. Poprawki j naniosę ednak hurtem.
  7. Pani Malinowska w Śremie przed telewizorem drzemie. Po zakazany sięga owoc mąż - niedołęga: W spiżarni jabłkowy dżem je.
  8. Oj obrodziło latoś dramaturgami, obrodziło, Bardzo mi się widzi - sporo humoru (trochę jakby Mrożkowskiego, trochę przypomina tych trzech gości przed sklepem w nowym serialu TVP). Rozbudowałbym nieco kwestie Tadka: Taa... Noo... gdzieś tam postawiłes przecinek przed "i", ale sam go sobie poszukaj.
  9. Dobry pomysł, całkiem sprawnie napisany tekst. Ale przestań strzelać przez godzinę z broni(jakiej broni?, bo chyba nie białej), nie wymieniając magazynków.
  10. O uchybieniach napisali już poprzednicy, więc nie będe się powtarzał, odniosłem zresztą wrażenie, że w zasadzie masz gdzieś moje (na ogół czysto techniczne) zastrzeżenia. Nie mogę sie jednak powstrzymać nad jedną uwagą: [quote]Fantastyczny tyłeczek opatrzony obcisłymi dżinsami, idealna talia, niebieska bluzeczka w kolorowe groszki, malutkie, idealne piersi - szaleństwo sobotniej nocy. Chyba większość facetów lubi u kobiet normalnie rozwinięte piersi... Skłonny byłbym przyznać, że drobne piersi mogą być również apetyczne (i to przez dłuższy okres życia kobiet), ale malutkie?! No nie! Skoro już zacytowałem to jeszcze dodam, że tyłeczek to nie sklep z odzieża, nie był więc zaopatrzony w dżinsy. I na dodatek za dużo"idealnych "rzeczy w jednym zdaniu. Ale przecież miałem nie krytykować. Już się zamykam i i szybko znikam. Acha! Ogólnie nawet mi się podoba.
  11. Bardzo sprawnie wprowadzasz nastrój, tyle że nie wiadomo, co ten nastrój zapowiada: horror, thriller, a może romans jakowyś. Po takim wprowadzeniu możesz z tym opowiadaniem zrobić wszystko. FAJNIE SIE CZYTA. jeśli jednak pozwolisz przyczepię się trochę. 1) Jak sie domyslam rzecz dzieje się w USA więc kilometry powinieneś zamienić na mile i być w kwestii miar konsekwentny. 2) ...dostrzegł maszt żaglówki. Czyli jednak ktoś tu mieszkał - Zbyt pochopnie wyciągnięty wniosek. Maszt to żaden dowód, mógł to być turysta 3) zaczęły pojawiać się małe domki, widocznie wjeżdżał w bardziej cywilizowaną okolicę. - otóż domki (zwłaszcza małe) nie są dowodem postępu cywilizacyjnego. Może "mniej dziką"? 4) Conor wyłączył radio... ściszył radio i wysiadł - Najpierw wyłączył, a potem ściszył? Po prostu najpierw przełączył na CD, a potem spokojnie mógł ściszyć. 5) Piecyk Marshalla - Domyślam się, że chodzi o wzmacniacz, ale nie każdy będzie wiedział, po co facet wozi w bagażniku piecyk i to nie swój tylko jakiegoś Marshalla. Pożyczony, kradziony? 6) póki co - Paskudny rusycyzm- poka szto 7) Wymacał w jednej z kieszeni paczkę papierosów, wyjął z bagażnika termos - Po co wymacywał paczkę w kieszeni, skoro wyjął termos? 8) pięknego, wzorowanego na Les Paulu lutnika - Według mojej wiedzy lutnik, to ktoś wytwarza instrumrnty strunowe, więc się zgubiłem 9) Z tyłu przejechał samochód - Z tyłu czego? Doprecyzuj. 10)musiało być ponad trzydzieści stopni - Celsjusza, czy Farenheita? Jednostki miar!!! 11)słodkawy zapach był najlepszym wytłumaczeniem tej nazwy - Dla mnie najlepszym wytłumaczeniem byłyby jednak drzewa akacjowe 12)Odpalił papierosa - Trochę to niezręczne. Myślę, że "zapalił". Odpalic mógł od czegoś. No i patrz. Napisałem na początku, że fajnie się czyta - i to jest prawda. Ajednak podczas bardzo wnikliwej analizy wynalazłem aż tyle. Chyba jestem przesadnie upierdliwy i powinienem dać sobie spokój z tym analizowaniem waszych tekstów.
  12. [quote]Ja mam tylko takie małe zastrzeżenie - może to tylko moje własne widzimisię - czytając jakoś nie zżyłem się z bohaterami, wydawali się mi bardzo odlegli. Może zabrakło głębszego rysu psychologicznego? Nie wiem. Muchas gracias hombre bueno. Widać jeszcze nie dojrzałem do tego, by podjąc się analizy psychologicznej postaci. Pocieszam si, że dziś jest dopiero pierwszy dzień reszty mojego życia, a więc mam jeszcze jakąś szansę, by się tego nauczyć. Poprawki naniosę. [quote]No i mamy pętlę. Myślałem, że będzie Tour de France a wyszło Pologne :) Każdy ma takiego TURA, na jakiego sobie zasłużył. A, tak na marginesie – ostatni TUR w Polsce został zabity cgyba w osiemnastym wieku, a w czasach historycznych na francuskiej ziemi nie występował. Czyj TUR jest zatem lepszy? [quote]WYWAL OBJĘCIA MORFEUSZA _ fe! Mnie również nie podoba się fakt, że Suliko wpadła w objęcia tego gościa, ale jest ona osobą dorosłą, samodzielną, a nawet wyzwoloną. Wolno jej tedy wpadać w objęcie każdego, który jej odpowiada. [quote]Los Angeles Sunset w Denver - to już nie parodia, to nieporozumienie. Jacku, Los Angeles już nie istnieje, pozostała jedynie gazeta, która jest wydawana w Denver (jeśli ci się to nie podoba, mogę prenieśc redakcję do Chicago), oraz Los Angeles Lakers, którzy podczas kataklizmu grali mecz wyjazdowy. Spasiba za uwagi, panie mecenasie.
  13. Flecht Ale według mnie chodzi o bebechy, czyli flaki, czyli jelita. Stąd krew na nożu, który ktoś komuś wepchnął w brzuch.Buch!. Może być taka interpretacja? Miniencyklopedia Pana Tadeusza (nazwiska nie podano) :( Wg Stanisława Pigonia chodzi o ognichę, chwast kwitnący na żółto. Inna interpretacja mówi, że pod nazwą świerzopa kryje się rzepak mający również żółte kwiecie. Wg Encyklopedii portalu Interia.pl (dziękuję za przysłanie linka Pani Magdalenie Śleszyńskiej): regionalnie używana nazwa na określenie rzodkwi świrzepy (gł. na Litwie), także nazwa gorczycy polnej i gatunku koniczyny; nazwa ś. pojawia się w inwokacji Pana Tadeusza A. Mickiewicza (chodzi prawdopodobnie o gorczycę).
  14. Epilog Korzystając ze stanu nieważkości postanowiłem się przespać lewitując w kabinie. Niby komfortowo, bo nic nie uwierało, ale z drugiej strony lada kichnięcie, a nawet głębszy wydech dawał mi taki odrzut, że obijałem się o ściany ciasnawej kabiny. Przypiąłem się więc do fotela i zapadłem w sen. Suliko również wpadła w objęcia Morfeusza. Zbudziły nas, dobiegające z głośników słowa: – Witajcie podróżnicy. Mówi dowódca Burana 4, major Sheeshkheen. Przygotujcie się do cumowania – załóżcie hełmy i podłączcie się do foteli. Miss Suliko, proszę w programie komputerowym znaleźć opcję cumowania i uruchomić ją. Dziękuję. Gdy wykonaliśmy polecenia majora nasze kombinezony wypełniły się powietrzem. Po kilku minutach poczuliśmy delikatne stuknięcie. – Proszę otworzyć śluzę – posłyszeliśmy w słuchawkach głos majora. – Jak to się otwiera? – zapytałem. – Można to zrobić ręcznie, ale lepiej za pomocą oprogramowania komputerowego. Suliko wyszukała odpowiednią opcję i już po chwili do kabiny naszego promu „wpłynęło” dwóch rosyjskich kosmonautów. – Major Ilya Yefimovitch Sheeshkeen – przedstawił się wyższy z nich (a właściwie – z uwagi na pozycję – dłuższy) zdejmując hełm. – A to kapitan Natalya Aleksandrowna Markowa. Natasha sprowadzi was na ziemię, ja zaś jeszcze polecę na stację kosmiczną. Nie ukrywając radości, odłączyliśmy się od foteli i serdecznie uściskaliśmy naszych ratowników. Po krótkiej rozmowie na moim miejscu zasiadła pani kapitan, ja zaś zająłem fotel w drugim rzędzie. Sheeshkheen pożegnał się i po chwili zniknął w śluzie. Szczęk zamków poinformował nas, że statki zostały rozłączone. Po ponownym połączeniu się z układami życiowymi statku poczułem lekkie szarpnięcie i prom zaczął się przekręcać tak, że ziemia znalazła się pod nami i stała się dla nas niewidoczna. Zobaczyłem natomiast ogromny księżyc i wygwieżdżone niebo nad głową. Kolejne manewry pomocniczymi silnikami spowodowały zmianę kierunku naszego lotu, oraz jego prędkość. Poruszaliśmy się również po coraz to niższej orbicie. Po kilku godzinach Natasha zakomunikowała: – Uwaga! Za dwie minuty wchodzimy w atmosferę. Po chwili odczuliśmy, że prom ostro wyhamował, a jego widoczny przez okno dziób rozgrzał się niemal do czerwoności. Jeszcze jedno szarpnięcie poinformowało mnie o otwarciu podwozia i wypuszczeniu spadochronu, aż w końcu nastąpiło lądowanie. Podziwiałem jego precyzję, bo niemal nie poczułem zetknięcia z ziemią. Kiedy opuściliśmy nasz pojazd, przesiedliśmy się do samochodu, który zawiózł nas do jakiegoś budynku. Zaprowadzono nas do sporego pomieszczenia, w którym zaimprowizowano salę konferencyjną. Zaraz po wejściu nagrodziły nas głośne oklaski sporej grupy – nie tylko rosyjskich – dziennikarzy. Jako pierwszy powitał nas przedstawiciel rosyjskiej agencji kosmicznej, potem konsul USA wręczył nam paszporty dyplomatyczne z wbitymi wizami Rosyjskie Federacji. Następnie posypały się pytania przedstawicieli mediów. Po skończonej konferencji prasowej odbyliśmy jeszcze rozmowę z konsulem. Opisał nam sytuację w Stanach i nie tylko. Okazało się, że trzęsienia ziemi wywołały ogromne fale tsunami, które dokonały znacznych spustoszeń na wyspach Pacyfiku (w tym na Hawajach), Nowej Gwinei, Indonezji, oraz w Japonii, która ucierpiała najbardziej – zwłaszcza zaś Tokio, które przyjęło największe uderzenie ponad dwudziestojardowych fal. Trzy lata po tych wydarzeniach siedziałem w swoim boksie w redakcji Los Angeles Sunset w Denver. Weszła Suliko. Teraz już nie wskoczyłaby w rozmiar trzydzieści sześć – uniemożliwiał jej to zaokrąglony brzuszek, w którym ukrywała się nasza córeczka – Natalya. – Mam dla ciebie dwie wiadomości. Po pierwsze Natasha zgodziła się być matką chrzestną naszej córeczki. Już załatwia sprawy wizowe; nasz konsul obiecał to załatwić bez żadnego ociągania. A po drugie – czytałeś dzisiejsze doniesienia Reutersa? – Czytałem. Nie ma nic ciekawego. – To sprawdź jeszcze raz! Otworzyłem właściwą stronę na komputerze. – No i co ty na to? – Na co? – Patrz tutaj – wskazała na informację o kandydatach do Pokojowej Nagrody Nobla. – Widzę. Jakiś Koreańczyk. Profesor 누구도 (Nukudo) z uniwersytetu w Phenianie – za koncepcję pokojowego wykorzystania energii termojądrowej. – Gówno, nie Koreańczyk. Facet jest po operacji plastycznej. Wiesz, co po koreańsku znaczy to słowo? Spojrzałem w oczy ukochanej żony i domyśliłem się wszystkiego. – Jesteś pewna? – Obejrzyj zdjęcia! Przyjrzyj się temu – wskazała mi jedno, na którym widać było zbliżenie ręki pretendenta. Dłoń nie miała kciuka i części palca wskazującego. – No i co z tym zrobić? – Nie wiem, ale może opisałbyś tę historię...
  15. Interesująca stylistyka. Wymaga przetrawienia (zazdroszcze krowie czteroczęściowego żołądka - szkoda że nie mam poczwórnego mózgu), ale zgrabne. Miałbym zastrzeżenie do "setek perfum" - chodzi wszak o zapachy, nie o materialne perfumy, oraz do " Jakiś przemądrzały chłopak w brudnych dżinsach" - wcześniej napisałeś "jakiś młodzieniec w demonstracyjnie brudnych dżinsach lekceważył świat", a więc już nie "jakiś" - to jest przecież nasz znajomy. Innych uwag nie zgłaszam.
  16. Dziękuję za uwagi, poprawki naniosę. Odrąbane palce ci się nie spodobały? Przyznaję, że mi również, ale była taka koniecznośc i to z dwu powodów: po pierwsze trudno, by moi bohaterowie czekali na śmierć doktora, a po drugie... o tym w kolejnym, ostatnim już odcinku. Co się tyczy judasza. Miałem wątpliwości, ale doszedłem do wniosku, że judasz (pisany z małej litery) należy jednak odmieniać tak, jak to zrobiłem (kog?co? - judasz), ale jeśli ktoś wie jak powinno byc naprawdę, czekam na podpowiedź. Pozdrawiam.
  17. Niezupełnie sie z tobą zgadzam Don Cornellos. To nie jest sportowa relacja na żywo, by bohater opowiadania popełniał błędy typu "na boisku walczą Beldzy i Holendrowie", jak to przydarzyło sie pewnemu znanemu (świętej pamięci) sprawozdawcy. To jest relacja pisana ex post. Inna sprawa, gdybym pisał z pozycji obserwatora - wtedy rzeczywiście mógłbym poddawać się emocjom. No, może z tymi drzwiami, to masz rację. Ale na razie nie poprawiam, w oczekiwaniu na więcej uwag krytycznych.
  18. Wbiegliśmy do korytarza prowadzącego bezpośrednio na kosmodrom, gdy nastąpił kolejny, potężny wstrząs. Dojrzeliśmy, że na biegnącego przed nami doktora osuwa się fragment ściany korytarza. Gdy znaleźliśmy się obok stwierdziliśmy, że blok skalny przycisnął go do podłoża, uniemożliwiając uwolnienie się spod ciężaru. – Pomóżcie! – wysapał, ujrzawszy nas. – Zaczęliśmy się we dwójkę siłować z odłamem, jednak przesunięcie go przekraczało nasze możliwości fizyczne. – Nie damy rady – wyszeptała Suliko. – Idźcie po jakiś łom, czy coś w tym rodzaju – odpowiedział Nobody. Wtedy jakoś sobie poradzicie. Pan redaktor zna się trochę na tym – nawet w tak dramatycznym położeniu pozwalał sobie na złośliwe uwagi. – Nie mamy na to czasu – odrzekłem. – A poza tym, o ile dobrze pamiętam, pan nie został, by ratować swoich zasypanych współpracowników – dodała Suliko. – Musi sobie pan radzić sam. – Ty suko! – wysyczał. – I tak sami sobie nie poradzicie. Nawet nie dostaniecie się za drzwi prowadzące do promu. Tak, to prawda. Muszę chyba pobiec na centralny plac i przeszukać ten złom... Suliko rozejrzała się wokół. – Chyba nie ma pan racji, doktorze. Przez drzwi przejdziemy. Podbiegła kilkanaście jardów i zdjęła ze ściany pomalowany na czerwono topór strażacki. Wróciła do pułapki, wzięła zamach i odrąbała uwięzionemu kciuk i część palca wskazującego. Kompletnie zaskoczyła mnie swoim zdecydowaniem i determinacją. Dotąd nie znałem jej z tej strony. – Przepraszam pana, ale to się już chyba panu nie przyda. Nobody zawył z bólu, a Suliko podniosła odrąbane palce i pobiegła w stronę drzwi. Podążyłem za nią. W drodze towarzyszyły nam przekleństwa doktora. Gdy znaleźliśmy się przed drzwiami przyłożyła opuszkę palca do płytki skanera. Tymczasem z korytarza dobiegł jakiś dziwny szum. Obróciłem głowę i dojrzałem zbliżającą się ścianę wody. – Szybko, Suliko! Musiała puścić tama. Na szczęście po kilku sekundach drzwi otworzyły się bezszelestnie i przeszliśmy na drugą stronę. Woda za nami była tuż-tuż. – Jak to się zamyka? – zapytałem retorycznie i zacząłem się przyglądać obramowaniu drzwi w poszukiwaniu jakiegoś przycisku, jednak nic takiego nie zauważyłem. Natomiast na wewnętrznej ich płaszczyźnie dojrzałem taką samą płytkę jak po przeciwnej stronie. – Skaner, Suliko! Suliko przyłożyła obcięty palec do płytki. Drzwi zaczęły się powoli zamykać. Wyjrzałem na korytarz i dostrzegłem utykającą pumę, niosącą w pysku zakrwawione kocię. Drugi maluch podążał za matką. – Otwieraj! – Co się stało? – Suliko ponownie przyłożyła palec do płytki. Nim zdążyłem odpowiedzieć rodzina pum, nie zwracając uwagi na naszą obecność wśliznęła się do pomieszczenia i natychmiast ukryła się w jakimś zacisznym miejscu. – Skąd się tu wzięły? – zdziwiła się Suliko. – Widocznie pole siłowe przestało działać i spadły do jaskini Suliko ponownie zabawiła się w odźwiernego, ale woda dotarła już do końca korytarza i stawiała opór. Naparliśmy wspólnie na drzwi i – stojąc po kolana w wodzie – wspomogliśmy siłę urządzenia zamykającego, odcinając przy tym dalszy napływ wody. Wyjrzałem Przez „judasz” i stwierdziłem, że woda prawdopodobnie znalazła sobie jakieś inne ujście, bo zaczęła się cofać. – No i co teraz? – bezradnie zapytała Suliko. – Nie mam pojęcia, ale musimy się rozejrzeć. Nie wyrzucaj palca – może się nam jeszcze przydać. Zaczęliśmy obchodzić jaskinię, aż natrafiliśmy na kolejne, tym razem nie zabezpieczone drzwi. W środku znajdowało się kilka kombinezonów kosmicznych. – Jaki rozmiar pani sobie życzy? Trzydzieści sześć? – Dół tak, ale góra trzydzieści osiem. – Przykro mi, ale na składzie aktualnie posiadamy jedynie rozmiary czterdzieści i czterdzieści dwa. Proszę łaskawie zajrzeć do nas w przyszłym tygodniu. Postaramy się specjalnie dla pani sprowadzić odpowiedni rozmiar. W czasie tej rozmowy mocowaliśmy się z zakładaniem kombinezonów. Chyba nam się to udało wykonać poprawnie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Następnie podbiegliśmy do wieży startowej i stanęliśmy na platformie windy. Po wciśnięciu guzika winda ruszyła i dowiozła nas do pomostu łączącego wieżę z włazem promu. Przeszliśmy po niej i tu palec doktora ponownie okazał się nieodzowny. Weszliśmy do kabiny. – Skurwysyn! – powiedziała Suliko. Spojrzałem na nią pytająco. – Pamiętasz, jak mówił, że wszyscy, którzy zdążą będą mogli uciec? Przecież tu są tylko cztery miejsca. – Faktycznie, skurwysyn. Miał pełną świadomość, że niewielu ludziom uda się stąd wydostać. Zasiedliśmy miejsca w fotelach, choć może bardziej stosownym byłoby określenie „położyliśmy się”, jako że prom był ustawiony w pozycji pionowej i po podłączeniu odchodzących od skafandrów rur i przewodów do odpowiednich gniazd z boków foteli rozpoczęliśmy zapoznawanie się z urządzeniami. Ja dokonywałem analizy części przypominającej pulpit pilota samolotu, Suliko zaś zajęła się komputerami. Po kilku minutach moja nieoceniona specjalistka od spraw informatyki stwierdziła triumfująco: – No, to pole siłowe nad nami zostało otwarte. Teraz zaczynamy przygotowanie do startu. Umiesz się modlić? – Mogę spróbować. – No to módl się. – Suliko wcisnęła „enetr” na klawiaturze. Rozległ się delikatny pomruk jakichś pomp, czy silników, a na pulpicie rozbłysło kilka monitorów. – Ile potrwa to pzygotowanie? – zapytałem. – Procedura standardowa trwa trzy godziny, ale jest opcja „start awaryjny”, bez kompletnego testu urządzeń. – To chyba jest start awaryjny? Uruchom go! I tak nasze szanse nie są zbyt duże. Suliko wcisnęła kilka klawiszy. Poczułem , że skafander napełnia się powietrzem. Po chwili rozległ się potężny huk i nagle potężna siła wcisnęła nas w oparcia foteli, a rakiety nośne uniosły prom, ponad platformę startową. Narastające przyśpieszenie doprowadziło mnie prawie do omdlenia, lecz po chwili odzyskałem świadomość. Spojrzałem na Suliko. Zniosła start chyba nieco lepiej, ale jej twarz była bardzo blada. Chciałem ją zapytać o samopoczucie, gdy nasz pojazd dostał kolejnego impulsu, a ja ponownie zacząłem zapadać w niebyt. Gdy ocknąłem się z zapaści poczułem niezwykła lekkość. Stwierdziłem, że nie leżę już na oparciu, lecz siedzę, jak w samochodzie. Spojrzałem w okno. Nad głową ujrzałem błękitną planetę. Tak, Ziemia jest w górze, a więc niezupełnie, jak w samochodzie. No chyba, że w samochodzie po dachowaniu. Popatrzyłem na uśmiechniętą Suliko i rozpiąłem pasy bezpieczeństwa. Po lekkim dotknięciu siedzenia uniosłem się w przestrzeni, o ile tak można określić ciasne wnętrze kabiny. Po krótkiej chwili Suliko odłączyła hełm i dołączyła do mnie. – Próbowałeś się całować w nieważkości? – zapytała. Ja również zdjąłem hełm. – Nie próbowałem, ale zapewniam cię, że potrafię całować tak, że nawet w warunkach ziemskiego ciążenia poczułabyś się jakbyś przebywała w kosmosie – zażartowałem. – Już sprawdzam. Suliko wpiła się w moje usta. – Nieźle – rzekła przerywając pocałunek. – Sprawdzimy jak to będzie na Ziemi, ale najpierw trzeba na nią powrócić. Bierzmy się do roboty! – Co mam niby robić. Wcisnąć hamulec i szukać gładkiego kawałka pola? – Ja zajmę się komputerem, a ty możesz sobie oglądać widoczki. Nagle w kabinie zrobiło się ciemno. Na naszym promie nastała noc. Kiedy jednak zrobiłem ruch dłonią włączyło się oświetlenie. – Sprytnie pomyślane – stwierdziłem. – Zwykły czujnik ruchu i włącza się światło. Spojrzałem na Ziemię. Była ciemna i tylko tu i ówdzie widoczne były słabe światła. – Jak myślisz gdzie jesteśmy? – zapytałem. – Bo ja wiem... Może nad oceanem, albo nad Afryką? Miała rację. Po chwili zrobiło się nieco jaśniej i dojrzałem w górze ośnieżony szczyt Kilimandżaro, a zaraz potem granatową, przechodzącą w błękit przestrzeń oceanu. Lecieliśmy na północny-wschód. Zajęliśmy miejsce w fotelach i Suliko podjęła przerwane czynności przy komputerze, ja zaś znalazłem w górnej części kabiny umocowany na regulowanym ramieniu spory teleskop. Obniżyłem go i spojrzałem przez okno. Mijaliśmy Indochiny i wlatywaliśmy nad Pacyfik. Po jakimś czasie dotarliśmy nad wybrzeże Ameryki i stwierdziłem, że ginęło ono w chmurze gęstego dymu, czy pyłu, przez którą tu i ówdzie przenikał odblask ognia i dopiero Nevada ukazała nam się w całej okazałości. Krążyliśmy tak, przeżywając co kilkadziesiąt minut zmiany pór dnia. – No jak tam u ciebie? – zwróciłem się do Suliko. Masz pojęcie ile dni już tak krążymy. Zdechniemy tu z głodu. – Uspokój się. Wszystko jest na dobrej drodze. Wróciłem do swoich obserwacji i po którymś tam okrążeniu stwierdziłem, że chmura dymu znad zachodniego wybrzeża zaczyna się przesuwać na wschód. Widocznie zaczęło wiać od oceanu. Podczas kolejnego przelotu nad Kalifornią włosy zjeżyły mi się na głowie. Całe zachodnie wybrzeże od Seattle, aż do końca Półwyspu Kalifornijskiego utworzyło dwie oddzielone kontynentu wąską cieśniną wyspy. Na końcach wysp przylegających do dzielącego je skrawka wody dostrzegłem resztki konstrukcji Golden Gate. Wyraźnie było widać ziejące ogniem i dymem Mount St. Helen, Three Sisters, Mt. Shasta oraz kilka jeszcze, nie znanych mi z nazwy wulkanów. – Patrz, Suliko. Spojrzała i po prostu rozpłakała się. – To pieprzony skurwiel – powiedziała, gdy już się nieco uspokoiła. Wiesz gdzie nasz prom ma wylądować? W Północnej Korei. Nie chciałam ci tego mówić wcześniej i próbowałam coś zmienić, ale to przekracza moje możliwości. – A próbowałaś połączenia radiowego, lub przez sieć? Z Houston, lub Cap Canaveral? – Nie próbowałam. Ale to może być jakaś szansa. – wróciła do komputera. Po upływie kilku kolejnych dni i nocy i powtarzanych wielokrotnie próbach wywołania centrali NASA w końcu z głośników rozległ się żeński głos: – Houston. O co chodzi? – „Houston, mamy problem” – zacytowała Suliko. – Telewizji nie oglądacie? Cała Ameryka ma problem. Zgłoście się na policję, ale oni też są dosyć zajęci. – Houston, nie rozłączajcie się. Mówimy z przestrzeni kosmicznej. Jesteśmy amerykańskimi dziennikarzami i orbitujemy w kosmosie. – Ha! Ha! Orbitujecie? Nie róbcie sobie głupich żartów! – Ale to jest prawda. Znajdujemy się w promie kosmicznym i okrążamy ziemię. Nie potrafimy wylądować. Po drugiej stronie przez chwilę zapanowała cisza. – Na jakim promie? – do mikrofonu odezwał się jakiś mężczyzna. – Jakim sposobem znaleźliście się w nim. – Na rosyjskim. Nazywa się Buryevyestnik. To po rosyjsku oznacza albatros – zwróciła się do mnie. – Buryevyestnik? Taki prom nigdy jeszcze nie był w kosmosie. To jest prototyp. Skąd żeście się tam wzięli, do diabła? Suliko streściła całą naszą historię. – To ciekawe... Bezpośrednio po pierwszych wstrząsach doniesiono nam o starcie UFO, a to był wasz prom. No to faktycznie macie problem. U nas zapanowało prawdziwe piekło, a poza tym nie mamy czym po was polecieć. Ale skontaktujemy się z Rosjanami. O ile wiemy mają coś przygotowanego do startu. Nie rozłączajcie się – kiedy tylko czegoś się dowiemy powiadomimy was. Przy okazji – przelatujecie nad Zachodnim Wybrzeżem? – Tak. – Możecie opowiedzieć, co widzicie? Włączyłem się do rozmowy i zacząłem opowiadać o wszystkim, co mogłem dojrzeć z orbity. – Proszę opowiedzieć o wszystkim jeszcze raz – nasz rozmówca przerwał moją wypowiedź.– Słucha was prezydent. Powtórzyłem wszystko od nowa. Kiedy skończyłem prezydent podziękował mi za relację i obiecał osobiście porozmawiać z prezydentem Rosji w sprawie naszego powrotu na ziemię. Następnie przeszukaliśmy znajdujące się w kabinie skrytki, w których znaleźliśmy jedzenie i picie. Udało nam się również odszukać toaletę. Na szczęście była w niej wywieszona instrukcja obsługi – co prawda po rosyjsku, ale Suliko biegle posługiwała się językiem swojego ojca i przetłumaczyła mi wszystko, dzięki czemu nie doszło do katastrofy ekologicznej na pokładzie. Potem zapadliśmy w drzemkę. Obudziły nas płynące z głośnika rosyjskie słowa: – Zdrawstwujtie amierikanskije żurnalisty. – Zdrawstwujtie druzja! – odpowiedziała Suliko. – Zdraw... Helo! – dołączyłem się do pozdrowień. Rosjanie przeszli na angielski i wytłumaczyli nam, jaki mają plan.
  19. Zacznę od strony yechnicznej, nie czepiając się juz interpunkcji. tramwaj dał o sobie znać wychyliwszy - nie wystarczy ukazł się, lub wychynął (nie wychylił)? odleciał kołpak - kołpaki (zwłaszcza w dobrych autach) na zakrętach zwykle nie odpadają (no chyba, że zaczepił o krawężnik) a na ogół takie wózki jeżdżą na alufelgach Z punktu widzenia bezdomnego, który bojąc się o własne życie walczył ze snem , sytuacja wydawała się co najmniej dziwna - skąd nagle wziłą się ten bezdomny? Olbrzymie, czerwone cyfry - nie przesadzasz? może po prostu wielkie? odbił w prawo i kierował - moim skromnym zdaniem powinno być "skierował" Zbliżali się do ciemnej strony miasta - zabrakło światła? powinieneś to ująć jakoś inaczej w dalszym ciągu piszesz tak, że dla kogoś nie znającego poznania i jego dzielnic jest to trochę nieczytelne - najpierw opis dzielnicy, a potem akcja przenosi się do opisywanego miejsca (ale to tylko moje zdanie) Kierowca zaparkował przy samej fabryce - może się czepiam, ale lepiej byłobu: przy budynku fabrycznym, przy bramie wjazdowej, lub jakoś inaczej doprecyzować Wewnątrz nadal panowała grobowa cisza - wewnątrz czego (domyślam się że chodzi o samochód, choć nasuwa się myśl, że chodzi o fabrykę) trzeci zdecydowanie mniejszy i szczuplejszy wyglądał na szefa - dlaczego ten mniejszy wyglądał na szefa? uzasadnij to jakoś Kierowca został w samochodzie na czatach a cała trójka weszła bez problemu na teren zakładu. - pozostała trójka, lub pozostali Pomacali się po tyłkach, nogawkach, - pomacali się przybyli, dresiarze, czy obmacowywali się wzajemnie? wkładali przy tym macaniu ręce pod spodni i gacie? ponadto powinno być tyłkach i nogawkach sraliby w gacie obaj - obaj sraliby w gacie nie odwzajemnił nawet uścisku tej wywłoki. - nic nie wspomniałeś wcześniej o uścisku, więc nie miał czego odwzajemniać ale zawsze trzeba myśleć najpierw o interesach - ale zawsze najpierw trzeba myśleć o interesach (nie wygląda ładniej?) Nie owijajac - ą Trochę czasu mi zajęła analiza pierwszej części. Do dalszych - o ile masz takie życzenie powrócę. Zaczyna się obiecująco, ale... móglbym tu skopiować jeden z Twoich komentarzy pod tekstami innych autorów, ale nie chcę być złośliwy.
  20. Rozumiem danblack, że powinienem zastosować metodę Hitchcocka - najpierw earthquake, a potem napięcie powinno narastać. ;-) No cóż skupiam się może na zbędnych detalach, ale chciałem przedstawić (może nieudolnie) dramatyzm sytuacji, walkę (niekiedy syzyfową) człowieka z przeciwnościami losu, i doprowadzenie do Happy Endu, choć tego ostatniego nie obiecuję.
  21. Leszku, Jay Jayu - poprawiłem. Dzięki. Jacku! Nie wiem, ale pomysł przyszedł mi do głowy na przełonie roku, a mniej więcej w połowie stycznia miałem pełny scenariusz. Potem tylko dodawałem szczegóły i wymyśłałem dialogi, konsekwentnie dążąc do zaplanowanego finału. Nie upieram sie przy twierdzeniu, że tekst jest dobry pod względem technicznym i artystycznym, ale nie zgadzam się, w kwestii braku konsekwencji.
  22. Fajnie, że jesteś, ale ja czekam na Tymona. na przysiółku Zakole - w przysiółku mielismy - ś mógłby mierzyć się z tym człowiekiem, kto zna więcej szczegółów. - jakoś mi to zdanie nie leży Zamiast na korytarzu, nagle znalazł się na wyłożonym płytami tarasie - z tym tez możnaby trochę pokombinować szarpiący się przy budzie Azora - pies z twego opowiadania może sie nazywać dowolnie, ale, jak sądzę powinien być Azor (m.l.p.) Święć się Orędowniczko Nasza - ? Ale generalnie jest fajnie, choć mógłbym mieć pretensje o to, że szatkujesz ten tekst, jakbyś chciał go kisić. Nie mółbyś od razu wrzucić trochę więcej słów?
  23. Apokalipsa Po śniadaniu pojechałem na Plac Czterdziestu Rozbójników, Suliko zaś ponownie zasiadła do komputera. Na placu trwał wzmożony ruch – do szybu spuszczano coś, czego nie widziałem, ale mogłem mieć pewność, iż była to owa bomba. W tym samym czasie wielka betoniarka wypluwała na taśmociąg ogromne ilości betonu. Równocześnie prowadzono demontaż drugiej wieży. – Dlaczego teraz to rozbieracie? – zapytałem doktora Nobody, krążącego pomiędzy robotnikami. – I po co ten beton? – Wieżę demontujemy, bo liczymy się z tym, że po wybuchu mogłaby się nieco przechylić, a będzie nam jeszcze potrzebna. Betonem zaś częściowo zalejemy pierwszy odwiert. – Może mi pan to bliżej objaśnić? – Zdaje pan sobie sprawę z tego, jakie ciśnienie wywołuje wybuch termojądrowy? Pewnie nie. Ja też tego dokładnie nie wiem i dlatego odwiert zalejemy betonem na odcinku około pół mili, a następnie zdemontujemy również tę wieżę i dokonamy eksplozji. – Ale wszystko i tak wydostanie się drugim odwiertem... – Otóż nie. Tamten jest płytszy o około trzy czwarte mili. Dopiero po odczekaniu pewnego czasu zmontujemy obydwie wieże i będziemy nadal wiercić tak, by dotrzeć do kawerny. Wówczas spuścimy wodę i zobaczymy co się stanie. Jestem jednak przekonany, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem. – Skąd będziecie wiedzieć kiedy wznowić wiercenia? – Tego będą pilnować współpracujący ze mną geofizycy, oraz ich najnowocześniejsze urządzenia. Ale teraz przepraszam pana, muszę zająć się swoimi sprawami. Nobody oddalił się, a ja nie widząc na razie nic specjalnie dla mnie interesującego podjechałem bliżej demontowanej wieży i rozejrzałem się wokoło. Wpadły mi w oko solidne, dwujardowej długości ceowniki, zabrałem więc do pojazdu dwa z nich i zawiozłem w pobliże kraty i wentylatora, po czym wróciłem do apartamentu, gdzie oddałem się rozmyślaniom. Licho wie ile to jeszcze może potrwać. Tydzień, rok, dwa... Musimy znaleźć jakiś sposób by się stąd wydostać. Opuściłem swój pokój i udałem się do Suliko. Gdy zapukałem do drzwi usłyszałem głośne: – Chwileczkę – a po kilku sekundach – proszę. Wszedłem do pokoju i ujrzałem ją leżącą w niedbałej pozie na łóżku, ale rumieńce na jej policzkach zdawały się świadczyć, że jeszcze przed chwilą robiła coś zupełnie innego. – Ach, to ty! Trochę się przestraszyłam. Wiesz, udało mi się złamać jeden z kodów i potrafię otworzyć pole siłowe nad tą częścią jaskini, w której znajduje się prom kosmiczny. – I co? Ukradniemy rakietę i polecimy sobie na księżyc? – Znowu robisz sobie jaja ze mnie? Nie wiem, co zrobimy, ale pierwszy krok mam za sobą. Może znajdę również sposób na otwarcie innego pola? Zresztą, o ile wiem, masz doświadczenie jako pilot. – Dziewczyno, latałem trochę awionetkami, no i widziałem jak pilotuje się nieco większe maszyny, ale to wszystko. Chyba nie sądzisz, że uruchomię rakiety kosmiczne, a potem popilotuję prom i wyląduję sobie na lotnisku Kennedyego? – Z lataniem jest, jak z jazdą na rowerze. Jak się raz nauczyłeś, to zawsze będziesz umiał. – No nie żartuj i nie wkurzaj mnie. Sama sobie możesz pilotować. Przecież kiedyś już jechałaś windą. Wciśniesz odpowiedni guzik i już. Suliko spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nie wściekaj się. To jest tylko jedna z opcji. Może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej. Może program startu też jest gdzieś w bazie i rzeczywiście wystarczy wcisnąć guzik... – Przepraszam cię, ale jestem tym wszystkim rozdrażniony. Z tego, co powiedział Nobody wynika, że do końca eksperymentu jest jeszcze długa droga i wcale nie wiadomo, czy wypuści nas zaraz po podziemnym wybuchu, czy każe nam czekać do samego końca. Ale ja też mam klucze, a raczej wytrychy do wyjścia. Znalazłem coś, co pozwoli nam wyłamać, lub chociaż rozgiąć kratę, oraz zablokować wentylator. Nie wiem tylko co znajduje się za nim. To znaczy, czy jest tam na tyle szeroko, by wydostać się na zewnątrz. Ale jeśli nawet trzeba będzie kuć w skale, to będę to musiał zrobić. Myślę, że uda mi się tu podkraść odpowiednie narzędzia. W końcu w historii niejeden skazaniec dokonał ucieczki z więzienia przez wykonany przez siebie podkop. – Dobrze. „Niech żywi nie tracą nadziei”. Każde z nas powinno robić swoje, a czas pokaże, który ze sposobów okaże się lepszy. Pożegnałem się z Suliko i przebrawszy się w kombinezon udałem się w kierunku korytarza wentylacyjnego. Używając ceownika, jako dźwigni udało mi się rozchylić pręty na tyle, że zdołałem przecisnąć się na drugą stronę. Następnie, również przy pomocy stalowych kształtowników zablokowałem na chwilę łopaty wentylatora i przecisnąłem się dalej. Odblokowałem następnie wentylator i zacząłem się posuwać wgłąb korytarza. Trochę niedobrze – pomyślałem – na skutek mechanicznego blokowania może dojść do uszkodzenia uzwojenia i wentylator przestanie pracować. Wtedy Nobody podeśle tu elektryka i sprawa się wyda. Muszę znaleźć lepszy sposób. Poszedłem jeszcze kilkadziesiąt jardów, pnącym się ku górze korytarzem, aż doszedłem do przewężenia uniemożliwiającego przejście. W świetle latarki dostrzegłem jednak, że przewężenie ma jedynie około półtora jarda, a za nim korytarz ponownie poszerza się w stopniu umożliwiającym swobodne poruszanie się dorosłemu człowiekowi. Wróciłem w stronę wentylatora, podniosłem mój improwizowany łom i wróciłem do zwężki. Kilkakrotnie uderzyłem w skałę i stwierdziłem, że jest na tyle miękka i krucha, że w ciągu kilku dni powinienem sobie z nią poradzić. Niestety echa uderzeń roznosiły się po jaskini i mogły tu kogoś zwabić. Trzeba znaleźć coś znacznie delikatniejszego, a także zaczekać do wznowienia wierceń, które zagłuszyłyby odgłosy kucia. Następnego dnia poszukałem w rumowisku utworzonym przez elementy rozebranej wieży kilka kawałów płaskownika. Na nie nadzorowanej przez nikogo szlifierce zaostrzyłem je na kształt dłuta i ukryłem w wózku, który jak się doczytałem nosił nazwę Melex. Przy okazji „zwędziłem” wkrętak, kombinerki i wyłącznik o odpowiedniej mocy, oraz półfuntowy młotek . Przydałby się większy, ale nie nawinął mi się taki pod rękę. Zauważyłem również, że pierwszy szyb zalewany jest betonem. To oznacza, że bomba spoczywa już na swoim miejscu Zawiozłem swoje narzędzia do korytarza wentylacyjnego i zamontowałem na kablu doprowadzającym prąd do wentylatora "pożyczony" wyłącznik. Przez najbliższy tydzień bardzo delikatnie skuwałem skałę odgradzającą nas od tak upragnionej wolności. Któregoś dnia ponownie usłyszałem warkot i poczułem znane wibracje. To pozwoliło mi na bardziej zdecydowane posługiwanie się narzędziami, czego efekty można było dostrzec już po dwóch, czy trzech godzinach. Tymczasem Suliko w dalszym ciągu usiłowała złamać zabezpieczenia, ale okazywała coraz większe zniechęcenie, bowiem sposób szyfrowania był na tyle skomplikowany, że nie mogła sobie z nim poradzić. Któregoś wieczora do moich drzwi zapukał Nobody we własnej osobie. – No to, redaktorze, wybiła godzina „zero”. Jutro, zaraz po śniadaniu pójdziemy razem do centrum dowodzenia. Stroje wizytowe nie obowiązują. Po śniadaniu Nobody wziął za ramiona Suliko i mnie i wyprowadził z jadalni. – No, jak tam, redaktorze? Dużo panu zostało? – Czego? – Skały? – Jakiej... skały? – nieudolnie udałem zdziwienie. – Redaktorze! Zna pan powiedzenie: ściany mają uszy? Te ściany mają również oczy. A ty moja droga zrobiłaś jakieś postępy w deszyfracji? Niepotrzebnie się państwo męczyli. Choć, z drugiej strony, przynajmniej nie nudziliście się tak bardzo. Kiedy dotarliśmy się do znanej nam sali z komputerami i innym sprzętem, trwało już odliczanie. Zajęliśmy miejsca w przeznaczonych dla nas fotelach i obserwowaliśmy skupione twarze wszystkich obecnych. W końcu Nobody nacisnął przycisk. Nic się nie stało. Tylko sejsmografy pokazały na dużym monitorze niezbyt wielkie drgania. – Najwyżej trójka – powiedział jeden z pomocników doktora Nobody. – Czyli wszystko jest w jak najlepszym porządku. Rozległy się brawa. Wszyscy, prócz nas, kolejno podchodzili do doktora z gratulacjami. Po kilku minutach sejsmografy zaczęły jednak wariować. Podłożem raz po raz zaczęło wstrząsać. – Piątka! – wykrzyknął geofizyk. Wstrząsy ustały, ale tylko na kilka minut, potem zagrzmiało, zadudniło i potężny wstrząs zrzucił z biurek kilka monitorów. Ze stropu oderwało się kilka kamieni. – Shit! Sześć i siedem! Chwyciłem Suliko za rękę i zanurkowaliśmy pod stół. Wstrząsy następowały jeden po drugim, a przerwy stawały się coraz krótsze. Nagle zawaliła się prawie połowa stropu pomieszczenia, grzebiąc pod sobą wszystkich, prócz nas i doktora. Nobody wybiegł na korytarz. Suliko i ja podążyliśmy nim. Po chwili zorientowałem się, że biegniemy w kierunku tej części jaskini, w której znajduje się prom kosmiczny. – On chyba chce polecieć – wykrzyknęła zdyszana Suliko. – Chyba tak. Lecimy z nim, albo nie odleci nikt.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...