Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Wątłe promyki chylącego się ku zachodowi słońca z trudem przebijały się prze gęste sklepienie splątanych konarów i listowia drzew odwiecznej puszczy. Ptaki ukryte w swych podniebnych schronieniach świergotały, kwiliły, kląskały i skrzeczały przepełniając przestrzeń muzyką przyrody. Wtem, zrazu ledwo dosłyszalnie, potem coraz głośniej do ptasiego chóru dołączył się dźwięk cymbałów oraz nieco chrapliwy śpiew człowieka. Towarzyszyło mu mlaskanie kopyt człapiącego po błotnistej drodze konia. Po chwili się wśród drzew ukazał się dziwny zaiste widok – na myszatym mule poruszał się odziany w jarmarczny strój niewysoki człowiek. Do siodła przymocowane miał cymbały na których grał, śpiewając równocześnie balladę o niezwykłych czynach dawnych pokoleń, o królach i rycerzach, ludziach i elfach, czarodziejach i wiedźminach. Niepowodowany przez jeźdźca muł zatrzymał się podszczypując rosnące przy drodze zioła. – Rusz się Rosynant! Wio! – jeździec uderzył piętami boki muła, pociągając równocześnie nosem. – Czuję zapach pieczystego. Zaraz zatrzymamy się na popas. Zwierzak wyrwał kępę i ze zwisającymi z pyska zielskami spokojnie poczłapał dalej, w wyniku zżarcia znacznej ilości narkotycznych ziół jeszcze bardziej zamulony, zaś muzyk podjął przerwaną melodię. Minęło czasu mało-wiele gdy dotarli na rozległa suchą polanę, na której już rozłożyła się niewielka grupa podróżnych. Płonęło ognisko, nad którym obracano na rożnie tuszę koźlęcia. Nieopodal ognia stały dwa załadowane wozy, do których uwiązane było trzy krowy. Kawałek dalej pasły się woły i kilkanaście owiec. – Witajcie dobrzy ludziska! – zakrzyknął nowoprzybyły. – Mogę przysiąść do ogniska, jakiś kąsek wziąć do pyska? – A kto pyta? – wyglądający na przywódcę grupy podniósł się z trawy. – Jam jest Wykrot – wyprostował się dumnie śpiewak – królewski bard i poeta. – Słyszelim o tobie. Widać, że wielki z ciebie poeta, bo do rymu prawisz. Witaj i posil się z nami. Jeśli ładnie zaśpiewasz, to i antałek piwa otworzym. – Zaśpiewam, oczywiście, nawet gdybyście nie chcieli. Co zaś poezyi się tyczy, tom prozą do was gadał, stąd i rymy się wzięły. Kiedy zaś wierszem mówię, to nijakich rymów nie używam. Taka dziś moda... A dokąd droga prowadzi, dobry człowieku? – Do chramu idziem, dań Melitele złożyć. – Chwalebny to cel, zaiste. Jak tam już dotrzecie, pozdrówcie ode mnie matkę przełożoną. Wykrot rozkulbaczył swego muła, odpiął cymbały od siodła, po czym zasiadł przy ognisku, znad którego właśnie zdejmowano pieczeń. Z wozu przyniesiono bochen chleba i antałek piwa. Wszyscy obsiedli ognisko i zabrali się do posiłku, zapijając tęgo złocistym trunkiem. Po skończonym posiłku Wykrot zasiadł z cymbałami u stóp wielkiego drzewa i opierając się o jego pień rozpoczął swój koncert. Ludzie, którzy rozłożyli się przed nim zachłannie wsłuchiwali się w słowa pieśni o pradziejach, gdy nagle dobiegł go jakiś chrapliwy śmiech. Przerwał i rozejrzał się po twarzach słuchaczy. Na żadnej z nich nie dostrzegł śladu podejrzanej wesołości, podjął więc swą balladę, gdy usłyszał wyraźne, wypowiedziane cichym basem słowa: – Bajędy ludziom opowiadasz. Ciemnotę im wciskasz. – Jakie bajędy!? To najszczersza prawda. Nauczyłem się tej ballady od samego mistrza Jaśmina, któren onegdaj na zimowisko na dworze mojego króla zatrzymał się i przez całą zimę barłożył A tak w ogóle, to kim ty jesteś? – Jaśmin takoż głupoty prawi. A ja jestem Ent. – Ant? Mrówka? – Jeśli ja jestem mrówka, toś ty mrówcza rzyć. Jestem Entem. Opierasz się o mnie plecyma. – Toć, o drzewo się oparłem. – Głupiś, jak barani łeb! – Ent machnął gałęzią i stuknął poetę w ciemię. O Entach nie słyszałeś. – Nnno, słyszałem, alem nigdy takowego dziwotworu nie widział. A może toś ty jest durak? Wielki, jak dąb, a mózg jak żołądź – odgryzł się Wykrot. – No, nie gorączkuj się już. Jeśli chcesz, to ci opowiem, jak to wszystko się zaczęło. – Chcemy posłuchać, chłopy? – Chcemy, chcemy – zgodnym chórem odrzekła gromadka. – No więc posłuchajcie. – Dawno, dawno temu cała ziemia była zamieszkana przez ludzi. Nijakich elfów, krasnoludów, strzyg, wąpierzy, leszych i innych stworów nie bywało. Aż nadszedł kiedyś jeden dzień, kiedy gwiazda z nieba na ziemię upadła i kataklizm niesamowity uskuteczniła. Góry zapadły się, morza z brzegów wystąpiły, lasy płonęły, rzeki i jeziora powysychały. Wyłoniły się z ziemi plujące ogniem, siarką, a głazami wielkim wulkany. Jakby mało tego było, to wybuchły schowane przez ludzi w głębi ziemi bomby o mocy niezwykłej które rozrzuciły nad ziemią chmurę zabójczą, choć niewidzialną. Rośliny wszelakie, ludzie, tudzież zwierzyna cała od chmury owej chorować i umierać poczęła. Ent westchnął ciężko i tarł gałęzią kroplę wypływającej spod kory żywicy. – Nie wszystko jednakowoż poumierało. Najlepiej zatrucie zniosły drzewa i inne rośliny. Gorzej była z ludźmi i zwierzętami. Te które przetrwały długo chorowały i pod wpływem zatrutego powietrza i wody zmieniło im się coś w środku – powiadają, że to była jakowaś mutancja genów, czy jakoś tak – a potem niektóre zamieniały się w krasnoludy, elfy, i inaksze stwory. Ze zwierząt zaś powstały inne dziwolągi. Wszystkie te wywodzące się z ludzkich przodków grupy zamieszkiwały w innych regionach ziemi, nic o sobie wzajem nie wiedząc. Pośród nich przeżyło trochę uczonych, którzy wiedzę swą przekazywali kolejnym pokoleniom. Zachowało się takoż nieco ksiąg starych – choć pisane były w zapomnianych już językach, to w dzisiejszej wspólnej mowie niektóre słowa ostały się. Po tysiącach lat wszystkie te grupy poczęły szukać miejsca, gdzie warunki do życia były lepsze. Aż wreszcie zetknęły się po raz pierwszy na tej tu ziemi, nie wiedząc o tym, że wywodzą się ze wspólnego pnia. Jak było potem, już wiecie... – Ent zamilkł i nie chciał już odpowiadać na żadne pytanie. – No to co tera będzie, panie poeto? – zapytał jeden z wieśniaków. – Trza w waszych poemach wszytko przerabiać. – No, nie wszystko. Ino sam początek. Reszta pasuje. Może teraz zaśpiewam o Wiedźminie... – ... o Wieśminie, to my znamy. Był ci u nas w siole taki jeden przygłupi otrok – Galareta na niego wołali – co niemowlęciem będąc pode wóz załadowany wpadł. Mówić bez to nigdy się nie nauczył, ale za to na fletni pięknie grał. Jak grać zaczynał, to wszetki zwierz paszczęki rozdziawiał i słuchał, a słuchał. A jak ze swoją fletnią szedł po polach, to zwierzyna cięgiem za nim maszerowała, jakoby wojsko jakoweś. Nie tylko źwirz normalny, ale wszytkie panufle, ciporyje, biurwy, drakkonie, parapluchy, a nawet psolifanty, no i kiedy to uźrzelim Wieśminem go przezwalim. Wykrot dopił swój półkwartek. – A jako się zowie wasze siedliszcze? – Sapkowo, panie. Kiedy mu już ociec i mać pomarli ludziska kazali mu za miskę strawy potwory owe za wieś wyprowadzać. A i z grodu po niego słali. Jednego razu trafiła do osady magiczka jedna, co ją za nieprawdziwe przepowiednie z grodu wyżęli – Juniper jej chyba było – i kiedy Galarety cuda zoczyła zaraz go namówiła na zrobienie pan... pan... pandemonium. Na początek w oćcowej stodole dziwowisko owo można było oglądać, a jak potworów przybywało, to płatę zaczął pobierać od gapiów i stawiać nowe budynki dla bestii owych pokracznych. W końcu Juniper powiedziała, że cały ten kram na ryzerwant jakiścićś przemienić trza, by chronić je dla potomności. Wykrot ostatniego zdania nie słyszał. Głowa opadła mu na pierś i śnił, że jedzie na swym Rosynancie przez knieje dzikie i gościńce bite, sioła cuchnące i miasta gwarne, i gra na swoich cymbałach, a śpiewa przy tym rzewnie. Jego zaś tropem podąża karny szereg dziwadeł wszelakich. Mieszczanie i szlachta złotem a srebrem doń rzucają, dziewki uśmiechy darzą, a chłopy do samej ziemi pokłony biją.
  2. Jestem bardzo zapracowany, ale nie mogłem sobie odmówić zajrzenia do Cysorza. Prawie bezbłędnie mam jedynie zastrzeżenia do łodego topielca i takiejże dziennikarki Może nichby jedno z nich nie było takie znowu młode. Rozczarowany jestem trochę zbyt szybkim zakończeniem - nawet nie dało się zuważyć kiedy trzasło i prasło.
  3. Niezły pomysł. Przeczytałem z zainteresowaniem. Mam dwa zastrzeżenia: mogłem wreszcie skupić się napisaniu - na pisaniu, oczywiście, ale to drobiazg. Jest niestety drugi, znacznie poważniejszy: "obskórnej kamienicy" - obskurny od obscurans, obscurantis - ciemny, ukryty No i jeszcze jedno; chyba rzeczywiście moja pani od polskiego nie była najlepszą nauczycielką, nie zrozumiałem bowiem jednego fragmentu: - ...nie mam prysznica ani wanny...ale mogę Panu napuścić wody - będę wdzięczny, jeśłi wyjaśnisz mi do czego twój bohater miał napuścić wody. Pozdrowienia od obskuranta.
  4. Piotrze, dzięki ci za to, że – pomimo zdegustowania zarówno treścią, jak i formą pierwszej części– poświęciłeś swój cenny czas na przeczytanie jednego akapitu i udzielenie mi wspaniałej rady. Niestety nie mogę z niej skorzystać, gdyż już od pierwszej klasy nie czytam nigdy na głos. Przyczyną tego jest fakt, że jako siedmiolatek zostałem przez nauczycielkę zaprowadzony do czwartej klasy, by zademonstrować, jak należy czytać. Po lekcjach dostałem wpie... od Józka i Staszka z czwartej „a”. Dzie wuszko. Nie piszę romansów, a tym bardziej erotyków, więc jeśli nawet w moim opowiadaniu dochodzi do jakichś sytuacji tzw. damsko-męskich pozostawiam to w tle, pozwalając na snucie domysłów ewentualnemu czytelnikowi. Co zaś się tyczy dopracowania szczegółów: Prawdą jest, iż wiele rzeczy pomijam (choć może nadmiernie rozwijam wątek „techniczny”), ale postępuję na wzór producentów różnego rodzaju urządzeń – na przykład samochodów. Wytwórca wypuszczając jakiś nowy model może spodziewać się jednego z trzech scenariuszy: 1. Nowy model spotka się z pozytywnym odbiorem – wówczas produkcja rusza pełną parą, dochodzą nowe wersje silnikowe oraz nadwoziowe. Produkuje się ponadto różne standardy wyposażenia. 2. Samochód się podoba, ale użytkownicy zgłaszają pewne zastrzeżenia (lub producent sam wykryje jakieś błędy konstrukcyjne) i wówczas dokonuje się poprawek, czy wymiany wadliwych podzespołów w zakupionych już autach. 3. Samochód nie znajduje klientów i wtedy dosyć szybko zostaje zdjęty z linii produkcyjnych. Mój produkt jest nieudany, a zatem nie mam zamiaru go udoskonalać. Czarna – Nie wiedziałem, że już mam nazwisko. :-O Co do seksu – nie znam się na tym, więc nie wplatam.
  5. 13 Kiedy przeszli do mniejszej sali, w której znajdowało się około trzydziestu foteli, z których część była wyraźnie większa. Goście domyślili się, że była wykonana specjalnie dla ziemian – i rzeczywiście Ixt wskazał im te właśnie siedzenia. Kiedy wszyscy zajęli miejsca do ich świadomości dotarła myśl, którą uznali za przekaz wysłany przez dowódcy Lemów: – W imieniu całej naszej społeczności witamy was, ziemianie, jako oficjalnych przedstawicieli obcej cywilizacji. Nie jesteście, co prawda pierwszymi ludźmi na naszym kosmolocie, ale ci, którzy zawitali tu wcześniej, znaleźli się w nim przypadkiem i trudno powiedzieć, by stało się to z ich własnej i nieprzymuszonej woli. Pozwólcie sobie na wstępie wyjaśnić, dlaczego przebywamy na tym wielkim statku, w tej właśnie okolicy kosmosu. Otóż wywodzimy się z odległej planety nazywanej Lemią. Udało nam się osiągnąć wysoki stopień rozwoju naukowo-technicznego i wykorzystywaliśmy nasze osiągnięcia jedynie w celach pokojowych. Niestety sąsiednią planetę – Gwandię – zamieszkiwała społeczność stojąca na zbliżonym do naszego stopniu rozwoju, lecz – niestety – ich najważniejszym celem stał podbój i eksterminacja Lemów. Przez wiele wieków, dzięki względnej równowadze sił nie dochodziło do decydującej konfrontacji i dopiero wówczas, gdy zaborczy Gwandowie opanowali technikę produkcji bomby antymaterialnej, Lemowie zdali sobie sprawę z tego, że – chcąc uniknąć zagłady – muszą opuścić ojczystą planetę. Pobudowali specjalnie w tym celu flotyllę ogromnych – mieszczących na pokładzie po około miliona Lemów – kosmolotów, które wyruszyły w różnych kierunkach galaktyki na poszukiwanie nowego świata. W czasie trwającej kilkaset lat podróży, nam również udało się opanować technologię pozyskiwania i wykorzystywania antymaterii... – Czy możecie podać bliższe szczegóły dotyczące tej materii? – zainteresował się Pawłowski. – Chciał pan powiedzieć – antymaterii – odpowiedział żartobliwie Ixt. – Oczywiście. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć; nie chodzi mi o sposób na wyprodukowanie bomby, lecz chciałbym uzyskać informację na temat jak wam się udaje ją uzyskiwać. Przecież antymateria występuje we wszechświecie niezmiernie rzadko. – Otóż, myli się pan. Antymaterii jest dokładnie tyle samo, ile materii. – Jak to? – O ile się orientujemy, wy, ziemianie macie pewne pojęcie o prapoczątku wszechświata. Wy to nazywacie Big-Bangiem. Nie wiecie jednak, że w wyniku tego wybuchu powstały równocześnie dwa światy – jeden zbudowany z materii z jaką mamy do czynienia na co dzień, drugi zaś – z antymaterii. Te dwa światy istnieją równolegle, tworząc swoje własne czasoprzestrzenie, które jednak podlegają niekiedy pewnym deformacjom i wówczas dochodzić może do wzajemnego „przecieku”. – To te dwa światy są obok siebie – O’Hara okazał zdumienie. – Widzę , że pojęcie względności czasu i przestrzeni jest wam obce – odpowiedział głos. – Nie można stosować tego typu odniesień. Nie można w ogóle mówić o jakiejkolwiek odległości, czy sąsiedztwie. W bardzo dużej przenośni można by to porównać do zawiesiny tłuszczu w wodzie, gdzie, mimo możliwości znacznego rozdrobnienia cząsteczek tłuszczu, pozostaje on nadal tłuszczem, nie łącząc się z wodą. Ale, jak powiedziałem, jest to bardzo uproszczone porównanie. – Domyślam się, że nie latacie po całym kosmosie – kontynuował Pawłowski – w celu wyłapywania tej przypadkowo przenikającej antymaterii. – Oczywiście, że nie. Opanowaliśmy technologię pozwalającą wpływać na kształt czasoprzestrzeni, co pozwala nam pozyskiwać dowolne jej ilości. – To fantastyczne! – Tak, to niewątpliwie wielkie osiągniecie umysłu. Ale pozwólcie, że będę kontynuował swoją opowieść. Po trwającej kilkaset lat podróży dotarliśmy w pobliże jednego ze słońc... Pojawiła się holoprojekcja przedstawiająca centralną sterownie kosmolotu Lemów, w której, przed pulpitem siedzi Ixt. Do jej wnętrza wchodzi Yxtrym. – Komendancie, zbliżamy się do słońca, wokół którego krąży planeta, mogąca – po pewnych zabiegach astroinżynieryjnych – nadawać się do zasiedlenia. – Jakie to zabiegi? – Chodzi głównie o dwie rzeczy; Po pierwsze występują na niej tylko śladowe ilości tlenu, a po drugie – prawie wcale nie ma wody. – Ile potrzebujemy czasu, by ją uzdatnić? – Sądzę, że około stu lat. Chyba, że ściągniemy ją z innego miejsca. – Skąd? – No, na przykład z jakiejś innej, niezbyt odległej planety. – A jest taka szansa? – Jest, niewielka. – Bierzcie się zatem do roboty. Dość już tej włóczęgi. Holoprojekcja znikła, lecz głos kontynuował opowieść: – No i zabraliśmy się do dzieła uzdatniania planety, która nazwaliśmy Nova. Wyłapywaliśmy krążące w okolicy asteroidy i komety, z których produkowaliśmy tlen i wodę, oraz inne potrzebne związki chemiczne. Praca powoli posuwała się do przodu, gdy pewnego razu... Holoprojektor ponownie pokazał centralę dowodzenia. – Komandorze, znaleźliśmy! – oznajmił wchodzący Yxtrym – Co? – Planetę, na której jest tlen i woda. – Daleko? – Trochę ponad dziesięć lat świetlnych. – To nawet niedaleko Ale, czy jest sens lecieć teraz do niej, kiedy nasze prace sa już tak zaawansowane? – Wydaje mi się, że nie ma. Ale możemy tu ściągnąć trochę jednego i drugiego. Pozwoli to na znaczne przyśpieszenie prac adaptacyjnych. – W porządku. Proszę o podjęcie działań. Holoprojekcja znikła, a głos kontynuował opowiadanie: – Zaczęliśmy zatem ściągać wodę z Ziemi, bo planeta, o której mówił Yxtrym , to – jak się zapewne domyślacie – była właśnie waszą ojczystą planetą. – W jaki sposób tego dokonaliście? – Pawłowski ponownie przerwał wywód. – Dokonywaliśmy operacji zakrzywienia czasoprzestrzeni, co pozwalało nam na jednorazowe pobranie kilku kilometrów sześciennych wody i drugie tyle bogatego w tlen powietrza. – Jakie zakrzywienie. – Utworzenie dwóch ściętych stożków, połączonych końcami o mniejszej średnicy. Jeden szerszy koniec służył do pobierania, drugi zaś do przekazywania na nasza planetę. Działalność nasza wywoływała, oczywiście, chwilowe zaburzenia – zarówno w atmosferze, jak i w oceanie – ale nas to specjalnie nie interesowało, nie zdawaliśmy sobie bowiem sprawy z tego, iż Ziemia jest zamieszkała przez istoty rozumne. I tak ponawialiśmy od czasu, do czasu nasze transfuzje, gromadząc w przerwach odpowiednie ilości energii, aż do czasu, gdy... Holoprojekcja ukazała wkraczającego do sterowni Yxtryma. – Komandorze, właśnie otrzymałem meldunek z Novej; wraz z wodą i powietrzem dotarł do nas nieznany obiekt, będący niewątpliwie wytworem jakiejś cywilizacji. – Wyślijcie natychmiast grawitolot i zbadajcie go! Kiedy to się stało? – Około sześć godzin temu... Kolejny seans holograficzny ukazał następujący obraz: Na Novej wylądował latający talerz. Opuściło go trzech Lemów, i podeszło do statku, którego dziób znajdował się na plaży, rufa zaś zanurzona była w wodzie. Przy pomocy liny wspięli się na pokład i przeszukali statek, na którym od razu znaleźli zwłoki jednego, potem kolejnych członków załogi. – Łącznie znaleźliśmy szesnaście osób. Oczywiści wszyscy byli martwi. – Co zrobiliście z ciałami? – zainteresował się Preston. – Przetranportowaliśmy je do kosmolotu, gdzie zostali poddani gruntownym badaniom. Ponieważ nie znaliśmy waszych obyczajów dotyczących postępowania ze zmarłymi, wsadziliśmy je do niewielkiego statku kosmicznego, który wysłaliśmy w kierunku Ziemi. Miał tam wejść na orbitę i nadawać sygnały, ale najprawdopodobniej nasza technika tym razem zawiodła i jego nadajniki zamilkły, zanim znalazł się w obrębie waszego układu słonecznego. Przebadaliśmy oczywiście szczegółowo statek, dzięki czemu poznaliśmy niektóre wasze osiągnięcia techniczne. Stopień zaawansowania technicznego znalezionej na statku aparatury, a także dodatkowe wnioski wysnute na podstawie analizy znalezionych na nim książek wskazywały na to, że za kilka, lub kilkadziesiąt lat będziecie w stanie wyruszyć poza wasz układ planetarny. Zrodził się przy tym dylemat – czy kontynuować pobieranie wody i narażać przez to ziemian na niebezpieczeństwo, czy też korzystać wyłącznie z własnej produkcji. Długo rozważaliśmy wszystkie za- i przeciw, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że jednak będziemy kontynuować naszą działalność, podejmując jednocześnie odpowiednie środki ostrożności, by – w razie przypadkowego porwania – innego obiektu z ludźmi na pokładzie udzielić im natychmiastowej pomocy i ewakuować do kosmolotu. Tak tez się stało i obecnie wśród naszej społeczności przebywa spora grupa Ziemian, która, nawiasem mówiąc, aktywnie włączyła się do życia i pracy Lemów. To tyle wstępnych wyjaśnień, a teraz proszę na zwiedzanie naszego statku, z tym, że najpierw proponuję spożycie wspólnego posiłku. Preston złożył dłonie. – Jak myślicie, czy ich jedzenie nadaje się dla nas? Jego pytanie zostało skwitowane wzruszeniem ramion, ale Ixt powiedział: – Domyślam się, pańskich wątpliwości, ale proszę się nie obawiać. Nasze potrzeby fizjologiczne są dosyć zbliżone do waszych, choć różnimy się poczuciem smaku, ale poznaliśmy już ludzkie preferencje w tym zakresie i zapewniam, że zjecie wszystko z apetytem. Obie grupy udały się do sąsiedniego pomieszczenia, w którym czekały nakryte stoły. Usadowili się naprzemiennie i spożyli naprawdę smaczny posiłek. – Rzeczywiście, potrafiliście dostosować się do naszych gustów – wychwalali zdolności kulinarne gospodarzy. – I nie przeszkadza wam, że wszystko, co spożywaliście jest wyprodukowane sztucznie? – Absolutnie nie. Musicie nas tego nauczyć, bo Ziemia nie jest tak całkowicie przyjazną dla ludzi planetą i istnieją na niej miejsca, gdzie nadal panuje głód. 14 Ludzie podzielili się na dwie grupy; Preston, Pawłowski, doktor Johansson, doktor Hashad oraz Sylwia w towarzystwie Ixta udała się na zwiedzanie gwiazdolotu nazywanej habitatem, a pozostali prowadzeni przez Yxtryma pojechali na odległy koniec gwiazdolotu, gdzie mieli zapoznać się z urządzeniami technicznymi. – Powiedział pan, że ratowaliście pasażerów ziemskich obiektów – zadał w myśli pytanie Preston, a następnie zwrócił się do Sylwii i Pawłowskiego: – Zrozumieliście pytanie? Oboje skinęli potakująco głowami. – Wiadomo panu, że stężenie tlenu w atmosferze Novej wynosi już ponad pięć procent. Tak więc, mieliśmy kilka minut czasu na ewakuację ludzi. Nasze ekipy w ciągu kilkudziesięciu sekund docierały na miejsce. Udało nam się w ten sposób uratować wszystkich z wyjątkiem... – ... z wyjątkiem? – zapytała Sylwia. – Pozwólcie za mną. – Ixt poprowadził ich korytarzem do peronu takiej samej kolejki, jaka przewiozła ich z lądowiska do sali konferencyjnej. Po chwili zajęli miejsca w wagoniku i przedostali się do odległej części statku. Część ta okazała się szpitalem. Idąc wzdłuż korytarza zaglądali przez oszklone drzwi do jedno- i dwuosobowych pomieszczeń, w których przebywali leżący na łóżkach ludzie. Wszyscy byli podłączeni do kroplówek, aparatów do wspomagania oddechu i krążenia oraz innych urządzeń o niewiadomym przeznaczeniu; w innych pokojach znajdowali się pacjenci z objawami chorób psychicznych. – Spóźniliśmy się z pomocą i doszło u nich do niedotlenienia i w efekcie tego – uszkodzenia mózgu. Potrafimy leczyć wszystkie schorzenia ludzi, ale niestety, z uszkodzeniami ośrodkowego układu nerwowego nie możemy sobie na razie poradzić. – Dużo ich tu macie? – zapytał doktor Johansson. – Sto trzydzieści dwie osoby. – Tylko tylu było na pokładzie? – Nie. Trzech osób nie udało nam się utrzymać przy życiu, a dwie wyszły prawie bez szwanku. Jeden z nich, to nawigator Jack Norton, a druga osobą jest pasażerka – Lynda Stratton. Jeśli macie na to ochotę, możecie ją odwiedzić. – A tego Nortona? – Niestety, nie. Przyłączył się do naszej wyprawy badawczej i poleciał do układu planetarnego towarzyszącego pewnej, niezbyt oddalonej gwieździe. – Dlaczego dalej odwiedzacie inne światy? – zainteresował się Preston. – Czyżbyście nie byli pewni, że Nova będzie waszym domem? – Tego jesteśmy pewni, ale przyświeca nam jeszcze jedna idea. Chcemy mianowicie zaszczepić zalążki życia w każdym miejscu, które daje choćby najmniejszą szansę, że kiedyś może się w nim życie rozwinąć. Bo przecież nie mamy żadnej gwarancji, że nasz (i wasz) świat będzie istniał zawsze. Wręcz przeciwnie – mamy pełną świadomość, że czasami spadają duże ciała niebieski sprowadzające na planety kataklizmy, że słońca gasną, że wybuchają Nowe i Supernowe. Czas życia każdej planety jest przez to ograniczony. – No tak. To jest naprawdę dobry pomysł, by zapewnić ciągłość życia nie bacząc na to jakim ono będzie. To może teraz chodźmy do tej pani... – Przejdziemy pieszo – to jest całkiem blisko. Ixt poprowadził ich kawałek i znaleźli się w wielkiej cylindrycznej przestrzeni. Jej ściany otoczone były galeryjkami, z których niezliczone drzwi prowadziły do tysięcy pomieszczeń. – Co za niezwykły ul! – wykrzyknął Pawłowski stykając dłonie. – Raczej jakieś pieprzone Alcatraz – odpowiedziała mu Sylwia składając dłonie jak do modlitwy. – To jest jeden z naszych habitatów – wyjaśnił Ixt. Jak pamiętacie w podróż wyruszyło milion Lemów, przeto nie mogliśmy zapewnić każdemu willi z ogródkiem. Wszyscy wsiedli do windy, a następnie Ixt zaprowadził ich do drzwi. – Lynda Straton już na was czeka – zakomunikował, po czym nacisnął przycisk W drzwiach stanęła ładna, wyglądająca na trzydziestoletnią, kobieta. – Jestem Lynda Stratton. Czekałam na państwa. – Przepraszam... – powiedział Pawłowski. – Myślałem, że pani jest trochę... – starsza? – Lynda wyszczerzyła w uśmiechu zęby. Oczywiście, że jestem. W chwili katastrofy miałam dwadzieścia dziewięć lat. Gdybym żyła na Ziemi miałabym dziś siedemdziesiąt osiem. Lemowie posiadają jednak urządzenie nazywane przez nas antygeriotronem, z którego korzystamy co pół roku, dzięki czemu proces starzenia zostaje zwolniony prawie dwudziestokrotnie. Tak więc obecnie mam w sensie biologicznym około trzydziestu trzech lat. – Czy może nam pani coś bliższego opowiedzieć na temat samej katastrofy? Pani odczucia... wrażenia... – zapytał Preston. – Niewiele. Lot przebiegał normalnie, gdy nagle zgasło światło, by za chwile rozbłysnąć na nowo. Po chwili silniki zaczęły się „dusić” i zamilkły. Z przerażeniem oczekiwaliśmy na katastrofę, ale nic się nie działo. Wyglądając przez okno stwierdziłam, że samolot leży na ziemi – mówię leży, bo podwozie nie było wypuszczone – nieco przechylony na prawe skrzydło. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, gdy nagle rozległ się głos kapitana. Lynda wcisnęła przycisk pilota i ukazała się holoprojekcja przedstawiająca kabinę samolotu. Pilot mówi do mikrofonu: – Proszę państwa. Mieliśmy awaryjne lądowanie. Proszę o zachowanie spokoju i czekanie na pomoc. Kapitan wyłączył mikrofon i zwrócił się do drugiego pilota. – Jack, postaraj się określić naszą pozycję. – Kapitanie... Nie wiem co się dzieje, ale nie potrafię tego zrobić. – Jak to? – Albo ja zwariowałem, albo gwiazdy. – Nie rozumiem. – Nie mogę rozpoznać gwiazdozbiorów. – Nie możesz rozpoznać? To dziwne. – A pan może powiedzieć, w jaki sposób udało nam się wylądować? Tu dzieje się wiele dziwnych rzeczy. Jeszcze dwie minuty temu lecieliśmy z prędkością sześciuset mil, na wysokości dwudziestu trzech tysięcy stóp, a teraz siedzimy na podwoziu w szczerym polu. Gwiazdy wyglądają inaczej, niż przed chwilą, nawet kompas nie działa, że nie wspomnę o radiu. – Masz rację Jack. To rzeczywiście jest bardzo zagadkowe. – To co robimy? – A cóż innego nam pozostaje, niż czekanie... Hologram zgasł, zaś Lynda kontynuowała: – Czekaliśmy około trzech godzin, gdy kapitan postanowił otworzyć drzwi. Przez moment nie działo się nic szczególnego, prócz nagłego spadku ciśnienia – nieszczególnie już świeżego – powietrza. Spod półki bagażowej wypadły maski, które nałożyliśmy na twarze i czekaliśmy nadal. W końcu powietrza zaczęło brakować i zaczęliśmy się dusić. Nic więcej nie pamiętam. Ocknęłam się dopiero tutaj. To znaczy nie w tym pokoju, lecz w sali szpitalnej. – Przez trzy godziny nie zdołaliście do nich dotrzeć – Preston zwrócił się do Ixta, nie ukrywając wzburzenia. – To był pech. Tego dnia, oprócz samolotu dotarły na Novą jeszcze dwie jednostki pływające. Ponieważ samolot jest bezpieczny – w hermetycznej kabinie pasażerowie mogą przebywać dłuższy czas – skierowaliśmy do pomocy załogom statków wszystkie cztery dyżurujące transportowce. Wiedzieliśmy bowiem, że wyciąganie ludzi ze statku wymaga więcej czasu, bo trzeba ich szukać w różnych zakamarkach. Dopiero po zabezpieczeniu marynarzy jeden z wahadłowców załadowany ludźmi udał się w drogę do gwiazdolotu dwa wystartowały na orbitę, a czwarty udał się w kierunku samolotu. Na nieszczęście statek ów uległ awarii. Zanim powrócił wahadłowiec z orbity minęło tyle czasu, że na pomoc było za późno. – Widzieliście tamtych? – zapytała Lynda. – Tak – odparł Preston. – To okropne. Czuję się winna, ze to ja się uratowałam. – Proszę się nie martwić – pocieszył ją Hashad. – Zabierzemy ich na Ziemię. Dzisiaj już potrafimy leczyć wszystkie choroby psychiczne. – Chcecie ich zabrać? – zapytał Ixt. – Tak – Odpowiedzieli równocześnie Preston i Johansson. – A pozostałych? – Wszystkich – stwierdził Preston. – Chyba, żeby nie chcieli powracać... – w głosie Pawłowskiego dało się słyszeć jakiś dziwny ton. – Dobrze, pozwólcie, że zostawię was teraz samych, a sam powrócę do swoich obowiązków. Zostawiam wam to czarne pudełeczko. – Ixt wręczył Prestonowi niewielki prostopadłościan. – Co to jest? – Gdybyście chcieli się skontaktować z kimkolwiek na statku, proszę włożyć palec do tego otworu – pokazał zagłębienie na jednej ze ścian i opuścił pomieszczenie. – Pani Stratto! – odezwał się Preston, gdy Ixt zamknął za sobą drzwi. – Proszę nam jeszcze opowiedzieć coś o Lemach, o waszym życiu w ich kosmolocie. Jak jesteście traktowani, co robicie i tak dalej... – Lyndo. Proszę mi mówić po imieniu. Choć według metryki jestem już raczej stara, to jestem jeszcze młoda. Cóż można powiedzieć... Jest nam tu naprawdę dobrze. Jesteśmy traktowani bardzo przyzwoicie, mamy równe prawa, nasz przedstawiciel bierze również udział w pracach Rady Społecznej. Wszyscy pracujemy na równi z Lemami. Nie zmienia to jednak faktu, że tęsknimy za ludźmi i Ziemią – za ziemskimi morzami i rzekami, za lasami i polami, za ptakami i za wszystkim, co kojarzy się nam z poprzednim życiem. – A powiedz nam jeszcze o jednej rzeczy – włączył się Hashad. – Kiedy szliśmy do ciebie natknęliśmy się na dużą liczbę kręcących się w habitacie Lemów, nie dostrzegłem jednak żadnych dzieci. Nie rodzą się nowe, czy są w jakiś sposób izolowane od dorosłej części społeczności. – Dzieci są, ale rzeczywiście jest ich niewiele, ostatnie bowiem urodziło się chyba trzydzieści lat temu. – Trzydziestoletnie dziecko? – zdziwiła się Sylwia. – Tak. Lemowie osiągają pełną dojrzałość w wieku około pięćdziesięciu lat. – Dobrze, a dlaczego teraz się nie rodzą? – zapytał Johansson. – Matka jest chora. – Matka? Matka jest tylko jedna? – No, prawie tak jak królowa u pszczół. – Opowiedz coś więcej na ten temat. – No, więc tak... Na czele całej społeczności stoi królowa-matka. Jest wyjątkowo długowieczna i żyje nawet do około tysiąca lat. Ma się rozumieć ziemskich lat. Dojrzałość do rozrodu osiąga dopiero w wieku dwustu lat i osiągnięciu rozmiarów... no... sporego wieloryba. Sam zaś proces rozmnażania również jest dla nas dość niezwykły. Występują u nich dwa rodzaje mężczyzn. Samców – poprawiła się. – Zresztą nie wiem, jak i określić. Powiedzmy – osobników płci męskiej. Do zapłodnienia królowej potrzebne jest nasienie... Znowu nie wiem, jak to określić... – zastanowiła się przez chwilę – ...komórki rozrodcze obu typów samców – każda z innym garniturem chromosomów. – Trójkąt małżeński... – zażartował lekarz. – Tak, nierównoboczny. Po połączeniu się z komórką jajową samicy powstaje zarodek, który po krótkim okresie inkubacji w ciele matki zostaje hmmm... urodzony i opiekę nad nim przejmują – wyposażone w coś, co przypomina torbę kangura – bezpłodne samice-piastunki. Karmią i pielęgnują zarodki do momentu kiedy stają się zdolne do samodzielnego życia. Trwa to około trzech lat. Potem dzieci przechodzą do żłobka, gdzie następuje ich wstępne przystosowanie do życia w społeczeństwie. Po kolejnych kilku latach przechodzą do czegoś w rodzaju szkoły, w której spędzają cały okres do osiągnięcia pełnoletności. – Ciekawe... A co z tą matką – dociekał Johansson. – Skoro jest chora i – jak się domyślam – mają problem z wyleczeniem jej, to jakie są perspektywy ich dalszego bytu? – Rośnie już jej następczyni, ale to jeszcze potrwa kilkadziesiąt lat. – Ten mechanizm jest zatem wielce niedoskonały. Jeśli nie ma następczyni, a matka umrze, cała populacja może wyginąć. – Nie jest aż tak źle. Każda samica jest potencjalną matką, więc takie zagrożenie nie istnieje. Musiałyby powymierać wszystkie. Opowieść Lyndy ciągnęła się jeszcze przez kilka godzin, aż w końcu stwierdziła, że jak na jeden raz wystarczy gadania i zaproponowała wyjście na basen. – Nie mam kostiumu – stwierdziła Sylwia, z nieukrywanym żalem. – Znajdę coś dla ciebie w swojej garderobie; kiedy doszło do uprowadzenia leciałam na wakacje. A panowie chyba mają coś pod kombinezonami... – A jeśli nie? – zażartował Johansson. – Nie można w downless? W Szwecji, po zażyciu sauny, kąpiemy się nago w jeziorze. – Ja się nie zgorszę. W końcu dźwigam na grzbiecie ósmy krzyżyk... Ale nie wiem, co na to powiedzieliby Lemowie. Lynda pogrzebała w walizce i wręczyła Sylwii seksowne bikini, po czym cała grupa udała się na peron kolejki która zawiozła ich na basen. 15 Następnego dnia delegacja została pomniejszona o doktorów Johanssona i Hashada, którzy, wraz z grupą Ziemian przebywających w gościnie u Lemów powrócili do gwiazdolotu, by rozbudować oddział szpitalny dla najciężej poszkodowanych w wyniku niedotlenienia. Pozostali przedstawiciele Ziemian zostali przekazani pod opiekę Baltersa, Lyndy i jeszcze kilku innych ludzi i zapoznawali się z osiągnięciami naukowymi z różnych dziedzin wiedzy, budową macierzystego oraz innych pojazdów kosmicznych, ze szczególnym uwzględnieniem grawitolotu. Patrick, nieoczekiwanie wykazał przy tym dziwne zainteresowanie problemami egzobiologii, Sylwia zaś zaczęła się pasjonować tajnikami pilotażu. Czekano przy tym na powrót z wyprawy Jacka Nortona. Kiedy,po upływie kilku tygodni znalazł się on na statku Lemów, Ixt zaprosił wszystkich ludzi na spotkanie. – Przyjaciele! Cieszymy się z poznania „braci w rozumie”. Wiem, że chcielibyście już wracać do domu, musimy się zatem rozstać. Możemy wam trochę pomóc, bo przecież wasz statek nie jest przeznaczony do przetransportowania tak niespodziewanie powiększonej załogi. – Jak nam chcecie pomóc? – zapytał Preston. – Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że odbędzie się to w ten sam sposób, w jaki ściągaliśmy wodę z Ziemi. – Chyba nie chcecie nas utopić w oceanie? – Preston okazał lekkie zaniepokojenie perspektywą znalezienia się wraz z gwiazdolotem i całą ekipą na dnie oceanu. – Nie obawiajcie się. Umieścimy was na orbicie okołoziemskiej. W końcu winniśmy wam wdzięczność za wodę. Chcemy ponadto zrehabilitować się w jakiś sposób za te wszystkie porwania i dlatego postanowiliśmy dać wam w prezencie skuteczny środek do zwalczania karaluchów. – Oczywiście, chętnie skorzystamy zarówno z przyśpieszonej podróży, jak i z cudownego proszku. Dziękujemy serdecznie. – To nie jest proszek, lecz receptura, ale produkcja nie jest szczególnie skomplikowana. Przy okazji... Czy mogę liczyć na zaproszenie do zwiedzenia waszego gwiazdolotu? – Ależ oczywiście. Polećmy razem. Przypuszczam, że pozostali członkowie ekspedycji chętnie poznają przedstawicieli waszej – jeszcze nie tak dawno powiedziałbym – obcej cywilizacji. Jeszcze tego samego dnia na gwiazdę odleciały wahadłowce z ludźmi i zaproszoną grupą Lemów. 16 Po upływie dwóch dni Preston zwołał naradę. Centralna sterownia pękała w szwach wypełniona tłumem astronautów. Preston w krótkich słowach przedstawił wizytujących gości i nakreślił w kilku słowach sposób powrotu na Ziemię. Jego wystąpienie kilkakrotnie było nagradzane rzęsistymi oklaskami, a perspektywa znalezienia się na orbicie okołoziemskie w ciągu kilku sekund wywołała wręcz burzę braw. Kiedy Preston Uścisnął na pożegnanie dłonie Lemów, podszedł doń Popow. – Pułkowniku, czy nie zechciałby pan powołać kogoś na moje stanowisko? – Cóż to, majorze? Podaje się pan do dymisji? – Nie... No widzi pan... Przecież ktoś z nas powinien tu u nich zostać. – Spodziewałem się tego po panu. Dziękuję. – Panie pułkowniku! – z kolei zbliżył się do niego O’Hara. – Słucham. – Mam do pana dwie prośby. – Tak? – Po pierwsze proszę o udzielenie mi ślubu... to znaczy – chwycił za rękę stojącą obok Sylwię – o udzielenie nam ślubu, oraz o pozwolenie na pozostanie u Lemów. Majorowi na pewno przydadzą się pomocnicy. – Tak, chcecie zostać we dwoje, a za kilkanaście lat nie będzie na statku miejsca dla waszych dzieci. – Proszę się nie obawiać – uśmiechnęła się Sylwia. – Za kilkanaście lat nie będziemy już mieszkać w tym ich wielkim pudle lecz przeniesiemy się na Primę. Przepraszam – na Novą, a tam miejsca raczej nie zabraknie. – Ale na wszelki wypadek proszę powiedzieć prezydentowi, żeby na powierzchni morza w obrębie Trójkąta Bermudzkiego kazał rozciągnąć siatkę, żebyśmy się nie potopili, gdy nas wyrzucą – dodał O’Hara. – Nigdy jeszcze nie występowałem w roli pastora – podrapał się po głowie Preston – ale może jakoś sobie poradzę. Stańcie obok siebie. Kiedy Patrick i Sylwia stanęli przed dowódcą, ten zadał pytanie: – Sylwio Persine, czy chcesz za małżonka tego oto Patricka? – Chcę. – Patricku O’Hara, czy chcesz pojąc za małżonkę tego oto Patricka? – Chcę. – Ogłaszam was wobec wszystkich Ludzi, Lemów, oraz całego kosmosu za małżonków. A teraz możecie się pocałować. Nowożeńcy nie kazali się dwa razy prosić i wymienili namiętny i długi pocałunek, co zdawało się wywoływać w oczach Lemów zdziwienie. – Czy oni się zjadają nawzajem? – zapytał Ixt. – Nie. To jest taki ludzki zwyczaj. Nic im z tego powodu nie grozi – zaśmiał się Preston. Zgromadzeni w centrali ludzie podeszli do nowożeńców z gratulacjami, po czym powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie. – No to, do widzenia. Noc poślubną spędzicie już w kosmolocie Lemów. I... Patricku, napisz jak było... – Jasne – roześmiał się O’Hara biorąc na ręce Sylwię. 17 Wieczorne wiadomości stacji NBC podano komunikat następującej treści: Zgodnie z informacją uzyskaną w Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych, nadzorującą przebieg wyprawy do układu planetarnego Epsilon Eridani, w dniu wczorajszym otrzymali oni sygnał rozpoczęcia hamowania gwiazdolotu. Ponieważ hamowanie rozpoczęto dokładnie w połowie drogi, oznacza to, że – mając na uwadze fakt długiego czasu koniecznego, by sygnał z Gwiazdy dotarł na Ziemię – dotarła ona właśnie do celu podróży. 18 W Centrum Kontroli nieliczna grupa naukowców obserwowała holoprojekcję przedstawiającej mapę nieba, na której punkt oznaczający „Gwiazdę” pulsował w okolicy Epsilon Erydana. Nagle ciszę pomieszczenia brutalnie zakłócił głos syreny alarmowej, a na mapie rozbłysnął czerwony marker. Po chwili z głośników rozległ się głos: – Uwaga! Ogłaszam alarm dla wszystkich służb! Niezidentyfikowany obiekt kosmiczny na orbicie okołoziemskiej. Kierownik zmiany Centrum nacisnął przycisk na pulpicie. W niewielkim gabinecie siedział za biurkiem młody człowiek w mundurze porucznika marynarki, prowadzący rozmowę telefoniczną. Nagle rozległ się natarczywy sygnał. Mężczyzna przerwał rozmowę i podniósł czerwoną słuchawkę. – Biały Dom. Kierownik zmiany w Centrum zameldował z podnieceniem: – Mówi koordynator z Centrum Lotów Kosmicznych. Na orbicie okołoziemskiej pojawił się niespodzianie duży, nieznany obiekt kosmiczny. Jeszcze nie wiemy co to jest, ale nasi specjaliści natychmiast podjęli próbę rozpoznania. – Dziękuję! Proszę się nie rozłączać. Mężczyzna podnosi słuchawkę innego telefonu. W Gabinecie Owalnym prezydent George C. Bush odprowadził właśnie delegację Senatu gdy na biurku rozdzwonił się telefon łączący go bezpośrednio z oficerem łączności. Skinął wiec jeszcze raz głową na pożegnanie, wrócił do biurka i podniósł słuchawkę. – Słucham. Porucznik Wess Smith zmeldował: – Panie prezydencie! Mamy niespodziewaną wizytę. W pobliżu Ziemi pojawił się jakiś obiekt kosmiczny. NASA nie wie, co to takiego. – Proszę zawiadomić Pentagon i NORAD*! Niech będą ze mną w kontakcie. Centrum też proszę przełączyć do mojego gabinetu! W ciągu kilku minut centrala telefoniczna Białego Domu dokonała setek połączeń. We wszystkich jednostkach podległych departamentowi obrony ogłoszono „żółty alarm”. Zestawiono również telekonferencję z udziałem przywódców najważniejszych krajów świata. Zrezygnowano przy tym z technologii holoprojekcji, gdyż dekodowanie terrabajtów danych zajęłoby zbyt wiele czasu. Po kilkudziesięciu minutach „żółty alarm” ogłoszono również w jednostkach podległych Global Space Defence. Uzbrojone w głowice jądrowe i termojądrowe rakiety typu ziemia-kosmos podjęły wędrówkę na pozycję startową. W miastach całego świata zawyły syreny alarmowe, a wszystkie media ostrzegały ludność przed groźbą ataku. Air Force One grzał silniki, podobnie, jak ściągnięta natychmiast na teren Białego Domu eskadra opancerzonych, prezydenckich śmigłowców. W Gabinecie Owalnym zebrał się sztab kryzysowy czekający niecierpliwie na doniesienia z NASA, gdy nagle z głośników popłynął głos Prestona. – Halo! Ziemia! Centrum Dowodzenia zgłoście się! – Tu Centrum! Jak się udało panu z nami skontaktować? – Jesteśmy na orbicie okołoziemskiej. Proszę o przygotowanie „Selene” do przyjęcia „Gwiazdy”. – Tu mówi prezydent. Skądże, u licha, wzięliście się w okolicy Ziemi? Przecież dopiero dolecieliście do celu. – Zgadza się, panie prezydencie. Melduję, że jeszcze przed kilkoma minutami byliśmy w okolicy Epsilon Erydana. W dodatku jest nas teraz prawie dwa razy więcej niż w chwili startu. – Nie wiem, czy to ja zwariowałem, czy pan? Proszę to wytłumaczyć jaśniej. – Proszę się nie niepokoić. Obaj jesteśmy zdrowi. To wszystko stało się dzięki Lemom. – Preston pokrótce streścił przebieg spotkania z obcymi. Po tej rozmowie prezydent wydał rozkaz odwołania „żółtego alarmu” i przekazał powyższą informację do zaniepokojonych prezydentów wszystkich państw. Jednostki GSD przeszły w stan „alarmu zielonego”. 19 Holoprojekcję ukazującą dokowanie „Gwiazdy” do stacji „Selene” obserwowało miliardy ludzi, żyjących nawet w najdalszych zakątkach Ziemi. Pomyślne zakończenie misji przyjęte było entuzjastycznymi brawami i łzami wzruszenia, a duchowni wszelkich wyznań wznosili dziękczynne modły za szczęśliwy powrót gwiezdnych podróżników. Kiedy po dwóch dniach na lądowisku nieopodal Portsmouth usiadł wahadłowiec, dostarczając pierwszą ich grupę na Ziemię, jako pierwszy na szczycie schodni ukazał się Preston. Powoli zszedł na płytę lądowiska, pozdrawiając dłonią wiwatujący tłum. Po czerwonym dywanie podszedł do mównicy, przed którą oczekiwała grupa oficjalnych przedstawicieli prezydenta i stanął na baczność. – Pani Sekretarz Stanu! Melduję wykonanie powierzonego mi zadania. – Dziękuję, generale... – ...pułkowniku... – ...generale Preston, w imieniu naszego narodu, jak i całej ludzkości, a także Prezydenta Stanów Zjednoczonych i swoim własnym. I gratuluję awansu. Przed godziną prezydent podpisał pański awans na stopień generała. EPILOG Któregoś piątkowego poranka w sypialni Prestona rozległ się sygnał trąbki pocztyliona. Preston leniwie otworzył oczy i nacisnął przycisk pilota – holoprojektor wyświetlił symbol koperty z danymi odbiorcy. Równocześnie rozległ się mechaniczny głos: – Identyfikacja! – Lyndo, to do ciebie! – Preston delikatnie dotknął ramienia spoczywającej obok żony. Lynda przeciągnęła się, otworzyła oczy i spojrzała na holoprojekcję. – Lynda Stratton Preston – wymówiła sennym głosem. – Identyfikacja nieprawidłowa. Proszę powtórzyć! – Lynda Stratton Preston – powtórzyła już trzeźwym głosem Lynda. – Potwierdzam identyfikację – stwierdził głos i w przestrzeni ukazał się tekst listu. – Przeczytaj Jonah, ja jeszcze śpię – ziewnęła Sylwia. – Miami... data... Towarzystwo Ubezpieczeniowe LIFE over LIFE... Pani Lynda Stratton Preston. W związku z wyłudzeniem z naszej firmy ubezpieczeniowej pieniędzy za rzekomą śmierć w katastrofie lotniczej domagamy się zwrotu bezpodstawnie podjętego odszkodowania w wysokości US$ 200 000, oraz należnych odsetek w kwocie US$ 1 357 000, co stanowi łącznie kwotę US$ 1 575 000. W razie nie zastosowania się do naszych żądań, wystąpimy na drogę sądową. Podpisano... Oczy Lyndy przybrały wygląd dwóch wielkich guzików... * North American Aerospace Defense Command K O N I E C
  6. Uprzejmie informuję, że dwunasta część została nieco zmieniona - wprowadziłem mentransy.
  7. Nie wiem , czy miałeś na myśli mnie (jest jeszcze Baliński), bo ja taki całkiem normalny to nie jestem, ale mogę rzucic temat: "Kończ waść, wstydu oszczędź"
  8. Zastanawiasz się czym jest ten tekst. Dla mnie jest kawałkiem interesującej prozy. Mam kilka uwag techniczny: Najpierw uwaga ogólna - uważam, że lepiej własne myśli pisac kurywą, zamiast ujmować w cudzysłów. odłożył wiec - ę na stolik który mimo - przecinki - na stolik, który, mimo tracił nadzieje, nadzieje - ę, ę na zmianę a raczej powrót do - przecinek - „Nie mogę, kurwa!” – wykrzyczał łamiącym się w żalu głosem – gwałtownym... -- „Nie mogę, kurwa!” – wykrzyczał łamiącym się w żalu głosem. – Gwałtownym Chwytając rękoma swojej głowy - wiadomo, że swojej. A może lepiej: Obejmując rękami głowę. (?) wołania…. - albo kropka, albo wielokropek tertium non datur Przecież już prawie 3.00 - paskudztwo! napisz "trzecia" (nad ranem, w nocy) ...3.00 - pomyślał, gwałtownym ruchem zerwał się z łóżka i udając się w kierunku łazienki - to zdanie wymaga przekonstruowania. Np: ...trzecia w nocy - pomyślał. Gwałtownym ruchem zerwał się z łóżka i - udając się w kierunku łazienki myślał... (choć to powtórzone myślenie też wygląda nienajlepiej, ale nie chcę ingerowć w twój tekst) tak kurwa źle się czuje - Tak, kurwa, źle się czuję Nie można się kurwa czuć źle! - Nie można się, kurwa, czuć źle? wiec po co pytać - ę jednak gniew zniknął - Jednak gniew zniknął po mała tabletkę która miała przynieść spokojny sen - po małą tabletkę, która miała przynieść spokojny sen Jak widzisz, już w tym pierwszym fragmencie masz - choć drobnych - to jednak sporo poprawek. Musisz to wszystko jeszce raz sprawdzić, poprawić i będzie dobrze. Po dokonaniu korekty daj cynk na priva, to dokończę sprawdzanie. 3maj się!
  9. W dzisiejszych czasach, kiedy rzeczywistość zdaje się wyprzedzać wizje pisarzy, nie miałbym odwagi uznać mojej pisaniny za literaturę s-f. Zwłaszcza, że tak naprawdę nazwa ta nie oddaje tego, co jest jej przedmiotem. Każda bowiem beletrystyka, to „fiction”, a fakt, że gdzieś tam pojawiają się podróże kosmiczne (czy bardziej ogólnie – nowe technologie), jest nadużyciem i w zasadzie nie pozwala na użycie członu „science”. Dlatego wyjaśniam, iż uprawiam f-f (f-p). To już wypróbowałem na nieco mniejszą skalę w "Bambino, czyli..." (Ostateczny tytuł "Born2die") i w "Doktor Nobody". I choć mam swiadomość, że nie jest to dziedzina znajdująca obecnie zbyt liczną rzeszę czytelników (sam dawno nic tego typu nie czytałem), to tematyka ta mi "lezy" i po skończeniu tego opowiadania w dalszym ciągu będę grzązł w bagnie "future fantazy". Dzięki za zajrzenie i pozdrawiam.
  10. Prolog Kiedy w roku 2043 odkryto układ planetarny towarzyszący odległej o około 10,7 lat świetlnych od Ziemi Epsilon Eridani, rozpoczęto przygotowania do wyprawy badawczej w te okolice galaktyki. Było to ogromne przedsięwzięcie i wymagało znacznych nakładów finansowych oraz wielkiego wysiłku inżynierów projektujących gwiazdolot, dlatego zdecydowano się na współfinansowanie ekspedycji przez wszystkie najbogatsze, a zarazem wysoko rozwinięte państwa. Cała społeczność międzynarodowa czekała w napięciu na chwilę, kiedy spełnią się marzenia ludzi o podróży poza układ słoneczny. Wielokrotnie przypominano film z pierwszego lądowania człowieka na księżycu oraz stare kroniki, w których pokazywano niezwykłe zainteresowanie ludzi obserwujących to wydarzenie na ekranach telewizorów. Dopiero w dniu 11 lipca 2047 roku, o godzinie dziewiętnastej czasu uniwersalnego wszystkie stacje radiowe i telewizyjne przekazały od dawna oczekiwaną wiadomość. Choć wypowiadana była ona w wielu językach, to jej treść wyglądała niemal identycznie i dotyczyła pierwszego w historii ludzkości startu załogowego statku kosmicznego dalekiego zasięgu. Statek ów po odłączeniu się od bazy księżycowej „Selene” miał opuścić Układ Słoneczny i udać się w daleką podróż, która miała potrwać zaledwie – dzięki osiąganiu przez gwiazdolot szybkości nadświetlnej – około piętnastu lat. Poinformowano również o składzie międzynarodowej załogi, na czele której stanął pułkownik Jonathan F. Preston, natomiast na jego zastępcę powołano majora Lwa Leontijewicza Popowa. W składzie ponad stuosobowej załogi znalazło się również czternaście kobiet. Do dzielnych pionierów międzygwiezdnych podróży życzenia szczęśliwego powrotu wysłali niemal wszyscy przywódcy państw zrzeszonych w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Życzenia napłynęły również ze Stolicy Apostolskiej. Na holoprojekcjach można był zaobserwować, jak od bazy kosmicznej odrywa się potężny walec gwiazdolotu i odczytać umieszczony wzdłuż kadłuba dwujęzyczny napis: ­ STAR ­ ЗВЕЗДА ­ W centrum dowodzenia lotami kosmicznymi, wyposażonym w dziesiątki stanowisk komputerowych, za pulpitami których siedzieli informatycy nadzorujący z ziemi przebieg pierwszej części lotu. Wielka holoprojekcja w jednej części centrum ukazywała świetlny punkt przesuwający się na tle trójwymiarowej mapy nieba, zmierzający ku jaskrawo błyszczącemu celowi, którym był Epsilon Eridana. Tymczasem "Gwiazda" z coraz przędzej oddalała się od stacji orbitalnej, aż w końcu osiągnąwszy szybkość nadświetlną opuściła układ słoneczny. Ponieważ jeszcze przed startem większa część podróżników – poza dowództwem gwiazdolotu, pracownikami obsługi technicznej oraz niewielką grupą naukowców poddana została hibernacji przestrzeni na pokładzie było aż nadto. Nie brakowało również miejsc w salach odnowy biologicznej, na basenie, w ogrodzie i innych miejscach przeznaczonych dla rozrywki i relaksu załogi. Podróż przebiegała spokojnie i bez emocji, dlatego wszyscy chętnie korzystali z tych udogodnień. 1 Któregoś dnia w sali odpraw gwiazdolotu zwołana została narada w której wzięły udział następujące osoby: Pułkownik Jonathan F. Preston – wysoki szczupły, wyglądający na nie więcej niż czterdzieści lat, choć tak naprawdę liczył ich sobie już pięćdziesiąt sześć. Jedynym tego świadectwem były przyprószone siwizną skronie odbijające się od, ostrzyżonych „na jeża” czarnych włosach. Był doświadczonym pilotem myśliwców Stealth, potem dowódcą dywizjonu, by przejść na etat NASA, jako pilot statków kosmicznych; Major Lew Leontijewicz Popow – z wyglądu całkowite przeciwieństwo Prestona – niski lekko otyły, z wielką, łysą, przypominającą tonsurę mnicha głową, otoczoną jedynie wianuszkiem całkiem białych włosów. Obdarzony nieprzeciętną inteligencją absolwent czterech fakultetów. Choć był majorem lotnictwa, to – jak sam zwykł był powtarzać żartem – pilotował jedynie samoloty bezzałogowe. Za jego plecami mówiono, iż były to samoloty szpiegowskie, jako że tajemnicą Poliszynela było, że służył przez pewien czas jako agent rosyjskiego wywiadu; Szef ekipy naukowej – doktor Olgierd Pawłowski – absolwent Politechniki Warszawskiej i Instytutu Maxa Plancka; Lekarz ekspedycji – doktor Bjoern Johannson – czterdziestoletni, jasnowłosy olbrzym, z twarzą pokrytą jasnorudawą brodą, zwany przez współtowarzyszy wikingiem, przeciw czemu początkowo protestował, twierdząc, że nie jest Norwegiem, lecz Szwedem. Po jakimś czasie przyzwyczaił się do swego przydomku, a nawet go polubił i w rozmowach za pośrednictwem intercomu zawsze przedstawiał się tą ksywką; Sylwia Dupont – egzobiolog z Quebeku – drobna, niespełna trzydziestoletnia, czarnowłosa maskotka zespołu; Naczelny inżynier gwiazdolotu – Masushiko Mifune – Japończyk ze szczepu Ajnów – szczycił się swoim dziadkiem – znanym japońskim aktorem; Doktor Mahmud Hashad – psycholog z Palestyny; Patrick O’Hara – pochodzący z Ulsteru, ogniście rudy, z twarzą pokrytą niezliczonymi piegami, pilot promu, oraz kilkoro jeszcze naukowców, pilotów i techników – Tak więc, w dniu dzisiejszym, o godzinie 14:27 czasu pokładowego główny komputer podał sygnał rozpoczęcia hamowania – zakomunikował Preston. – Oznacza to, szanowni państwo, że osiągnęliśmy półmetek. – Czyżby pan nie miał zamiaru powracać na ziemię, pułkowniku? – zażartował Pawłowski. – A, tak. Przepraszam. Oczywiście ćwierćmetek. Czy w związku z powyższym są jakieś pytania? – Proponuję zorganizować z tej okazji bal kostiumowy – wyrwał się niepoprawny żartowniś – doktor Johanson. – Doktorze, czy pan kiedykolwiek spoważnieje? – z uśmiechem zapytał Preston. – Mam nadzieję, że nie. W przeciwnym wypadku nie zdołałbym do końca wytrzymać z wami na tej wycieczce. Wam wszystkim również zalecam trochę mniej powagi, a będziecie zdrowsi. – A wtedy umrze pan z nudów – do rozmowy włączył się major Popow.– Nie ma obawy. Przy takim kucharzu, jak nasz, będę miał cały czas pracę przy leczeniu waszych żołądków – zaśmiał się lekarz. – Aha. Majorze Popow, zdaje mi się, że chciał pan jeszcze porozmawiać z pilotami... – ni to zapytał, ni stwierdził Preston. – Zgadza się. – A zatem pilotów proszę o pozostanie; reszta jest wolna. 2 Salkę projekcyjna gwiazdolotu opuściła niewielka grupa pionierów podróży międzygwiezdnych, pośród których znalazła się Sylwia oraz O’Hara. – Coś ty taka zgaszona, Sylwio? Nie lubisz starych filmów? – Nie powiem, że nie lubię. Często mają więcej uroku, a na pewno znacznie więcej do przekazania, niż dzisiejsze holoprojekcje, jednak te wszystkie komedie, a szczególnie filmy przygodowe i horrory są niemal jednakowe. Jedynie „Dziecko Rosemary” oglądałam po raz trzeci bez znudzenia. Teraz przepraszam cię, ale wybieram się na siłownię. – A czy mógłbym ci towarzyszyć? – Oczywiście. Siłownia dostępna jest dla wszystkich... Choć nie zabrzmiało to zachęcająco, Patrick przyłączył się do ćwiczeń Sylwii. 3 W sali odpraw odbywała się prowadzona przez Pawłowskiego narada. – Jak większości z was wiadomo, potwierdziliśmy istnienie podobnego do naszego układu planetarnego. Tak więc, jeden z celów naszej wyprawy został osiągnięty. Bliższych informacji na ten temat udzieli nam doktor Sumiko Harada. Bardzo proszę, pani doktor. – Udało nam się potwierdzić – podjęła temat drobna Japonka – istnienie układu planetarnego złożonego, z co najmniej pięciu planet. Pierwsza z nich, o masie osiem dziesiątych masy Ziemi oraz druga, czterokrotnie przekraczająca masę naszej planety krążą po orbitach mieszczących się w obrębie hipotetycznej ekosfery. – Dlaczego hipotetycznej? – przerwał jeden z uczestników narady. – Chodzi o ekosferę, w obrębie której mogłoby się rozwinąć życie podobne do ziemskiego. Trzy następne o masach: – kontynuowała Sumiko – cztery i sześć dziesiątych, dwa i osiem dziesiątych oraz jeden, coma jeden mają orbity znacznie oddalone od gwiazdy centralnej. Ze zrozumiałych względów zainteresować powinniśmy się głównie pierwszą z nich. – Dziękuję. Będziemy – ma się rozumieć – prowadzić badania całego układu, skupimy się jednak przede wszystkim na tej ziemiopodobnej. Jeżeli są jakieś pytania, to proszę... Wobec braku chętnych do zabrania głosu Pawłowski zakończył spotkanie. 4 Pułkownik Preston leżąc w swojej kabinie na koi rozwiązywał pewien problem szachowy, który zaprzątał jego umysł od kilku już dni, gdy rozległ się sygnał interkomu. – Odbiór! – powiedział i ukazała się holoprojekcja twarzy Pawłowskiego. – Mamy bombę, pułkowniku. – Tak? – Na Primie jest tlen. – Na jakiej primie? – Ach, tak. Pan jeszcze nie zna naszego kodu. Odkrytym planetom nadaliśmy nazwy zgodne z ich łacińską numeracją, a więc Prima, Secunda, Tertia i tak dalej. – Rozumiem. I powiada pan, że na tej pierwszej jest tlen? – To nie wszystko. Jest też woda. I w ogóle dosyć gęsta atmosfera. – Jakie wnioski? – Na szczegółowe wnioski jest jeszcze za wcześnie. W każdym razie uważam za konieczne wejście na jej orbitę i szczegółowe jej zbadanie. Jeśli nawet nie istnieje na niej życie, to niewykluczone, że mogłaby się w przyszłości nadawać do skolonizowania przez ludzi. – W porządku. Myślę, że ma pan rację. Musimy ją dokładnie zbadać. Proszę zarządzić wybudzanie całej załogi. 5 Składająca się z pięciu osób grupa eksploracyjna oraz trzyosobowa drużyna pomocnicza udały się do pomieszczenia, w którym przechowywano skafandry oraz całe pozostałe indywidualne wyposażenie kosmonautów. W przygotowaniu do wyprawy towarzyszyli im Preston i Pawłowski. – Kiedy pierwsza grupa wyląduje na powierzchni Primy – przypominał Preston – wy będziecie krążyć na geostacjonarnej... No nie! Na – uśmiechnął się lekko – primostacjonarnej orbicie, by w razie potrzeby przyjść z natychmiastową pomocą. – Chyba nie muszę przypominać o bezwzględnej konieczności utrzymywania ciągłej łączności z bazą? – dodał Pawłowski. Potakiwanie głowami było wystarczającym potwierdzeniem. Po nałożeniu kombinezonów i sprawdzeniu ekwipunku obie ekipy przeszły do śluzy, po czym udały się na pokład startowy, zaś Preston przeszedł do zwanego mostkiem kapitańskim centrum dowodzenia gwiazdolotu. Holoprojekcja pokazała obie załogi zajmujące miejsca w zmodyfikowanych promach typu Harrier Mars-39. Następnie, na polecenie Prestona otwarte zostały luki startowe i kosmiczne pojazdy po kolei opuściły pokład statku macierzystego, by po chwili, ich włączone na całą moc silniki popchnęły maszyny w kierunku błyszczącej niebieskawo w promieniach Epsilona Eridana planety. Po niespełna godzinie lotu pierwszy z promów łagodnie osiadł na powierzchni Primy. – Niezbyt zachęcająco to wygląda – powiedział Bob. – Nawet gór porządnych nie ma. Nie to, co na Marsie – dodał Jean. – Ani oceanów – Bob okazywał dezaprobatę. – Wydaje mi się, panowie, że nie macie racji – do rozmowy włączyła się Sylwia. – Może się mylę, ale wydaje mi się, że na chwilę przed lądowaniem dostrzegłam przed nami jakiś połysk i chyba coś jeszcze. Nie widział pan tego, kapitanie? – Chyba masz rację, Sylwio. To błyszczało, jak woda – odpowiedział O’Hara. – zaczniemy badanie planety od tego miejsca. Jak tam dane? – Temperatura powietrz 293,1 Kelvina, gruntu – 295,7. Prędkość wiatru 1,2 metra na sekundę. Zawartość tlenu 5,2 procent, azotu 93,9, dwutlenku węgla 17 promili. Wilgotność 25 procent. Ciśnienie 783 hektopaskale – złożył raport Misza. – W porządku. Pierwszy zespół do śluz! Powodzenia chłopcy! Bob i Jean przeszli do śluzy i wyszli na zewnątrz. Po opuszczeniu rampy ładowni i wyładowaniu różnego rodzaju aparatury pomiarowej, podłączyli kable energetyczne i rozpoczęli pobieranie próbek gruntu. – Słuchaj, Sylwio – odezwał się O’Hara. Mówiłaś, że przed lądowaniem ujrzałaś coś niezwykłego. – Widziałam. Jestem pewna. Z tym, że nie twierdzę, iż było to coś niezwykłego, tyle tylko, że coś wyróżniającego się na tle pustyni. – A ty, Misza? – Przyznam się, że jednak nie. Ale, skoro widzieliście to oboje, to na pewno coś tam musi być. – No, dobrze chłopcy. Skończyliście? Wracaj na pokład, Bob. Będziesz kontrolował pomiary i pilnował łączności. My uruchamiamy limuzynę i wyjeżdżamy do was. – Yes, sir! Tylko nie zapomnijcie zabrać z sobą przewodnika. A jeśli natkniecie się na jakąś dobą knajpkę, to zamówcie dla mnie porządny stek i zimne piwo. – Masz to u mnie, jak w banku – odpowiedział kapitan. Po chwili z luku wyjechał terenowy, kołowo-gąsienicowy pojazd elektryczny z O’Harą, Sylwią i Miszą na pokładzie. Do ekipy dosiadł się Jean i łazik ruszył w kierunku, w którym miało się znajdować to coś, co dostrzegli Sylwia i O’Hara. Za pojazdem uniosła się chmura pyłu. Jechali już około pół godziny, gdy Sylwia zapytała: – Zauważyliście zmianę? – Tak, jakby... Ale nie mogę się zorientować, na czym polega – odpowiedział O’Hara. – To obejrzyjcie się za siebie – powiedział Misza. – Nic nie widać – równocześnie odpowiedzieli Jean i O’Hara. – No właśnie – z satysfakcją powiedział Misza. – Teraz nic nie widać, a przedtem był tuman kurzu – dodała Sylwia. – No faktycznie przestało się kurzyć – potwierdził Jean. – Czyżby grunt był bardziej spoisty – wyraził przypuszczenie O’Hara. – W pewnym sensie tak – Misza przyjął mentorski ton. – Jest bardziej wilgotny. Spójrzcie tam! – wskazał na wyraźnie ciemniejszą od otoczenia plamę na piasku. – Zatrzymaj łazika! – rozkazał O’Hara. Jean zatrzymał pojazd i wszyscy podeszli do wskazanego przez Miszę miejsca. Nagle idący przodem Jean zapadł się po kolana w ziemię, a gdy usiłował się wydostać z pułapki zagłębił się aż po pas. – Merdè! To jakieś pieprzone bagno. Pomóżcie! Wspólnymi siłami wyciągnęli biednego Francuza z pułapki. – Wspaniała kąpiel – Jean nie stracił dobrego humoru. – Idealna na reumatyzm. Szkoda, że nie mam ze sobą kąpielówek. – Nie krępuj się. Mogę się odwrócić – zażartowała Sylwia. – Trzeba wziąć próbkę tego błocka – O’Hara nie przyłączył się do żartobliwego nastroju współtowarzyszy. – A po co? Nie wystarczy ta, na garniturze Jeana? – ze śmiechem powiedziała Sylwia. – Szefie, to nie jest błoto – włączył się Misza. – A co? – Nie jesteśmy na Ziemi. Błoto, to mieszanina gleby z wodą, a tutaj gleby nie ma. To jest zawiesina piasku i pyłu w wodzie, czyli kurzawka. A próbki już pobieram. Przecież w czymś takim może zaczynać się życie. Po wzięciu próbek wszyscy ponownie zajęli miejsca we wszędołazie. – Ostrożnie Jean – powiedział dowódca ekspedycji. – żeby nasza limuzyna cała nie poszła w twoje ślady. Ruszyli naprzód, a po kilku minutach zza horyzontu wyłoniła się duża połyskliwa płaszczyzna. Po chwili nie mieli najmniejszych wątpliwości, że jest to pokaźnych rozmiarów zbiornik wodny. Gdy dojechali na brzeg Jean skręcił w prawo i łazik powoli posuwał się na granicy wody i lądu. W odległości kilkuset metrów widoczne były jakieś niewysokie pagórki. – Co to takiego? – zapytał sam siebie Misza. – Wydmy. To chyba oczywiste – pośpieszył z wyjaśnieniem Jean. – Być może – skomentował O’Hara. – Ale włącz kamerę. – Baza! Widzicie? – Tu Preston. Widzimy, ale trudno rozpoznać z tej perspektywy. Harrier2! Zmieńcie orbitę i spróbujcie nam to pokazać! – Zgłasza się Harrier2. Już przystępujemy do manewru. Zanim łazik dotarł do tajemniczych wzniesień jego pasażerowie otrzymali przekaz z Harriera2. – Widzicie to, co ja? – wykrzyknął Jean. – Widzimy – odpowiedział mu chór głosów. – Co to jest, do diabła? – zastanawiał się O’Hara. – To wygląda jak... – powoli powiedział Sylwia – ...jak... 6 – ...jak przysypane piaskiem samoloty. – Chyba Masz rację Sylwio. A tam dalej, te duże, to może jakieś hangary? Choć ich kształt jest jakiś dziwny i są trochę za małe. Może jakieś warsztaty... Przyjrzyjmy się temu z bliska – powiedział O’Hara. Opuścili pojazd, podeszli do jednego ze wzniesień i usiłowali wspiąć się na nie, lecz uniemożliwiał to osuwający się piasek. – Chyba muszę ponownie zażyć kąpieli – stwierdził Jean i wszedł do wody, by po wilgotniejszym nieco, a tym samym bardziej spoistym piasku wdrapać się na pagórek. Podszedłszy do jego najwyższego punktu rękami zaczął odgarniać piach. Po kilku minutach pracy wydma zaczęła się gwałtownie osuwać i oczom eksploratorów ukazał się fragment pionowego statecznika samolotu. – Halo, baza! Widzicie to dobrze? Odkryliśmy pozostałości jakiejś nieznanej cywilizacji. Podjedziemy jeszcze do tego większego obiektu. – Halo! Tu baza. Widzimy doskonale. Po obejrzeniu tego dużego obiektu wracajcie! – Podjechali kilkaset metrów i przystąpili do lustracji większego pagórka, obchodząc go kilkakrotnie dookoła. – Z niczym mi się ten kształt nie kojarzy – powiedział Jean – a już na pewno nie z samolotem. – Wiecie co... Przyszło mi do głowy coś takiego, że aż boję się powiedzieć. – Powiedz, Sylwio – zachęcił ją O’Hara. – Przecież w pierwszym przypadku trafiłaś. – Będziecie się śmiać. – Nie będziemy – odpowiedzieli pozostali. – To mi przypomina... statek. – Oczywiście – poparł jej opinię Misza. – Leżący na boku statek. Tam jest dziób, a tu... Patrzcie! Tam, w górze, to chyba ster. O, i widać również zarys nadbudówki. – No, faktycznie – potwierdził O’Hara. – Ale skąd wziął się tu, na brzegu. – Widocznie docierają tutaj jakieś prądy oceaniczne, wyrzucające uszkodzone statki na brzeg – powiedział Jean. – Tak, wyrzucają statki – ironizował Misza. – a do tego dorzucają jeszcze samoloty. – Prądy oceaniczne, powiadasz? – z powątpiewaniem powiedziała Sylwia. – Twoim zdaniem pływają tu statki... No, nie wiem. Według mnie to nie jest żaden ocean, ani nawet morze. Co prawda, nie widać drugiego brzegu, ale odnoszę wrażenie, że jest to raczej jezioro. Spore jezioro. – Dlaczego tak uważasz? – zapytał O’Hara. – Przecież oboje, na chwilę przed lądowaniem zauważyliśmy tę błyszczącą powierzchnię, ale to na pewno nie było na tyle duże, by można by je uznać za morze. A ponadto, zbiornik wodny o znacznych rozmiarach zauważylibyśmy jeszcze z pokładu gwiazdolotu. – No dobrze – upierał się przy swoim Jean – teraz jest tu jezioro, ale kiedyś, w jakiejś bliżej nie określonej przeszłości mógł w tym miejscu szumieć prawdziwy ocean. – Może i masz rację – Sylwia zgodziła się z jego koncepcją. – Za jakiś czas wszystkiego na pewno się dowiemy. 7 Tymczasem na pokładzie gwiazdolotu odbywała się narada z udziałem Prestona, Popowa i Pawłowskiego. – Uważam za celowe wysłanie na Primę promów z odpowiednim sprzętem i aparaturą. A jakie jest zdanie panów? – Ależ, to jest po prostu konieczne, pułkowniku – odpowiedział Pawłowski. – Przecież to jest prawdziwa rewelacja. Pierwsza wyprawa ziemskiego statku kosmicznego w podróż międzygwiezdną i od razu trafiamy na ślady obcej cywilizacji. A może jej twórcy jeszcze gdzieś żyją? Może oczekują naszej pomocy? Musimy to wyjaśnić. – Zgadzam się całkowicie z panem – dodał Popow. Jeśli nawet nie trafimy na żyjące istoty, to przecież możemy... nie – musimy się zapoznać chociaż z ich osiągnięciami z dziedziny technologii. Być może będziemy się mogli czegoś od nich nauczyć. – Cieszę się, że reprezentujemy takie same poglądy w powyższej sprawie – Preston zaczął wydawać rozkazy naukowcom, pracownikom technicznym i pilotom. – Majorze, proszę się również przygotować do lądowania na Primie. Będzie pan bezpośrednio nadzorował całą operację. – A ja? Chyba też powinienem się tam udać. – Dobrze. Pan będzie odpowiedzialny za część naukową badań. Proszę sobie dobrać cztero-, pięcioosobowy zespół. Harrier1, zgłoś się! – Zgłasza się Harrier1. – Kapitanie O’Hara. Proszę sprawdzić spoistość gruntu w rejonie obiektów. – Nie rozumiem pułkowniku. – Nie chcemy, by któremuś z promów przydarzyła się taka przygoda, jak Jeanowi. Zobaczcie, czy w okolicy nie ma podobnych pułapek. Jeśli natraficie na taką, postawcie radiolatarnię. Potem wracajcie do bazy – Rozkaz, pułkowniku! Drużyna O’Hary sprawdziła otoczenie wraków i – nie stwierdziwszy niebezpiecznych miejsc ulokowała się w łaziku. W czasie, gdy wracali do promu, od gwiazdolotu oddalały się cztery kolejne Harriery, z technikami i naukowcami oraz sprzętem budowlanym na pokładach. Niedługo potem kolejno wylądowały nieopodal zasypanych samolotów i statków. Z otwartych ładowni powoli wypełzały buldożery, koparki, dźwigi i inny sprzęt. Technicy w tym samym czasie porozstawiali kamery holograficzne i używając kabli podłączyli je do generatorów. – Po niezbyt długich przygotowaniach spychacz i koparki przystąpiły do prac przy pierwszym z odkrytych obiektów. Już pierwsze metry sześcienne piachu odsłoniły kadłub samolotu. Większa część pozostałych na gwiazdolocie, przebywała w centrum dowodzenia, obserwując holoprojekcję z wykopalisk. Gdy obraz ukazał wyłaniający się spod zwałów piachu kadłub samolotu i ukrywający się pod charakterystycznym „garbem” jego kokpit, naczelny inżynier gwiazdolotu – Tom Scott zerwał się z miejsca. – Panie pułkowniku! Ja znam ten samolot! Widziałem taki w muzeum. – Pozaziemski samolot widział pan w muzeum? – To nie jest samolot pozaziemskiej cywilizacji. Tę maszynę wyprodukowano na Ziemi. To jest Boeing 747, zwany Jumbo Jetem. Tymczasem koparki odsłoniły kolejne fragmenty maszyny, ukazując, ciągnący się wzdłuż kadłuba napis American Airlines. 8 Preston powstał z fotela i odwrócił się do zebranych. – Panowie!. Sądziliśmy, że udało nam się dokonać – powiedział z przejęciem – sensacyjnego odkrycia śladów obcej cywilizacji. Zdawało się, że spełniło się jedno z marzeń ludzkości – odnalezienie kosmicznych braci. Tymczasem sensacja zdaje się być jeszcze większa, a przy tym całkowicie zaskakująca. Ziemski statek powietrzny w odległości ponad dziesięciu lat świetlnych od macierzystej planety, to rzecz absolutnie niewytłumaczalna, a jednak prawdziwa. Wykorzystamy wszelkie możliwe sposoby, by wyjaśnić tę tajemnicę. Przede wszystkim musimy dostać się do wnętrza samolotu. – Będzie to trochę kłopotliwe, bo samolot jest przechylony i jego drzwi są dosyć głęboko zasypane – powiedział Scott. – To wytniemy otwór w kadłubie – podjął decyzję Preston. – Słyszał pan, majorze? – W porządku. Zaraz wyciągniemy aparat do cięcia metalu – odpowiedział Popow. Technicy przystąpili do wycinania otworu w kadłubie samolotu. W związku z tym, że Epsilon Eridana ukrył się za horyzontem i zapadł szybki zmierzch, pracę skończyli korzystając ze światła jupiterów. Cała ekipa czekała z niecierpliwością nieopodal. Gdy wyważono płat poszycia do wnętrza maszyny wszedł Popow i Pawłowski i dwóch pilotów. Wewnątrz kadłuba panowała ciemność rozjaśniana jedynie wpadającymi przez iluminatory smugami światła świecących na zewnątrz jupiterów. Zapalili więc umocowane do hełmów lampy i zaczęli przesuwać się pomiędzy rzędami foteli. Kabina pasażerska była pusta. – Idziemy do kokpitu – zdecydował Pawłowski. Po schodach dostali się na górny pokład i przez otwarte drzwi weszli do kabiny pilotów. Tutaj też wszystko wydawało się być w porządku. Jeden z pilotów zasiadł w fotelu. – Zna się pan na tym? – Zapytał Popow. – Wszystkie samoloty są do siebie podobne. Może bez dłuższego treningu wystartować bym nie potrafił, ale ogólnie mogę go sprawdzić. – Proszę więc to zrobić! – polecił Popow. Pilot przez chwilę studiował tablicę przyrządów, po czym wcisnął kilka wyłączników i w kabinie rozbłysły blade światła oraz monitory kontrolne. – Akumulatory niemal całkowicie rozładowane – stwierdził – ale wskazania przyrządów nie pokazują żadnych usterek. Paliwa powinno wystarczyć na jakieś pięć tysięcy kilometrów lotu. Gdyby akumulatory były sprawne, zapewne dałoby się go chyba uruchomić. Możemy jednak „pożyczyć” prąd z promu. Co pan na to? – Chyba warto spróbować – powiedział Popow. – To nie ma najmniejszego sensu. W atmosferze jest zbyt mało tlenu – do rozmowy włączył się Pawłowski. – No tak, ma pan rację. Sprawdźmy jeszcze raz wszystkie zakamarki kabiny i wracajmy do Harrierów. Jutro czeka nas również sporo pracy. Wrócili do przedziału pasażerskiego i przeszukali schowki na bagaż, podłogę pod fotelami i kieszenie w oparciach foteli. Znaleźli kilka osobistych drobiazgów, jak kapelusz, chusteczkę do nosa, pęk kluczy, parę rękawiczek i już mieli wychodzić na zewnątrz, gdy jeden z nich ujrzał leżącą na fotelu damską torebkę. Oprócz zwykłych kobiecych akcesoriów znaleźli w niej paszport na nazwisko Lynda Stratton oraz bilet na lot z Miami do Londynu, na którym wydrukowana była data 14 października 2006 roku. – Czekajcie – powiedział Pawłowski. – To znaczy, że ten samolot wyleciał z Florydy pięćdziesiąt sześć ziemskich lat temu... – Nic z tego nie rozumiem – Popow był równie zdziwiony, jak jego uczony kolega. – Słuchajcie! – odezwała się Sylwia obserwująca przebieg wydarzeń z pokładu "Gwiazdy". – A może to ma coś wspólnego z Trójkątem Bermudzkim? 9 – Z jakim trójkątem? – Preston w zdziwieniu uniósł brwi. – Z bermudzkim. – A cóż to znowu takiego? – W drugiej połowie dwudziestego wieku na obszarze, którego wierzchołki wyznaczają południowy skraj Florydy oraz Bermudy i Puerto Rico miały miejsce liczne zaginięcia samolotów, jachtów, a nawet pełnomorskich statków. Snuto wiele domysłów, w tym zakładano, że mogły być efektem działania przedstawicieli obcych cywilizacji, jednak przyczyny nigdy nie zostały do końca wyjaśnione. Dzisiejsze nasze znalezisko zdaje się hipotezy o obcych potwierdzać. – Ciekawe... Ani w szkole lotniczej, ani w West Point nic nam o tym nie wspominano. A pani, mimo młodego wieku posiada takie informacje... – Panie pułkowniku. Mimo, że studiowałam egzobiologię, to zdarzało mi się sięgać od czasu do czasu po inną literaturę, niż podręczniki akademickie – w głosie Sylwii dało się odczuć lekkie zirytowanie. – Proszę się nie obruszać. W moich słowach naprawdę nie było ani odrobiny ironii, a jedynie podziw. Już pokazała pani, że ma wyczucie, a obecnie wykazała się również wiedzą. Może i tym razem również ma pani rację. Majorze Popow! Spróbujcie wymontować czarną skrzynkę. Postaramy się dokonać analizy wydarzeń zaistniałych w czasie tego lotu. – W porządku, pułkowniku. Zaraz wyślę techników. Po chwili wszystkie ekipy przeszły na spoczynek do swoich Harrierów, by po kilku godzinach snu podjąć prace przy odkopywaniu kolejnych obiektów. Już po kilku ruchach czerpaków przy największym z nich osunęły się zeń masy piachu, nieomal zasypując jedną z koparek. Po opadnięciu wielkiego kłębu kurzu wszyscy mogli ujrzeć wielki tankowiec w całej okazałości. – Co najmniej dwieście tysięcy ton wyporności – ocenił półgłosem jeden z członków ekipy. – Kolos – potwierdził Pawłowski. Ten to na pewno nie mógł tutaj dolecieć. Gdybym nie miał wątpliwości, że jesteśmy na Primie, to mógłbym sądzić, że przez pomyłkę znaleźliśmy się ponownie na Ziemi, na której wydarzył się jakiś kataklizm. Tymczasem za pomocą umocowanej do wysięgnika platformy ekipa badawcza podniesiona została aż do nadbudówki statku, po czym wielkim kluczem rozbito szybę i ludzie dostali się do jej wnętrza. Z uwagi na znaczny przechył statku poruszali się częściej po ścianach, niż po podłodze, wspomagając się przy tym linami. Spenetrowano każdy zakamarek i stwierdzono, że – podobnie, jak w samolocie – nie było w nim żadnych ludzi. Nie stwierdzono również żadnych uszkodzeń, poza poprzewracanymi meblami i innym sprzętem, ale to było bez wątpienia skutkiem położenia się statku na burtę. Z gwiazdolotu poleciały na Primę kolejne Harriery dostarczając elementy do budowy niewielkiej bazy. Zwiększono przy tym ekipę badawczą, która już nie przerywając prac w nocy, odsłaniała kolejne obiekty. Na żadnym z nich nie stwierdzono obecności ludzi, ani innych żywych, bądź martwych – prócz pewnej ilości bakterii – organizmów pochodzenia ziemskiego. 10 Na jednej z kolejnych odpraw odbywających się w gwiazdolocie omawiano wyniki prac badawczych. – Tak więc, wiemy, że na Primie – stwierdził Preston – znajdują się ziemskie samoloty i statki. Czy ktoś z was spróbuje to w jakiś rozsądny sposób wyjaśnić? – W oparciu o naszą dotychczasową wiedzę, nie potrafimy tego wytłumaczyć – orzekł Pawłowski. – To jest coś, co wykracza poza granice ludzkiego poznania. W tej samej chwili światła w sali konferencyjnej przygasły, po czym z głośników dobiegł pozbawiony akcentu głos: – Pozdrawiamy was, Ziemianie. Cieszymy się z waszego przybycia i pragniemy nawiązać z wami przyjacielskie kontakty. W tym celu zapraszamy waszą delegację do siebie. Za kilka minut do waszego statku zbliży się nasz bezzałogowy wahadłowiec. Jeśli chcecie nawiązać kontakt, otwórzcie śluzę i wpuście go do środka. Wystarczy w nim miejsca dla dziesięciu osób. Kombinezony kosmiczne będą niepotrzebne. Dziękujemy za wysłuchanie propozycji. Ludzie zebrani w sali odpraw zamilkli i dłuższą chwilę trwali w osłupieniu. Ciszę przerwał głos dowódcy gwiazdolotu: – Majorze Popow – proszę przejąć dowodzenie. Czy są ochotnicy chcący polecieć ze mną. – To może być niebezpieczne, pułkowniku – Popow okazał zaniepokojenie Mogą was pozabijać! – Spokojnie, majorze. Gdyby chcieli nas wykończyć już by to uczynili. Nie wątpi pan chyba, że te samoloty i statki, to ich robota. Mają taką technikę i dysponują, jak się wydaje przeogromnymi zasobami energii, mogli więc to uczynić bez trudu. Teraz zapraszają do siebie tylko kilka osób, po co więc mieliby mordować delegację? – No, tak. Chyba ma pan rację. Przejmuję dowodzenie. Włączam podgląd otoczenia. Holoprojekcja ukazała zbliżający się do gwiazdolotu niewielki pojazd kosmiczny. – Otwieram śluzę. Tymczasem do Prestona podszedł Pawłowski, Sylwia i O’Hara. Potem do grupy przyłączył się doktor Johansson i jeszcze kilka osób, spośród których Preston wybrał dziewiątkę. – Proszę za mną! Grupa milcząco, choć z wyraźnym podnieceniem malującym się na twarzach, długim korytarzem podążyła za Prestonem do windy, a potem przeszła do silosu, w którym znajdował się już wahadłowiec obcych. Gdy podeszli do statku samoczynnie otworzyły się drzwi i wysunęła się pochylnia, po której astronauci weszli do wnętrza i zajęli miejsca, w nieco za małych, szczególnie dla Prestona i Johanssona, ustawionych w dwóch rzędach fotelach. Na dwóch przednich zasiedli Preston z O’Harą. Spojrzeli na miejsce, gdzie powinien znajdować się pulpit sterowniczy. Dostrzegli jedynie szarą, matową płytkę, na której spokojnie pulsowała niebieska strzałka. – Jak pan sądzi, kapitanie – zapytał Preston – co powinniśmy teraz zrobić? – Nie wiem. Może powinniśmy poczekać na sygnał od obcych? – No, nie wiem... Może liczą na naszą kreatywność? Ta strzałka chyba coś oznacza... – Może i tak. Ale powinna być zielona lub czerwona, a przecież świeci na niebiesko. – Niech pan przestanie myśleć po ludzku. Może u nich wolną drogę oznacza kolor niebieski. A może po prostu nie rozróżniają niebieskiego od zielonego... O’Hara położył dłoń na płytce. Po chwili pochylnia wraz drzwiami zamknęła się i pojazd prawie niewyczuwalnie uniósł się nad podłogą. Równocześnie dobiegł ich ten sam, mechaniczny głos: – Proszę wydać polecenie otwarcia śluzy. – Otworzyć śluzę! – nie widząc żadnego mikrofonu, Preston wypowiedział te słowa po prostu przed siebie. – W sterowni gwiazdolotu niewątpliwie go usłyszano, bowiem wrota zaczęły się otwierać. Wówczas wahadłowiec powoli ruszył w ich kierunku. Po opuszczeniu gwiazdolotu siła przyśpieszenia wcisnęła pasażerów w oparcia foteli i ich pojazd zaczął błyskawicznie oddalać się od gwiazdolotu. Wszyscy poczuli się niepewnie, po raz drugi opuszczając domowe pielesze, gwiazdolot bowiem od kilku lat był ich drugim domem. 11 Tymczasem w laboratorium dokonano analizy zapisów w czarnych skrzynkach wymontowanych z samolotów, oraz książek nawigacyjnych znalezionych na jednostkach pływających. Kierująca badaniami Sumiko skontaktowała się z Popowem: – Panie majorze. Analiza zapisów z tego wielkiego Boeinga wykazała, ze maszyna ta, po starcie z Miami udała się na wschód, a następnie skręciła w kierunku północno-wschodnim. Lot przebiegał bez żadnych zakłóceń, wszystkie urządzenia działały prawidłowo, gdy nagle, po niespełna godzinie od chwili startu zapis niespodziewanie się skończył. Nic. Po prostu zero absolutne. W pozostałych przypadkach sytuacja była bardzo podobna. Rejsy przebiegały prawidłowo, pogoda była dobra i nagle wszelkie zapisy kończyły się z niewiadomych powodów. Wszystkie te przypadki łączy jedno – zdarzyły się w jednym, niewielkim rejonie, potwierdzając hipotezę wygłoszoną przez Sylwie, że mają związek z tak zwanym Trójkątem Bermudzkim. 12 Gdy wahadłowiec zaczął zwalniać, O’Hara pierwszy dostrzegł w oddali kosmolot obcych. – Panie pułkowniku, proszę spojrzeć! Co za kolos... – Rzeczywiście. To jednaka nie wygląda jak statek, lecz jakaś ogromna stacja kosmiczna. Chyba z pięć razy większa od Selene... Ogromny kosmiczny statek zaczął rosnąć w oczach, co pozwoliło na rozróżnienie szczegółów w jego wyglądzie, tak że Preston po chwili poczuł się zmuszony do zmiany opinii, w kwestii przeznaczenia obiektu: – Jednak to nie jest stacja, lecz statek kosmiczny dalekiego zasięgu. Ale on jest długi chyba na piętnaście kilometrów... Incredible! Co za technika... – No, teraz już nie wątpię, że te samoloty na Primie, to ich robota – stwierdziła Sylwia – choć nie mam pojęcia w jaki sposób tego dokonali. – Eee, chyba nie... Przecież planeta nie jest zamieszkała – doktor Johannson wydął wargi z powątpiewaniem. Przypuszczam, że oni – podobnie jak my – po prostu badają Primę. – Kto wie... – Sylwia nie miała ochoty zmieniać swoich poglądów. Tymczasem wahadłowiec zbliżył się do otwierających się wrót w burcie kosmolotu i powoli zagłębił się w jego wnętrzu, by po chwili zatrzymać się na płycie lądowiska. Na niewielkiej platformie wznoszącej się przed dziobem wahadłowca dostrzec można było kilka oczekujących postaci – Z odległości kilkudziesięciu metrów nie można było dokładnie odróżnić ich sylwetek, ale byli bardzo podobni do ludzi. Jedna z postaci odróżniała się od pozostałych, przewyższając ich co najmniej o głowę. Kiedy drzwi wahadłowca otworzyły się i ziemska delegacja opuściła pojazd, po czym skierował się w kierunku podwyższenia i wówczas z grupy oczekujących wybiegł jeden osobnik i biegiem rzucił się w kierunku przybyłych. Fakt ten wywołał niewielkie zamieszanie i poczucie niepewności wśród Ziemian. – Stójcie! – Preston uniósł dłoń. Tymczasem biegnący znalazł się przy nich i rzucił się na szyję Prestonowi, a następnie kolejno wszystkim przybyłym, po czym ze łzami w oczach zaczął mówić przerywanym łkaniem głosem: – Witajcie, przyjaciele! Tak strasznie się cieszę na wasz widok, że po prostu brak mi słów. Nazywam się Balters i również jestem człowiekiem. Rozczuliłem się nieco, a moim zadaniem jest przedstawienie naszych gospodarzy. Co prawda, Lemowie nie potrzebują żadnych tłumaczy, gdyż porozumiewają się wyłącznie na drodze telepatii, ale uznając, że moglibyście poczuć się nieswojo, wiedząc że wasze myśli nie stanowią dla nich żadnej tajemnicy zdecydowali się na zablokowanie tego zmysłu – Balters odetchnął kilka razy wyczerpany zbyt długim zdaniem. – W tej chwili ja będę pośredniczył, a potem będą się z wami porozumiewać za pomocą mentransów i ja już będę niepotrzebny. – Mentransów? – Preston uniósł brwi. – Skrót od Mental transponder – urządzenie pozwalające na bezpośrednie przekazywanie myśli . – Witam pana, panie Balters Nazywam się Preston i jestem dowódcą ziemskiego gwiazdolotu. Proszę nas zatem prowadzić do... Lemów. Tak ich pan chyba nazwał? – No, tak. Pozwólcie państwo za mną. Prowadzona przez Baltersa grupa udała się w kierunku podium, przyglądając się oczekującym kosmitom. Pobieżna obserwacja pozwoliła na stwierdzenie, że są podobni do mieszkańców Ziemi, wyraźnie jednak od ludzi niżsi, a ich zupełnie pozbawione owłosienia głowy są nieproporcjonalnie duże. Z bliska dostrzegli ponadto, że Lemowie pozbawieni są małżowin usznych. Kiedy po kilku stopniach weszli na podwyższenie ponownie odezwał się Balters: – Pozwólcie przedstawić sobie naszych gospodarzy: To jest dowódca kosmolotu Ixt, to jego zastępca Brings, a to przewodniczący rady naukowej – Yxtrym. Wymienieni wymienili z gośćmi uściski długopalczastych, szczupłych dłoni. Balters przedstawił pozostałych, mniej ważnych, przedstawicieli komitetu powitalnego, po czym zaproponował: – Teraz udamy się do sali konferencyjnej, gdzie zostaną wam udzielone wszelkie wyjaśnienia, ale najpierw załóżcie mentransy. – Wyjął z pojemnika dwadzieścia niewielkich urządzeń przypominających elektroniczne zegarki i podał je przybyszom. – Załóżcie je na obydwa nadgarstki. – I co, teraz będą znali wszystkie nasze myśli? – zaniepokoiła się Sylwia. – Proszę się nie obawiać, są dostrojone do przekazywania myśli, które chcecie przekazać, a ponadto można je zablokować poprzez zetknięcie dłoni, ale wówczas nie będziecie mogli odczytać przekazu Lemów. Obie grupy opuściły hangar i wszyscy zajęli miejsca w wagonikach pneumatycznej kolejki. Po chwili z sykiem zamknęły się drzwi wagoników i kolejka pomknęła przez ciemny tunel. Po kilkuminutowej podróży drzwi stanęły otworem i znaleźli się w sali konferencyjnej wielkości Isaac Stern Auditorium w Carnegie Hall. – Tu będziemy rozmawiać? – Preston okazał zaskoczenie. – Nie ma nic mniejszego? – Nie, tu. To jest sala zgromadzeń ludowych. Zaraz przejdziecie do małej sali – wyjaśnił Balters. – Ja już was opuszczam, będziecie się porozumiewać za pośrednictwem urządzeń elektronicznych. Do zobaczenia później.
  11. Osobiście w dwóch czy trzech zdaniach przestwiłbym szyk, ale ogólnie nie ma się czego czepiać. Jest "zaje... fajnie".
  12. Co znaczy "panta rei" pewien filozof wyjawia: Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki – i dwa razy wypuścić tego samego pawia.
  13. Proponuję nowy wątek i zwracam się z prósbą do admina, by wziął w swe czcigodne ręce młotek i gwóźdź i przybił go gdzieś na wierzchu. Analiza wiersza PTASZEK SOBIE FRUNIE Z DALA, W GÓRZE SŁOŃCE ZAPIERDALA, ŻABA DUPĘ W WODZIE MOCZY, KURWA! CO ZA DZIEN UROCZY!!! Analiza. Wiersz jednozwrotkowy, czterowersowy z rymem sylabowym, z równomiernie rozłożonym akcentem. Podmiot liryczny wyraża swoje głębokie zadowolenie z otaczającego go świata, przepełnia go kwitnący stoicyzm i szczęście, które człowiekowi żyjącemu we współczesnym zamęcie, może dać tylko otaczająca przyroda. Dla podmiotu lirycznego nawet zanurzona w błękicie wody dupa żaby jest pretekstem do euforii. Zapierdalające inne stworzenia sugerują wczesne lato,kiedy świat zwierzęcy obudził się z otchłani zimy. Puenta liryku jest jednoznaczna i łatwo odczytywalna. JA liryczne personifikuje słońce. W słowie "zapierdala" oddaje szybkość i złożoność ruchu słońca, które przecież nie jest istotą ludzką i nie może "zapierdalać" sensu stricte. Uwagę zwraca użycie wulgaryzmów, których znajomość świadczy o ludowych korzeniach poety i głębokiej więzi ze społeczeństwem. W moim rozumieniu autor chciał się tym utworem odwdzięczyć środowisku, z którego wyrósł za poświęcenie i trud włożony w zapewnienie mu należytego wykształcenia. Szkoda, ze tak mało w dziesiejszej poezji wierszy o tak pogodnym nastroju! Autor analizy (wiersza również) nieznany
  14. Zastanawiałem się nad tym tekstem i przyszedł mi do głowy pomysł, że mogłabys zmienić jego formę na monolog (z małymi wtrętami). Powiedzmy, że opowiadasz tę historie koleżance (przyjmijmy, że na imię ma Aśka). Jako nastolatka zachowujesz cała swoją grypserę, a nawet rozbudowujesz ją do granic absurdu. Nie znam gwary uczniowskiej, ale spróbuję napisać swoją wersję wybranego fragmentu. – Zgred przytrachał mnie do trupiarni. Zajarzyłam w środku mnóstwo ławek, niby w jakimś kościele, a na nich ciemną masę szaraczków. … Potem zobaczyła JEGO. Zlepiłam bałwana, bo wyglądał zajebaszczo. Na gałach matrixy, czarne adidasy, niebieska koszulka z napisem ITALIA. No, mówię ci – prawdziwy Hadonis. – Chyba Adonis? – Aśka zrobiła karpia. – No… Piękny był jak Adonis, ale kulawy, jak Hades. Razem Hadonis. I tak dalej. Jeśli pójdziesz na całość może być ubaw po pachy. Ale to sporo pracy.
  15. stanęłam na obie nogi (przynajmniej na ile szło) - a to po jakiemu? Następnie udałam się do łazienki, na poranną toaletę - Dajesz słowo, że na toaletę? (cut!) idę z tym przeklętym gipsem do lekarza. Po cichu miałam nadzieję na jego zdjęcie - trochę mnie rozbawiła niejednoznaczność ( idziesz z gipsem - któż to jest ten Gips?) Zdjęcie lekarza (przystojniak jakiś?), czy Gipsa (już wiem, że biały)? przyłysionym chirurgiem - ten neologizm jest be. Następnie udałam się do samochodu i ojciec zawiózł mnie na miejsce przeznaczenia. uprość! Wokół korytarza na niezliczonych ławkach - ile ich mogło być? No, tak na oko? Milion, dwa, więcej. Nie jesteś przedszkolakiem. Do korekty! Udałam się do przychodni - udałaś się do niej już wcześniej (z ojcem), a teraz do niej weszłaś pod kulami – masakra - całe szczęście, że opierałaś się na kulach, a nie byłaś "pod kulami" - bo to można rozumieć, jako równoważnik :"pod obstrzałem". W takiej sytuacji rzeczywiście mogłoby dojść do masakry. Ta slangowa masakra, też jest tutaj niestosowna. Co innego, gdybyś to właśnie opowiadała kumpeli. to ogrom szaraków - ogrom nie jest chyba określeniem adekwatnym, a w słowie szarak ukrywa się pogarda. Gdyby ktoś o tobie (nieumalowanej -jak wiemy) tak się wyraził czułabyś się zapewne nieszczególnie z tłumu ludzi czyli nikt godny - przecinek i mniej buty, proszę. Skąd wiesz, że kobieta z ręką w gipsie nie jest wybitnym naukowcem, a facet ze złamaną nogą znakomitym pianistą? Godnym uwagi jest według ciebie wyłącznie dwudziestoletni dwumetrowy brunet, o niebieskich oczach, który w klubie szarpie struny i rwie laski? Przepraszam. Unikam krytycznych recenzji, ale zacząłem czytać i już n ie chciałem się wycofywać. Myślę, że czeka cię sporo pracy. Życzę cierpliwości, bo mnie jej brakło.
  16. Czekałem na Cysorza, no i w końcu jest. Zacznę od uwag tecnicznych pisanych "live", a potem spróbuję podsumować. obserwując wędrówkę roztoczy kurzu unoszących się w powietrzu - drobinek kurzu, lub roztoczy unoszących się wraz z kurzem (roztocza, to drobne pajęczaki) ręcznych tudzież nożnych – z kopa – poprawił się nieco - "z kopa" dałbym w nawiasie, lub po prostu wyrzucił. Mógłbyś też napisać "argumentu siły" alternatywnie inteligentna - a może prościej - inteligentna inaczej „Podajemy najświeższe wiadomości” - dlaczego cudzysłów? potraktuj to tak samo jak dialogi Samael uśmiechnął się nieznacznie. - nieznacznie, to znaczy jak? Może jednak lekko, a może ironicznie? Nie wiem, ale to mi nie gra. usiadł na ziemi, ... i zaczął na niej grać, przytupując sobie do rytmu - może jestem w błedzie, ale wydaje mi się, że tupać można znzjdując się w pozycji wertykalnej. Taka choroba, jeszcze jej nie odkryli - choroby się raczej nie odkrywa. Można ją rozpoznać, poznać, zbadać, lub opisać. Może tak: jeszcze nienazwana, jeszcze jej nie nazwali(no), jeszcze nie ma nazwy... środkowy pale - paleC - Bo widzisz Lucek, ja… - przed chwila stanął na bacznośc, a teraz taka poufałośc? Koniecznie wprowadź czołobitność Jesteś Diabłem Sam, o czym powinien w takiej sytuacji myśleć prawdziwy Diabeł? - by ła kiedyś taka piosenka: "to, co sie da, podziel na dwa..." Więcej grzechów nie pamiętam. Fajnie ciągniesz tę historię, choć przydałoby się więcej grozy, tak, by śmiać się przez łzy. No bo prtzecież taki ważny diabeł nie powinien być równocześnie takim safandułą.
  17. Minimalne uchybienia techniczne nie popsuły mi odbioru całości. Bardzo zgrabnie skonstruowałas swoje opowiadanie. Gdybyś je rozwlekła to byłby harlequin, a teraz to jest fajny szort.
  18. Atropina może być. Ale jeszcze lepiej (skoro stosujemy terminilogie medyczno-farmaceutyczno-biologicznej) Pilokarpina, lub anagramowo - Polikarpina. Poza tym córka może być Vena, Elektorencefalografia Dwunastnica, Dafnia, Euglena (urodzona w grudniu), a syn Herpes, Gaster, Venter, Humer, Soliter, Kardiogram. Buon apetit.
  19. http://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=39562#dol
  20. Elokwencja, Elegancja, Emigracja, Erotyka, Gwarancja, Halucynacja, Inwigilacja, Kondolencja, Likwidacja, Obiekcja.
  21. No widzisz, jaki masz ogromny wybór. Jeśli jednak będziesz miał syna, nie daj mu przypadkiem na imię Facecjan (Facecjusz)! Nomen omen. P.S. A Stasia ci się nie podoba?
  22. A jeśli piorun walnie w transformator i zostanie spłodzona parka - to Awaria i Burzydar
×
×
  • Dodaj nową pozycję...