
Marek Hipnotyzer
Użytkownicy-
Postów
780 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Marek Hipnotyzer
-
Mickesschanze ( darmowa próbka prozy )
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
„Alfred Fahr zrobił dokładnie to samo, co każdy awangardowy szaleniec przed nim. Gdy świat zatrzymał się w swoim rozwoju, on zakwestionował każdy przeszły „postęp” i wmówił wszystkim wokół, że prawdziwy „skok” dokona się dzięki niemu. Dołączył tym samym do grona wielkich szamanów, prowadzących miliony na zatracenie” Mon Tsie Ping : „Eseje o wojnie”, s. 124 Alfred, choć na pozór wrażliwy i s k r y t y, k r y ł w środku tylko lawinową nienawiść do wszystkich tych, którzy traktowali go jak mebel. Czuł tak nawet wtedy, gdy jego skronie p o k r y ł a już czarna farba do włosów, k r y j ą c a platynową siwiznę. To nie żaden kalambur – zło jest zawsze u k r y t e, przez co irytujące i maniakalnie powracające jak raz wypowiedziane obco brzmiące słowo „kalambur”. Młody muzyk przebywał w polskim mieście Olsztyn, niedaleko od miejsca, w którym dziś stoję, gdy rozpoczął się wielki upadek sytemu korporacji, którego pierwszą oznaką była długotrwała awaria przeglądarki Google - wtedy też brzmiało to zabawnie - mniej poważnie niż światowy terroryzm, Live 9, a nawet kolejna sejmowa komisja, tym razem potocznie zwana komisją w sprawie „dwóch takich, co ukradli księżyc”. Zawzięcie ćwiczył dość proste riffy, zamiast skupić się na ulicznych coverach, przypomnieć ludziom „Czarne oczy”, „Czarną dziewczynę” lub „Oczy czarne” przy akompaniamencie gitary. Był jednak ambitny, bardzo ambitny we wmawianiu sobie, że potrafi śpiewać i absolutnie zawzięty we wmawianiu innym, że potrafi śpiewać akurat po polsku… Tak go sobie wyobrażam, taki obraz Alfreda „Micke” Fahra zszyłem sobie z mojej skrawkowej wiedzy historycznej i kilku przeczytanych przeze mnie, ilustrowanych biografii. Nie wiem jak to się stało, że ten mały, nadęty i beztalenty muzyk stał się ostatecznie największym ludobójcom w historii ludzkości. Co spotęgowało tak nienawiść Micke, że skierował ją w końcu na prawie dwa miliardy Chińczyków, z których dzisiaj zostało już niecałe 600 milionów? Nie dowiemy się tego już nigdy, choć wiedział to z pewnością jego spowiednik, papież Benedykt XIX. Dawniej mówiono, że inspirowały go wiersze szalonej poetki Oriany Osracii, lecz dzisiaj to już tylko domysł. Kiedyś, w zniszczonej lubelskiej bibliotece, znalazłem jej wiersz „Kolor ciszy”, w przekładzie Mirosława Mężyka ( polskiego mickesisty) : Kolor zgiełku i pszczół – bezpłodnie pracowitych Ssących naszą krew, by wytworzyć Tylko dla nich Słodki miód Niech się stanie pomarańczą Dziecka uśmiechem, wodza wzwodem Niech się stanie czerwoną eksplozją Niech się stanie Kolorem ciszy Choć - być może – ta teza nie była aż taka głupia.. Dzisiaj miałem zwiedzić jego wojenną siedzibę - Mickesschanze – w której spędził ponad sześć lat. Moja fascynacja Wodzem nad Wodzami miała niezidentyfikowane dotąd źródło. Nie bałem się jednak tej wzniosłości, co z krwi ofiar powstaje. Był jednak mały problem, drobny szczegół, o którym starałem się nie pamiętać. Skończyła się kolejna Ostatnia Apokalipsa, mieliśmy trzy wojny światowe za sobą – a mimo to czuliśmy, że minęło już dostatecznie dużo czasu, by świat wrócił na dawne tory, by znowu dorzucać węgla do pieca naszej pędzącej lokomotywy. Szczególnie odczuwalne było to w rozrastających się miastach. Miasta nadal zajmowały się generowaniem niezaspokajalnych potrzeb. Nadal w swym Cieniu, na swoim Rewersie, kryły coś nieprzewidywalnego. Perwersyjne i mężne. Opętane i silne. Chore, krzepkie i obłąkańczo uśmiechnięte w kierunku łatwym do zidentyfikowania. Możesz wierzyć w kwiaty zakwitające na pustyni, ale nie wierz w miejskie kwiaty – te róże nie kwitną same z siebie, one pompują szambo bez końca. Piękne, zepsute, ciągnące Cię w kierunku łatwym do zidentyfikowania. Micke nie wierzył kobietom. Słynny chiński pisarz i filozof – Mon Tsie Ping - napisał o nim w jednym ze swoich „Esejów o wojnie” – „On był co najmniej hermafrodytą”. Słynne są pojedyncze, wyrwane z pamiętnika Micke kartki, na łamach których zapada on w depresje z powodu niejakiej Ewy Kraft. To właśnie zbliżyło mnie najbardziej do Wodza nad Wodzami – depresja. Pamiętam pierwszy dzień mojej. Było to około trzech lat temu ( Pamiętny rok 2067… ). Wracałem z biblioteki krocząc wesoło chodnikiem. W moim kierunku toczyła się niepełnosprawna dziewczyna na wózku, pchanym przez ojca. Powykręcana przez chorobę, śliniąca się - odwróciłem wzrok w kierunku mężczyzny, który miał już siwą brodę. Po chwili nie chciałem też patrzeć na niego, więc spojrzałem na książkę, którą miał w dłoni. Była kolorowa jak czasopismo świadków Jehowy, a na okładce widniał olbrzymi, żółty napis „BÓG Z NAMI”. Sam wracałem z „Ostatnim kuszeniem Chrystusa” Kazantzakisa, książką której nigdy potem nie przeczytałem. Poczułem się ogromnie samotny…zapadałem się głębiej i głębiej…trwało to ponad dwa lata… Właśnie dlatego przyjechałem tutaj na wakacje. Tu powietrze można ciąć nożem – jest to bardzo korzystne, gdyż panuje cholerna bieda. Chleb jest tani – za dwa bochenki można kupić tanie piwo, więc alkoholizm też się specjalnie nie szerzy. -
o czym marzą mężczyźni?
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Garamond utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
o seksie, od przodu, od tyłu, po francusku i z Francuzkami... oprócz tego jeszcze o seksie... a jak już to marzenie mija to znów o seksie a potem o habilitacji i znów o seksie -
Definicja ( po poprawkach )
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie można żyć nie przeżywszy niczego uprzednio. Nie pomogą tu bzdury o tym, że każdy „nosi w sobie swojego trupa”. W życiu nie ma miejsca na teorię, a człowiek jako jedyne zwierze zdaje się tego nie rozumieć, szczególnie zaś jego potomstwo. Koniec XX wieku to jedno wielkie Niepokoleniowe Poczęcie, skutkujące narodzinami „pokolenia” kserokopii swoich starych. Ktoś musi to zakończyć, bo nie domyślisz swoich myśli do końca, nie wyczerpiesz swoich zmysłów, zamykając się w pokoju , oglądając telewizję, pijąc i ćpając. Czas to zrozumieć! Poranek jak ten, gdy zmierzam do sklepu by kupić gazetę oraz jedzonko marki „PALL MALL” dla raczka, może znaczyć o wiele więcej dla mojego prze-życia niż klepanie po dupie wielbłąda w Tunezji. Wokół mnie i tak jest pustynia, a ja czuje się jak ten wielbłąd pragnący przejść przez ucho igielne porannej deprechy. Albo jak inne „duże zwierze”, które otaczającym go ślepcom chce od-słonić siebie po ostrożnie wybranym kawałeczku, bo gdyby otoczenie zdołało je zrozumieć, zapadłoby się pod ziemię ze wstydu. Niech Cię nie zwiodą programy „Uwaga!” i inne „Fakty”; nie tak łatwo zabić człowieka bez konsekwencji. Ja sam jestem śmiertelnie blady, nawet w lecie ( efekt długich posiedzeń z dłuuuuugimi powieściami realistycznymi pod ręką ). Noszę zwykle czarne ubranie, a w głowie mam myśli zapętlone, maniakalne ( o czym może świadczyć ten imperatyw zawarty w bezokolicznikach) - myśli następujące: Zniknąć, przestać istnieć fizycznie dla innych. Być tak niedotykalnym i niewidocznym, jakby zupełnie mnie nie było. Ale równocześnie mieć wpływ na wszystko, być reżyserem życia, nieopalonym jak ja, zawsze niewidocznym. Zabić. Gdy myślę o zadawanym przez siebie końcu, nie wyobrażam sobie wulgarnej siekiery lub bejsbola w mojej dłoni. Nawet karabinek snajperski nie jest dla mnie dość kulturalny. Człowiek to przecież mechanizm. Mechanizm, który można odłączyć od prądu lub wylać na niego kubeł wody, by delektować się widokiem agonalnych iskier . Tak myślę, tak, tak. Widzę czterdziestoletniego faceta z wąsem, dość pulchnego, który idzie ulicą zażerając loda w polewie, jakby był jakimś pierdolonym turystą na tym zapyziałym osiedlu. Jakby się zgubił. O czym on myśli, do cholery? O kim? Ma pieprzoną watę cukrową w głowie. Jak zniknąć by móc kilku takich „odłączyć” z miłości? Tak. Miłość i śmierć. Mnie zwykle miłość doprowadzała na skraj życia, ale dawno wyszedłem z tego stanu, muszę tylko jeszcze jedną sprawę „doprowadzić do końca”. Teraz jakiś „facet” ( tak mówi na niego pewnie jego „kobieta” ) niepewnie otwiera windę. Nie, nie jadę z tobą, cieciu… Znam go „z widzenia”. 23 lata. Marek Karwowski. Niesie menelską reklamóweczkę, wypełnioną po brzegi puszkami piwa „Tatra”. Jest 12.30 – tak właśnie zamierza spędzić swój dzień, tydzień i wakacje - w Tatrach. O tym się powinno pisać reportaże, z tego robić wydarzenia - to powolne zdychanie, uparte nie-robienie nikomu krzywdy prócz siebie samego. I do tego nasza zasrana romantyczna przeszłość... Pokolenie JPII … Zawsze gdy odwiedzam doktora Maleckiego, jego fartuch jest dokładnie na tyle biały, na ile pozwala inteligencja człowieka nie traktującego poważnie reklam telewizyjnych. Za to, co niedługo mnie z nim połączy kocham go i nienawidzę – więc, tak czy owak, moja uwaga jest na nim wyjątkowo skupiona. Ma elegancką czarną bródkę, na której nigdy nie świeci żaden tłuszcz pozostawiony przez kurczaka i frytki. Nieobecne błękitne spojrzenie, krótko ostrzyżone włosy – i dłonie właściwe człowiekowi, który całe życie bawi się w Pana Boga, uważając to za codzienność i nie zmuszając innych do padania przed sobą na kolana. Nie jest on żadnym zabrzańskim kandydatem na pierwszego kardiochirurga wszystkich Polaków. Gdy spogląda na mnie chłodno swoimi oczyma, pełnymi wzniosłości oceanami spokoju, wiem już wszystko o tym, co leży na ich dnie. Wiem, że ten mój prywatny władca ludzkiego losu jest znakomitym onkologiem oraz to, że pieniądze na remont mieszkania na pewno mu się przydadzą. Doktor Malecki jest bowiem p o l s k ą gwiazdą onkologii, dla której ten „Jaś Wędrowniczek”, którego mu właśnie postawiłem na biurku nie jest okazją do popołudniowej degustacji z żoną. Jest on raczej zajawką tego, jak bardzo mi z a l e ż y… - Widzę, że b a r d z o panu zależy na dobrej opiece…- mówi, gdy siedzimy w jego ciasnym gabineciku, a ja dostrzegam szczery podziw dla mojego zaangażowania w jego tonie. - Tak… Tata jest osobą… skromną i na pewno miałby mi za złe, że tak się panu doktorowi narzucam…- ćwiczyłem ten tekst przez całą drogę do Gliwic. Jestem zadowolony z efektu. - Nie narzuuuca się pan. To wszystko są moje obowiązki i naprawdę opłaty powinny ograniczać się tylko do zabiegów, a jest ich… - Jest ich coraz mniej - dodałem ze smutkiem, a na moich brwiach pojawiła się ćwiczona przez tyle lat edukacji, pokora prymusa, który chce nauczyć się „jeszcze więcej”. - Zawsze jednak można c o ś zrobić – powiedział swoim niskim głosem i wydawało mi się, że chrząka – Nowotwór wątroby jest zawsze bardzo bolesny…- jakby nie dokończył i uśmiechnął się ironicznie. To był ten moment. Czułem, że muszę to wykorzystać. Pilnowałem, by z mojego nieskoordynowanego słownika nie wyskoczył przypadkiem przymiotnik „legalne” lub , co kończyłoby z pewnością rozmowę – „nielegalne”. - Mamy więc kwestię formalną do omówienia …- zacząłem wesołym głosem spikera telewizyjnego, mówiącego o czymś tak banalnym jak… cokolwiek. - Ładnie pan to określił - uśmiechnął się bardziej zuchwale. - Przejdę do rzeczy. Ile to będzie kosztowało? - Musi pan najpierw wiedzieć, że to potrwa…- zaczął poważniejszym tonem - Co najmniej tydzień. Sam nie wiem dlaczego, uśmiechnąłem się w duchu. - Wszystko razem – ciągnął doktor – po doliczeniu nadgodzin pielęgniarki i jednorazowego sprzętu, razem z kosztami niszczenia…1800 zł. „czyli w sumie 3600 – odłożyłem 5000 na tę ewentualność” Malecki podał mi swój numer domowy, to dość miłe z jego strony. Pierwszy raz w życiu poczułem tak intymną więź z lekarzem. Odstąpiłbym mu żonę, gdybym ją miał – uwielbiałem go i wiedziałem, że po tym co nastąpi za dłuższą chwilę, polubię go jeszcze bardziej… Miałem potwierdzić telefonicznie moje „zamówienie” , a on – podać mi numer swojego konta bankowego. Jeszcze pół godziny i doświadczę ostatniego stadium kapitalizmu – śmierć na telefon. Zacząłem się denerwować. Proszę, tylko nie to, tylko nie coś tak kiczowatego jak sumienie…to nie może być tak. To nie tak. Nienawidzę tego, choć to temat publicznie przemielony, a „pro” były zawsze osoby, które szanowałem – nienawidzę tego i nie wiem jak mogłem tak długo wytrzymać, rozmawiając z Maleckim. Na pewno bardziej nienawidzę mojego starego, ale jednak… Szczególnie w przypadku tego skurwiela… „…Zastrzyk albo pigułka…” – mówił – „…Nie chcę męczyć innych sobą…”. To nie takie proste. Nie męczyć innych sobą? Barbiturany i alkohol – do tego worek foliowy na głowę – miej odwagę, kabotynie, nie zrzucać samobója na innych. Lepiej dać bliskim do ręki młotek, niż legalizować coś, co skurwielom pozwala schodzić z tego świata bez bólu…bez pytań „co tak boli?” Nigdy jeszcze moja niewiara w piekło nie przeszkadzała mi tak bardzo, nigdy… Jeśli tam nic nie ma, jaka będzie kara, do k… Śmierć i narodziny… Łyknąłem trochę koniaku – uspokoiłem się. W końcu znalazłem wizytówkę doktora z napisanym długopisem numerem domowym. Trzęsły mi się ręce. Dziesięć minut minęło jak sekunda. Wystukałem numer. Odebrał – umówiona godzina, co do minuty. - Dobry wieczór, doktorze. Proszę mnie posłuchać. Nie chciałem tego robić, rwać umowy, ale…Umówiliśmy się na 1800 złotych – tyle kosztuje eutanazja. Chcę powiedzieć…Nie jest to dla mnie wygórowana cena… ale zmieniłem zdanie…już tego nie chcę… Po drugiej stronie zapadła grobowa cisza. - Nie wiem jak do tego ma się Primum non nocere – ciągnąłem wolniej i spokojniej - to już względne, nieważne…mówił pan o potrójnej dawce morfiny…ja mówię o tym, że tej morfiny ma zabraknąć, ma się skończyć…Daję dwa razy tyle, albo pieprzyć to – daję 4000 złotych…niech się męczy ile wlezie, niech ma tego świadomość…. do ostatniej chwili, rozumie pan?! Dziękuję. Cisza stała się niemal zimna. Nie opróżniłem butelki koniaku. Poczułem się dziwnie silny i spokojny. -
Wymiot
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie współczujcie nie potępiajcie nie rozmieniajcie ludzi na drobne waszych wizji i lęków tylko milczcie w ciemności płaczcie nad złudnością bezpieczeństwa naszego poprzedniego -
Sądze, że organizacja terrorystów jest "solidna". Chyba można przypuszczać, że jakby wczoraj wygrał Paryż albo Madryt - to by tam był zamach. Bez złośliwości odradzam też Igrzyska. Wiem, że to dopiero 2012 - ale nie radzę jechać. Miesiąc ciszy? Może to zbędna uwaga, ale nie piszmy żadnych wierszy okolicznościowych.
-
a ja nic nie wiem o żadnych bombkach. znajoma tam pracy szuka... rozumiem, że gdzieś siedzisz w Londynie. jeśli tak, to pierwszy raz się egoistycznie cieszę z tego, że na zapyziałym Śląsku nic się nie dzieje. Coś tej Olimpiady nie widzę.
-
Parę słów
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Wielkie dzięki, szczególnie Daihrze Rentable - miło dostać takie komplementy przed wyjazdem na wakacje. Pozdrawiam :) -
Parę słów
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
żadne tam ta pani była już bardzo stara lub każdy kiedyś umiera ktoś był a teraz uporczywie go nie ma musisz dokonać wyboru statystyka czy tragedia może parę słów w dro - dze do... -
Autodefinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dziękuję :) kwiaty i gratulacje proszę kierować pod adres: Marek Hipnotyzer 40-478 Mikołów ul. Nieznanego Poety 44 -
Skandowanie
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
wspólnego narodu wspólnego kandydata wspólnego głosu wspólnego boga jak w masło nóż w człowieka plecy wchodzi jak ty wchodzisz mi w słowo przez ciebie przestałem używać kropek nie chcę tracićczasunaspacje można się zawsze PoTknąĆ o wyboiste słowo stare słowo WspólnoTa wspólnota? Nie mamy nawet wspólnego języka -
Autodefinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
więc jednak! nie tylko asher czyta moje wypociny :) zapraszam ! pozdrawiam -
Autodefinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie można żyć nie przeżywszy niczego uprzednio. Nie pomogą tu bzdury o tym, że każdy „nosi swojego trupa w sobie”. Nie domyślisz swoich myśli, nie wyczerpiesz swoich zmysłów, zamykając się w pokoju i pijąc lub ćpając. Poranek jak ten, gdy zmierzam do sklepu by kupić gazetę oraz jedzonko dla mojego raczka, może znaczyć o wiele więcej dla mojego prze-życia niż klepanie po dupie wielbłąda w Tunezji. Niech Cię nie zwiodą programy „Uwaga!” i inne „Fakty”; nie tak łatwo zabić człowieka bez konsekwencji. Ja jestem blady, nawet w lato ( efekt długich posiedzeń z dłuuuuugimi powieściami realistycznymi pod ręką ). Noszę zwykle czarne ubranie, a w swojej głowie mam myśli następujące, zapętlone, maniakalne, o czym może świadczyć ten imperatyw zawarty w bezokolicznikach: „Zniknąć, przestać istnieć fizycznie dla innych.Być tak niedotykalnym i niewidocznym, jakby zupełnie mnie nie było. Ale równocześnie mieć wpływ na wszystko, być reżyserem życia, nieopalonym jak ja, zawsze niewidocznym. Zabić. Gdy myślę o smierci zadawanej przeze mnie, nie wyobrażam sobie wulgarnej siekiery lub bejsbola w mojej dłoni. Nawet karabinek snajperski nie jest dla mnie dość kulturalny. Człowiek to przecież mechanizm. Mechanizm, który można odłączyć od prądu.” Tak myślę, tak, tak. Widzę czterdziestoletniego faceta z wąsem, dość pulchnego, który idzie ulicą zażerając loda w polewie, jakby był jakimś pierdolonym turystą na tym zapyziałym osiedlu. Jakby się zgubił. O czym on myśli, do cholery? O kim? Ma pieprzoną watę cukrową w głowie. Jak zniknąć by móc kilku takich z miłości „odłączyć”. Z miłości? Tak. Miłość i śmierć…itd. Mnie zwykle miłość doprowadzała na skraj życia, ale dawno wyszedłem z tego, został tylko jeden element, ale niezbyt wiele czasu mu już zostało. Teraz jakiś „facet” ( tak mówi na niego pewnie jego „:kobieta”) 23 lata. Marek Karwowski. Niesie menelską reklamóweczkę, wypełnioną po brzegi puszkami piwa „Tatra”. Jest 12.30 – tak właśnie zamierza spędzić dzień, tydzień, wakacje - w Tatrach. O tym się powinno pisać reportaże, z tego robić wydarzenia, to powolne zdychanie, nie robienie nikomu szkody, prócz siebie samego. I nasza zasrana romantyczna przeszłość narodowa. Pokolenie JP II … Doktor Malecki ma zawsze dokładnie tak biały fartuch, na ile pozwala przyzwoitość i inteligencja człowieka, który nie bierze powaznie reklam. Ma elegancką czarną bródkę, na której nigdy nie świeci żaden tłuszcz pozostawiony przez kurczaka i frytki. Krótko ostrzyżone włosy – i dłonie właściwe człowiekowi,który całe życie bawi się w Pana Boga, uważając to za codzienność i nie zmuszając innych do padania na kolana. Nie jest on żadnym zabrzańskim kandydatem na pierwszego kardiochirurga wszystkich Polaków. Gdy spogląda na mnie chłodno swoimi oczyma, brązowymi oceanami spokoju, wiem już o nim wszystko to, co leży na dnie duszy, tego władcy ludzkiego losu – wiem, że jest znakomitym onkologiem, gwiazdą gliwickiej kliniki i wiem ponad wszelką wątpliwość, że pieniądze na remont mieszkania na pewno mu się przydadzą. Doktor Malecki jest bowiem p o l s k ą gwiazdą onkologii, dla której ten „Jaś Wędrowniczek”, którego mu właśnie postawiłem na biurku nie jest okazją do popołudniowej degustacji z żoną. Jest on raczej zajawką tego, jak bardzo mi z a l e ż y… - Widzę, że bardzo panu zależy na dobrej opiece… - Tak, tata jest osobą bardzo skromną i na pewno miałby mi za złe, że tak się panu doktorowi narzucam…- ćwiczyłem ten tekst przez całą drogę do Gliwic. - Nie narzuca się pan, to wszystko są moje obowiązki i naprawdę opłaty powinny ograniczać się tylko do zabiegów, a jest ich… - Jest ich coraz mniej - dodałem, a na moich brwiach pojawiła się ćwiczona przez tyle lat edukacji, skromność prymusa. - Zawsze można c o ś zrobić – powiedział swoim niskim głosem i wydawało mi się, że chrząka – Nowotwór wątroby jest zawsze bardzo bolesny…- jakby nie dokończył i uśmiechnął się ironicznie. To był ten moment. Czułem, że muszę to wykorzystać. Pilnowałem, by z mojego olbrzymiego słownika nie wyskoczył przypadkiem przymiotnik „legalne” lub , co kończyłoby rozmowę – „nielegalne”. - Mamy więc kwestię formalną do omówienia …- zacząłem wesołym głosem spikera telewizyjnego, mówiącego o czymś tak banalnym jak… - Ładnie pan to określił - uśmiechnął się śmielej. - Przejdę do rzeczy. Ile będzie to kosztowało? - Musi pan najpierw wiedzieć, że to potrwa. Co najmniej tydzień. Uśmiechnąłem się w duchu. - Wszystko razem – ciągnął doktor – po doliczeniu nadgodzin pielęgniarki i jednorazowego sprzętu, razem z kosztami niszczenia…1800 zł. „czyli 3600 – odłożyłem 5000 na tę ewentualność” Malecki podał mi swój numer domowy, to dość miłe z jego strony. Czułem z nim dość intymną więź. Gdybym miał żonę, mógłbym mu ją nawet wypożyczyć – uwielbiałem go i wiedziałem, że to co nastąpi za dłuższą chwilę, sprawi, że polubię go jeszcze bardziej…Miałem potwierdzić telefonicznie moje „zamówienie”, a on miał podać swój numer konta. Miałem zamówić śmierć telefonicznie. Nienawidzę tego, choć to temat publiczny, a „pro” zawsze były osoby, które szanowałem – nienawidzę tego i nie wiem jak mogłem tak dlugo wytrzymać, rozmawiając z Maleckim. Na pewno nienawidzę bardziej mojego ojca, ale jednak… Szczególnie w przypadku tego skurwiela, nie powinno się tego stosować. „Niech mi podadzą zastrzyk” – mówił – „Nie chcę męczyć innych sobą”. Jeśli ktoś nie chce męczyć innych sobą, to powinno się zalegalizować zabójstwa na życzenie ofiary, nie zaś zabiegi, które niektórym skurwielom pozwalają zejść z tego świata bez bólu. Nigdy jeszcze moja niewiara w piekło nie przeszkadzała mi tak bardzo, nigdy…Jeśli tam nic nie ma, jaka będzie kara, do kurwy… Napiłem się jeszcze koniaku – uspokoiłem. W końcu znalazłem wizytówkę doktora z napisanym długopisem numerem domowym. Trzęsły mi się ręce. Musiało minąć dziesięć minut. Wystukałem numer. Słuchawkę podniósł doktor – umówiona godzina, co do minuty. - Dobry wieczór, doktorze. Proszę mnie posłuchać. Bardzo pana szanuję, ale proszę mnie poszłuchać. Mówił pan o 1800 złotych za zabieg. Tyle kosztuje eutanazja, nie jest to zbyt wygórowana cena dla mnie, musi pan to wiedzieć…Ale ja tego nie chcę… Po drugiej stronie zapadła śmiertelna cisza. - Niech pan słucha. Chcę żeby się męczył. Ma się męczyć ile wlezie. Nie wiem jak do tego ma się Primus non nocere – to już względne, nieważne…mówił pan o podwójnej dawce morfiny…ja mówię o tym, że tej morfiny ma zabraknąć, ma się skończyć…daję dwa razy tyle,…pieprzyć to – daję 4000 tys. złotych…niech się męczy ile wlezie, niech ma tego świadomość…. Cisza stała się niemal zimna. Nie opróżniłem tego koniaku. Czułem się dziwnie silny. Tej nocy czułem się sobą. -
Deathinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Zgodziłbym się na to "nakręcenie się", ale to tylko przy wyobrażeniach indywidualnych. Gorzej jest ze zbiorowymi, mogą nie mieć końca, jeśli trafią na podatny grunt... -
Deathinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
proces produkcji Śmierci wygląda następująco: 1. Poczucie niepokoju. 2. Narastający lęk ( pomnożony ). Wg. definicji Freuda : Lęk = strach przed strachem. 3. Produkcja wyobrażeń biorąca się z lęków ( wyobrażenia te mogą być indywidualne lub współne dla wielu ludzi - np. w religiach wyobrażeniem takim jęst sąd pośmiertny i zbawienie lub potępienie ) 4. Czy osoba konająca na raka jest martwa? ( mówi się, że "praktycznie martwa", ale z tego nic nie wynika ) Śmierć jest nadal tylko wyobrażeniem. 5. Umieramy każdego dnia? Może jednak żyjemy, a Smierć to tylko wyobrażenie? -
Deathinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dla rozrywki? nie sądze. Nie jest to też poezja jakaś wielka, ale nie dla rozrywki -
Deathinicja
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
ŚMIERĆ - zbiór wyobrażeń, zbiorowych lub indywidualnych, mających podłoże lękowe. Lęki wywołujące śmierć biorą się z tzw. "wielkiej niewiadomej", czyli poczucia niepokoju, związanego z dalszymi losami świadomości człowieka po ustąpieniu z jego organizmu zew- nętrznych oznak życia. Zagadnienie nie podlegające bezpośredniemu badaniu empirycznemu, czyli dla nauki właściwie puste. Por. BÓG, DUSZA, ŻYCIE WIECZNE, EGZYSTENCJALIZM. -
Nienawidzę niszczenia książek i periodyków, zagiętych rogów, popisanych stron. Uwielbiam nowiutkie, drogie wydania, choćby w cienkiej okładce...Ale jak juz kupię, to musi stać równiutko, leżeć równiutko, nie giąć się. Książka to nie zwierzak, żeby jej wybaczyć niechlujstwo.
-
Urbanizm
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Te miasta, konające nami jak szamba z tonącymi szczurami Dla nikogo nie ważni bezdomni ludzie w batali z godzinami To niebo, zasłonięte smogiem Telewizja, co stała się Bogiem nieznanym, który z dziecinnej gliny chce ugnieść Cię każdym nałogiem Te nie pachnące żadnym nosom różowe, kiczowate szmaty Ta wódka, którą każdy pije ten gazetowy bluzg skrzydlaty... -
tak, tak... Matrix to było skrajnie alternatywne dzieło, prawie tak samo jak "Pi" lub "Zagubiona autostrada" - pełne psychologicznych mielizn i ślepych uliczek fabularnych. Eksperyment formalny, zwlaszcza w scenach szczelanin i kopanin. I jeszcze znakomita aluzja do "Alicji w Krainie Czarów". Neo nawet nie czyta "Symulacra i symulacje"- on po prostu chowa w tej książce płyty kompaktowe. + Porażające aktorstwo faceta, który grał agenta Smitha. Rewelka.
-
The Matrix - to kicz wyczuwalny przy dużym wysubtelnieniu zmysłu kiczowatości. Nie biorę tu oczywiście pod uwagę osób, które nie rozumieją tego filmu - bo są i tacy. Niemniej jednak Neo jest postacią schematyczną do bólu, a Trinity to straszna postać sentymentalna. Nawet muzyka tej katastrofy nie ratuje. Matrix to łamliwy, czarny plastik- kto wie, czy nie gorszy niż całe Gwiezdne Wojny.
-
Muzyka przypadku
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Po wzroście twojego dziecka wnioskuję że nie widzieliśmy się trzy lata pytasz: co u mnie? Stara bida nadal nie szukam towarzystwa nie szukam też powodu by wpaść w dorosłość Nic nie wiesz o mieście żywiącym się nami dla niego się stroicie dla muzyki przypadku ona gra w waszych twarzach szyjach piersiach łydkach Są was tysiące - a nawet dwie to już za dużo dla mojego serca -
Czy Marek Hinotyzer, nie wskazuje na to, że pracuje jako dyrygent Poznańskich Słowików? Przepraszam...pracowałem.
-
fanatyzm to zupełna głupota - kojarzy mi się z wysadzaniem się w powietrze - to nie jest kiczowate, lecz tragiczne. Kicz? Nowopowstające kościoły, nowopowstające pieśni kościelne, nowopowstający księża ( tzn. młodzi ) mówiący o miłości Jezusa, a nie znający się na życiu. Wszelka wiara, która nie jest podparta wątpieniem o którym można by pogadać...Usmiechnięci ludzie, którzy się identyfikują z religią...Wszystko to jest lekko obciachowe, jesli jest widoczne...
-
Nie czytałem "Samotności w sieci" ani żadnej z książek Grocholii... za kicz uważam nowoczesne przejawy religijności, także w poezji
-
Schizofremat dla dorosłych
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
jest to niewątpliwie najlepszy komentarz pod tym wierszem