-
Postów
324 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Florian Konrad
-
erotyk dla ciebie? pewnie! ale niech będzie pełen rozprzęgnięć, nawet nie tyle zahaczający o słodki absurd, ile nurkujący w nim (na dnie leży luksusowy wycieczkowiec, który zatonął w kamiennych wiekach. tylko nam jest znana dokładna lokalizacja wraku)! opisywać seks? a po co? przechodzę od razu do meritum: wiecznie schlany kardynał (wątroba na agrafce, oczy o żółtkach zamiast białek) udziela nam kontraślubu. kołyszą się podłogi, falują sklepienia nadmuchiwanej katedry. najbardziej gotycka z uroczystości: burzenie! Harley Quinn, siedząca okrakiem na dźwigowej kuli, niczym dorosła i sperwersyjniała Hannah Montana w teledysku sprzed kilkunastu lat, wnika z rozpędem w twarde drewno nastawy ołtarzowej. wgnieżdżenie! pękają reguły, następuje zwarcie w odwodach stereotypowego macho, biedak wali się w konwulsjach na podłogę i wszyscy goście dostrzegają, że ten, fajczący się na śmierdząco, drżący w prądowej padaczce, sztuczny ludzik, jest niczym więcej, niż dajmy na to pralką z urwanym bębnem. patrzę na to szczęśliwy. ulga niczym po wydłubaniu spomiędzy zębów skórki kiełbasy. jak wyjęcie drzazgi z plastikowego oczka ulubionej przytulanki.
-
Niegrzecznostkami — przez twoje ciało
Florian Konrad opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
kosmaty zegarek wskazuje godzinę, jakiej niepodobna istnieć. wskazówki zwijają się i następuje druga północ tej doby. furtka do krainy duchów otwiera się ze skrzypieniem i zostajemy porwani przez podrzeczywisty czas, legendę całą w świetlistych kłębach, oparach wyjątkowości. jest tak rozkosznie duszno (chyba pan powietrzodawca spóźnił się z dostawą, — rzucam czerstwym żartem), na powierzchniach pękatych warzyw i owoców same wyrzynają się wyszczerzone pyski maszkar. Halloween tylko dla nas, celowo nie w porę! przytulasz się nieco zniesmaczona (chciałem się przebrać za Mr Lordi'ego, ale po pijaku kliknęło mi się nie tam, gdzie trzeba — i przyszedł kostium człekokształtnego ogórka, cóż — najlepiej w życiu wychodzi mi pierdołowatość). ech, pisze się, nieco zamaszyście, wspólna powieść, Nieodtrącenie (dwoje głównych bohaterów zostało uwięzionych w teledysku Cradle of filth, nie wiedzą, jak wrócić do pozafabularnego świata), zastygają farby nieskończonego płótna (blondi w makabryczesach smagająca szpicrutą spienionego wierzchowca, oboje — wytatuowani i targani ekstazą). Laurazja, nasza czarno-biała kociczka, przestała mruczeć. patrzy zdumiona, jak powoli odchodzimy w dzikość, uśmiechnięci staczamy się z urwiska. -
obrazek poznawczy, w samym sercu galerii. taki, na który patrzysz, by dowiedzieć się (bo już nawet nie: upewnić), że istnieje świat. w centrum płótna — pani, całkiem rozskrzydlona, okrywana spieszczeniami (jaśniejący otok, jakim jest otulona, zdaje się szeptać czułe zdrobnienia). nieco poniżej: niwa pełna przerywanych linii (dłoń trzymająca pędzel musiała być rozdygotana i cała w pęknięciach, znaczy — artysta nie śmiał stworzyć żadnej nieprzyzwoitości, namalować choćby włoska, odkrytego grama, boidudek!). mimo pozornej pruderii — to również pejzażyk dzikości. uwodzicielskie barwy buzują w środku (nie wiedzieć czemu przypomina mi się oburzenie dziewczyn na mój żart o sztandze i hantlach do ćwiczeń mięśni Kegla), łagodnie przechodząc od świetlistych złoceń do najgłębszej, nieprzenikalnej czerni. syć wzrok, nie krępuj się, ani nie wyrzucaj sobie, że nie chwytasz od razu wszystkich niuansów. nie trzeba się spieszyć. wykupiłem wszystkie bilety wstępu. galeria — tylko dla nas.
-
3
-
Mojką po synapsach
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Leszczym To prawda, o jednym, Władimirze Władimirowiczu, fajnie nawijał Cypis. -
przyznaję ze wstydem: po wyłowieniu złotego rybsztaka (to takie żelaznowkrętne, ołuskowane żyjstwo, jakiego nie zeżre ni pies, ni wydra) — ego rozrosło mi się do rozmiarów budynku Varso. postawionego na iglicy Pałacu Kultury. zamiast jednożyczeniowo zlikwidować całe zło na Ziemi, postanowiłem własnoręcznie, a raczej własnomyślnie naprawić społeczeństwa, zostać oczyszczającym ludzkość z zamordystów skakunem-superherosem, zyskać umiejętność teleportacji umysłu, wychodzenia ciała i wcielania się w innych ludzi. "wyrywałem się" więc z głowy, wnikałem w psychiki satrapów, przejmowałem je. moje ciało leżało grzecznie na łóżku (zapewne w stanie wegetatywnym, ale nie wiem tego na sto procent), podczas gdy świadomość lokowała się, kompletnie pasożytniczo, pod czaszką jednego czy drugiego watażki trzymającego za pysk którąś z bananowych republik. moment po zagnieżdżeniu rozglądałem się za jakąkolwiek bronią palną (nie będę przecież wypruwać sobie-nie sobie flaków, chlastać żył, czy wyskakiwać oknem!), nie znalazłszy jej na podorędziu nakazywałem podać sobie pistolet. ochroniarze spełniali życzenie bez sekundy ociągania. natychmiast przykładałem lufę do skroni, przeładowywałem — i bum! — glob stawał się wolny od jakiegoś tyrana (nie zaprzątałem sobie myśli tym, że na pewno na jego miejsce przychodził gorszy, wprowadzał bardziej krwawą dyktaturę), a moja świadomość wracała właściwe sobie miejsce, wstawałem z wersalki jakby nigdy nic, lekko oszołomiony i szczęśliwy, że spełniłem dobry uczynek względem braci w człowieczeństwie (z taką emfazą o tym myślałem, serio!). nie pamiętam, ilu autokratów udało mi się wyeliminować, po piątym-szóstym straciłem rachubę. im więcej ich było, tym bardziej dumny się czułem. a pycha, jak wiadomo, kroczy przed upadkiem. i upadło mi się dosyć boleśnie, prosto na szybę nie do przeniknięcia, zostałem uwięziony niczym mucha pomiędzy dwiema ramami starych, drewnianych okien. spodobałaś mi się, kochana, internetowa, poznana na jednym z forów, kumpelo. zmęczony poniewieraniem się po głowach okrutników postanowiłem "wskoczyć" w ciało twojego męża. i kochać się z tobą, udając go. będąc nim, w pewnym sensie. ledwie skoncentrowałem się, by opuścić własny łeb — czar znarowił się, uznał, że tego już za wiele, że "hola hola, to bajka dla dzieci, miałeś być wyłącznie dobry, główny bohaterze, a ty tu wyskakujesz ze szmaciarsko-kutasiarskim prawie gwałtem, oszustwem (sic!) seksualnym, zniewoleniem nieświadomej kobiety?!". i pokarała mnie rybsztakowa magia, zostałem zawieszony przed tobą w, jak to nazywam, "bańce niewidzialności". nie wleciałem pod dekiel kolesia, z którym jesteś związana małżeńskim powrozem. bezumysłowe ciało "mechanika remontującego cywilizację" zapewne kiśnie w jakimś ośrodku, hospicjum, może w klinice Budzik, podczas gdy umysł, jaźń, unosi się przed tobą. przy tobie. stałem się czymś na kształt niestróżującego anioła. nie mogę nic, zwłaszcza: wrócić "do siebie". zamykam bezoczy gdy korzystasz z wucetu, albo kochasz się z tamtym. gapię się nieprzytomnie gdy sobie golisz, rozchylasz. wiję się wtedy niespełniony, niewysłowiony.
-
Bdęg
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@agfka Oj tam, pewnie byłem pijany :D Miłego życia -
jeśli kiedykolwiek umrę (cha, cha, cha, ale zabawne, Florciu, że nie użyłeś zwrotu "gdy kiedyś przyjdzie mi", doprawdy — umiesz żartować jak mało kto!) — chciałbym, aby pamięć o mnie była niczym przystanek autobusowy, na którym, przez własne gapiostwo, zginął kilkuletni uczeń. i gdzie teraz straszy jego duch. niech będzie tymczasowa, jak oczekiwanie na rozklekotanego grata, którym wróci się do domu, jak nic więcej, niż wiata nawiedzona przez roztrzepanego chłopca, co to pewnego razu biegł spóźniony, krzyczał, machał rękami usiłując zatrzymać odjeżdżającego autosana. i który nie zauważył znaku D-15, wyrżnął weń z impetem lewą skronią, po czym runął bez życia na ziemię. niech pamięć o mnie istnieje jako widmo drugo- albo trzecioklasisty, którego buźka zrobiła bdęg! o blachę — i którego żadną miarą nie dało się ocucić, zreanimować. wspominajcie, a wrócę, by zrywać apaszki starym babom, miażdżyć im pomidory w biedronkowych reklamówkach.
-
Degeneratyk polski
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@TomaszT Dziękuję. To nie żaden szkic :D -
kolejne już Biuro Ekspertyz Sądowych przedstawiło opinię dotyczącą autentyczności nagrań. pokazano wykresy oscylograficzne i sonograficzne. padło wiele mądrych, choć trudnych do uwierzenia słów. okazało się, czego niemal nikt nie może pojąć, że empetrójki odnalezione przez prawnuka na starym pendrivie nie zostały sfałszowane, poddane jakiejkolwiek obróbce, przeróbce, wykoślawieniu, wycudacznieniu. nagrania nie są też dziełem sztucznej inteligencji, zawierają prawdziwy głos ostatniego prezydenta Polski na uchodźstwie. i jego gangsta rap. wielobarwne coś eksploduje w głowach niedowiarków, spadają posrebrzanie łuski z oczu, trzaskają z hukiem, niby skorupki jajek czy łupiny orzechów, kokony z napisem Racjonalność. pan Ryszard nawijający o tough life pośród bloków, dilowaniu, latach spędzonych pod celą. opaczny świat przebijający się spod podszewki. zaczynasz zadawać niewygodne pytania, zastanawiać się, kogo zabił twój osobisty Tadeusz Sznuk, jaka influencerka podpaliła Gmach parlamentu Rzeszy w Berlinie i hrubieszowską cerkiew, dlaczego wokalistą Crippled Black Phoenix został Edmund Kolanowski (przecież od tylu lat nie żyje!), na głowę której z Khloé Kardashian, a znasz ich bez liku, zawaliła się Bazylika Kolegiacka w Miechowie. coś właśnie się rozdrobniło i masz pewność, że już nigdy nie będzie go można scalić. następne — złazi z pętli. jest rozpętane.
-
Haj nastaje! – drą się jak stare skarpety uszczecinione gęby-kufajki mających na koszulkach harde Murem za polskim pancurem, niemyślicieli. fakt: mi też gęba surowieje, w zwojach – ocet ze sfermentowanych książek i czuję ponadskórnie: jakaś zaraza nadciąga. może zaraz zjadą się stare baby-symbole morów i tornad, a podprowadzony jeszcze przed wojną z jakiegoś pałacu zegar kaflak zacznie wybijać niewłaściwą godzinę (po co? by zmylić trop, rzecz jasna!). czekać na finalne rozregulowanie się, zapadać w głąb zmarszczek? lepiej: idę na bezazymut, kieruję się w przeciwnych kierunkach, pozwalam rozerwać przeciwstawnym wektorom. daję się przekonać, że drzewiej oznacza wyłącznie określenie czegoś wybujałego z tego samego pnia, co moja czarna palma. ta, która tak ostro odbija od korzenia, wystrzeliwuje w niebo, żłobi rysy ostrymi listkami.
-
wyobraźnia mi skwierczy. jestem pewien, że zawiązało się bractwo osób powstałych poprzez najczęściej szczeniackie albo/i powodowane nudą pomazanie zdjęć na okładkach i wewnątrz tabloidów, gazetek z krzyżówkami, szkolnych podręczników. zbierają się za szafą, gromadzą w stryszanych walizach, za bojlerami, szczerbaci okularnicy mimo woli, nagle długowłosi łysole, brodate kobiety. przewodzi im pirat z hakiem zamiast dłoni, z czarną przepaską na oku (raz ma rysy Krzysztofa Ibisza, raz twarz Idy Nowakowskiej, najczęściej jednak jest to półoślepiona randomowa fotomodeluś bez personaliów). krzepną, krystalizują się, łobuzy, stają odporne na upływ czasu (nie poluje na nie ten odbajkowiający wszystko skrzatojad). nieusuwalni, niereformowalni. coraz bardziej wtapiają się w rzeczywistość. świat wspomnień – stary kajzer Francesco di Colonna Habsburg, co już nie umie być nikim więcej, jak tylko marmurem, zostaje obalony, traci władzę, równowagę i leci z cokołu na trotuar. nastaje złe, bo wykoślawione, wewnątrzpowiekowy armagedonusiek: widziana rzeczywistość jest jak utwór Axel F ośmieszony przez cover Crazy Froga, wręcz szlachetny synth pop skażony przez dokłapane animowanym głosem "Be be". fantazje nałażą na jawę. zdycha przeszłość, łagodny potwór-krasnalożerca traci zęby i pada z głodu. są długopisowe pajęczynki na łokciach Piłsudskiego, serca przekłute strzałami narysowane na przedramionach Doroty Gawryluk, głębokie szramy na policzku Kościuszki, czarcie kopyta wyzierające spod balowych sukien. realność wkłada się między bajki i zostaje zduszona okładkami książek dla pierwszoklasistów. trudno, widocznie tak musi być.
-
Durnostoj
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dokładnie. -
legenda o Złotej Pustce znam tę kobietę od pierwszej klasy gimnazjum. w zasadzie ciągle kocham. nigdy nie całowaliśmy się, nawet przez pół sekundy nie była moja dziewczyną. a, oczywiście, chcę! nie zakładać rodziny, bo po kiego mi taki bajzel. wystarczy, że ona założyła. i rozłożyła. a teraz bawi się w jakieś patchworki. marzę o nadejściu Pana Brzydkiego, który wygrzebie pazurkami małą przestrzeń tuż pod realnym światem. i pozwoli nam osiedlić się, ją – uczyni uległą i bez pamięci zakochaną we mnie. rok wspólnego życia w ziemnych chmurach za cenę takiego samego czasu męczarni (gdy łapie pesymizm – nie śmiem wyobrażać sobie nagród, gratyfikacji bez czyhających tuż za progiem koszmarnych konsekwencji niezasłużonego szczęścia). ...dzieje się to, dzieje!... początkowo trochę obawiałem się własnej reakcji, że będę wyrzucać jej każdego dnia, chwili, iż jest (hi, hi, teraz będzie kuriozalne porównanie!) niczym pluszowa szufelka, na której dobrowolnie się kładę, by, bardziej prędzej, niż później, wjechać wprost do martenowskiego pieca. że ten słodki cukierek ma nadzienie z kwasu siarkowego, okazywana mi dobroć niesie za sobą zaduch katowni. ale jest na odwrót: to ona, czy raczej jej odbicie, ma za złe, że jestem niczym drewniany brylant, jak głupi rolnik, co miał zasiać poplon, a zasiał popiół. nie tego się spodziewała. brzydzi ją i odstręcza świadomość nieuchronnego końca, będąca niby jęk menela nad rozbitą in spe flaszką berbeluchy (wypadła z dziurawej kieszeni i pikuje w kierunku chodnika, nie daje się schwycić w roztrzęsione dłonie). ...Pan Brzydki wciąga w głębszy sen. nabija rytm pchnięć.
-
Stoppie
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@[email protected] Dziękuję. Cały ja :)@Domysły Ależ to wcale nie brzmi źle :) Dziękuję za czytanie. -
przestawiam komputer na tryb hulajnogowy, cofam się we wspomnieniach do czasów słusznie niebyłych (wyrabianie w sobie afantazji, ciągnięcie się za pysk w kierunku powszedniostek, zmuszanie się do patrzenia w mało chmurne niebo!). następuje mała dyslokacja: ja – z rozpędu – gębą o asfalt. treść wpada (wdziera się!) do ust. uszczknięcie spękanej przestrzeni: pomiędzy zębami czuję kruszące się płatki głosek, ziemne wyrazy. mówią mi się konie na biegunach z głowami znanych literatów. ciebie, Florku, zwierzga Proust, poniosą cię Varga z Masłowską, Konradzie, a ty, Rafale, spadniesz z grzbietu autora Podręcznego leksykonu wygłupów i szczeniactwa (stare tomiszcze w iryzujących okładkach). mendź, mendź – zachęcająco judzi mokry piasek, ćwierćbajkowe babuleńki plotą mi na drutach długie szale, słowotoczne smyczusie. więc gadam. i będę to robić tak długo, aż znielubi mi się miłość, czy jak ją tam zwać, chropowatymi słowami określę ją jako wiadro wełnianych pomyj (rozrachunek z dzieciństwem? jeszcze czego! wstanę doroślejszy, a zatem bardziej gówniarzowaty, niż kiedykolwiek wcześniej!).
-
pomyśl o najgłębszej samotności. że jest jak popiersie z czarnego marmurzydła. przedstawia indiańskiego wodza w rozłożystym pióropuszu. patrzysz na zmarszczki, jakimi jest poszatkowana kamienna twarz – a ich linie odciskają ci się na gałkach ocznych, zostają wżarte w obraz, który widzisz, a pióra – z rzeźnicką zapamiętałością kroją powstałe w ten sposób porysowane plansze. na drobnych strzępach żłobią się specyficzne izotermy i izobary, powstają też swoiste odłamy dekartografii, rozplanimetrii, destereometrii. pomyśl o pustce będącej niczym samochód beskid, co nie wyszedł poza fazę prototypu (manewrowność makiety – wręcz ujemna!), albo arrinera hussarya, która nie trafiła do masowej produkcji. i o mikrofilmie przechowywanym w bólu lewej górnej piątki. nie w bolącym zębie, ale w samym, wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciu. znajdź się w myślach na raucie, nadętym spotkańsku notabli. bądź tym dzikim, spoconym czortem-niedźwięcznikiem, który drze się jak oszalały, tacza wewnątrz jednego ze stojących sztywno, wyfrakowanych oficjeli, i którego wrzask nie wydostaje się poza ramy ciała gospodarza/ nosiciela. a potem znajdź najcięższy kamień, jaki zdołasz podnieść. i ciśnij w kryształowy żyrandol wiszący nad głowami dostojników, nad twarzą na postumencie. od huku, jaki rozlegnie się, gdy strącony runie na parkiet, zadrży w posadach niejedno muzeum już/ ciągle bezużytecznych rzeczy, klatki mikrofilmu wyblakną i staną się niemożliwe do odczytania.
-
2
-
przewracanie się z boku na bok. sen jest odporny na tresurę. łypie gadzim okiem. wreszcie dźwiga się z posad, ogarnia mnie, sztucznie przeempatyzowany cynik. widzą się kraje jak bary, opięte granicami speluny. jam session do rana, tam króluje bluzg. "wyklafirowałeś mnie" – szczebiocze ozdobnymi głoskami prześliczna panienusia. cokolwiek to znaczy – jest przyjemnie śliskie w swej cierpkości (nic, tylko spróbować wymyślić mu podobne tarki, dajmy na to jakieś wyźwuziłki zierwne albo inne paskudztwo – i mówić aż do zmydlenia nad ranem.). orientuję się, że słodka lady ma twarz niczym przykryty warstwami farby słój drewna w futrynie mojego domu. ściślej: w kiblo-łazience. kiedyś znałem się z nim lepiej. odkąd odrosłem od ziemi – jego rysy nieco rozmazały mi się w pamięci. pani mówi olejnie, potem rozlewa dym do kieliszków i częstuje prawie wszystkich klientów. poza mną. sen jest źle zorkiestrowany, więc bez sentymentu biorę łeb w troki i przechodzę w głąb innego. oj, przypomina poprzedni. to niejako szpetniejszy bliźniak w smokingu. albo sceny, które nie załapały się do dramaciny o wojnie i okupacji, bo kto to widział – zatrudniać Sebastiana Stankiewicza i Rowana Atkinsona w rolach Stalina i kanclerza Rzeszy?). cmentarz (słusznie?) zapomnianej rasy. razem z kolegami-dewastatorami maluję na seledynowo żeliwne, pokryte rdzą krzyże, pstrzę ściany walącej się kapliczki. konserwator zabytków będzie wściekły, ale pobudzimy się, nim zdąży wlepić kary.
-
1
-
"– Panienki rodzice jeszcze żyją? – A Boże uchowaj! – przeżegnała się ze strachem." – powieść o wampirach, jaką kiedyś chciałem stworzyć dla żartu. naszła chętka, by kołysać się do rytmu synthpopowych nut (czysty plastik, do tego – dość kruchy), krzywić w zgniłym półuśmiechu. bo jest ze mną i na zawsze pozostanie nieodłączalny prąd, wolność szerokopasmowa! bo rozciąga się w przyczaszce i podwzgórzu jasna dolina bezpamięci, kraina JOMO (mam trzydzieści osiem lat, nigdy nie posiadałem telefonu komórkowego, nawet dumbphone'a, na telewizję pogniewałem się jakiś czas temu, z gazetami codziennymi nigdy nie było mi po drodze – więc sami widzicie; zgaszak, wytrzebiacz!). jestem zadowolony, że moja racjonalność spadła z siedzidełka, za niewinność nałożyłem sobie shadowbana i, niczym dziwak, coraz bardziej cieszę się z odłączanych funkcji, usług. każda lina, którą przegryzam, gdy tylko pęka, zaraz zdaje się być z brudnego złota, a więc – fuj! ciągle piszę, patysiem pomiędzy gwiazdami, nowelkę pod tytułem Naszczęścienie. śmieję się zbyt głośno, zaklejam szyby płatkami. skupiam na sobie uwagę. a to niepotrzebne. wiem, może być źle: wyznający brunatnych bożków koproteiści będą naciskali, by zdelegalizować mój stan, a członkowie OPZSzabr (Ogólnopolskiego Związku Szabrowników) zakradną się w nocy, by uszczknąć choćby malutką część. albo zagarnąć tak wielki ochłap, jak będą w stanie unieść. mimo to – radość! bo coraz mniej się jest, różowa rdza toczy sprężyny.
-
2
-
zdanko prosto ze snu. przelazłe z niego i wpływające na real (aż postrzeganie świata od tego dziczeje, kiełkuje w niebezpieczne rejony, a charakter – awangardowieje na bezczelnego!). uczucie, jakby się liznęło gwiazdę – i aż na jawie czuć! ...a ty powiesz, że to byle poezyjniak, składzik dźwięków, wymuszony i mało głęboki, jak cały ja (przypominam, że na internetowym teście IQ uzyskałem szalone 20 punktów!), i nawet, gdyby dałoby się coś z tego wycisnąć – byłoby piękne, jak scenariusz remake'u Złotopolskich. poza tym – jest jak post, co wrósł mi w gałkę oczną i którego nie mogę edytować. i że "zapisz je, zapisz, niech się rozrośnie do rozmiaru pełnowymiarowej historii – a ludzie powiedzą, że ostatni raz tak się wynudzili na Srpskim filmie albo Zmierzchu". e tam. obracam w ustach tę gorącawkę, zdanie proste jak jedzenie chleba. jak judzenie. niewtłaczalne w czarny prostokąt, niezamalowane kółko. zdanko za zero punktów, dumne z własnej bezwartościowości i ciemnoty ("Możecie nie ćwoknąć!" – warczy półgębkiem.). wypowiadam je na głos i czuję, że "Zadebiutowało coś złego w tym zdarzeniu."* budzi się magia, z krainy bajek, zakosami, wyjeżdża kichowóz, bajecznie kolorowa łada rapan, autko do przewozu flaków. zbyt szybko wchodzi w zakręt, wywraca się – i cieknie więcej treści. *autentyczne zdanie ze snu, z września 2024 r.
-
2
-
Pawilon w Babilonie
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Łukasz Jasiński Dziękuję. Cały ja jestem sarkastyczną iluzją :) -
a przed nim – posąg wznoszącego japę ku niebu Wielkiego Anarchy (trudno nie zauważyć, że to jedynie wyfircykowany beton. umysłowy.). chodźcie, chodźcie! tylko w tym milenium będziecie mogli obejrzeć wystawę artefaktów z drugiej, mało znanej Atlantydy, która nie miała tyle szczęścia, by zatonąć! jedynie tu każdy otrzyma osobistą talię tarota, wróżka-drukarka wyczaruje mu karty z koronowanym wisielcem albo kościotrupem w sobolowym futrze! agrobata się znajdzie, co spektakularnie skręci przed państwem kark, fiknie kozła wprost do grobu! będą pożeracze ognia, dławiciele się żarem, porosną wam w dowodach opaczne personalia i wyjdziecie ubawieni, pan – jako Bronka Wauwaluk ty, mała – nazywając się Czesiek Zadowoletko. ... truchtają gęsiego, błogoskupieni, błogomamieni, trąc oczy, by lepiej widzieć, masując skronie, aby zrobić w głowach miejsce na więcej doznań, zachwycających obrazów. i lezą, błogotrwawieni.
-
Rekompresja
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Dagmara Gądek Sam jestem mało dystyngowany ostatni garnitur zjadłem wcześniej, niż zdążyłem założyć na studniówkę, wiec nic nie wywalam :) -
może i porównywanie tego z uzależnieniem, o jakim traktuje największy przebój grupy Eagels jest nieco na wyrost, ale sprawy mają się podobnie: jeśli uciekniesz stąd zbyt szybko, będziesz potrzebować specjalnej terapii by się poskładać, wrócić do pionu. ale idź jak najszybciej. dla własnego dobra – wynoś się! można trywializować przez łzy, że cha cha cha, komedyjka niskich lotów pod tytułem Ucieczka z gminy Klękniew, lecz zobacz: to ma cechy religii, parszywiastego kultu! ocharkiwana i owywana przez chóry skowyczaków mających za złe, że nie współuczestniczysz, nie podzielasz, że w twoich myślach rosną kwiatostany niewłaściwego gatunku, przechadzają się nie takie zwierzęta jak powinny, zaznasz multum przykrości. ale głowa do góry! przy sprzyjających wiatrach dotrzesz we właściwe miejsce nim wyblakną mapki w kieszonkowym Donikądniku, cała książeczka pokruszy się ze starości.
-
Pochrzęst
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Dagmara Gądek Ależ dzięks za dostrzeżenie tej nawet nie donkiszoterii, co wręcz gówniażerii. Mojej. -
Pochrzęst
Florian Konrad odpowiedział(a) na Florian Konrad utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@violetta Dziękuję!