Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Florian Konrad

Użytkownicy
  • Postów

    268
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Florian Konrad

  1. @aff Dziękuję.@Leszczym Dzięki.
  2. posądzaj mnie o wszystko co najlepsze, pomawiaj o zalety! nie jestem takim szkaradeuszem, jak sam się maluję. w tej klatce mieszka ciemne i rozgestykulowane dobrzulo, co każdą z tysiąca rąk mówi o czułości. niech moje uczucia dotrą, z mózgu do ust, perlustrowane. przeglądaj zasoby, zanurz się w archiwa. pozwalam, proszę, wręcz domagam się tego. śmiej się widząc, że jestem pełen pluszowych kotków, że brzoskwinki tu, nie kowadła i sierp. przyznam się do czegoś, ale zachowaj to dla siebie. na nazwisko mam Prawdziarz, pozostałe personalia to jedynie ksywy dla nieoświeceńców. nocami, jak nikt nie widzi, odwracam się twarzą do szczebli i wyszywam cię na czarnych płótnach. cóż tam powstaje! ty gromiąca wzrokiem za szczeniackie żarty, intarsjowana złotem i żywicą, uśmiechnięta i w kwiecistych smugach, z liliowym otokiem, ubrana w suknię o średniowiecznym kroju, międzygalaktyczna i dwudziestodrugowieczna, przyszła, ty roztrzaskująca mi na głowie teorban, gdy znów przesadzę z wygłupami. oglądaj twoje portreciki. nawet te jeszcze niepowstałe. wszystkie są tworzone w takim samym skupieniu (aby bardziej się skoncentrować nucę cicho przy igle, szorstkim głosem, lovesongi). przytulanki we mnie, lusterka w kształcie serc ukryte w zakamarkach.
  3. @Łukasz Jasiński A ja czytywałem swego czasu.
  4. feerie zimowe dobiegają końca. zły blask wytraca się, rzednie, niczym mina człowieka, który spodziewał się, że zostanie oszukany – i pomylił się, wszystko, co mu ziszczono zgadza się co do kropelki, jest we właściwym kształcie, smakuje zgodnie z zapowiedzią. wraz z nastaniem nowej, dzikszej atmosfery kończy się pewien rodzaj pustki, niechciana pora roku. nasze latarnie świecą tylko w dzień, by przepełnić bure, wczesnowiosenne światło wyraźniejszym, choć bardziej zdrożnym blaskiem. niestety, zdarza się jeszcze, że moje serducho to kanał oczystkowy gdzie wcieka brzydkie. ze mnie samego. leczę się jednak z pesymizmu, okręcam pikawę rozgrzaną do czerwoności spiralą z farelki (jestem szczęśliwy – więc gdzie mi tu się pcha, czarnowidztwo przebrzydłe!). skupiam się na tym, co ma cechy zwierzęce, co cieknie strużkami, naciera, impuls za impulsem, wprost z moich kamiennych zarośli, przez palce – z ostrężyn, co wystawia język spod igliwia.
  5. @aff No, dała się lubić.
  6. odziedziczyłem po mamie zamiłowanie do czytania kryminałów. bywają prawdziwie maniakalne tygodnie, gdy pochłaniam jeden dziennie. czasami bawią mnie (łamane na: żenują) grube nici, jakimi w akcję wplątywany jest główny bohater/bohaterka. jak autorzy doszywają tymi dratwami przypadkowych ludzi, żadnych tam detektywów czy policjantów, do zagadki popełnionej zbrodni, a ci, z sobie tylko znanych powodów, postanawiają ją rozwikłać, pomścić kompletnie obcą osobę, ot, tak sobie stać się zamieszanymi w kryminalną aferę. a może... zróbmy tak samo? zabiorę cię w rejony, gdzie nawet sumienie nie dociera. aby badać, czyja była ta amfa, kastet, kto pchnął nożem, zastrzelił, próbował wymusić. będziemy podsłuchiwać konferujących gangusów, śledzić agresywnych karków, nagrywać dilujących gówniarzy. przylepimy się do morderstwa jakiegoś Wasyla czy Jewgienija. aby przegrać. chcę tego. bo jeśli miałbym głupio zatracić się w czymkolwiek (a wbrew temu, co podpowiada hedonizm – każda zatrata jest równie durna) – to jedynie z tobą. nie pragnę, oczywiście, leżeć razem w dole, zastrzelony i obsypany wapnem, wżerać się trupio głębiej i głębiej w twoje ciało. ale marzą mi się punkty kulminacyjne, te zjazdy na linie. te runięcia w bezkres.
  7. urwanie duszy z tobą! i bardzo dobrze. co zbyt grzecznie, to niezdrowo – splatam rym ze zdjęć, włosów, łagodnych myśli. wiedziemy się za rączki. diabeł w szalenie kolorowym płaszczu, który śnił mi się wirujący piruety na kominie domu, nie chciał robić za przewodnika. idziemy do krain małych i niesakralnych, pięknych, bo rzeczywistych. tu kończy się wszelaki mit, legenda zwija się z gorąca, słowa sonetu ścierają na popiół. tu każdy błąd jest na korzyść, pomyłka skutkuje superatą. tutaj da się kupić złoto w cenie rdzy, zamiast zamówionej blachy kurier przywozi platynę. w tych stronach otrzymuje się z naddatkiem i w koronkach, ze wstążką i w ozdobnym papierze. jeśli występuje tu dzikość – jest jak nakładanie makijażu na meble, jeśli zdrada – to jest nią wyrzeknięcie się błędnych przekonań. tu nie ma fałszu. jest lakierowanie zabawek. w okopach. strach? jakiś się znajdzie. ale dziecięcy i retro: przed zbyt wczesnym powrotem dorosłych, zanim zdążyło się obejrzeć do końca na wideo naprawdę niegrzeczny film.
  8. ta wieś to stare sirocco przerobione na deloreana. jeśli możesz tym skoczyć w przeszłość – to wyłącznie do czasów licealnych. a byłeś gnębiony w tej szkole. przyszłość też nie będzie w różowych barwach: zawitasz jedynie w takiej, w której już nie żyjesz. a po co ci oglądanie piszczeli i larw? zabili mnie w tej wsi za podszywanie się pod sołtysa. próbuję się odrodzić, za każdym razem dzięki innej kobiecie. niestety, tytłam je i trawię od środka, zamiast różowiutkiego bobasa umazanego płynami ustrojowymi – wychodzą kiszki "nosicielek". to brzydka Wieprzorynka, jedynie dla niegrzecznych dzieci. tłuszcz na haftach i wewnątrz krytych strzechą smartfonów, telewizory ogacone słomą.
  9. tak się boję odrzucenia. nie, żebym wtedy poczuł się jak u Stachury: "woda to nie będzie woda Nie będzie Cię chłodzić". ale byłoby słabo. rigor mortis papugi ze skeczu Monty Pythona. puk, puk, skostniałą głową o kontuar. głuchy odgłos dobywający się z obu stron. zjadliwy deszcz zacinałby w nowym rozdziale komiksu. zygzaki przez kompletnie zszarzałe niebo. wrzask pomiędzy błyskawicami. zwierzę, wysoko. mały miś uwieszony u ramienia gargulca patrzyłby w dół na tłumy wchodzące do katedry. ostra kreska rysownika. na szczęście jestem wolny od tego. uśmiechnięty wymyślam nowe przygody księdza-seryjniaka, kardynałów zmieniających się nocami w wampiry. wesoło mi w tej mgle.
  10. a w ogóle – da się bardziej? i tak czuję się przy tobie jak osełedec w żętycy przy bitcoinie, pielgrzymka krasnali w głąb sakralnych gumfilców w porównaniu z wypadem na Mauritius. uroczy jestem w tej bajce, ale sposób na nieco żałosny. jak taki jeżyk, co ma psie szminki zamiast kolców. ...dobra, żart. ale coś w tym jest. zauważ: kiedy wyobrażam sobie, że pojawiasz się znikąd, by z mojej rzeczywistości wyciągnąć w głąb kojąco ciemnej bramy i taczamy się tam w śmieciach – to, gdy leżysz na mnie, otaczają nas pudełka po wyrobach luksusowych marek. kiedy kładę się na tobie – flaszki po amarenie i kiepy, zamiast kartonów z napisem Cartier, Rolex, Louis Vuitton. taka uległość, cała w serduszkach. słodkie mówienie: wyżej, krztynę, przynależność wilgotne ciarki, szczecinka na podniebieniu.
  11. brnie się przez te tunelidła w coraz większą bezdźwięczność. tracą się imiona, blakną listy zakupów, na pierwszokomunijnych obrazkach w kielichach wyrastają czapy pleśni. w liszajach jest I, H, nawet S. całe ogromy odchodzą od nas bezpowrotnie, niczym większość mirafiori, granad, golfów "jedynek". jesteśmy przytulani przez niewidzialnego olbrzyma o skórze z papieru ściernego. zdrapują się wady, zalety, pogłębiają zmarszczki. jednocześnie mamy uczucie, jakby zresetowało się Boga, życie zmieniło się w fabułę filmu, który mogą oglądać jedynie obdarci ze skóry (ech, siedzą przed bezdennym ekranem różnolite mordy, tracą wzrok obserwując nasze niezborne uczucia, mało udolne zmagania z problemiwem wszelakim). nastało w nas nowe, bez wątpienia: gorsze. miłość, ale z popsutym silnikiem. nie sposób jej wykrzyczeć, bo bardziej się schrzani, korba wyjdzie bokiem. więc pełzniemy nie mówiąc ani słowa, żmudnie i po tłustym. bezecnik i Karmicielka pogrążają się w ciemnych zakamarkach. "faktycznie, była taka subkultura, ale nie pamiętam, co nosili - agrafki w nosach, tatuaże na ramoneskach, czy latali z bejsbolami" - ktoś kiedyś powie o nas. albo tylko uśmiechnie się na samo wspomnienie.
  12. plotą się węzły w ustach moich drażnicielek (pismo antyobrazkowe, weźmiesz w palce takiego guzka - i nie dość, że nie odczytasz ani słowa, to jeszcze istnieje ryzyko, że na jakiś czas pogorszy ci się pamięć lub wzrok), aż tracę pewność siebie, nachodzą dziwne pytania i wątpliwości. natłok ich, gniazdo szerszeni, w które uderzam sękatym patykiem. piruecą mi w głowie strykociali tancerze baletowi wyglądający jak Leif Segerstam w swoich ostatnich latach. zastanawiam się, czy czasem nie lepiej istnieć w znacznym oddaleniu od wszelakich aktualności, tylko po to zanurzyć się w nurt bieżących spraw, by go dla siebie odwrócić. kopniakiem, prosto w świetlistą, ekranowo-matrycową wodę. chcę być retro i na przekór, podstawiać niegdysiejszych artystów w miejsce tych z młodego pokolenia. Aleksander Żabczyński to nowa Wiktoria Gąsiewska. Sannah tak naprawdę jest przypudrowanym Mieczysławem Foggiem. pod ksywą Bambi ukrywa się Adam Aston, co przedawkował botoks! pragnę zostać brudną dominantą, oblepionym wieloletnią sadzą, nie pasującym do nowoczesnej kuchni pojemniczkiem na sól, który przylazł prosto z opuszczonej chałupy, gdzie przez lata stał na fajerkach – i nie dość, że rozpaczliwie szpeci wnętrze, to jeszcze wrywa się w pamięć każdego, kto przyjdzie. gruzlą się sznury w pyskach, a ja oglądam przedwojenne melodramaty na Cartoon Network. triumf celuloidu nad pikselami. dumam, czemu nie można powiedzieć: "Pamiętasz piłkę o chłopcu, którą ci wczoraj opowiadałem?", dlaczego szybkopędny obraz nie może być rzeczą materialną, kim są dekoratorzy zakurzonych po sam sufit, zamurowanych pomieszczeń, w których źli bohaterowie dramatów i horrorów skrywają truchła, ważne dokumenty i kosztowności? kto uczył fachu tych durniów? moje wahania to czyste efekciarstwo, pani w sukni od Diora przerżnięta na pół przewróconym nagle klawicyterium. staram się wydusić z niej choć nutkę, póki nie ostygła.
  13. @Domysły Monika Dziękuję serdecznie za miłe słowa.
  14. o uczucie wszechogarniającego odprężenia, gdy rozbrzmiewa kołysankowy nokturn, w ślepiach ostatniej z bestii do reszty wygotowała się żółta ropa, kiedy wszystko, co sknurzałe i szorstko-okrutne skończyło z siekierą między oczami, z kulą w uchu, zdarto kaptury, maski goniącym nas złoludom, i okazało się, że to mój wujek, znany aktor, prezenter z telewizji, marszałek sejmu albo pan premier urządzali nam piekło na ziemi (przekłamania w horrorach biograficznych potrafią być naprawdę krzywdzące), gdy ocykamy się w uroczym pohorrorzu, na świetlistej plaży jednej z wysp Białapagos, już wolni, ciągle drżący, ta ulga, do której zawsze powinno się tęsknić, ta niezasłużona (złośliwcy powiedzieliby: niezawiniona) dobroć, od jakiej aż przybywa powietrza i metrów sześciennych, a każda przestrzeń staje się lasem o poranku, szosą po deszczu - jest, w rzeczy samej, cudowna. więc czemu de facto od niej uciekam, bronię się jak ostatni dziwak? ...a może w czasie, gdy walczyliśmy o przetrwanie, coś przyszło nas przytulić, nie zastało i odłazi teraz, zasmucone, a my o tym nie wiemy?
  15. @Gerber Nie widzę nic do skrócenia, ale okej.
  16. byłoby do przyjęcia, gdyby w ten sposób rozwalił się mały i wyjątkowo durny ptak, czy owad. ledwie odrosły od ziemi kociaczek, co niedawno rozlepił ślepka – w zasadzie też. ale aby Drab, dojrzały, żeby nie powiedzieć: stary kocur, chłopina ogoniasty dosyć porządnie posunięty w latach tak głupio stracił życie – to wręcz zakrawa na absurd! upił się kroplami walerianowymi? kocimiętkę przedawkował? niemal całe swoje czterołape życie, z wdziękiem akrobaty przeskakiwał z werandowej kratki-ścianki na zewnętrzny parapet okna – i nic mu nie było. aż tu – nie przymierzył chyba za dobrze – i bęc z rozpędu, niczym Boeing 767 w elewację WTC. i leży tak bez życia, zabity przez ironię losu. smużka krwi wije się z pyska. drugiej nocy – kolejne łup! na płytkach werandy znajdujemy, również nieżywą, panterę śnieżną. co jest?! potem o szybę pokoju uderzają kolejno: owca, emu, tapir, bizon, wreszcie: słoń indyjski. pakujemy się w pośpiechu, nie korzystając z chwilowej i wątpliwej sławy, bierzemy z żoną cztery litery w troki. nie ma czasu na udzielanie wywiadów, gwiazdorzenie. jakieś czortostwo, siła z innego wymiaru przeklęła nasz dom, diabli wzięli we władanie i oklepują! w starciu z szybą giną coraz większe zwierzęta, następnie: okazy przyrody (pozornie) nieożywionej: po orce i płetwalu błękitnym o śmiercionośny plastik roztrzaskuje się wulkaniątko, asteroiduś, mała kometa. dom sprzedaje się za grosze i na pniu. skuszony absurdalnie niską ceną nowy właściciel myśli, że zrobił interes życia. zamiast wezwać egzorcystę albo chociaż wikarego z kropidłem i omodloną wodą – zakłada tylko rolety antywłamaniowe, aby nie słyszeć, jak noc w noc, wali w okno kolejna, za każdym razem większa, mięsna galaktyka, unoszące się w pobliżu siebie, spojone dziwną energią, ciemne, skórzaste planety-guzy, galaretowate i rozrośnięte ponad miarę uda i piersi Nicki Minaj. wiesza się po niecałym miesiącu, cwaniaczek, któremu wydawało się, że klątwa to takie nic. okolica pustoszeje. łup, łup! bęęę, bęęę! – rezonuje w wyludnionej wiosce.
  17. @agfka Dziękuję. staram się, by był ten "bezcenny kapitel ciała"
  18. coś znalazło się w krtani. opowiastka o rozdrożu. na ulicy o dźwięcznej nazwie Porzuć! – prężnie działający Skup Misiów Nieniedźwiedziopodobnych (zdaj dzieciństwo, dostaniesz 2,50 za kilogram). następna dróżyna wykoleja się wewnątrz własnej długości, zawija w pętlę (kogo udusi tak upleciony sznur? mnie? przypadkowca, z którym niechcący trąciłem się ramieniem na ulicy Dykteryjnej?). trzecia – to gruntówka. biegnie w nas, na przestrzał. wiedzie do spokojnych krain, cichych wsi pod Wódawą. idziemy po niej na ślepo, jak dwa świeżo osierocone kociaki. im głębiej się zapuszczamy, tym wyraźniej słyszę, jak krzyczy jakiś wyschłop, kompletny wypatroszeniec z możliwości, któremu nie pozostało nic, poza ostrzeganiem że manowce, ostrężyny, jeżynowy chruśniak, gdzie tylko sempiterny pokłujemy. że powinniśmy zawrócić póki czas, świetnie dysfunkcjonujemy w społeczeństwie – więc po co pchać się w zakamary? nie boję się, choć w cholerę ciemno jest. nucę jakąś piosenkę Arki Noego. albo Gorgoroth. rdza skapuje z mijanych znaków drogowych. ...dalej w ciebie, dalej...
  19. @Domysły Tu nie było pogardy :D
  20. erotyk dla ciebie? pewnie! ale niech będzie pełen rozprzęgnięć, nawet nie tyle zahaczający o słodki absurd, ile nurkujący w nim (na dnie leży luksusowy wycieczkowiec, który zatonął w kamiennych wiekach. tylko nam jest znana dokładna lokalizacja wraku)! opisywać seks? a po co? przechodzę od razu do meritum: wiecznie schlany kardynał (wątroba na agrafce, oczy o żółtkach zamiast białek) udziela nam kontraślubu. kołyszą się podłogi, falują sklepienia nadmuchiwanej katedry. najbardziej gotycka z uroczystości: burzenie! Harley Quinn, siedząca okrakiem na dźwigowej kuli, niczym dorosła i sperwersyjniała Hannah Montana w teledysku sprzed kilkunastu lat, wnika z rozpędem w twarde drewno nastawy ołtarzowej. wgnieżdżenie! pękają reguły, następuje zwarcie w odwodach stereotypowego macho, biedak wali się w konwulsjach na podłogę i wszyscy goście dostrzegają, że ten, fajczący się na śmierdząco, drżący w prądowej padaczce, sztuczny ludzik, jest niczym więcej, niż dajmy na to pralką z urwanym bębnem. patrzę na to szczęśliwy. ulga niczym po wydłubaniu spomiędzy zębów skórki kiełbasy. jak wyjęcie drzazgi z plastikowego oczka ulubionej przytulanki.
  21. kosmaty zegarek wskazuje godzinę, jakiej niepodobna istnieć. wskazówki zwijają się i następuje druga północ tej doby. furtka do krainy duchów otwiera się ze skrzypieniem i zostajemy porwani przez podrzeczywisty czas, legendę całą w świetlistych kłębach, oparach wyjątkowości. jest tak rozkosznie duszno (chyba pan powietrzodawca spóźnił się z dostawą, — rzucam czerstwym żartem), na powierzchniach pękatych warzyw i owoców same wyrzynają się wyszczerzone pyski maszkar. Halloween tylko dla nas, celowo nie w porę! przytulasz się nieco zniesmaczona (chciałem się przebrać za Mr Lordi'ego, ale po pijaku kliknęło mi się nie tam, gdzie trzeba — i przyszedł kostium człekokształtnego ogórka, cóż — najlepiej w życiu wychodzi mi pierdołowatość). ech, pisze się, nieco zamaszyście, wspólna powieść, Nieodtrącenie (dwoje głównych bohaterów zostało uwięzionych w teledysku Cradle of filth, nie wiedzą, jak wrócić do pozafabularnego świata), zastygają farby nieskończonego płótna (blondi w makabryczesach smagająca szpicrutą spienionego wierzchowca, oboje — wytatuowani i targani ekstazą). Laurazja, nasza czarno-biała kociczka, przestała mruczeć. patrzy zdumiona, jak powoli odchodzimy w dzikość, uśmiechnięci staczamy się z urwiska.
  22. obrazek poznawczy, w samym sercu galerii. taki, na który patrzysz, by dowiedzieć się (bo już nawet nie: upewnić), że istnieje świat. w centrum płótna — pani, całkiem rozskrzydlona, okrywana spieszczeniami (jaśniejący otok, jakim jest otulona, zdaje się szeptać czułe zdrobnienia). nieco poniżej: niwa pełna przerywanych linii (dłoń trzymająca pędzel musiała być rozdygotana i cała w pęknięciach, znaczy — artysta nie śmiał stworzyć żadnej nieprzyzwoitości, namalować choćby włoska, odkrytego grama, boidudek!). mimo pozornej pruderii — to również pejzażyk dzikości. uwodzicielskie barwy buzują w środku (nie wiedzieć czemu przypomina mi się oburzenie dziewczyn na mój żart o sztandze i hantlach do ćwiczeń mięśni Kegla), łagodnie przechodząc od świetlistych złoceń do najgłębszej, nieprzenikalnej czerni. syć wzrok, nie krępuj się, ani nie wyrzucaj sobie, że nie chwytasz od razu wszystkich niuansów. nie trzeba się spieszyć. wykupiłem wszystkie bilety wstępu. galeria — tylko dla nas.
  23. @Leszczym To prawda, o jednym, Władimirze Władimirowiczu, fajnie nawijał Cypis.
  24. przyznaję ze wstydem: po wyłowieniu złotego rybsztaka (to takie żelaznowkrętne, ołuskowane żyjstwo, jakiego nie zeżre ni pies, ni wydra) — ego rozrosło mi się do rozmiarów budynku Varso. postawionego na iglicy Pałacu Kultury. zamiast jednożyczeniowo zlikwidować całe zło na Ziemi, postanowiłem własnoręcznie, a raczej własnomyślnie naprawić społeczeństwa, zostać oczyszczającym ludzkość z zamordystów skakunem-superherosem, zyskać umiejętność teleportacji umysłu, wychodzenia ciała i wcielania się w innych ludzi. "wyrywałem się" więc z głowy, wnikałem w psychiki satrapów, przejmowałem je. moje ciało leżało grzecznie na łóżku (zapewne w stanie wegetatywnym, ale nie wiem tego na sto procent), podczas gdy świadomość lokowała się, kompletnie pasożytniczo, pod czaszką jednego czy drugiego watażki trzymającego za pysk którąś z bananowych republik. moment po zagnieżdżeniu rozglądałem się za jakąkolwiek bronią palną (nie będę przecież wypruwać sobie-nie sobie flaków, chlastać żył, czy wyskakiwać oknem!), nie znalazłszy jej na podorędziu nakazywałem podać sobie pistolet. ochroniarze spełniali życzenie bez sekundy ociągania. natychmiast przykładałem lufę do skroni, przeładowywałem — i bum! — glob stawał się wolny od jakiegoś tyrana (nie zaprzątałem sobie myśli tym, że na pewno na jego miejsce przychodził gorszy, wprowadzał bardziej krwawą dyktaturę), a moja świadomość wracała właściwe sobie miejsce, wstawałem z wersalki jakby nigdy nic, lekko oszołomiony i szczęśliwy, że spełniłem dobry uczynek względem braci w człowieczeństwie (z taką emfazą o tym myślałem, serio!). nie pamiętam, ilu autokratów udało mi się wyeliminować, po piątym-szóstym straciłem rachubę. im więcej ich było, tym bardziej dumny się czułem. a pycha, jak wiadomo, kroczy przed upadkiem. i upadło mi się dosyć boleśnie, prosto na szybę nie do przeniknięcia, zostałem uwięziony niczym mucha pomiędzy dwiema ramami starych, drewnianych okien. spodobałaś mi się, kochana, internetowa, poznana na jednym z forów, kumpelo. zmęczony poniewieraniem się po głowach okrutników postanowiłem "wskoczyć" w ciało twojego męża. i kochać się z tobą, udając go. będąc nim, w pewnym sensie. ledwie skoncentrowałem się, by opuścić własny łeb — czar znarowił się, uznał, że tego już za wiele, że "hola hola, to bajka dla dzieci, miałeś być wyłącznie dobry, główny bohaterze, a ty tu wyskakujesz ze szmaciarsko-kutasiarskim prawie gwałtem, oszustwem (sic!) seksualnym, zniewoleniem nieświadomej kobiety?!". i pokarała mnie rybsztakowa magia, zostałem zawieszony przed tobą w, jak to nazywam, "bańce niewidzialności". nie wleciałem pod dekiel kolesia, z którym jesteś związana małżeńskim powrozem. bezumysłowe ciało "mechanika remontującego cywilizację" zapewne kiśnie w jakimś ośrodku, hospicjum, może w klinice Budzik, podczas gdy umysł, jaźń, unosi się przed tobą. przy tobie. stałem się czymś na kształt niestróżującego anioła. nie mogę nic, zwłaszcza: wrócić "do siebie". zamykam bezoczy gdy korzystasz z wucetu, albo kochasz się z tamtym. gapię się nieprzytomnie gdy sobie golisz, rozchylasz. wiję się wtedy niespełniony, niewysłowiony.
  25. @agfka Oj tam, pewnie byłem pijany :D Miłego życia
×
×
  • Dodaj nową pozycję...