Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Corleone 11

Mecenasi
  • Postów

    2 288
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez Corleone 11

  1. @Somalija To świetnie, że szczypie ??? . Bo też i miało ? ??? . Dzięki Wielkie za obecność i czytanie z komentarzem ? . Serdeczne pozdrowienia ? .
  2. @Somalija Już, już odpowiadam, wybacz proszę późną odpowiedź ? . Dzięki za obecność, czytanie i komentarz, uzupełniający moją wiedzę. Wprowadzę później wskazane poprawki. Uzupełniłem nieco "Epizod", zajrzysz? Serdeczne pozdrowienia ? .
  3. @WiechuJK Cóż za obraz. Dzięki zań, Wiesławie. I jak zawsze: za obecność i czytanie. Dobrego dnia i serdeczne pozdrowienia.
  4. Całej załodze okrętu, zbliżającej się coraz bardziej do nieruchomego Nautilusa, udzielił się łowczy duch. Albo, by nazwać rzecz dosadniej i po imieniu: żądza mordu i zniszczenia tego, co w ich ograniczonym mniemaniu było dziwne i niezrozumiałe. Zarówno oficerowie, jak i marynarze liczyli na zaskoczenie, chociaż tym pierwszym zachowanie osób na pokładzie, nie zwracających wszak specjalnej uwagi na podpływający okręt liniowy, powinno wydać się podejrzane. Przynajmniej im. Pancernik zbliżył się już prawie na odległość, pozwalającą na celny ostrzał. Większość jego załogi zgromadziła się na wewnętrznych pokładach koło stanowisk artyleryjskich przy lewej burcie, całkowicie zaniedbując chociażby obserwację tego, co dzieje się przy prawej. Również oficerowie, stojący wraz z kapitanem na głównym pokładzie, skupiali swoją uwagę wyłącznie na Nautilusie. Artylerzyści, oczekując na rozkaz wystrzału, załadowali działa, nasypali prochu do luf i przygotowali lonty. Ich koledzy obsługujący prawoburtowe działa, pomogli im w przynoszeniu kul armatnich z pokładu magazynowego. Stali teraz bezczynnie przy towarzyszach. W pozornym spokoju, jak to przed bitwą. I pewni łatwego zwycięstwa. Pewnością, która wkrótce miała zostać rozwiana wniwecz. Napięcie rosło niemal zauważalnie. Tym bardziej, że biegający w tę i z powrotem marynarz-goniec wciąż przekazywał kapitańskie polecenie, aby czekać. Otworzyć furty działowe i czekać! - powtarzał raz za razem rozkaz dowódcy. - Czekać! Kapitanowi i oficerom, obserwującym bezruch i spokój osób na pokładzie Nautilusa w końcu wydał się on dziwnym. - Przecież nas widzą - dzielili się wzajemnie wątpliwościami. - Powinni więc podjąć jakieś działania. Jakiekolwiek! Może szykują jakąś niespodziankę? Zastawili pułapkę? A jeśli tak, to jaką? Przecież nic się nie dzieje! Pogoda jest idealna, wody wokół spokojne, nic nie wskazuje na niebezpieczeństwo z którejkolwiek strony! - Atakujemy! - dowódca słowem i pełnym zdecydowania gestem rozproszył atmosferę wątpliwości. - Strzelać! Goniec ruszył biegiem w stronę luku, by zanieść rozkaz marynarzom na dolnych pokładach, gdy okręt zakołysał się gwałtownie, przewracając niczego spodziewających się ludzi. Chwiał się potem dłuższą chwilę, wracając do równowagi, po czym przechylił się nieco na prawą burtę i tak zastygł. Podnoszący się na nogi na masztowym pokładzie oficerowie teraz dopiero zobaczyli przyczynę sytuacji: pełznące wolno ku nim, grubości pni drzewnych, dwie macki ośmiornicy. Cztery dalsze, ku ich jeszcze większemu przerażeniu, oplatały już wszystkie maszty. Dwie kolejne były widoczne tuż za dziobem i przed rufową nadbudówką z prawej burty, przyciśnięte do nadburcia i pokładu. - Kraken!! - zaczęli krzyczeć głosami pełnymi rosnącego coraz szybciej - czy też bardziej - strachu. Osobiste wyobraźnie dostarczały im realnych, bo opartych na obecnej obserwacji obrazów połamanych masztów, okrętu wciąganego pod powierzchnię gigantycznymi mackami, wody wlewającej się przez furty działowe i przez luki do wnętrza, a ich samych w oceanie. Bezbronnych i wydanych na pastwę bestii. - Kraken!! Pomocy Neptunie, władco mórz!!! Kraken!! Ratuj się, kto może!!! Neptun ich jednak nie słyszał, ze zgoła oczywistych powodów. Tymczasem ośmiornica, w prostej linii wywodząca się z czasów dinozaurów, na mentalne polecenia Mayi bawiła się w najlepsze. Czuła strach i słyszała krzyki ludzi, ześlizgujących się jeden po drugim, z górnego pokładu do wody. Czuła też obecność ludzi w środku. Istot, które narzucana wola zabraniała jej tykać. Po to, aby napatrzyli się sile niszczącego ich wielki okręt stworzenia. Aby najedli po gardła własnego strachu, wyobraziwszy sobie śmierć jako ofiary stworzenia, w którego mityczność wszyscy jak jeden przestali nagle wątpić. - Ratunku, Neptunie!! Ocalenia!!! Kraken!! Jezus uśmiechał się widząc, jak lekcja przynosi zamierzony rezultat... Cdn. Voorhout, 05.06.2022
  5. @WiechuJK "Vampireptus" z cyrografem wylądował w opowiadaniu. i uwiódł kobietę tuż po podpisaniu ???? . Wiesławie, dzięki za wizytę i czytanie ? . Wkrótce ciąg dalszy. Serdeczne pozdrowienia.
  6. @Somalija Podoba mi się Twój Wiersz ? . Mam jednak zastrzeżenie do stosowane bywa niekiedy. Proponuję usunąć jako znaczeniowo niejasne i będące bez związku z poprzednim wersem. Popraw też literówkę w namalwać. Dzięki wielkie za przyjemność przy wierszu ? . Serdeczne pozdrowienia.
  7. @Somalija @Somalija Przeczytasz wkrótce ? i będziesz wiedzieć, czy wyobraźnia Cię zmyliła.
  8. @Somalija Zauroczył, używając naturalnej wampirzej zdolności ?? . Zobaczysz, co stanie się wkrótce ? ... Dzięki Ci wielce za obecność, czytanie i komentarz ? . Serdeczne pozdrowienia.
  9. Pojawił się znikąd. Tak przynajmniej odpowiedziałby, gdyby wtedy był przy nim ktoś - ktokolwiek - kto zadałby mu o to pytanie. Nie wiedział bowiem zupełnie, skąd pochodzi; wszystkie nazwy i daty, które usłyszał w ciągu najbliższych dni, brzmiały dlań całkowicie obco. Mało tego: gdyby w tamtej chwili zapytać go, kim jest, również nie potrafiłby odpowiedzieć. X X X Oślepiły go światła i oszołomiły dźwięki. Otaczającą go ciemność rozświetlały wypełnione nieruchomą jasnością okna parterów i pięter oraz poruszające się z hałasem w przeciwnych kierunkach kształty, których nie potrafił zidentyfikować. Oprócz mroku otaczał go ,- jak szybko się przekonał - chłód. Dopiero wtedy zwrócił uwagę, że z góry opadają dziwne, biało-zimne drobinki. Spojrzawszy po przechodzących w pobliżu istotach - zbliżonych do siebie wyglądem, a potem po sobie stwierdził, że różni się od nich zdecydowanie. Wszystkie mijające go stworzenia miały długie lub półdługie, wyglądające na ciepłe, stroje i buty, a na głowach coś, co - jak uznał - stanowiło dziwne imitacje czapek. Jego własne ubranie było natomiast za lekkie jak na zastaną tu temperaturę. Spodobały mu się natomiast ich oblicza: wszystkie, jego zdaniem, raczej łagodne. Toteż bez wahania zagadnął właśnie przechodzącą mimo lekko wysokiego wzrostu postać o wymykających się spod wełnianej czapki czarnych kosmykach. - Gdzie jestem? Poprzedzające rozpoczynanie wypowiedzi od charakterystycznego dwuwarknięcia - które w jego świecie stanowiło wyraz towarzyskiej ogłady, a zarazem szacunku - najwidoczniej wystraszyło zapytaną. Na twarzy o ciemnej karnacji błyskawicznie zagościł lęk, a pełne usta wydały przeraźliwy okrzyk. Swoim zwyczajem znów warknął. Przeciągle, łagodnie i uspokajająco, jak myślał. - Boże! Jak pan mnie przestraszył! - Bo-że? - powtórzył, nic nie rozumiejąc. - A tak, Boże - istota nadal spoglądała na niego pełnymi strachu, ale i zaciekawienia brązowymi oczami. - Tak się mówi w takich jak ta sytuacjach. - Kim pan jest? - mówiła dalej. - I czemu pan tak dziwnie wygląda? Zauważył, że mimo obaw istota przygląda mu się bacznie. Widoczna w jej oczach mieszanina wspomnianych obaw i zainteresowania podpowiadały mu, aby przystąpić do zwyczajowego działania. - Nic, tylko zauroczyć! - mruknął do siebie. - Co... ? Co pan mówi? - spojrzenie zaokrągliło się jeszcze bardziej. Chwycił ją za rękę i skoncentrował się. Lekko, ale wystarczająco. - Hej, co pan robi?! - obserwujące go dotąd stworzenie wyglądające na strażnika zainteresowało się zajściem. - Zaczepia pan obce kobiety? Tak nie wolno! - dorzuciło tonem, który uznał za wyzwanie Innego rodzaju. W odpowiedzi, nie puszczając ręki próbującej uwolnić się istoty, uchwycił interwenta wolną dłonią za wierzch głowy i przytrzymał, wydłużając palce. Skrzywił mu się prosto w twarz i skoncentrował na wydaniu telepatycznego polecenia. Tym razem nieco mocniej. - Odejdziesz tam, gdzie stałeś - pomyślał - i zajmiesz się obserwacją istot tobie podobnych. - Odejdę tam, gdzie stałem i zajmę się obserwacją istot mnie podobnych - powtórzył policjant. Cofnął się o krok i odwrócił, odchodząc do miejsca, w którym uprzednio stał. - A ty - wrócił wzrokiem do brązowych oczu, wywołując zmętnienie - pokażesz mi, gdzie i jak mieszkasz. - A ja - zrobiła przerwę w tym samym co on miejscu - pokażę ci, gdzie i jak mieszkam. Ruszyła bielejącym coraz bardziej chodnikiem z powrotem w stronę, z której nadeszła. Chwiejnym krokiem i już nie protestując przeciwko uściskowi na ręce. - Pokażę ci, gdzie i jak mieszkam - powtórzyła dokładnie po dziesięciu minutach kilkaset metrów dalej. . X X X Po kolejnych dwudziestu minutach zatrzymała się przed budynkiem, który w pierwszej chwili skojarzył mu się z dwukondygnacyjną chatą. Tyle, że ta tutaj była murowana: z solidnym wejściem, porządnymi oknami i dachem. - To tu? - spytał krótko, swoim zwyczajem kulturalnie warknąwszy. - To tu - odparła i dodała z uśmiechem - zabawny jesteś. - Jak to? - nie zrozumiał ponownie. - No, z tymi warknięciami i strojem jak z minionych czasów - odpowiedziała. - Minionych czasów? - powtórzył. - No tak to - zrezygnowana machnęła ręką, otwierając drzwi i prowadząc go krótkim, ledwie kilkumetrowym korytarzem do następnych. Otworzyła je. - Wejdziesz? Zamknęła je za nim, wyminęła go i stanęła na środku dużego pomieszczenia z oknami na wprost i po prawej stronie. Odwróciła się. - Tu i tak mieszkam - powtórzyła. Usłyszał gasnący cień uroku, zmniejszający się z wolna jak płomyk świecy. Przemieścił się ku niej tak szybko, że kontur jego postaci rozmazał się jej w oczach i ponownie utkwił spojrzenie w cieple źrenic istoty, którą miał zamiar znów zakląć. - Zobaczmy. Gdy tylko tęczówki ofiary zaczęły matowieć, skoncentrował się na analizie zaistniałej sytuacji. Możliwie najdokładniejszej, z podziałem na bliższe i dalsze korzyści oraz ewentualne ryzyko. Zerknął za siebie na drzwi, wyjrzał przez okna: najpierw to z prawej strony, potem przez to na wprost. Po czym zawrócił do oszołomionej urokiem istoty. - Mówiłaś, że jaki jestem? Za-bawny? - dostosował wargi i język do obcego mu sposobu wymowy. - Tak mówiłam - potwierdziła posłusznie. I zauważalnie zbladła, gdy zawarczal warknięciem, w którym tkwiło polecenie. Egotyczne. Czytelne. Ujawniające jego zachłanną i drapieżną naturę, która zaczęła dochodzić do głosu w miarę, jak ustępowało oszołomienie, wywołane nagłą zmianą rzeczywistości. Podkreślił je dla własnej satysfakcji, wypowiadając starannie słowa w jednym z trzech znanych mu języków. - Na co - jeszcze - czekasz? Wolnym ruchem zsunęła czapkę... Gdy już nic nie przeszkadzało - dosłownie - aby ją wziął, kolejnym spojrzeniem zmusił ją do podejścia i instynktownie sięgnął, gdzie należało. Zadrżała. - Nie zapamiętasz nic oprócz przyjemności - przygasił jej spojrzenie do bladego beżu. - Nie zapamiętam nic oprócz przyjemności - powtórzyła bezbarwnym głosem. I poczerwieniała, kiedy obrócił ją i popchnął lekko. - Nic oprócz przyjemności... - zdołała jeszcze wyszeptać. X X X Minął pierwszy raz, po nim drugi, potem trzeci, po nich północ, a on wciąż brał ją tak, jakby dopiero co zaczął. - E... j... - wydyszała ledwie słyszalnie, bo na wyartykułowanie dłuższego słowa zwyczajnie zabrakło jej i sił, i pomysłu. - Czy... ty... nigdy?... I zamilkła czując, że odwraca ją na wznak i zabiera się za nią od nowa - Nie! - usłyszała w umyśle niemą odpowiedź. - Jasne... po co pytam... - westchnęła, jak tylko znalazł się tam, gdzie w gruncie rzeczy chciała. A w chwilę później znów rejestrowała jedynie akompaniowaną własnymi jęknięciami przyjemność. Ten raz w jej odczuciu trwał zdecydowanie dłużej niż poprzednie. Ledwie skończył, zasnęła mimo woli. Kompletnie wyczerpana. X X X Wczesnozimowe słońce stało już wysoko nad miastem, gdy obudził ją dotyk. Znajomy, w oczywistym miejscu. A raczej miejscach. - Wiesz... - uśmiechnęła się na tyle wdzięcznie, na ile pozwoliło niewyspanie - właściwie powinnam zaprotestować. Ale to chyba nie zdałoby się na nic... - Na nic - telepatycznie potwierdził. - ... a zresztą nie mam nic przeciwko takiej pobudce - nie całkiem odruchowo ułatwiła mu dostęp. X X X Po kolejnych dwóch razach - w szerokowygodnym łożu i na kuchennym blacie - uznał, że aby ją posiąść, wystarczy lekkie zauroczenie. Jak uznał, tak postąpił. - Chodź - uśmiechnęła się obiecująco, gdy już doszła do siebie jakieś pół godziny po tym, jak się z niej wysunął. - No chodź - ujęła ostrożnie jego dłoń. Zaprowadziła go do salonu, w którym na środku przykrytej grubym dywanem podłogi pyszniło się bielą owcze futro. Kupione zaledwie przedwczoraj. Usiadła na nim powoli, podpierając się dłońmi i cały czas patrząc mu w oczy. Po czym, trzymając złączone kolana, obróciła się lekko raz w prawą, następnie w lewą stronę, eksponując się w niemal całej okazałości. Postąpił krok ku niej, a wtedy ona tak samo wolno odchyliła się do tyłu. - No chodź - tym razem to on powtórzył po niej, kładąc dłonie na jej kolanach. X X X Półtorej godziny później, wciąż jeszcze odzyskując siły, powiedziała słabym głosem: - Jedno ci trzeba przyznać: potrafisz zadowolić kobietę. - No - mruknął krótko zwyczajową odpowiedź. - Ale... - kontynuowała, z wielkim trudem wydobywając się z miękkiej toni wrażenia, które wywołał, i z resztek czaru. - Ale? - w pierwszej chwili nie zrozumiał, do czego zmierza. - ... Ale co my teraz zrobimy? A przynajmniej ja? - Jak to, co? - spojrzał zdziwiony, bo w sposobie, w który postrzegał rzeczywistość, było to absolutnie proste. Rozszerzył źrenice i uśmiechnął się, leciutko odsłaniając wampirze kły. - Jesteś moja i zostaniesz moja. Doznane wtedy osłupienie było silniejsze nawet od tych z ostatniej nocy, chociaż nieco innej natury. Ale bynajmniej nie ostatnie... Zrodzone wskutek jego słów myśli z wolna - pod wpływem uczuć i rzuconego uroku - przybierały kształt, w którym było możliwe ich zaistnienie w jej jaźni. Gdy im się to udało, wykrztusiła: - Jak to, twoja?... W moim świecie... Przerwał jej zdecydowanie, akcentując emocje długim pojedynczym warknięciem. - Twoim świecie? Teraz to także mój świat, przynajmniej na razie. Phhh. - Ciągnął dalej. - A więc i moje zasady. - Ale ja... - nadal usiłowała dojść do głosu. - Mój świat, moje zasady - powtórzył z naciskiem. - Ale ja - postanowiła szybko, że podejdzie go z innej strony - jestem głodna. I spragniona. Od wczorajszego wieczoru nic nie jadłam i nie piłam... - zrobiła żałosną minkę. - I?... - telepatyczny przekaz oddał wahanie równie dobrze jak głos. - I muszę coś zjeść. I napić się. Muszę. Rozumiesz? - dodała, wciąż widząc na jego twarzy niezdecydowanie. Nie czekając na odpowiedź odwróciła się, by pójść do kuchni. W drzwiach zatrzymała się i zachęcająco zakołysała biodrami, po czym poszła dalej korytarzem. - No tak - pomyślała, gdy ruszył za nią. - Facet to zawsze facet, nawet jeśli jest wampirem. Tu cię mam - uśmiechnęła się do siebie. Otworzyła lodówkę i zastanawiała się, po co sięgnąć i co z tego sklecić. Ciekawość przeważyła i stanął tuż za nią. - To jest lodówka - objaśniła, czując go bliżej niż blisko. - Właściwie chłodziarka. Do przechowywania jedzenia w temperaturze niższej niż pokojowa. Żeby dłużej było świeże. Masz tam u siebie coś takiego? - To jest ser - nazywała w miarę, jak sięgał i wąchał kolejne produkty. - Biały. Żółty. Odpowiednio w kostkach, a tu ten ostatni w plastrach. - Znam. A to jajka, zapewne kurze, tak? Jadamy głównie indycze, przeważnie. - Wędlina... yyy, gotowe do jedzenia pokrojone mięso.. Dokładnie polędwica. To z indyka. Schab. Kiełbasa. - Jecie strasznie dużo mięsa. Za dużo. To niezdrowe. I nieetyczne - parskał i kręcił głową. - O, pomidory. Sałata. Rzodkiewka. I papryka. No, już lepiej. A ta jakaś dziwna. - To kabaczek - sprostowała z uśmiechem. - Nie macie tego? - Aha, no tak. Ups - pomyślał. - Kabaczek. Nie, nie mamy. Już nie. Ale mamy fioletową paprykę, oprócz tych, co wy. Jest najzdrowsza. - Aha - teraz ona przytaknęła. - A to ananas - dorzuciła, gdy pogłaskał listki. - Lubisz? - Bardzo. Obrzucił całość wzrokiem i skrzywił się ponownie. - Jedzenie mięsa jest nieetyczne i niezdrowe. Niewiele różni się od kanibalizmu. To jedno, ale jeszcze gorzej z tym plastikiem. Tu i tu. I tam. Wszędzie w środku. Trujący śmietnik. I tu - dotknął kolorowej paczki. - Ale w środku warzywa na zupę - wyjaśniła pospiesznie. - Pokrojone i pomieszane marchewka, pietruszka, ziemniaki, kalafior. Spodobało się jej, że się uśmiechnął. - No wreszcie - stwierdziła półgłosem. - Przecież sama powiedz - podjął - plastik i plastik. No i tyle mięsa. Nie żyjecie długo, sto lat wszystkiego - rzucił pewnym tonem i mówił dalej. - Wytwarzanie go często bywa szkodliwe. Kontakt żywności z nim też. Im dłuższy, tym gorzej. - A wy ile żyjecie, co? - spytala niemal zaczepnie. - Tysiąc waszych łat, przynajmniej - zadziwił ją. - Bywa wcale często, że i więcej, do tysiąca pięciuset. I od nowae, jeśli ktoś chce. - No-no - kręciła głową z niedowierzaniem. A że zaciekawił ją w sferze zawodowej jako ekologa, zapytała: - A przechowywanie żywności? Znaczy, właściwie... nadmiar tworzyw sztucznych? I ochrona środowiska? Zastanowił się. - Przede wszystkim - zaczął - chłodziarki u nas działają nieco inaczej. Chłodzą, oczywiście. Ale nie trzeba półek i pojemników, bo w ściankach montuje się antygrawitatory. Otwierasz drzwiczki jak tu, wkładasz coś do środka i unosi się. Po prostu. - Tak po prostu? A... - zawahała się - a zetknięcie się obu przestrzeni przye otwarciu drzwiczek? Znaczy, tej ze środka i tej z pomieszczenia wokół. Nic się nie dzieje? - Nic - potaknął - bo wymiary antygrawitowanej przestrzeni są dokładnie wyliczone. Urządzenie tworzy taką, jak potrzeba. A ponieważ gęstości powietrza na zewnątrz i wewnątrz są inne, nie dochodzi do połączenia. To... - przez chwilę szukał odpowiedniego przykładu - granica jak między powietrzem a wodą. Zasadniczo nie przenikają się. Ale i tu, i tam możesz swobodnie przebywać. No, w wodzie trochę mniej swobodnie... ale generalnie tak. - Wszystko dobrze - kontynuowała temat - to tyle, jeśli chodzi o chłodziarki. A poza nimi? Mówiłeś o pudełkach i opakowaniach... - Nie brak ci ciekawości - uśmiechowi w jej umyśle towarzyszył uśmiech na jego twarzy. - Ale chyba o czymś zapomniałaś. - O czym? - jej myśli w dalszym ciągu krążyły daleko. - O tym, że byłaś głodna. Proponuję więc - półwarknął łagodnie - abyś zjadła. Bo ja też zaczynam być głodny, a jeśli niee zjesz teraz, może się zdarzyć, że będziesz głodna dłużej i bardziej. Zarumieniła się ponownie i westchnęła, zrozumiawszy. Jednak uśmiech nie znikał. - Usiądź więc - spojrzała na dosunięty do ściany stół z wciąż zmiętą zieloną serwetą. - I popraw. - Zrobię sama, będzie szybciej - wyciągnęła z szafki patelnię i postawiła na kuchence. - Chociaż... podaj mi masło. Chleb jest tam - wskazała drewniany pojemnik na prawo od siebie. Sięgnął, gdzie pokazała. I kiwnął głową z aprobatą, rozpoznając. - Żytni. Ale czemu taki mały? Odwróciła się, uśmiechnęła. - Będzie musiał wystarczyć. Usmażyła jajecznicę na kiełbasie, do tego podała biały ser i świeżą paprykę. Przygotowane podzieliła na pół i przełożyła na wyciągnięte przezeń talerze. - Wyprodukowano w Chinach - przeczytał na odwrocie. - "Chinach"? Co to takiego, fabryka? - Państwo, daleko stąd na wschód - odpowiedziała. - Czyli co, inni ludzie? - domyślał się. - I granice? - Ludzie w gruncie rzeczy ci sami - odparła. - Chociaż innej rasy i kultury. A co do granic, tak. Są. Znów pokręcił głową. - Robić z tobą seks to prawdziwa przyjemność - wywołał kolejny, pełen dumy uśmiech. - Ale ten wasz świat! Przyroda w odwrocie i trujecie się własnymi wynalazkami. Na dodatek te podziały: jedni tacy, drudzy inni. Kultura powinna łączyć, a nie dzielić. Państwa powiedzmy, że rozumiem. Ale granice? Przecież państwo może istnieć bez nich. Więc po co wam to? - Widzisz - zaczęła z namysłem - to skomplikowane. Ale w gruncie rzeczy sprowadza się do władzy, polityki i religii. Władze prowadzą swoją, mniej lub bardziej ograniczają obywateli, systemem zmuszają do pracy. No i religie: dwie, a właściwie trzy na pięć dużych bazują na założeniu, że tamci "poza" są gorsi. Bo wierzą w innego Boga, albo po prostu inaczej. - I długo tak się dzieje? - Długie wieki, ba: tysiąclecia. Politycy - królowie, cesarze, przywódcy - w imię interesów państw i religii wywoływali wojny, właściwie jedną za drugą. Raz w tym miejscu świata, raz w tamtym. Działo się tak... - poprawiła się - dzieje się tak nawet teraz. Na... Zamilkła widząc, że po raz kolejny kręci głową. - To się musi zmienić. W przeciwnym razie szaro widzę waszą przyszłość. - Hm... - zakłopotała się - tak pewnie niestety będzie. Obawiam się, że masz wiele racji... W każdym razie taki bieg wydarzeń jest możliwy. - Inny też - stwierdził stanowczo. Zmieniła temat. Celowo. - Smakowało ci? Mimo, że z mięsem? - Owszem - uśmiechnął się - mimo, że z mięsem. - Przecież go nie jadasz?... - Ale to nie znaczy, że nie było smaczne. - Aha! "Łam zasady" to też zasada - pokiwała głową. - Ale w takim razie co z ciebie za wampir, skoro nie jesz mięsa? - Prawda, to skomplikowane - odczytał jej myśli. - Ale widzę, że i tobie coś się marzy. - A i owszem, marzy się - wstała, uśmiechając się wdzięcznie. - Wiesz, co dokładnie. I chyba na pewno nie potrzebujesz zachęty. - Skądże znowu, moja śliczna - potwierdził, sadzając ją na kuchennym stole. X X X Po dwóch godzinach, pełnych jej westchnień, jęków i cichych okrzyków tryumfu, wewnętrzne rozedrganie sięgnęło poziomu, który ledwie mogła znieść. Wyczuł to i zwolnił tempo. - Uufff... - ledwie wyszeptała. - Potrafisz... nie... ma... co... - Potrafisz - przytaknął cicho, zadowolony z siebie. Kolejny szept był tylko nieco głośniejszy. - Twoja... yyy... no, też pewnie... jest... tego zdania... - Nie mam nikogo na stałe, za młody jestem - odparł. - A widząc zdziwienie w jej oczach, dodał: - Mam dopiero dwieście czterdzieści siedem lat, a u nas rodzinę zakłada się, osiągnąwszy trzysta. Często później, ale ten wiek stanowi dolną granicę. - Ciekawy... ten... twój świat... - wydyszała, wciąż rozedrgana. - Chciałabym... uff... kiedyś... go odwiedzić. - Być może będzie to możliwe - odpowiedział ostrożnie. - Ale nie wiem, czy będziesz w stanie w nim się odnaleźć. - Czemu? - poziom zainteresowania rósł. - Najprościej mówiąc, jest on inny niż ten, do którego przywykłaś. Poza tym, praktycznie nie odwiedzamy twojego świata, wizyty takie jak ta są raczej sporadyczne. - Przypadkowe? - Nie - odwzajemnił uśmiech - ponieważ nic nie dzieje się przypadkiem. - Więc... jak... się tu znalazłeś? I dlaczego? - Sam się nad tym zastanawiam - odrzekł. - Ale na pewno w jakimś celu. Minęło dobrych kilka minut, gdy pożądanie znów wzięło górę nad ciekawością. - Chcę jeszcze - zażyczyła sobie wprost, przysuwając się bliżej. - Jeszcze! - ponagliła go. Położył dłoń tuż nad jej sercem. Przymknęła powieki sądząc, że to początek kolejnych pieszczot. Po chwili jednak, nie czując dotyku gdzie indziej, uniosła je. - No co? - zajrzała mu łagodnie w oczy. - Co z tobą? - Ze mną nic - zaczął - ale oboje chcemy, aby twój krwiobieg wytrzymał. Proszę więc - wciąż trzymał dłoń w tym samym miejscu, stabilizując tętno i przekazując energię. Po czym dodał, uśmiechając się szelmowsko: I żeby nic nie przeszkodziło w tym, co stanie się zaraz. - A co się stanie? - odpowiedziała takim samym uśmiechem. - To właśnie - rozsunął jej uda. Wygięła się czując bardziej niż poprzednimi razy, że jej kochanek ma zręczne nie tylko palce... X X X Na miłosnych igraszkach upłynął im prawie cały dzień i znaczna część nocy. Jednak, gdy zasypiała w jego objęciach, oprócz odprężenia i seksualnej satysfakcji czuła zagnieżdżającą się skrycie nutkę niepokoju. Niejasnego przeczucia, że wkrótce wydarzy się coś boleśnie przykrego. Obawa ta dręczyła ją aż do poranka, wijąc się niczym ciemna wstęga po jasnych przestrzeniach jej snu. Z radością więc poczuła znajomą obecność tuż po przebudzeniu. - Kochany... - wyciągnęła ramiona. - Kochany? - A nie za wcześnie na to słowo? - podkreślił wątpliwość dotykiem. - Może, może nie - uśmiechnęła się ponownie.- Tak czy inaczej, chodź tu do mnie. Przewróciła go na plecy i pochyliła się. - Teraz ja - mruknęła - zajmę się tobą. Gdy zajmowanie się przyniosło pożądany efekt, usiadła na nim okrakiem. - A teraz zamiana miejsc - zamruczała znów - jakbyś jeszcze nie zauważył albo się nie domyślił. Odpowiedź nadeszła. Szybko, stosowna i odpowiednio długotrwała. Nawet ponad jej oczekiwania. Opadła nań powoli tuż po tym, jak znacząco zasyczał i przywarła całą swoją kształtną długością. - Następnym razem też tak chcę. I nie mów - złożyła na jego wargach długi pocałunek - że odmawiasz. - Pewnie, że nie odmawiam. Pytanie tylko - teraz on ją pocałował - kiedy ten raz ma nastąpić. Bo chyba powinnaś trochę odpocząć. - Skoro tak mówisz... - odparła, mimo wszystko trochę zawiedziona. - Chyba powinnam. Westchnęła raz jeszcze, po czym położyła się obok, wtulając się weń jak mała dziewczynka. Objął ją i odczekał chwilę. - Ale... - zaczął, celowo zachęcającym tonem. - Ale co? - odwróciła głowę, pełna nadziei, że zmienił zdanie. - Wynagrodzę ci oczekiwanie. X X X Minął miesiąc. Poranki tych dni, w które szła do pracy - nie we wszystkie w tygodniu, bo część obowiązków mogła wykonywać w domu - i ich czas aż do powrotu naznaczony był raz silniejszą, raz słabszą obawą o jego utratę. W wolnych dzwoniła do niego, zostawiwszy mu swój drugi telefon - by się upewnić, że nadal jest tam, gdzie go zostawiła. Skończywszy pracę, łapała taksówkę, by jak najszybciej być przy nim. By przekonać się, że to jeszcze nie teraz, że wyrwie losowi jeszcze jedno popołudnie i wieczór, może noc... Czuła, że on obawia się tego samego, choć akurat jemu znacznie lepiej udawało się ukrywać niepokój. W końcu zdobyła się na odwagę. - Słuchaj - zaczęła, nim zdążył ją wziąć opartą o drzwi tak, jak to się stało ich zwyczajem - muszę Cię o coś spytać. Westchnął i opuścił ręce, pozostawiając zadartą na biodra sukienkę. - Nawet wiem, o co - zrobił niewyraźną minę, odczytawszy jej myśli. - I od razu powiem ci, że nie wiem. To może stać się w każdej chwili. Zaraz. Za godzinę. Jutro. Pojutrze. - Znów westchnął. - Przecież wiesz, prawda? Jak i to, że powiedziałbym ci, gdybym wiedział. - Ale może da się coś zrobić? Cokolwiek? Jakiś rzut oka w przyszłość? Medytacja do Pierwszej Istoty? Coś w rodzaju zakotwiczenia, abyś został tak długo, jak zechcesz?... - patrzyła błagalnie. Składając dłonie, jakby wierzyła, że zależy to tylko i wyłącznie od niego. - Nie wiem, co - powtórzył - mam ci powiedzieć. Wszelkie pocieszanie i zapewnianie zabrzmi banalnie, a świadomość niewiedzy gorsza jest od banalności o przestrzeń najbliższej galaktyki. Chyba, żeby... - Żeby co? - spojrzała. - Żebyś tu była, gdy to się zacznie dziać, a w każdym razie żebym był przy tobie. Może zdążę chwycić twoją dłoń i przeniesiemy się oboje? Albo przeniosę się tam sam i... - urwał nagle.. Tknięty przeczuciem wyciągnął rękę... ona, odebrawszy jego myśl, poderwała się gwałtownie, wykonała gest w jego kierunku. Nawet zdążyła dotknąć jego palców, ale już było za późno. Zbladła i powoli opadła na kanapę, z której zerwała się przed chwilą. Siedziała jak skamieniała, czując gasnące echo jego obecności. Twarz skrzywiła się jej do płaczu, tak jakby łzy mogły stać się drogą, łączącą ich światy. - Wróć do mnie... - powtarzała płacząc, gdy budziła się z krótkich zaśnięć. - Wróć do mnie, słyszysz? Błagam, wróć! X X X Minął kolejny tydzień, przepłakany i pełen rozpaczy, po nim kolejny i jeszcze dwa. Zjawiała się w biurze tylko na krótko, robiąc co była w stanie, aby ukryć ból przed współpracownikami. Zamykała się w swoim gabinecie, pospiesznie wykonywała zadania, których nie mogła zrealizować w domu i wychodziła, z nikim się nie żegnając. Jakby praca, która dotąd stanowiła sens jej życia, zupełnie straciła na znaczeniu. X X X W poniedziałek piątego tygodnia od jego zniknięcia wracała z biura zobojętniała niemal na wszystko. Wlokła się do domu noga za nogą, patrząc niewidzącym wzrokiem na mijanych przechodniów. Fakt, że za dwa dni przypadało Boże Narodzenie, przeoczyła prawie zupełnie. Zbliżała się właśnie do miejsca, w którym tamtego dnia pojawił się w jej mieście i w jej osobistym świecie. Zatrzymała się jak zawsze wtedy, gdy wracała do domu piechotą i wspominała, jak ją zaczepił. Jak rzucił pierwszy urok i jak posłusznie z nim poszła. I jak potem... Mijały minuty, a ona wciąż stała i wpatrywała się w to miejsce. Stała, nie zauważając znaczących spojrzeń ludzi, których przecież znała z widzenia. Otarła łzy, poprawiła na ramieniu torebkę i westchnęła po raz kolejny. Pogrążona we wspomnieniach nie zrozumiała w pierwszej chwili, co się dzieje, gdy znajoma dłoń uścisnęła jej palce. - Możesz już przestać wspominać. Kingston upon Hull, 06.03.2019 - .
  10. @Somalija Tak, martini ? . A cóżby Innego ??? ?
  11. Dobrze, nic już nie mówię ☺️☺️☺️ ... ? ???
  12. Przez nie-wypicie kawy Jesteś skłonny do pomyłki. Zrób ją szybko, siadaj, wypij - a przejdzie tendencja do zmyłki. Dziękuję Ci wielce. Wierzę zatem, że znalazły Twoje uznanie. Pozdrowienia ((((((-: .
  13. @WiechuJK Już rozumiem, Wiesławie. Wszystkie są tutaj w dziale prozy ? . Pozdrowienia.
  14. @WiechuJK Chcesz powiedzieć, że przeczytałeś wszystkie odcinki "Gombrowiczowania" ? ? Serdeczne pozdrowienia.
  15. @Somalija Ago, jedyne uwagi: - "zbordnie" - tu popraw po chochliku; - w trzeciej cząstce powinno raczej być "naprzemiennie"; - linijka odstępu potrzebna po "nawet" Poza - tym - powiem: WOOOW ? . Czytając, trudno się nie zarumienić ??? . Bardzo Udany Wiersz.
  16. Słowem, spodobał Ci się tytuł ? . Ciekaw jestem, co powiesz na "Gombrowiczowanie". Zapraszam, przeczytaj. Dobrego Czwartku ? .
  17. Czyli spodobało Ci się ? . Cieszę się, naprawdę ? . Dzięki Ci Wielce za obecność, czytanie i miłe słowa pod opowiadaniem ??? .
  18. @WiechuJK Wiesławie, na Ciebie zawsze można liczyć. Dziękuję wielce za obecność, czytanie i pochwałę ? . Bardzo mi miło. Serdeczne pozdrowienia.
  19. - Dobrze, że wyszliście na pokład - Jezus zwrócił się swobodnie do Soy i Mila. - Widok stąd będzie lepszy niż z salonu, a przynajmniej na razie. - I wy też, panowie - uczynił lekki gest w stronę profesora Aronnaxa, Conseila i Neda. - Profesorze, pana szczególnie, jako znawcę morskich głębin, to, co właśnie dziać się zaczyna, powinno zainteresować. - Nnie... - wyszeptał oniemiały przedstawiciel nauki, którą przyszłe pokolenia nazwą oceanologią - niemożliwe, aby istniały tak wielkie ośmiornice... To przeczy prawom przyrody! I nauce! To... Nie wierzę własnym oczom! - To lepiej niech pan uwierzy - podjął Jezus jego tonem. - To, że pan patrzy i widzi, to fakt. Faktem jest również to, co pan widzi. A fakty, jak to ktoś kiedyś kogoś zacytuje, są najbardziej uparte pod słońcem. * Zatem i zaprzeczanie im, i dyskusja z nimi są bezcelowe. I mało sensowne, by nie rzec, że całkiem bez sensu - podkreślił słowa gestem. - Ale prawa przyrody!... - profesor Aronnax znów chwycił się za głowę. - Jak to?! Przecież... - Przecież kapitan Nemo mówił panu - Jezus, jak to Jezus, pozostawał wciąż cierpliwy - że nie wszystko pan widział, więc będzie pan się stale dziwił i zdumiewał. ** - Wy, naukowcy - kontynuował - na podstawie obserwacji i badań stworzyliście reguły, które uznaliście za niepodważalne. Ale zaślepiła was arogancja: przekonanie o własnej nieomylności. Mimo, iż nie wszystko, jako się rzekło, widzieliście. A więc i nie wszystko zbadaliście. A może ośmiornica, którą pan przed chwilą widział, pochodzi z czasów dinozaurów? Może jej gatunek nie zmienił się od milionów lat? A może to ja, jako Stwórca wszystkiego, pozwoliłem sobie na dowcip, zachowując w głębinach oceanów stworzenia, które waszym zdaniem wymarły? A może - Jezus, chociaż mówił wciąż spokojnie i spokojnym pozostawał, pogłębiał niepokój i zmieszanie profesora - zagiąłem czas i przestrzeń, powodując połączenie dawnej przeszłości z teraźniejszością? Aby wami potrząsnąć i zburzyć gmach waszej naukowej pychy, że wiecie wszystko? Profesor usiłował nadążyć myślą za mówiącym i znaleźć rzeczowe argumenty, by móc poprzeć swoją niezgodę. Nie znalazł. - No właśnie - WszechStwórca uśmiechnął się jednoznacznie, widząc co dzieje się w umyśle profesora. - Dodam więc, że naukowcy przyszłego stulecia uznają za możliwe zaginanie czasoprzestrzeni, a w efekcie podróże także w czasie - nie tylko w przestrzeni. A pana koledzy z Japonii, Nedzie - tu zwrócił się do harpunnika - za kilkadziesiąt lat, w roku 1938, wyłowią żywą latimerię. *** Pan - tu znów obrócił się do profesora - oczywiście wie, o jakim stworzeniu mówię? - Tak, tak, wiem. Oczywiście. - Te... teoretycznie dawno wymarła ryba trzonopłetwa, towarzysz ryb pancernych i plezjozaurów - dodał. - Co powiecie - Jezus wskazał okręt, z pokładu którego dobiegały coraz głośniejsze przekleństwa i okrzyki przerażenia - na lekcję, której Maia przy pomocy jednego z moich stworzeń udziela naszym prześladowcom? Żadnemu z nich nie stanie się krzywda - zapewnił - jednak do swojej ojczyzny nieprędko wrócą. A już na pewno nie okrętem, na pokładzie którego wypłynęli. Księżniczka odwzajemniła spojrzenie męża potwierdzając, że przekazała ośmiornicy polecenie pozostawienia żywymi członków załogi niszczonego okrętu... - Rozmiary i siła ośmiornicy robi wrażenie i na was, prawda? - zwracając się do legionistów Jezus dał profesorowi chwile mentalnego wytchnienia. - Od tej pory i wy będziecie mieć większy szacunek do zwierząt w ogóle, a szczególnie do mieszkańców głębin mórz i oceanów. I do życia jako takiego. Gdy zaś wasze myśli zaczną podążać nie w te stronę, w którą potrzeba, gdy wam znów zacznie marzyć się zabijanie - przypomnicie sobie to, co właśnie oglądacie. Zaspokojenie ciekawości to jedno; przede wszystkim jednak wasza podróż ma charakter duchowy. To, co oglądacie, czego jesteście świadkami, w czym bierzecie udział - ma was nauczyć tego, o czym wspomniałem. Macie stać się inni, przemienić się w kolejnym etapie waszej drogi poprzez wcielenia, czas i przestrzeń. Bywa, że strach, chociaż jest uczuciem negatywnym, pomaga w takiej przemianie. W ich wypadku - znów wskazał okręt - dokładnie tak będzie. - Dla was zaś, moi padawani - Jezus, Pierwszy Jedi i założyciel Zakonu **** zwrócił się do Soi i Mila - mam dziś pewną wizję. Nauczyciel Mistrza Yody nakreślił w powietrzu owal. Przestrzeń wewnątrz zaczęła poruszać się płynnie, jak wzruszana wiatrem powierzchnia wody. Po chwili znów stała się przejrzysta niczym powietrze, ukazując w sobie pomieszczenie, w którym na dziecięcym łóżeczku półleżał chłopiec z otwartymi oczami. Ma pięc, może sześć lat, oceniła Soa, czując w sercu i umyśle dziwne doznanie. Tuż obok, na dostawionym krześle, siedziała kobieta z otwartą książką na kolanach. Malec sprawiał wrażenie zasłuchanego. - Zaraz... - Soa poczuła, że nagle blednie, a chwilę później czerwieni się.. - Ta kobieta... to ja? Widzę siebie, prawda? A ten chłopiec?... - zaintrygowana, nie była w stanie dokończyć pytania. - Tak, to ty - potwierdził Jezus, uśmiechając się. - Ale to nie twoja przyszłość, a teraźniejszość w świecie równoleglym, w którym wychowujesz dwoje dzieci: córkę i synka, któremu czytasz popołudniową bajkę. Do porcji lodów z okazji Dnia Dziecka, który w tamtym świecie dziś właśnie przypada... Cdn. * Zdanie o uporze faktów wypowiedział Woland w "Mistrzu i Małgorzacie" M.Bułhakowa. ** Słowa te zapożyczyłem z rozmowy kapitana Nemo z profesorem Aronnaxem z wiadomej powieści. *** Japońscy rybacy w 1938 roku Istotnie wyłowili żywą latimerię. **** Nawiązanie do "Gwiezdnych Wojen" jest chyba oczywistym dla każdego. Voorhout, 01.06.2022
  20. Gdy legioniści wyszli na pokład, żony Jezusa już tam były. Ich mąż również. Z tym, że on przeteleportował się tam swoim duchowym sposobem. Że też on musi tak popisywać się możliwościami, pomyślał nagle rozzłoszczony dziesiętnik. Jakby nie mógł chodzić jak inni. Dostosować się do reszty. Do ludzi, których podobno creavit, stworzył. Ech! - zgrzytnął w myślach. - Dać takiemu moc, to zaraz... - Zobaczymy - kolejna myśl w głowie dowódcy zabrzmiała, a jakże, Jezusogłosem - jak ty sam będziesz postępował, gdy przejdziesz wszystkie swoje wcielenia. Gdy przebędziesz całą drogę rozwoju i w sposób naturalny staniesz się Bogiem. Tak, jak kolej rzeczy przewidziała. Żołnierz zamarł, słysząc Wszechwieczny Głos w swoim umyśle. Nie wiedział, jak ma się zachować zyskawszy nagle pełną świadomość, że Jezus widzi jego zmieszanie i minę. Bo oto niespodziewanie ten ostatni stanął z nim twarzą w twarz. - Nie muszę popisywać się Mocą - rzekł tak samo brzmiącym głosem. - Ale mogę, bo jak powtórzyłem już kilka razy, mogę wszystko. Niezależnie od tego, czy w to wierzysz, czy nie. I czy to ci się podoba. Lub nie. Chociaż w moim wypadku zdanie to jest logicznie błędne, bowiem Moc i ja stanowimy jedno. Ale masz minę - Jezus przymrużył lewe oko, rozładowując nieco napiętą sytuację. - Gdybyś ją widział... - zaśmiał się swobodnie. - Hej, dziewczyny - powiedział zwracając się w stronę żon, podchodząc do nich i bilokując się w pół kroku. Stały rządkiem przy relingu, oglądając gigantyczną ośmiornicę, unoszącą się w całej okazałości na powierzchni wody. Czułym gestem objął Ewę i Małgorzatę, takim samym i w dokładnie tej samej chwili Mariko i Arwenę. Wszystkie odwzajemniły gest równie miłośnie, nadstawiając z uśmiechem policzki do ucałowania. - Hej Jezusie - powiedziała Ewa. Trochę onieśmielona, jako że wyszła za niego zaledwie tydzień temu i wciąż przyzwyczajała się do małżeńskiej swobody wobec męża-Boga. - Hej Jezu - odrzekła Arwena. - Hej Jezus-san - samurajskim zwyczajem skłoniła się Mariko. - Hej Mistrzu - po swojemu odpowiedziała Małgorzata. Początkowo i ona, naturalnie jak to w małżeństwie, zwracała się doń po imieniu. Jednak nabrała innego zwyczaju po wspólnej wizycie w sąsiednim wymiarze, podczas której mąż przedstawił jej pisarza Michaiła Bułhakowa. I kiedy jednym tchem przeczytała, a właściwie pochłonęła jego powieść. Chociaż bywały chwile, i to wcale częste, gdy zapominała o zwyczaju. Czytelniku, myśl przy czytaniu i pamiętaj o wyobraźni. Nie oczekuj od pisarza, że wszystko podstawi ci przed oczy. A będziesz wiedział, kiedy tak się działo.* - Jak tam ośmiornica? - Wszechmąż zmaterializował się przy Mayi, obejmując ją identycznym gestem. - Wciąż jeszcze się buntuje, prawda? - Dobrze się domyślasz - odparła Maya, odwzajemniwszy objęcie. Wiedząc, że Jezus nie zagląda do jej umysłu, połączonego telepatycznie z umysłem zwierzęcia. - Jest bardzo silna i uparta, a powierzchnia oceanu nie jest przecież przestrzenią, w której lubi przebywać. Ciepło ją drażni, woli chłód głębin. - Wkrótce jednak przestanie się buntować, gdy zgodnie z naturą łowcy znajdzie stosownie duży obiekt do ataku - ciągnęła księżniczka. - Obiekt, którego pokonanie będzie dla niej wyzwaniem, co przecież lubi, jako że współgra to z jej drapieżnymi emocjami. - Słowem, znów jesteśmy we właściwym miejscu w odpowiednim czasie - powiedział Jezus. Jednocześnie do Mayi i do legionistów, stojących na prawo od niej w pewnym oddaleniu, upostaciowując się dodatkowo tuż koło nich. - Bo oto nasi prześladowcy nadpływają. Czas dla was - spojrzał na antypasjonata głębin i wielkich wodnych istot - na pokaz wielkości i siły stworzenia, które właśnie wyrusza na łów - wskazał zanurzającą się ośmiornicę - a dla nich na lekcję. Szacunku dla zwierząt, pokory i uznania własnej małości przez strach o własne zdrowie i życie. Dla niektórych to jedyna droga zrozumienia prawdy o nich samych - spojrzał znacząco na dziesiętnika. - Albo ból. Przeniósł spojrzenie na zbliżający się coraz bardziej okręt i powtórzył: - Strach i ból. Cdn. * Pomysł bezpośredniego zwracania się do czytelnika zaczerpnąłem od Michaiła Bułhakowa z "Mistrza i Małgorzaty". Voorhout, 29.05.2022
  21. Wiesławie, miło mi Cię gościć po raz kolejny ? . Dziękuję za czytanie. Serdeczne pozdrowienia.
  22. Czy można pisać o wszystkim jednocześnie? Na razie przywiodłem pięć dziewczyn na pokład Nautilusa. Jak zaznaczyłem, Maya prowadzi ośmiornicę. A pozostałe, łącznie z Soą... są ? . Dzięki Ci bardzo za obecność i czytanie. Serdeczne pozdrowienia ? .
  23. @Kapistrat Niewiadomski Zdecydowanie nie powinien, ponieważ biblijny Jahwe nie jest tym, za którego ta księga go podaje. Przemyślę Twoją sugestię. "Powoli" nie jest bowiem tożsame z "celowo powoli". A przynajmniej nie zawsze. Dziękuję Ci wielce za wizytę i uważne czytanie ? . Serdeczne pozdrowienia.
  24. - Zastanów się, nim odpowiesz - przestrzegł go Jezus. Żartem i zarazem poważnie. Zapytany nie miał wiele czasu na namysł, bowiem za widokową szybą pojawiła się gruba niczym pień wysokiego drzewa, ośmiornicza macka. I przylgnęła do niej powoli, jakby wystudiowanym gestem. Lub celowo powolnym, co zresztą w tym wypadku wyszło na jedno. Jak za kilka chwil miało się okazać. Żołnierz, w przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, tym razem stał zafascynowany widokiem. Tym bardziej, że obok pierwszego ramienia pojawiło się drugie. I wykonało dokładnie taki sam ruch, równie wolno przylegając do kadłuba Nautilusa. - Takiego... stworzenia - zaczął powoli, spojrzawszy na Jezusa - jeszcze nie widziałem. Ani nie słyszałem o nim w opowieściach nautarum, żeglarzy. To ile ono ma tych... ramion? Tylko dwa czy więcej? Jak... - tu zastanowił się chwilę - wygląda całe? I jak pływa? - Widzę - Jezus uśmiechnął się, poniekąd zadowolony - że ciekawość i chęć przeżycia nowego doświadczenia opanowała trochę twój strach. Chociaż jest on w tym wypadku irracjonalny, bowiem Maya panuje całkowicie nad umysłem i emocjami stworzenia, które widzisz. I które - przerwał, czując wiadomość od żony - również przygląda się tobie. Tym razem legionista odruchowo cofnął się o krok, gdy wodna przestrzeń za szybą pociemniała wskutek pojawienia się wielkiej, ciemnoszarej masy. Głowy czy też łba, jak po chwili skonstatował żołnierz, zobaczywszy przed sobą parę wielkich, bladych oczu. Prawie tak wielkich, jak on sam. Jezus odczekał dłuższy moment chcąc, aby żołnierz sam poradził sobie z własnymi odczuciami. - Widzę - powtórzył, znów się uśmiechając - że świetnie nad sobą panujesz. Chociaż to nie bitwa, z zagrożeniami w której jesteś zaznajomiony, a niebezpieczeństwo wbrew pozorom wcale nie jest mniejsze. Z tym bowiem moim stworzeniem nie poradziłbyś sobie mieczem. Ani żadną inną, znaną ci bronią. Dlaczego? Zobaczysz wkrótce, gdy się wynurzymy, co potrafi to zwierzę. - A na razie pójdź dalej - Jezus położył legioniście dłoń na ramieniu, popychając go lekko tak, by zrobił on krok do przodu. - Połóż rękę na szybie. Ale powoli. Gdy żołnierz zaczął ją podnosić, ogromne blade oko zamknęło się błyskawicznie, a następnie, dopiero po chwili, zaczęło zwolna otwierać. - Zatem sam widzisz - Jezus uwolnił ramię żołnierza od nacisku. - Nie zdążyłbyś zareagować. - No... chyba nie... Na pewno nie - poprawił się antywielbiciel morskich stworzeń. I głębin. - Chciałeś dowiedzieć się - ciągnął WszechStwórca - jak duże jest to stworzenie. I jak silne. Ponieważ właśnie się wynurzamy, będziesz miał okazję przekonać się o tym. Osobiście - tu Jezus znacząco zawiesił głos - i na własne oczy. Cdn. Voorhout, 28.05.2022
×
×
  • Dodaj nową pozycję...