Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszczym

Użytkownicy
  • Postów

    9 648
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    41

Treść opublikowana przez Leszczym

  1. @Marek.zak1 :)) No nie Greya jeszcze nie czytałem :) Ale 365 dni Bianki Lipińskiej już tak. Ja tylko tutaj zaznaczę, że różowiące policzki sprośności obecnie mogą pisać w otwarty sposób tylko kobiety :)
  2. Seks jest domeną osób młodych oni w kochaniu upatrują szansy oni robią to na swój być może faktycznie nowoczesny sposób szukają w nim najróżniejszych głębi różni są, różnie im się układa natury nie da się oszukać pomyślmy zanim postawimy znak równości kto wie czy w seksie nie chodzi o wolność? a może zwyczajnie o zadawanie pytań? a może już zapomniałem o co? my starsi wiemy co nieco o seksie byliśmy, uprawialiśmy, zobaczyliśmy tylko że nasza pamięć, jak każda pamięć podchodzi wyrywkowo i wybiórczo mamy gdzieś w tyle głowy sytuacje które stawiamy ponad zdarzenia które chcielibyśmy wymazać nasze wspomnienia nie są oczywiste nigdy takie nie były, bywają obowiązkowe pisanina i przemowy są postrzępione rozmawiajmy z młodymi o ich seksie pomóżmy im odnaleźć sens ale jak zaczniemy zbytnio pouczać nie posłuchają nie posłuchają młodzi zmierzają własną drogą wiedzą lepiej od nas co będzie moda i aktualność są ich przestrzenią jeszcze umieją się tutaj spodziewać porządku świata nie da się odwrócić cel każdej drogi jest zawsze niewiadomy nikt z nas nie wie i nigdy nie wiedział dokąd tak rzeczywiście i naprawdę zmierza oczywistości powypadały nam z pamięci jedna po drugiej, rozmyły się w fifty - fifty nasz seks robi się zazwyczaj z wiekiem najprzeróżniej pozasłaniany obudowany, powściągliwy, opakowany ani lepszy ani gorszy ani właściwszy gdybyśmy mieli kogo i jak poprosić wielu z nas zapytałoby o spontan ciężko oj ciężko nam nieopamiętale potrzebujemy zasłonek, a różowe firanki są zawsze w cenie zawsze były i zawsze będą ładne ubranie, auto, szampan, dezodorant niezbędne nam rekwizyty na nastrój spojrzenia na świat nie sposób reanimować Ot, napisałem kawałek prozo – poezji ani dla starych ani dla młodych nie udało mi się wyrazić siebie ale niekiedy próbowałem :)
  3. @Zoso cudny wiersz, ładnym słowem napisany:))
  4. @Henryk_Jakowiec nie umiem tego wierszem napisać, wybacz, ale szczególnie do mnie trafiło wyjątkowe i pomysłowe zestawienie anioła i naukowca:)) Czyli co: Hawking, Einstein, Skłodowska - Curie, Kopernik, Newton, Pascal i inni byli aniołami :) Z dużym podobaniem :)
  5. @opal nie wiem o kim, ale bardzo bardzo... każdy tekst, zwłaszcza ten krótszy wydaje mi się w pewnym sensie skrótem myślowym. Magia niektórych skrótów bywa jednak wręcz oszałamiająca;))
  6. @dach wiesz ja tu nie mam uwag. Jeśli pisałeś o swoim dniu pracy w Święto zmarłych. Spoko. Czy Twoja trasa z Mac'em burgerem i szybkimi posprzątanymi i upierdliwymi autami mogła zasługiwać na miano Święta zmarłych? To już trudniej mimo wszystko pojąć, ale też ok. Ogólnie całość ma swój czar i podoba mi się;))
  7. @dach poza tytułem z dużym podobaniem. Wiersz drogi ;)))
  8. @Gosława kurczę jednak Reni warto zapytać ;) Dzięki za podpowiedź ;)
  9. @Gosława jasne Reni będzie, ale czy na razie odpowiada Ci moje wyobrażenie o Avalon? Coś zmienić?
  10. @Gabrys kurczę Gabryś podyskutowałbym z Tobą. Nie obraź się, ale nie walczmy aż tak jednostronnie z ego. Tak bardzo dużo rzeczy by się nie wydarzyło, tyle filmów by nie powstało, książek nie zostało napisanych, wierszy wypowiedzianych i przechodząc na grunt bardziej religijny tyle świętości by się nie wydarzyło itd. itp., gdyby ktoś, najróżniejsze zresztą osoby, nie poczuły się wyjątkowo. Bez ego, które mówiąc może faktycznie człowieka prowadzić na manowce, a może właśnie na odwrót i uratuje, ale tu nie o tym, świat byłby strasznie nudny i przewidywalny.
  11. @Zlatan wiesz bardzo zgrabna miniaturka. Lekkie to i niewymuszone, czasem bardzo lubię takie pisanie:))
  12. @GrumpyElf dziękuję za przemiły komplement. Ja miewam bardzo dużo czasu i mało zajęć dlatego mój wewnętrzny dialog rzeczywiście bywa rozbudowany;))
  13. Decyzja. W rozanielonych podskokach i zaróżowionych pąsach twarzy wróciłem do swojego mieszkania. Zdjąłem buty, przebrałem się, przybrałem klapeczki i poszedłem się wykąpać i umyć zęby. Podśpiewywałem jakieś rzewne i tkliwe piosenki. Następnie płynąc miękko i lekko po powierzchni podłogi udałem się do kuchni oraz nastawiłem expres do kawy. Śniadanie bardzo mi smakowało, bo przecież co niemiara zrobiłem się głodny. Z filiżanką cudownej kawy z kapsułek usiadłem za biurkiem umiejscowionym w pokoju numer trzy. Komputer drzemał w pozornym napięciu przez całą noc, a zatem kliknąłem myszką i odżył internetowymi atrakcjami. W pełnym rozkojarzeniu przeczytałem kilka wiadomości, ale myślami to ja byłem przy wczorajszym dotyku Simone i przy przepięknym zapachu jej perfum. Rozpuszczałem się w marzeniach. Wspominałem i wspominałem jeszcze gorące chwile, po czym sięgnąłem do teczki od Simone. Znalazłem w niej zaproszenie formatu A4 wydrukowane na pojedynczej kartce kredowego papieru. Tekst brzmiał następująco: Serdecznie zapraszamy!!! Kraina Avalon wstęp dobrowolny powrót niewykluczony start: port Świnoujście kuter rybacki: kraina nadziei 13 lipca 2021 r. godz. 17.00 Naprawdę zachęcające zaproszenie nieznany mi grafik opatrzył jakimś fantastycznym impresjonistycznym rysunkiem nieba, słońca, kawałka krajobrazu w postaci plaży i niedużych rozmiarów kutra rybackiego. Ależ ja byłem wdzięczny Simone za taki prezent. Ależ ja się cieszyłem. Data startu, cokolwiek by to nie oznaczało, wypadała mniej więcej za miesiąc i postanowiłem przygotować się do decyzji jechać czy nie jechać, zresztą jako żywo pamiętając słowa Simone żebym się nad tym zastanowił. Poszukiwania rozpocząłem od piosenki Roxy Music pt. „Avalon”, po czym przeczytałem wszystkie możliwe informacje internetowe na ten temat jakie udało mi się odnaleźć w przepastnym internecie. Znalazłem nawet książkę o wywodzącej się z celtyckiej mitologii krainie Avalon, po czym zaraz ją zamówiłem i czekałem na kuriera, który miał mi ją przywieźć. Rzecz jasna planowałem przestudiować tę książkę od deski do deski. Nie mogłem się doczekać. Wahałem się. Cały czas nachodziły mnie wspomnienia o Simone, która zresztą nie wiedzieć czemu kilka razy mi się przyśniła. Kiedy tylko udało mi się na chwilę zapomnieć o krainie Avalon i Simone brałem się do pracy nad swoimi projektami, która jednak szła mi jak po grudzie, bo ani skupić się nie mogłem, ani nie widziałem już z taką ostrością sensu podobnych działań. Zapomniałem o środkach na utrzymanie. W pobliskim kantorze kupiłem dolary. Dużo dolarów. Wydaje mi się, że już wtedy podjąłem decyzję o wyjeździe tylko się jeszcze przed nią niekiedy wzbraniałem, obawiając się podjęcia nieprzemyślanej, czy pochopnej decyzji. Z podwójną mocą poczułem samotność mojego czteropokojowego mieszkania na siódmym piętrze wieżowca z wielkiej płyty, a w barze nie udało mi się już spotkać nikogo godnego uwagi oraz rzecz jasna nie było tam Simone. Pewnego popołudnia postanowiłem ją odwiedzić w mieszkaniu, ale – jak łatwo się domyślić – nikogo tam już nie zastałem. Mieszkanie Simone było zamknięte na cztery spusty. Upalna rzeczywistość przytłoczyła mnie jakimś niezmiernym i bezgranicznym smutkiem, który jest bardzo trudno wyrazić słowami i opisać. Filmy i seriale z Netflixa przestały mnie interesować, telewizja znów nie miała mi nic do zaoferowania, radio buczało te nudnawe i bez wyrazu piosenki, a wiadomości z tak zwanego wielkiego świata przestały być dla mnie w ogóle istotne. Powoli do mnie docierało, że po pierwsze wybieram Avalon, a po drugie, bardzo chciałbym jeszcze kiedyś spotkać Simone, bo najzwyczajniej w świecie zakochałem się w tej dziewczynie. Simone udało się dotrzeć wprost do mojego serca, duszy i ciała, co najróżniejszym kobietom wcześniej nigdy się nie udawało, a przecież miałem swoje lata i wiem co mówię, bo i mnie tutaj spotykały najróżniejsze miłosne sytuacje i atrakcje. Simone i Avalon gościli w moich myślach o poranku, popołudniu i wieczorem, a nawet – jak wspomniałem – w snach. Mitologia celtycka jeszcze bardziej mi dała do zrozumienia fakt, że chciałbym kiedyś dotrzeć do tej krainy, nawet jeżeli – bo i to siłą rzeczy brałem pod uwagę – Simone żartowała, a jej zaproszenie było jedynie jakimś kiepskim dowcipem z pogranicza dobrego smaku. Coś mi jednak mówiło, że wcale tak nie jest. Dużym wysiłkiem woli pozamykałem wszystkie te projekty, które mogłem przez miesiąc pokończyć, posprzątałem w mieszkaniu, kupiłem bilet w jedną stronę na pociąg do Świnoujścia i powoli odliczałem dni do trzynastego lipca. Czas faktycznie dłużył mi się niemiłosiernie, a ja zupełnie nie mogłem się skupić, błąkając się jak w jakiejś malignie przez całe dni i całe tygodnie. W tym czasie moje zegarki bez przerwy mnie okłamywały zupełnie nie oddając biegu rzeczywistego czasu, który bardzo mi się dłużył. Momenty mojego faktycznego skupienia można byłoby w tym czasie policzyć na palcach jednej ręki. Przejrzałem własną garderobę, ponieważ pomyślałem sobie, że fajnie by było gdybym w Avalon był jakoś przyzwoicie ubrany. Na szczęście znalazłem jeszcze jakieś swoje porządne ubrania, a w każdym razie takie, których nie musiałbym się wstydzić. Czasami pomyślałem świetnie, świetnie jadę do Avalon, ale czy spotkam tam Simone? Zresztą najróżniejsze rozsądkowo – marząco - rozkminiające myśli krążyły po mojej głowie i ulegały stopniowej intensyfikacji gdy data wyjazdu zbliżała się. Odwiedziłem w tym czasie całą moją rodzinę oraz mniej więcej całe grono znajomych i przyjaciół, bowiem w pewien sposób chciałem się z nimi pożegnać, ale rzecz jasna nie wspominałem im, ani o Simone, ani o krainie Avalon, bo jak znam życie najprawdopodobniej by mnie wyśmiali. Ot tak niby dwuznacznie, niby mimochodem, niby niewinnie rzuciłem im kilka niejednoznacznych słów na pożegnanie, zresztą wcale nie będąc przekonanym, że muszę się z nimi żegnać, bo jak wspomniałem nie mogłem wykluczyć głupiego żartu Simone, a na zaproszeniu widniała przecież informacja, że powrót jest niewykluczony. Jeżeli w ogóle sprawę tego zaproszenia traktowałem poważnie, to działo się tak tylko dlatego, że z nie do końca wiadomych mi przyczyn niemalże bezgranicznie zaufałem Simone. Myślę, że jakby nie spojrzeć Simone była wyjątkową kobietą, skoro potrafiła w tak sugestywny i skuteczny sposób niejako zawładnąć uczuciami dorosłego mężczyzny, któremu zawsze się wydawało, że jest racjonalny i rozsądny i który wiódł przecież w ten czy inny sposób raczej samotnicze życie. Cóż, chyba rzeczywiście niektóre kobiety tak mają, że potrafią nas mężczyzn okręcić wokół małego paluszka i nie ma w tym żadnej ironii, przesady, grubiaństwa, czy nieprawdy. Z dziecinną wprost łatwością Simone zmieniła oblicze mojego miesiąca i jak się później okazało wysłała mnie w niesamowitą podróż po prawdziwych aczkolwiek nieprawdopodobnych przestworzach. Podsumowując – Simone wytrąciła mnie z równowagi, a świat nabrał niespotykanych dotąd w moim życiu kolorów. Tekst być może nieostateczny, bo mam dwa różne pomysły na to opowiadanie, a każdy mnie interesuje, choć się wykluczają i oba są trudne://
  14. @Gosława oczywiście, że może zwłaszcza gdy się tutaj wierzy w Avalon <3 Czego i Tobie oraz innym poetkom, poetom oraz piszącym tutaj prozę serdecznie życzę ;)
  15. @Gosława tak, na mnie też trochę działa, tylko szkoda, że zmyślony ;))
  16. @Gosława Reni Ciebie zawsze miło u mnie widzieć. Że słodkie? Oj tak z lekkim francuskim akcentem z pewnością - takie moje międzypaństwowe związki ;))
  17. @Lidia Maria Concertina ależ mi się to podoba... wybitna proza... aż przyjemnie przeczytać... miewam różne spostrzeżenia, lepsze, gorsze, różne i gdy czytam Twoje mistrzostwa czuję się jak uczniak w piątej klasie podstawówki... brawa nadzwyczajne!!!
  18. @Sylwester_Lasota proszę bardzo, do twarzy Ci w takiej odsłonie :))
  19. @jakub.m podpowiedzią pewną jest tutaj Avalon:) To ważne, mitologiczne pojęcie:)
  20. @jakub.m ja się dopiero rozkręcam w tym opowiadaniu. Mam zamysł, trudne to będzie, nie powiem:) Fajnie że wpadłeś :)) A czego się spodziewałeś?
  21. II. Bilet od Simone. Nie, nie byłem już spokojny. Niespokojnie i w erotyzującym miłosnym napięciu kończyłem jedzenie obiadu mimowolnie na nią zerkając, co ona z wręcz jakąś lubością pięknie odwzajemniała. Obawiałem się, bo zaraz skończy mi się obiad i przecież powinienem do niej podejść oraz zagadać, a w każdym razie chyba by tak wypadało uczynić w tej niecodziennej, lekko kłopotliwej i intrygującej sytuacji. I w końcu nadszedł ten moment, że i ja i ona skończyliśmy konsumować pożywienie i oboje w szklankach mieliśmy jeszcze trochę napojów – ja piwa, ona herbaty. Wtedy właśnie stała się rzecz niespodziewana, której przez jakiś czas zupełnie nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć, a przecież zawsze wydawało mi się, że ja z tych uczuciowych, choć jednak racjonalnych i rozsądnych właśnie. Ona wzięła do ręki szklankę herbaty podeszła do mnie, po czym odstawiła szklankę na mój stolik, a nawet stanęła nade mną i odezwała się – cześć jestem Simone, masz chwilę, jak Ci na imię, jak się czujesz? Zaciekawiła mnie tymi słowami, bo poza ich swoistą odwagą, słowa wypowiadała w miarę dobrą polszczyzną, ale jednak z akcentem francuskim, co zdążyłem od razu zauważyć. I od razu sobie pomyślałem, że tej jej niedopracowanej polszczyzny mógłbym słuchać całymi godzinami i przez całe lata, ale odpowiedziałem, bo przecież musiałem odpowiedzieć, że „Daniel, że oczywiście mam chwilę czasu, że czuję się całkiem nieźle”. Wstałem. Simone w tym momencie się uśmiechnęła tym jej zupełnie rozbrajającym uśmiechem i ucałowała mnie w dwa policzki, zresztą francuskim zwyczajem. Nie, to nie był wcale koniec, bo zaraz tymi bezczelnie odważnymi i figlarnymi oczami mnie zapytała – cytuję, żeby nie skłamać – „czy pójdziesz ze mną do łóżka?”. No po prostu wtedy oniemiałem do tego stopnia, że aż usiadłem z wrażenia. Tak otwartej propozycji po tak krótkim czasie nawet nie wiem, czy w ogóle przecież tę sytuację można nazwać znajomością nigdy bym się po Simone nie spodziewał, ani zresztą po żadnej innej kobiecie, a przecież kilka dziewczyn spotkałem w życiu. Zupełnie nie wiedziałem co mam myśleć, choć muszę przyznać, że Simone od razu bardzo, ale to bardzo mi się spodobała. Nie potrafiłem jej niczego odmówić, a przecież takie okazje nie chodzą piechotą. Po chwili odpowiedziałem, że: „tak, że oczywiście że tak”. Simone uśmiechnęła się i tą lekko łamaną polszczyzną powiedziała – „świetnie, no to chodź”. Poszedłem jak jakiś niewinny i niedoświadczony w tych sprawach nastolatek, który myśli, że oto złapał za rogi szansę na jakieś wspaniałe życie pełne miłości, pożądania i całkowicie pozbawione stresujących okoliczności, czy trudów usilnych starań o kobietę. A przecież miałem swoje lata. W lokalu pozostawiliśmy po sobie dwie szklanki i tylko nie pamiętam, czy do połowy puste, czy do połowy pełne, czego prawdopodobnie nigdy się nie dowiem, ale tu nie o tym. W ten sposób poszliśmy do łóżka, ale zanim to nastąpiło musieliśmy przejść wśród okolicznych bloków jakieś dwa, może trzy kilometry nieśmiało i w leciutkim podenerwowaniu ważną chwilą skupieniu, choć nie obyło się bez jakiś, pojedynczych zresztą słów, w stylu ładnie wyglądasz, o jakie piękne słonko, czy wspaniałe zielonością drzewko i takie tam. Napotkane na naszej drodze stado gołębi dziobało hojnie porozrzucaną karmę, a gdy tylko przeszliśmy obok całą chmarą zerwało się w powietrze i poszybowało w cudne i niebieskie przestworza. Cóż, może właśnie wtedy poczuliśmy wolność? Wolność wyboru? Wolność zachowania? Swobodę jakąś? Zapomnieliśmy się i nie dostrzegaliśmy przechodniów. Minęliśmy dostojnym krokiem przyszłych kochanków parę wydawałoby się nieznacznych przecznic. Świat naszego osiedla zadumał się naszą odwagą nic o nas nie wiedząc i nie domyślając się niczego. Kilka zafrasowanych popytem i podażą sklepów wyczekiwało z utęsknieniem popołudniowego gwaru. Kiosk z gazetami dawał po oczach tytułami, których sam bym nie wymyślił, choćbym napisał kilka tysięcy wierszy. Chmury dziś sobie odeszły, ale nie sposób o nich zapomnieć, bo przecież i tak wrócą i zapewne już nazajutrz. Magia aut oczarowywała dobrobytem i łatwością jazdy kierowców. Osiedle nabrało niespotykanych dotąd kolorytów, błyszcząc się niekiedy najróżniejszymi odblaskami. Suche powietrze nabrało wilgoci słusznego porozumienia w jedynym słusznym celu jaki tylko można wymyślić. Aż w końcu blok, ten blok, rzecz jasna z wielkiej płyty. Drzwi wejściowe i jego czterocyfrowe hasło. Ciekawa klatka schodowa. Kafelki. Donice z kwiatami. Skrzynki na listy z reklamami i wezwaniami do zapłaty, bez listów i pocztówek rzecz już oczywista. Winda nie była nam do niczego potrzebna, ponieważ Simone mieszkała na parterze, pod jedynką. Dwie wycieraczki. Ledy. Osowiałe publiczne wnętrza, do których czasem trudno jest się nam przytulić, choć ciągle próbujemy i próbujemy tak czynić i zazwyczaj bez powodzenia. I słowa Simone, które do dziś kołaczą mi się po głowie „Chodź Daniel, chodź, zapraszam Cię, zapraszam”. Buty trzeba było odstawić w kąt, zresztą jak później odrzucić przeszkadzające skarpetki koloru jasny beż, ale nie uprzedzajmy wypadków. Ładnie było w tym poustawianym i zadbanym mieszkaniu. Duża Sofa polegiwała pod rozłożystym niebieskim pledem z kilkoma niedbałymi poduszkami, a pod ścianą miała się całkiem dobrze przedniej klasy markowa wieża hi – fi. Simone włączyła bodajże jakąś składankę z nastrojowymi przebojami, zagrała „Lady in red” Chrisa de Burgha i „Avalon” Bryana Ferrego oraz następne wolne piosenki, a mi nie pozostało nic innego jak poprosić ją do tańca. Simone przyjęła zaproszenie z dużą dozą akceptacji, o którą ciągle się tutaj rozchodzi, goszczącą na jej blond twarzy. Zatańczyliśmy i trwało to ładnych parę godzin, podczas których przytulaliśmy się do siebie ciasno i mocno, szepcąc sobie na ucho jakieś ładne, miłe i czułe słówka. Tak, pocałowaliśmy się, tak dotknęliśmy swoich dłoni i najróżniejszych części ciała w tańcu, bo przecież właśnie po to tutaj przyszliśmy. Nie ukrywam, że nasze spotkanie miało związek z zaspokajaniem poukrywanych przed większym światem pragnień, a w naszym zachowaniu dojrzałbyś nieprzebrane pokłady tęsknoty i chyba za miłością, która niekiedy potrafi tutaj jeszcze - jak nic innego - zagwarantować wolność. Ach co to były za swawolne tańce, miękkie i przyjemne, swobodne i wolne, z nutką pożądania i rozkoszy oraz przepełnione odwzajemnianymi uśmiechami. Tak, popłynęliśmy w tańcu w ubraniach oraz pożeglowaliśmy w tańcu bez ubrań. Starałem się i o mało co z tych starań nie wyzionąłem ducha, bo przecież jestem już niemłody i faktycznie bywam tutaj niekiedy niemądry. Ciała zagrały jedną z najładniejszych pieśni jaka kiedykolwiek powstała na tym dziwnym świecie pełnym najróżniejszych podejrzeń, złości, zazdrości i niebezpieczeństw. Nikt nie był w stanie nas podejrzeć, bo Simone zawczasu zasunęła ciężkawe i grube osobliwością materiału zielone kotary. Niczego nie żałowaliśmy ani sobie, ani wewnętrznie, a ta spontaniczna akcja, jak z początku myślałem, zakończyła się pełnym sukcesem, o ile w ogóle na sprawy łóżkowe można patrzeć w kategoriach sukcesu. Jeśli nie wchodzę zanadto w szczegóły tego wydarzenia dzieje się tak tylko dlatego, że jeszcze nie potrafię z sercem pisać o seksie, a wszystko ponoć przede mną. I tylko dlatego. Kto to wie, może i ja nauczę się kiedy pisać takie teksty? Nie miałbym nic przeciwko abym przepojony obopólną polsko – francuską przyjaźnią ciał napisał kiedyś jakiś ważny wiersz, ale przecież jeszcze nie nauczyłem się tego robić. Udało się, a ja nie mam czego się tutaj wstydzić, bowiem potrafiliśmy z Simone na jakiś czas właśnie zapomnieć o najróżniejszych wstydach, ograniczeniach i powściągliwościach, które plączą się po naszych obolałych ciężkawymi myślami głowach i ciałach, powstrzymując nas dogłębnie w życiu zgodnie z własnymi zasadami, chęciami, możliwościami i pragnieniami. Na każdym kroku najróżniejsi dziwni ludzie straszą nas negatywnymi skutkami odważnej miłości, mówiąc że to niebezpieczne, że niemoralne, że niewłaściwe, że dziecinne, że bezbożne, że nieprzemyślane że że i że, aż sami jesteśmy skłonni uwierzyć w te zdziwaczałe oraz pokraczne zdania i wypowiedzi, które bardzo często nie mają pokrycia w tak zwanej rzeczywistości, o ile w ogóle jakakolwiek rzeczywistość ma tutaj rzeczywiście miejsce, w co zresztą śmiem od czasu do czasu wątpić. Wiem jedno - „Matrix”. Po wyczerpujących duszę i ciało całych nieprzespanych fragmentach nocy zasnęliśmy przytulonym snem dwojga spełnionych kochanków i chyba było nam dobrze i przyjemnie i zgodnie. I fajnie. Prawdę mówiąc niczego innego nie byłbym w stanie dać Simone, ponieważ nic innego nie mam, ale to już temat na inną opowieść. Niczego nie żałowałem i nie żałuję do tej pory, choć minęły już lata od tamtego pamiętnego spotkania z Simone. Moją Simone aż po kres prozaicznego i czasem zupełnie niepoetyckiego świata. Wstaliśmy o mniej więcej tej samej porze następnego dnia. W oczach i zachowaniu Simone było widać radość, a łatwiej mi było dojrzeć takie emocje, bo przecież sam cieszyłem się niezmiernie i niepomiernie. Poranek – sama przyjemność – z dodatkiem zabielonej kawy przy kuchennym stoliku oraz z obopólnym papierosem na balkonie. Ubrać się trzeba było, ubrać się. I poudawać że się myje zęby, bo przecież nie wzięło się do baru żadnych przyrządów do porannej toalety. I trzeba było jeszcze raz podziękować i zapytać o odczucia i poprosić o więcej. Simone odparła „Daniel bardzo, bardzo Ci dziękuję. Spisałeś się na medal. Masz głuptasie prezent. Tylko proszę Cię żebyś się nad tym zastanowił” i wręczyła mi do ręki czerwoną teczkę formatu A4 oraz poprosiła żeby jej nie otwierać przed powrotem do domu. Cóż, raz jeszcze podziękowałem Simone, cóż założyłem buty i cóż poszedłem lżejszy o setki drobnych przemyśleń w te pędy z czerwoną teczką pod ręką do własnego domu własnej namiastki wolności, choć zdawałem sobie sprawę z faktu, że wolność w moim mieszkaniu jest wątpliwa, niepełna, dwuznaczna i iluzoryczna, co z podwójną mocą uświadomił mi nie kto inny jak przepiękna Simone. W głowie to ja miałem tylko skowronki, które zresztą raczyłem minąć na moim osiedlu, a przecież już wtedy miałem swoje lata. Skowronki zresztą odleciały w siną dal, a smak bezsprzecznej przygody pozostał do dzisiaj.
  22. @Natuskaa poloniści więcej czytają prozaicy więcej piszą. Nad najlepszymi tekstami czuwają redaktorzy tekstu ;)) Oczywiście też pozdrawiam i życzę miłego weekendu ;)
  23. @Natuskaa widzisz ja z tych co uważają, że pisanie dobrej prozy nie jest tylko polonistycznym, że tak to ujmę, zajęciem ;))
  24. @error_erros ok sylaby to mnie przekonuje, nigdy nie nauczyłem się ich liczyć;) Dyskusja nie do rozstrzygnięcia ;))
×
×
  • Dodaj nową pozycję...