Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszczym

Użytkownicy
  • Postów

    9 348
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    37

Treść opublikowana przez Leszczym

  1. @jakub.m ja się dopiero rozkręcam w tym opowiadaniu. Mam zamysł, trudne to będzie, nie powiem:) Fajnie że wpadłeś :)) A czego się spodziewałeś?
  2. II. Bilet od Simone. Nie, nie byłem już spokojny. Niespokojnie i w erotyzującym miłosnym napięciu kończyłem jedzenie obiadu mimowolnie na nią zerkając, co ona z wręcz jakąś lubością pięknie odwzajemniała. Obawiałem się, bo zaraz skończy mi się obiad i przecież powinienem do niej podejść oraz zagadać, a w każdym razie chyba by tak wypadało uczynić w tej niecodziennej, lekko kłopotliwej i intrygującej sytuacji. I w końcu nadszedł ten moment, że i ja i ona skończyliśmy konsumować pożywienie i oboje w szklankach mieliśmy jeszcze trochę napojów – ja piwa, ona herbaty. Wtedy właśnie stała się rzecz niespodziewana, której przez jakiś czas zupełnie nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć, a przecież zawsze wydawało mi się, że ja z tych uczuciowych, choć jednak racjonalnych i rozsądnych właśnie. Ona wzięła do ręki szklankę herbaty podeszła do mnie, po czym odstawiła szklankę na mój stolik, a nawet stanęła nade mną i odezwała się – cześć jestem Simone, masz chwilę, jak Ci na imię, jak się czujesz? Zaciekawiła mnie tymi słowami, bo poza ich swoistą odwagą, słowa wypowiadała w miarę dobrą polszczyzną, ale jednak z akcentem francuskim, co zdążyłem od razu zauważyć. I od razu sobie pomyślałem, że tej jej niedopracowanej polszczyzny mógłbym słuchać całymi godzinami i przez całe lata, ale odpowiedziałem, bo przecież musiałem odpowiedzieć, że „Daniel, że oczywiście mam chwilę czasu, że czuję się całkiem nieźle”. Wstałem. Simone w tym momencie się uśmiechnęła tym jej zupełnie rozbrajającym uśmiechem i ucałowała mnie w dwa policzki, zresztą francuskim zwyczajem. Nie, to nie był wcale koniec, bo zaraz tymi bezczelnie odważnymi i figlarnymi oczami mnie zapytała – cytuję, żeby nie skłamać – „czy pójdziesz ze mną do łóżka?”. No po prostu wtedy oniemiałem do tego stopnia, że aż usiadłem z wrażenia. Tak otwartej propozycji po tak krótkim czasie nawet nie wiem, czy w ogóle przecież tę sytuację można nazwać znajomością nigdy bym się po Simone nie spodziewał, ani zresztą po żadnej innej kobiecie, a przecież kilka dziewczyn spotkałem w życiu. Zupełnie nie wiedziałem co mam myśleć, choć muszę przyznać, że Simone od razu bardzo, ale to bardzo mi się spodobała. Nie potrafiłem jej niczego odmówić, a przecież takie okazje nie chodzą piechotą. Po chwili odpowiedziałem, że: „tak, że oczywiście że tak”. Simone uśmiechnęła się i tą lekko łamaną polszczyzną powiedziała – „świetnie, no to chodź”. Poszedłem jak jakiś niewinny i niedoświadczony w tych sprawach nastolatek, który myśli, że oto złapał za rogi szansę na jakieś wspaniałe życie pełne miłości, pożądania i całkowicie pozbawione stresujących okoliczności, czy trudów usilnych starań o kobietę. A przecież miałem swoje lata. W lokalu pozostawiliśmy po sobie dwie szklanki i tylko nie pamiętam, czy do połowy puste, czy do połowy pełne, czego prawdopodobnie nigdy się nie dowiem, ale tu nie o tym. W ten sposób poszliśmy do łóżka, ale zanim to nastąpiło musieliśmy przejść wśród okolicznych bloków jakieś dwa, może trzy kilometry nieśmiało i w leciutkim podenerwowaniu ważną chwilą skupieniu, choć nie obyło się bez jakiś, pojedynczych zresztą słów, w stylu ładnie wyglądasz, o jakie piękne słonko, czy wspaniałe zielonością drzewko i takie tam. Napotkane na naszej drodze stado gołębi dziobało hojnie porozrzucaną karmę, a gdy tylko przeszliśmy obok całą chmarą zerwało się w powietrze i poszybowało w cudne i niebieskie przestworza. Cóż, może właśnie wtedy poczuliśmy wolność? Wolność wyboru? Wolność zachowania? Swobodę jakąś? Zapomnieliśmy się i nie dostrzegaliśmy przechodniów. Minęliśmy dostojnym krokiem przyszłych kochanków parę wydawałoby się nieznacznych przecznic. Świat naszego osiedla zadumał się naszą odwagą nic o nas nie wiedząc i nie domyślając się niczego. Kilka zafrasowanych popytem i podażą sklepów wyczekiwało z utęsknieniem popołudniowego gwaru. Kiosk z gazetami dawał po oczach tytułami, których sam bym nie wymyślił, choćbym napisał kilka tysięcy wierszy. Chmury dziś sobie odeszły, ale nie sposób o nich zapomnieć, bo przecież i tak wrócą i zapewne już nazajutrz. Magia aut oczarowywała dobrobytem i łatwością jazdy kierowców. Osiedle nabrało niespotykanych dotąd kolorytów, błyszcząc się niekiedy najróżniejszymi odblaskami. Suche powietrze nabrało wilgoci słusznego porozumienia w jedynym słusznym celu jaki tylko można wymyślić. Aż w końcu blok, ten blok, rzecz jasna z wielkiej płyty. Drzwi wejściowe i jego czterocyfrowe hasło. Ciekawa klatka schodowa. Kafelki. Donice z kwiatami. Skrzynki na listy z reklamami i wezwaniami do zapłaty, bez listów i pocztówek rzecz już oczywista. Winda nie była nam do niczego potrzebna, ponieważ Simone mieszkała na parterze, pod jedynką. Dwie wycieraczki. Ledy. Osowiałe publiczne wnętrza, do których czasem trudno jest się nam przytulić, choć ciągle próbujemy i próbujemy tak czynić i zazwyczaj bez powodzenia. I słowa Simone, które do dziś kołaczą mi się po głowie „Chodź Daniel, chodź, zapraszam Cię, zapraszam”. Buty trzeba było odstawić w kąt, zresztą jak później odrzucić przeszkadzające skarpetki koloru jasny beż, ale nie uprzedzajmy wypadków. Ładnie było w tym poustawianym i zadbanym mieszkaniu. Duża Sofa polegiwała pod rozłożystym niebieskim pledem z kilkoma niedbałymi poduszkami, a pod ścianą miała się całkiem dobrze przedniej klasy markowa wieża hi – fi. Simone włączyła bodajże jakąś składankę z nastrojowymi przebojami, zagrała „Lady in red” Chrisa de Burgha i „Avalon” Bryana Ferrego oraz następne wolne piosenki, a mi nie pozostało nic innego jak poprosić ją do tańca. Simone przyjęła zaproszenie z dużą dozą akceptacji, o którą ciągle się tutaj rozchodzi, goszczącą na jej blond twarzy. Zatańczyliśmy i trwało to ładnych parę godzin, podczas których przytulaliśmy się do siebie ciasno i mocno, szepcąc sobie na ucho jakieś ładne, miłe i czułe słówka. Tak, pocałowaliśmy się, tak dotknęliśmy swoich dłoni i najróżniejszych części ciała w tańcu, bo przecież właśnie po to tutaj przyszliśmy. Nie ukrywam, że nasze spotkanie miało związek z zaspokajaniem poukrywanych przed większym światem pragnień, a w naszym zachowaniu dojrzałbyś nieprzebrane pokłady tęsknoty i chyba za miłością, która niekiedy potrafi tutaj jeszcze - jak nic innego - zagwarantować wolność. Ach co to były za swawolne tańce, miękkie i przyjemne, swobodne i wolne, z nutką pożądania i rozkoszy oraz przepełnione odwzajemnianymi uśmiechami. Tak, popłynęliśmy w tańcu w ubraniach oraz pożeglowaliśmy w tańcu bez ubrań. Starałem się i o mało co z tych starań nie wyzionąłem ducha, bo przecież jestem już niemłody i faktycznie bywam tutaj niekiedy niemądry. Ciała zagrały jedną z najładniejszych pieśni jaka kiedykolwiek powstała na tym dziwnym świecie pełnym najróżniejszych podejrzeń, złości, zazdrości i niebezpieczeństw. Nikt nie był w stanie nas podejrzeć, bo Simone zawczasu zasunęła ciężkawe i grube osobliwością materiału zielone kotary. Niczego nie żałowaliśmy ani sobie, ani wewnętrznie, a ta spontaniczna akcja, jak z początku myślałem, zakończyła się pełnym sukcesem, o ile w ogóle na sprawy łóżkowe można patrzeć w kategoriach sukcesu. Jeśli nie wchodzę zanadto w szczegóły tego wydarzenia dzieje się tak tylko dlatego, że jeszcze nie potrafię z sercem pisać o seksie, a wszystko ponoć przede mną. I tylko dlatego. Kto to wie, może i ja nauczę się kiedy pisać takie teksty? Nie miałbym nic przeciwko abym przepojony obopólną polsko – francuską przyjaźnią ciał napisał kiedyś jakiś ważny wiersz, ale przecież jeszcze nie nauczyłem się tego robić. Udało się, a ja nie mam czego się tutaj wstydzić, bowiem potrafiliśmy z Simone na jakiś czas właśnie zapomnieć o najróżniejszych wstydach, ograniczeniach i powściągliwościach, które plączą się po naszych obolałych ciężkawymi myślami głowach i ciałach, powstrzymując nas dogłębnie w życiu zgodnie z własnymi zasadami, chęciami, możliwościami i pragnieniami. Na każdym kroku najróżniejsi dziwni ludzie straszą nas negatywnymi skutkami odważnej miłości, mówiąc że to niebezpieczne, że niemoralne, że niewłaściwe, że dziecinne, że bezbożne, że nieprzemyślane że że i że, aż sami jesteśmy skłonni uwierzyć w te zdziwaczałe oraz pokraczne zdania i wypowiedzi, które bardzo często nie mają pokrycia w tak zwanej rzeczywistości, o ile w ogóle jakakolwiek rzeczywistość ma tutaj rzeczywiście miejsce, w co zresztą śmiem od czasu do czasu wątpić. Wiem jedno - „Matrix”. Po wyczerpujących duszę i ciało całych nieprzespanych fragmentach nocy zasnęliśmy przytulonym snem dwojga spełnionych kochanków i chyba było nam dobrze i przyjemnie i zgodnie. I fajnie. Prawdę mówiąc niczego innego nie byłbym w stanie dać Simone, ponieważ nic innego nie mam, ale to już temat na inną opowieść. Niczego nie żałowałem i nie żałuję do tej pory, choć minęły już lata od tamtego pamiętnego spotkania z Simone. Moją Simone aż po kres prozaicznego i czasem zupełnie niepoetyckiego świata. Wstaliśmy o mniej więcej tej samej porze następnego dnia. W oczach i zachowaniu Simone było widać radość, a łatwiej mi było dojrzeć takie emocje, bo przecież sam cieszyłem się niezmiernie i niepomiernie. Poranek – sama przyjemność – z dodatkiem zabielonej kawy przy kuchennym stoliku oraz z obopólnym papierosem na balkonie. Ubrać się trzeba było, ubrać się. I poudawać że się myje zęby, bo przecież nie wzięło się do baru żadnych przyrządów do porannej toalety. I trzeba było jeszcze raz podziękować i zapytać o odczucia i poprosić o więcej. Simone odparła „Daniel bardzo, bardzo Ci dziękuję. Spisałeś się na medal. Masz głuptasie prezent. Tylko proszę Cię żebyś się nad tym zastanowił” i wręczyła mi do ręki czerwoną teczkę formatu A4 oraz poprosiła żeby jej nie otwierać przed powrotem do domu. Cóż, raz jeszcze podziękowałem Simone, cóż założyłem buty i cóż poszedłem lżejszy o setki drobnych przemyśleń w te pędy z czerwoną teczką pod ręką do własnego domu własnej namiastki wolności, choć zdawałem sobie sprawę z faktu, że wolność w moim mieszkaniu jest wątpliwa, niepełna, dwuznaczna i iluzoryczna, co z podwójną mocą uświadomił mi nie kto inny jak przepiękna Simone. W głowie to ja miałem tylko skowronki, które zresztą raczyłem minąć na moim osiedlu, a przecież już wtedy miałem swoje lata. Skowronki zresztą odleciały w siną dal, a smak bezsprzecznej przygody pozostał do dzisiaj.
  3. @Natuskaa poloniści więcej czytają prozaicy więcej piszą. Nad najlepszymi tekstami czuwają redaktorzy tekstu ;)) Oczywiście też pozdrawiam i życzę miłego weekendu ;)
  4. @Natuskaa widzisz ja z tych co uważają, że pisanie dobrej prozy nie jest tylko polonistycznym, że tak to ujmę, zajęciem ;))
  5. @error_erros ok sylaby to mnie przekonuje, nigdy nie nauczyłem się ich liczyć;) Dyskusja nie do rozstrzygnięcia ;))
  6. @error_erros hej jeszcze raz. Dobry wiersz. Rzadko mam uwagi, ale może by tak zamiast w struny - między struny gitary włożyć muzykę;))
  7. @Zlatan hej, mnie się tytuł Twojego tekstu bardzo podoba:))
  8. Leszczym

    Limeryk chemiczny

    @error_erros wiesz co podoba mi się. Jakieś takie bardzo turpistyczne, ale limeryki rządzą się swoimi prawami. Zresztą na szczęście na nurzanie w kwasie można spojrzeć bardziej metaforycznie. I jak tak sobie patrzę i doceniam Twój limeryk, bo dobry jest :))
  9. Leszczym

    O WINIE

    @WarszawiAnka uśmiechnąłem się, dziękuję:)) A jest jeszcze coś takiego jak równowaga między tymi wartościami?
  10. @Michał1975 fajnie, że zajrzałeś, bo maila nie muszę słać. Jeszcze jedno pytanie się niekiedy nasuwa - jak chodzić w niewygodnych butach? ;)
  11. Paru znajomych, ba pięciu się znalazło pytania i odpowiedzi i opowieści nikt nie zapytał jak żyć o jak dobrze, nie wiedziałbym doprawdy co mam odpowiedzieć i które opowiedzieć kanapa i wywiad z Pytającą Jej trzeba byłoby zapytać właśnie Jej Ona zebrałaby pytania do koszyka łagodną dziennikarską przemową Autorowi poukładałaby w głowie co napisałem co napisałem wszystko co umiałem a jeśli nie napisałem nie napisałem znaczy, że nie umiałem życie prostym scenariuszem trudnych form niekiedy metaforycznych czasem betonowych wtłaczamy rzeczywistość w literacką formułę nawet tutaj nam skrzeczy, nawet tutaj trzeszczą okoliczności nieładnym trzaskiem oczy i uszy coraz bardziej więdną oj więdną wcale Nam nie chodzi o pokraczne przekleństwa hulają naruszenia najróżniejszych dóbr osobistych nie mogą przestać, są wielostronne i wielopólne naszych obrazić słowem nie można ich obrazić naprawdę trzeba ileż byśmy dali i wytłumaczyli aby książka oraz wywiad zmieniły real real jak real zawsze jest podobny tysiąca znaczeń i przesłań nie potrafimy rzecz jasna poukładać w satysfakcjonującą całą całość systemy się rozłażą, ach rozłażą co jest prawdą bez przesady boimy się, bo wszyscy nigdy nie są zadowoleni ostatnio ciągle nam się nie udaje, nie udaje nie udaje się jakby coraz bardziej w wywiadzie setka tematów na inną opowieść nie martwmy się, bo nikt nie potrafi przecież wielu się stara i stara aczkolwiek podwórka bywają posprzątane za co należy się głównie szacunek szanujmy szanujmy maleńkie podwóreczka na to jeszcze nas stać, bo stać nas ostoje rozleglejszych zagadnień fajnie że jeszcze nikt nam nie wpadł na pomysł przesuwania państwowych opłotków się poczeka się zobaczy książka bywa niekiedy wysprzątanym miejscem odpoczynku, refleksji i zadumy słowa pasują, składne opowiadania zaułek prozy czy poezji warto docenić wywiad złożył się w sensowną całość w co chciałbym wierzyć a prawda brzmi Autorze: można było lepiej, można było lepiej Autorze: jeszcze nie jest najgorzej, nie najgorzej stary już jestem i marzeń coraz mniej większego porządku w rzeczywistości chciało by się oj chciało chciało zapomnieliśmy o wspólnym wysiłku społeczność czyści gdzie popadnie i chwała jej chwała, chwalmy starania góry bywają za ciężkie żeby je przenosić bywają za wysokie by oflagować proporcem zbyt bogate w różnorodność by odwzorować dziesiątki nachodzących wrażeń Autorze zapomnij o słowach trza do fabryki względnie do wytwórni najlepiej niespełnionych marzeń Tylko chciałoby się zadać pytanie: Gdzie ta szeroka i władna solidarność? Gdzie ona jest ach gdzie?
  12. Leszczym

    O WINIE

    @WarszawiAnka ależ proszę, to są sensowne limeryki;))
  13. @Lidia Maria Concertina mam trochę inną teorię co do leżakowania, ale jak zawsze świetny tekst ;))
  14. @Natuskaa proza utalentowana;) Tak to widzę ;)
  15. Chłopiec zawołał: kurwa Marcin, znowu nie trafiłem w bramkę. Starszawy Pan jako żywo zareagował: ty skurwysynu, ty pojebie, ty kurewski potomku diabła – czego Cię uczyłem, masz nie przeklinać! Chłopiec odpowiedział: aha. Chłopiec pomyślał: ty stary pierniku, odpierdol się. Starszawy Pan pomyślał: ach, ta niewychowana młodzież, do niej nic nie dociera...
  16. @Blackaliya oj gdyby ktoś z nas rzeczywiście potrafił narysować wiernie... Cóż wielu próbuje i chyba nikt nie potrafi://
  17. @Waldemar_Talar_Talar w moim przekonaniu wszystko można. Można jak najbardziej!
  18. @Czarek Płatak mocny tekst aż boli. Niby dzień dobry, ale nie za dobry... Też coś w rodzaju pobudki:// Odważnie też..
  19. @Czarek Płatak dzięki Czarek za ładny, podbudowujący komentarz. Chyba nigdy nie jest łatwo mieścić się i chyba w trudniejszych czasach i z wiekiem coraz bardziej się tę okoliczność dostrzega, a i może to nawet motywować do przeróżnych działań. Z tego tekstu zaczynam się cieszyć, choć musiałem go znacznie wyłagodzić;))
  20. @GrumpyElf ja raczej nie mam wątpliwości, że smutne może być przepiękne. Jeśli chodzi o nasze podwórko wystarczy spojrzeć na książkę "Oskar i pani Róża" Erica Emmanuela Szmitta.
  21. @iwonaroma coś mały ruch tutaj, a przecież ładny tekst, pozdrawiam:))
  22. @Gosława ooo, miło, to już coś;))
  23. I. Wstęp. Był taki jeden dzień, że moja praca nie przynosiła żadnych spodziewanych efektów prostą drogą zmierzając w kierunku bezproduktywności i zbyteczności, a w czteropokojowym mieszkaniu na siódmym piętrze zadbanego wieżowca z wielkiej płyty zupełnie nie było co robić. W radiu nie grała żadna ciekawa audycja na żadnym ze znanych mi kanałów, telewizja i jej kilkadziesiąt programów chwilowo nie miała mi nic do zaproponowania, przeczytałem od rana wszystkie zwyczajowo używane przeze mnie informacje internetowe, co spowodowało, że popadłem w lekki marazm, ba nawet bezczynność. W takich momentach samotność potrafi doskwierać, oj potrafi, a umysł i ciało z całą mocą chcą się wyrwać z tego stanu i znaleźć jakąś rozrywkę, zwłaszcza wtedy gdy człowiek zdaje sobie sprawę z faktu, że jeszcze jego młodość nie odeszła bezpowrotnie. Zwłaszcza wtedy gdy człowiek widzi jeszcze przed sobą jakieś szanse, nawet jeżeli de facto tych szans jest tak naprawdę coraz mniej albo są one całkiem iluzoryczne. Człowiek wtedy pomyśli, jeszcze jestem młody, jeszcze życie przede mną, jeszcze mogę, jeszcze świat może się odmienić, jeszcze można spotkać na drodze szansę niejedną i tak kołaczą się człowiekowi te jeszcze i szanse po zbolałej i zapracowanej głowie, która najchętniej w tu i teraz znalazła by sobie jakieś komfortowe i bezpieczne miejsce, co ostatnio jest wręcz niemożliwe. Człowiek idzie wtedy do pokoju numer dwa i z szafy numer trzy wyciąga najlepsze łachy na jakie go jeszcze stać i założy je na kark, po czym idzie do łazienki niespiesznym krokiem zadbać o higienę osobistą, a w każdym razie przynajmniej o zarost twarzy i zachęcające - jego zdaniem, a przecież może się mylić - uczesanie. Człowiek, a przynajmniej ten już niemodny, w takiej chwili wyciągnie portfel i przeliczy setki się w nim znajdujące, co mu wcale przecież ujmy nie przynosi, bo przecież je uczciwie zarobił ciężką pracą nad najróżniejszymi projektami, po czym popsika się najlepszą perfumą na jaką go aktualnie stać, a przecież stać go naprawdę na dużo, zamknie drzwi wejściowe koniecznie na dwa, a nawet trzy zamki, nie licząc drzwi domofonowych, postoi w windzie z sąsiadem mówiąc mu niezmiennie dzień dobry i do widzenia oraz pójdzie na miasto najprawdopodobniej coś zjeść, bo przecież zrobił się głodny i burczy mu w brzuchu od dwóch godzin. Knajpę odwiedzi ulubioną, rzuci kilka obojętnych obyczajowo zdań do kelnerki, wrzucając jej do świnki dwa, trzy lub nawet dziesięć złotych w podzięce za miłą obsługę i usiądzie w kącie lokalu, licząc na smaczny posiłek z obowiązkowym piwem, popielniczką i papierosem oraz zbytnio nie licząc na coś więcej. Człowiek pomyśli sobie wtedy o czymś nieistotnym, a najchętniej o niebieskich migdałach, bo przecież myślenie o takich migdałach jest bardzo modne i na czasie. Weźmie sztućce do ręki prawidłowo, jak przecież uczyli go niegdyś rodzice i zatopi je najczęściej w ziemniaczkach, kotlecie schabowym i buraczkach, bo przecież człowiek najbardziej lubi takie właśnie potrawy. Dosoli obiad, przyprawi, popatrzy gdzieś nie wiadomo gdzie i zamyśli się znów, doceniając zresztą niewątpliwy i bezdyskusyjny smak posiłku. Wcale nie zatęskni jakoś specjalnie za towarzystwem, ponieważ do nietęsknienia za ludźmi zdążył się już przyzwyczaić, a przecież takie jest życie, że znajdują się tutaj osoby tęskniące tylko i wyłącznie za świętym spokojem i niczym więcej. Człowiek nie wsłucha się w opowieści dobiegające zza sąsiednich stolików, bo przecież aktualnie poza nim w lokalu nikogo nie ma, bo pora niewłaściwa, bo zwykły dzień tygodnia, bo nieuczęszczany lokal, bo koronawirus daje się jeszcze we znaki restauratorom i tak dalej i tak dalej. Człowiek pomyśli, że inflacja, a co za tym idzie wszystko podrożało, ale przecież zostaje mu jeszcze te kilka lub kilkanaście luźnych stów, a trudności przy odpowiedniej sile i twardości i determinacji da się przecież jakoś przetrzymać, choć zapewne tylko do czasu, o czym rzesze dziwnych ludzi naokoło bez przerwy i bez wytchnienia raczą zapominać. Tego dnia, tego roku i o tej i o tej godzinie tak właśnie miałem i tak właśnie zasiadłem w barze, który odwiedzam kilka razy w miesiącu, ostatnio zresztą częściej, bo przecież przycichł koronawirus oraz mi, a także nie tylko mnie zwyczajnie więcej wolno z czego się cieszę, co doceniam, a nawet kontempluję, co czynię na swój oryginalny sposób, bo przecież mam prawo do życia na własny sposób i według własnego widzimisię. Są zresztą tutaj tacy, którzy w najróżniejszy i wymyślny sposób próbują mi tego zabronić, ale przyznam się bez bicia, że w gruncie rzeczy ich olewam, bo zwyczajnie nie mam już sił denerwować się na nich, a już na pewno nie mam najmniejszych zamiarów toczyć z nimi zażartych dyskusji, które i tak do niczego konkretnego nie zmierzają, bo każda ze stron sporu jest absolutnie nieugięta i nieprzejednana w poglądach. Jesteśmy okopani w tych własnych okowach niezgody jak mało kto, co powoduje, że rezygnujemy z podejmowania trudu przekonywań i argumentacji własnych racji, nawet wtedy gdy rzeczywiście i obiektywnie mamy rację, o ile faktycznie istnieje coś takiego w przyrodzie jak obiektywna racja, w co niekiedy śmiem doprawdy wątpić. I tak bym sobie jadł i jadł, aż zjem, i tak bym sobie pił i pił, aż wypiję i tak bym sobie myślał i myślał, aż coś niekoniecznie sensownego wymyślę, gdyby do lokalu nie wkroczyła żwawym i zdecydowanym krokiem ona. Ładna, zadbana dziewczyna w mniej więcej moim wieku stanęła jakieś trzy stoliki przede mną, znacząco i zachęcająco, a nawet zdecydowanie spojrzała na mnie tymi niebieskimi oczami spod zadbanej grzywki długich blond włosów. Miała na sobie wyjściową sukienkę, pod ręką trzymała ładną i chyba modną, bo tego nie jestem wcale taki pewny, torebkę. Ładny dekolt, ładne nogi, ręce i tego typu sprawy, co lekko wybiło mnie z rytmu. Ona chyba faktycznie chciała żebym zwrócił na nią uwagę i rzeczywiście jej się to udało, bo przecież jestem jeszcze w miarę młody i bywam nieobojętny w kwestii urody kobiet spotykanych na swojej niekiedy osobliwej drodze. Usiadła te trzy stoliki ode mnie, podeszła kelnerka, zamówiła danie, a ja od czasu do czasu na nią zerkałem i postanowiłem nie wiedzieć czemu zwolnić z konsumowaniem obiadu, bo zazwyczaj bardzo szybko i łapczywie to robię, co jest zapewne nieeleganckie, a nawet niekulturalne, ale przecież elegancja i kultura nie są jedynym i bezdyskusyjnym wyznacznikiem naszych działań i poczynań. I nigdy tak nie było, z czego warto zdawać sobie sprawę. Poza tym takie są czasy. Wystarczy tutaj wspomnieć, że licząc nie wiadomo zresztą na co postanowiłem jeść oraz popijać piwo na tyle wolno, aby skończyć w tym samym momencie co ona. I to mi się udało i nie było w tym przypadku, bo na szczęście zamówiła tylko jakąś lekką sałatkę, ale nie uprzedzajmy zanadto wypadków. Zdążyłem zauważyć, że i ona na mnie od czasu do czasu zerkała wcale się z tym nie kryjąc, a nawet sympatycznie się do mnie uśmiechając, z czym doprawdy nie wiedziałem co mam zrobić, bo przecież wątpię niekiedy w resztki własnej urody i bywam nieśmiały, choć jak byś pewnie dokładniej mnie przejrzał to charakter mam raczej maczyzujący, a przynajmniej różne sytuacje spotykały mnie w przeszłości, od której i tak chętnie bym chciał uciec, ale tego nie potrafię i nie umiem sobie z tym poradzić, a poza tym naprawdę nie wiem jak mam to uczynić. Myślę, że w terapeutycznym celu poradzenia sobie z trudną przeszłością zacznę może pisać jakąś poezję, ale się z tym ociągam, a poza tym nigdy tego nie robiłem i nie wiem jak mam się zabrać za tę żmudną oraz wyczerpującą serce i duszę, a nawet ciało i pełną życiowego skomplikowania robotę.
  24. @GrumpyElf z dużym podobaniem. Chyba wróciłaś z urlopu (jak przypuszczam) i od razu w wielkim stylu :) Serio mówiąc fajna i udana miniaturka, fakt trochę smutna, ale ładna.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...