Dzień wolny sobotni, ja zmęczony pracą...
I znów przed budzikiem budzę się o czwartej,
a w ciemnym pokoju jak zjawy majaczą
kontury przedmiotów, z kolorów odarte.
Od strony fotela cichutko się niosą,
oddechy psa z kotem chrapiących do spółki.
Tuż obok małżonkę pokrytą snu rosą,
boga - morfeusza obsiadły jaskółki.
Za oknem niebiosa w kolorze grafitu,
wiatr niesie dyskretne pogłosy, pomruki,
wyrwane z nicości, z szarego niebytu
obsiadły mózg myśli niepokornych kruki.
Rozmienia na drobne zegar - terrorysta
lata na minuty - przejęty swym cyklem -
(niczym rytm w ,Bolero" nadaje artysta)
spocony sekundnik los zakreśla cyrklem.
Czym dalej tym bliżej - myślę sobie czasem -
coraz częściej muszę, coraz rzadziej chce się -
To już smuga cienia - wykrzykuje basem
czas - a wiatr sopranem, echo w eter niesie.