Julianowi Tuwimowi i jego genialnej Lokomotywie.
Najpierw powoli, po gładkiej jej skórze,
głaskanie, muskanie, na dole, na górze.
Ustami po twarzy, po włosach, po szyi,
leciutko, cichutko jak odgłos motyli.
Potem bo biuście, ramionach i brzuchu,
gdy leży i pręży się niemal w bezruchu.
Wciąż delikatnie, tak bardzo powoli,
bo czas przecież żadnej nie gra już roli.
A potem szybciej krew w ciele ich krąży,
szybciej i szybciej. Na pewno więc zdąży.
Ciała stykają się całkiem niedbale,
lecz nie przypadkiem są razem już stale.
Wreszcie złączeni. Ruchy gwałtowne
są coraz szybsze. Całkiem stosowne
do rosnącego wciąż podniecenia
i połączenia znowu pragnienia.
I szybciej i szybciej i czemu tak gna.
Dwa ciała splecione, tak dziwna to gra.
Są razem ze sobą i wciąż się kotłują,
stykają i głaszczą, namiętnie całują,
a ruchy przedziwne podobne wzajemnie,
ja nigdy bez ciebie, ty nigdy beze mnie.
Szaleństwo stykania, dotyku nirwana,
miłości bezkresem zupełnie porwana.
I nagle, jak wulkan zapłonął na szczycie
oboje są razem w zupełnym niebycie.
Coś nagle błysnęło, a oni złączeni
kotłują się nadal, jak dzicy, szaleni.
I po co i dokąd i dokąd ich gna,
dwa ciała złączone, ta wspólna ich gra.
Oboje są razem we wspólnym zachwycie,
złączeni w miłości, silniejszej niż życie.
I nagle oboje zastygli w niemocy,
jak gdyby czekali wzajemnej pomocy.
Bo wszystko się stało. Odwieczne marzenie
i boskiej miłości szaleńcze spełnienie.