fikcja nie musi być sensowna
w przeciwieństwie do prawdy
pieśń o drzewach przezroczystych
wstrzymała oddech
wciskała
w nieoswojoną fantazję
palącą cierpką słoną
zrozumiałem
gdy zawiodą słowa
pozostanie muzyka
kiedy ucichnie
cisza z dna oceanu
pochłonie co nie sądzone
człowiekowi
zasiałeś ziarno wiosną
by słuchać rośnięcia trawy
miałeś świadomość
wszystko jest stworzeniem ludzkim
wchodziłeś białymi drzwiami powietrza
w czarną uliczkę świątyni
wiedziałeś
wysłuchanie świata
wymaga cierpliwości
jak malowanie witraży na szybie
dążyłeś do prawdy
kim byłeś
w znoszonym życiu
wynurzałeś się powoli
z mlecznej zasłony przedświtu
niektórzy widzą świat
jaki jest
zdziwieni ilością
wyrafinowanych słów
zdań idei
tyle lat odmieniano
doskonale ułożone wywody
podskórny bieg wydarzeń
drobiazgowe porównania
nie znalazły różnicy
pomiędzy wczoraj dzisiaj
jakim wyrazem trzeba sięgnąć
to co będzie
wierzę w coś
co się nie wydarzy
cierpliwość nie zamknie
przestrzeni
ufność nie ukryje imion
w dalekich ziarnach
nie upadnie pokora
ostatniego człowieka
nie rozplecie włosów miłość
której nie odwzajemnię
oczekuję tego
nieskończenie codziennie
nie jesteś tym kogo udajesz
tyle w tobie
celów i zamiarów
ani twardy ani zwycięski
misterna nić
wiążąca ze światem
potrafiłeś wyjść z cienia
i dalej
w wiosny jesienie zimy
zamykałeś pokoje
pamięć o miejscach
w których wieczność
bywała
nietrzeźwa
kupowałeś obietnice
naiwności
brzęczącej uporczywie
jak mucha