właściwie to żyję
głównie przeszłością
taki eksponat
przybity do tablicy
szpilką
bez pokrewieństwa
z ruchem
choć we wszelkie
zaopatrzony
zaistnieć chciałbym
od nowa
w przestrzeni
do niedawna własnej
poruszać linie losu
zadawać pytania
wiersz ułożyć nawet
dzisiaj
nic z tego
w obcej przestrzeni
nieruchomy jestem
odsuwam od dawna
trudy odzyskania istności
nie odnajduję
w tym
co niepojęte
myślałem jestem
wśród swoich
a zbudziłem się obcy
poniżony starością
podnoszę kołnierz
idę przed siebie
z ufnością
że On przemówi
zanim dotrę
do ściany
tę wiarę trzymam
na czarną godzinę
to moja ostatnia własność
że dusza
gaśnie w jednolitym smutku
odpływa nocą
nie utrzymuje kręgów wzajemności
wezwany do świątyni
w której odebrano mi dziewictwo
zobaczyłem stada ptaków
stygły w locie
pękały
dusze ich
opadały
na spadochronach ciszy
w ramiona
skoszonych koniczyn
po powrocie
z mojej Katedry Milczenia
zacząłem wypowiadać słowa
ostrożniej
nie dlatego
że nie wiedziałem co powiedzieć
czułem potrzebę porozumienia
z tym co zakryte
a tym co odsłonięte
stawałem się przezroczystym
widziałem światło dobre i prawdziwe
kółka i trybiki
poruszały nowe możliwości
akceptowałem przejście
na drugą stronę
myślałem o pojednaniu
z tym
czego nie mogłem zmienić
dotykałem miejsca
zranionego ambicją
opatrywałem ranę współczuciem
otoczony rzeczami
biorącymi początek w blasku
zależnym od innych
nie tworzyłem społeczności
jak mogłeś
w połowie rozmowy
odejść
nie mówiąc
czy wrócisz
rozpłynąć się w nocy
przebranej za dzień
zostać więźniem
limited sunset
widzieć kształty proste
bezsens słów
wiarę
nie różniącą się niczym
od niewiary
legion złych ścieżek
tylko jedną dobrą
chciałeś życia
ciepłego w dotyku
nie świata -
obozu pracy
i nie umierać
dla niczego