Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dawid Rzeszutek

Użytkownicy
  • Postów

    536
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dawid Rzeszutek

  1. ZAKON OBROŃCÓW ŚWIĘTEJ GRANICY - SANCTUS DEFENSIONISI. AŻ 365 DNI W TRZECH KORONACH LAT SIEJE TRZY ZIARNA, ZÓŁTE, NIEBIESKIE i CZERWONE PO JEDNYM DO ROKU KARMIĄC SIŁY I WOLĘ UNICESTWIENIA - UNICESTWIENIA ZŁA Schodziłem z obłoków, rozmarzony jak tęcza w południe, a obłokiem tym był mój tajny pokój w domku na drzewie, wtedy dotarł do mnie cichy głos, jakby znajomy, lecz nie mogłem go w żaden sposób w pełni zidentyfikować. Niewyraźny był, ale udało mi się wyłowić słowa - "Cień niechaj będzie kaplicą, świętość zmocz we krwi, samotnie idąc przez pustynie. Tam wodze kieruj, wywąchując w eterze ślad sześćset sześćdziesiąt sześć, jak gumy spalonej". Wyrazy, jak w kalejdoskopie wirowały i zmieniały swoje znaczenie w mojej głowie, przez chwilę miałem wrażenie, że to jakiś majak pijanego księdza, ale po dosłownie momencie namysłu, stwierdziłem, co było bardzo spontaniczne, że te słowa mogą coś oznaczać, a na pewno ktoś ich nie wypowiedział bez powodu, ów powód ma jakiś cel, być może jakiś wyższy cel. Nie wiedziałem, czyje one są, bo źródło głosu jakby znikło w alejce bocznej, niedaleko mojego domu, ale rozmyślając przez kilka dni, w zasadzie chyba w sumie trzy doby, głównie wieczorami przy przygaszonym świetle, kiedy już nie miałem żadnych obowiązków i nic nie przeszkadzało mi. I doszedłem do kilku małych wniosków. Mając tyle lat ile sam wtedy miałem, czyli dziewiętnaście, nie podejrzewałem, że mógłbym dostrzec sens tak dziwacznych i dość zagmatwanych słów, sens głębszy niż moje kieszenie w spodniach. Jednak o dziwo, po dziesięciu minutach krótkiej medytacji nad problemem w dniu trzecim, ujawniła mi pewna siła sedno owych słów. Cień miał być kaplicą to, jeśli kaplica to miejsce święte i czasem uznawane za schronienie, a cień zasadniczo jest kojarzony ze złem - pomyślałem... To więc musi być miejsce kultu religijnego o korzeniach satanistycznych lub ogólnie uznając je za okultystyczne. Świętość zmocz we krwi – ten fragment być może oznajmia cel owego kultu lub mówi o ofierze, bo po pierwsze moczenie świętości we krwi może oznaczać zaszlachtowanie owej świętości lub w wersji drugiej złożenie ofiary – tłumacząc fragment tak, jakby świętość była hostią a krew winem – co czyni ksiądz podczas mszy. Bo przecież powiedziane było – Jedzcie i pijcie, to jest krew moja i ciało moje, które za was zostało wydane, to czyńcie na moją pamiątkę – bo przecież jest to pamiątka ofiary Chrystusa. A samotnie przechodząc przez pustynię? Starsi górale mówią, że najsilniejszy jest wilk samotnik i wędrowiec, który w pojedynkę stawia czoła światu. Samotnikiem byłem niemal od zawsze, lecz co miała oznaczać pustynia? W zasadzie pustynia nie była najtrudniejszym zadaniem, które musiałem rozwikłać. Pustynią, ponieważ jest świat cały dla wilka, który domu nie ma i inni dla niego nie istnieją. Bo z jednej strony mieszka wszędzie tam, gdzie nie ma wroga a wrogiem, jest dla niego nie tylko niedźwiedź czy dzik, a szczególnie rzeczywistość. Wilk walczy z nią każdego dnia, aż spłynie z niego ostatnia kropla krwi i wypuści ostatni wydech. A prowadzi tam droga sześćset sześćdziesiąt sześć, sądząc po spalonej gumie – chodzi o lokalizację przy torze wyścigowym lub miejsce, gdzie bezdomni palą opony, by się ogrzać. Jak rozumieć to wszystko razem? Czy aby na pewno zrozumiałem wszystko poprawnie? Niepewny byłem wyjątkowo mocno. Czyżby istniało drugie dno, tajne, niedostępne? Nazajutrz po szkole, do której chodziłem, a było to liceum im. Tadeusza Kościuszki, próbowałem spokojnie podejść do tematu dziwnych słów, które niejako przypominały proroctwo lub nakaz, który należy wykonać, czyżby coś należało odnaleźć? Jeśli to proroctwo i nawoływanie do działania, którego stałem się częścią w chwili przypadkowej, ale przecież nigdy nie wierzyłem, że istnieje przypadek, predestynacja była jedną z idei ułatwiającą egzystencję i w dużej mierze rozwiązującą problem bezcelowości, z którym się borykałem. Być może z tego powodu czułem się wciągnięty w jakąś dziwną grę, której finał trwał gdzieś daleko w oddali, a na dodatek we mgle. Miałem mieszane odczucia, gdyż wszystkie moje skojarzenia jakoś ze sobą nie współgrały. Musiałem się wysilić i przemyśleć je na spokojnie. Zszedłem na piętro parterowe do kuchni, zaparzyłem Yerba Mate, które mnie zwykle bardzo relaksowało i pobudzało w odpowiedniej dozie, gdy już była gotowa, wróciłem z ciepłym kubkiem aktywatora dobrych myśli do swojego pokoju. Otworzyłem zeszyt, duży, bo wielkości A3, w którym notowałem swoje przemyślenia, często też plany oraz ciekawe myśli, które gdzieś przypadkiem trafiły do mojej głowy. Zanotowałem skoncentrowane moje refleksje dotyczące słów, które poniekąd uznałem za magiczne. POKÓJ, ŚWIĘTOŚĆ I KREW, PUSTYNIA. Nie zastanawiałem się przesadnie długo, odpowiedź wisiała w powietrzu, musiałem tylko do niej dotrzeć małym latawcem, który był niewidzialny, był jakby sensorem, który w ciemności szukał światła, nawet najmniejszy jego rozbłysk mógł zostać wyśledzony, nawet iskra, która wywołana została przetarciem swetra wełnianego. Mniej więcej była to metafora mojego „czuja” do informacji, odpowiedzi oraz przestrzeni pojęć i skojarzeń w mojej głowie, a bezpośrednio mówiąc - w umyśle. Całość tekstu w moim rozumieniu, które podprogowo niemal znałem, wystarczyło tylko wyciągnąć je do jaźni, tam, gdzie zachodzi proces kojarzenia, jeśli nie mylę się, to powinien zestaw informacji trafić do płata czołowego. Tekst w moim lekko taktycznym – analizo-logicznym oraz spontaniczno-intuicyjnym ma zapraszać do rytuału czarnej mszy w kościele szatana, który jest na odludziu. Dodatkowo można odczytać, że kaplica skryta jest w cieniu – być może góry lub lasu, rytuał jest ofiarą ze świętości katolickiej, czyli anty ofiarą Chrystusa, złożona ku czci Antychrysta, a lokalizacją jest pustynna sceneria lub to, co zauważyłem wcześniej – czyli tor wyścigowy w okolicach pustyni. Krótko mówiąc, czyli próbując sprowadzić sens do banału, do ostatecznej prostot zawarłbym znaczenie w słowach: Idź i szukaj sanktuarium Antychrysta, złóż tam ofiarę z czegoś świętego dla katolików, szukaj na pustyni i w okolicy toru wyścigowego lub też drugą opcją może być dzielnica biedoty w okolicy pustyni. Pomyślałem, że jeśli nie było przypadkiem, że usłyszałem te słowa, czyli na pewno miały do mnie trafić, to ja powinienem odpowiedzieć na owe zagadki w sposób, jaki sam uważam za słuszny. Może to chodzi właśnie o moje i tylko moje życie, a może jest to iluzja, która ma za zadanie doprowadzić mnie lub innego odbiorcę do obłędu. Szaleństwo nigdy nie kojarzyło mi się źle, ale stany, w które wprowadza, często odcinają człowieka od poprawnej ścieżki. No i zaprzeczają prawom odwiecznym, niemal są antytezą na strukturę rzeczywistości. Poniekąd od kilku dni nie mogłem przestać o tym wszystkim myśleć, owe słowa stały się moim Pismem Świętym, najświętszą spowiedzią, miała nim być odpowiedź, odpowiedz od losu i czasu. Wybrałem, niemal bym rzekł wieczność temu, że chronić powinienem przed złem świata wszystko, co tego samodzielnie nie potrafi zrobić i stać naprzeciw siłom destrukcyjnym, jeśli tylko mogę coś zmienić, więc podobnej wartości szukałbym w tych pamiętnych słowach. A co jeśli przesłanie nie jest złe? A jedynie ulegam mechanizmom automatycznym, które prowadzą zawsze do przeciwnego stanowiska niż własna natura. Mówi się, że dobry człowiek pasjonuje się złem, mimo że to grzech, mimo że to sprawia ból – jakoś do niego, każdego ciągnie. Skoro uświadomiłem sobie już długo, zanim doszedłem do miejsca, gdzie jestem dziś, że zamierzam być dobry, to poprzez podświadome poszukiwanie zaprzeczeń, przyciąganie się przeciwności, może doszedłem do miejsca nieodpowiedniego i poniekąd do złych odpowiedzi. Kontynuując myślenie, stwierdziłem, że należy zrobić gruntowny Research, po którym nie długo później postanowiłem, że napiszę drugą wersję rozumowania, Powstaną wtedy dwie opcje scenariusza - Biała i Czarna. Czyli droga o pozytywnym zabarwieniu i również tym negatywnym. Może zaistnieją wspólnie jako dwie strony medalu jak teza i antyteza. ANTYTEZA – Zaprzeczenie teorii nr 1. Próba pozytywizowania treści czarodziejskich słów. "Cień niechaj będzie kaplicą, świętość zmocz we krwi, samotnie idąc przez pustynie. Tam wodze kieruj, wywąchując w eterze ślad sześćset sześćdziesiąt sześć, jak gumy spalonej". Widząc powyższy tekst i jednocześnie starając się, odnaleźć pozytywne przesłanie doszedłem do takiego rozumowania: Jeśli cień ma być kaplicą, to czym jest cień ? W moim zarysie jest miejscem, gdzie można odpocząć od skwaru, czyli bezpieczne miejsce, jak przystań lub pokój, choć nawet łóżko wydaje się najbardziej bezpiecznym ze wszystkich. Czyli bezpieczne miejsce musi być kaplicą, świętość zmoczyć we krwi oznacza po pierwsze – Świętość, czyli czystość, niewinność, pomoc i poświęcenie, boski palec to musi wskazać, wybraniec lub szczególność czegoś. Zmoczyć we krwi – Ubrudzić, zhańbić, oblać winą, bo krew powstaje z mordu lub skaleczenia, ale słowa zmoczyć – tłumaczą brak przymusu a chęć, bo bez chęci nie doszłoby do celu, lub przypadek, bo przypadkowe skaleczenie i umoczenie – czyli ubrudzenie się krwią też może być pewnym śladem, dla osób, które szukają w tym coś pożytecznego, dopowiem, że ciężko znaleźć coś pożytecznego lub co najmniej pozytywnego w umoczeniu czegoś krwią. Samotnie idąc przez pustynię... odizolowanie się, opuszczenie środowiska stałego, relaks, opalenizna, ludy koczownicze – jak nomadowie. Wyzwolenie też jest pewnego rodzaju efektem spaceru po pustyni. Rozmyślanie – jak np. Chrystus modlił się przez 40 dni Tam wodze kieruj – tu chodzi o udanie się tam, gdzie intuicja ma zaprowadzić, intuicja, która razem z liczbą 666, która jest wskazówką, że chodzi na końcu o szatana. W kwestii tej liczby też raczej nic dobrego nie przychodzi do głowy. Ostateczny zarys zawarłbym w słowach: W bezpiecznym miejscu i świętym złóż ofiarę ku czci boga lub kogoś ważnego w świecie duchowym idąc przez pustynię, lub przez będąc odizolowanym, koczując poza granicami miast, tam się kieruj, gdzie intuicja motywowana 666 Cię prowadzi. Niepewność stawała się ciężka, wręcz ołowiana, jak Zeppelin unosiła się w zasięgu umysłu, ale jednocześnie zbyt blisko, bo zasłania oczy, wprowadzała chaos. Bezsens nie mógł być wytłumaczeniem. Musiała być gdzieś odpowiedz. Osobiście zły scenariusz wydawał się bardziej dopracowany. Miał charakter w przeciwieństwie do scenariusza dobrego, który wyszedł bez wyrazu, bez szczególnego rodzaju obrazu, który mógłby porwać do działania, do wykonania konkretnego celu. Postanowiłem skonsultować temat z osobą, która była zaznajomiona z treściami religijnymi, moralnymi. Była godzina szesnasta, wiedziałem, że nie mam dużo czasu, za piętnaście minut zaczynają się rekolekcje, w których ksiądz Andrzej miał brać udział, musiałem się spieszyć. Jedynie on wśród osób mi znajomych mógł rozgryźć zagadkę. Wyszedłem z domu i skierowałem się na wschód chodnikiem. Minąłem dom państwa Dobrocińskich, potem przecznicę i skierowałem się na północ do domu na wzgórzu, nie było to duże wzgórze, bardziej niewielki pagórek, ale jedyny w naszym mieście, więc dość charakterystyczny. Po chwili doszedłem do domu księdza Andrzeja. Pukałem i czekałem, gdy usłyszałem jakby głos w mojej głowie. Zdanie utkwiło mi na końcu języka, prosząc się o wypowiedzenie. Powiedziałem go na głos - "Cierni pęk nad suchą trawą, grobowca boczną nawą idź aż do ścisku, aż pod klatkę, lecz piersiową obłędu." Było to ponad naturalne wydarzenie, zacząłem myśleć, że oszalałem lub – co gorsza – opętał mnie jakiś zły duch. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni, zawsze go trzymałem w prawej, razem z zapalniczką i scyzorykiem i zapisałem to, co usłyszałem. Po chwili otworzyły się drzwi, a w przejściu stanął stary i pomarszczony, nieco starszy niż go pamiętałem – x. Andrzej. Zawołał, - Oh, Karol, to Ty ?! Wejdź, proszę! Co cię do mnie sprowadza? Nie widziałem cię już chyba z 8 lat. Zawsze zastanawiało mnie to, co wydarzyło się przed naszym rozstaniem. Dysputa o celu Chrystusa w zbawianiu świata, poróżniła nasze drogi. A przecież Teologia już dawno określiła ów problem mianem największej ofiary za drugiego człowieka, jako wynik ponad ludzkiej miłości oraz sił nadprzyrodzonych, które doprowadziły do zmartwychwstania i wniebowstąpienia. No, ale przecież nie przyszedłeś w tym celu, by o tym rozmawiać. Jak zwykle musiałem się rozgadać, gdy to ty powinieneś mówić. Mów Karolu, mów! Bardzo cię proszę! Nie byłem nigdy zbytnio pobożny, ale przyjaźń z księdzem wcale temu nie przeszkadzała. Byłeś Andrzej dobrym nauczycielem i nigdy mi nikt nie wypomniał tego, że tak długo ze sobą dyskutowaliśmy, poruszając tematykę przeróżnej maści, chyba właśnie to wpłynęło na naszą znajomość to, że ty potrafiłeś tłumaczyć, a ja słuchać. Obaj mieliśmy w tym duży udział, w tym, że sporo naszego czasu spędziliśmy produktywnie. Niemal większą część życia co czwartek przychodziłem do Ciebie na dysputy, toczyliśmy rozmowę na przeróżne tematy, od polityki po filozofię, zawsze bardzo namiętnie mówiłeś i tłumaczyłeś przeróżne zagadnienia. Jednak od ośmiu lat nie byłem cię, co zapewne wpłynęło na moją samodzielność, a jednocześnie ograniczyło mój rozwój. Nie było to jednak tak istotne, teraz gdy po tak długim czasie znów się spotkaliśmy. x. Andrzej – powiedział – wejdź do środka, zaraz będzie deszcz padał, przecież nie możesz zmoknąć, na pewno nie pod moją opieka Karolu. Nie na mojej warcie! Weszliśmy w głąb domu. Był to duży stary dom, w większej części drewniany, lecz świetnie zachowany, dookoła pełno było antyków, obrazy na ścianach, ornamenty na meblach były bardzo wyraźne, ściany malowane były w kolor purpury i też lekkiego fioletu, kiedyś podejrzewałem, że z magicznych powodów. Ale byłem młodym marzycielem i zapewne to na ten fakt wpłynęło. Sufity były pokryte kawałkami rozbitych luster, gdzieniegdzie można było zobaczyć zwierciadło cyrkowe, które zmieniało całkiem wygląd osoby przeglądającej się w nim. Przeszliśmy przez hol do pomieszczenia zwanego małą szatnią i stamtąd do salonu. Andrzej powiedział — to już 5 a może nawet prawie 6 lat jak ze sobą nie rozmawialiśmy. Stwierdziłem szybko z drżącym głosem, gdyż powtórne po tylu latach spotkanie wywołało masę wspomnień, że 8 lat 8 miesięcy i 8 dni. Dziwne prawda? Przypadek podobno nie istnieje, jak twierdzą zwolennicy predestynacji. Ksiądz stwierdził z ciepłem w głosie, którego tak mi brakowało — Trzeba uczcić ponowne spotkanie, wyciągając stare wino z szafki na alkohol, ale nie z tej gdzie trzymał zwykłe trunki, a z tej, która była bardzo rzadko otwierana. Specjalnej szafki przeznaczonej na alkohol, na specjalne okazje. Andrzej powiedział, że jako 19-latek, musimy spróbować odświeżyć stary kontakt i ten nowy musimy przypieczętować dobrym winem. Wyciągnął wino Chianti, że otwieramy kolejny rozdział w naszych życiach — dodał. Mam nadzieje, że ów przyszły czas będzie równie wyśmienity, jak wino, które zaraz skosztujemy. Odpowiedziałem, że też mam taką nadzieję i wieszczę już dziś permanentny sukces. Usiedliśmy i wnet przeszedłem do sedna sprawy. Gdy powiedziałem o całym moim rozmyślaniu i o usłyszanych słowach sprzed kilku dni i tych usłyszanych przed momentem, przed drzwiami do domu Twojego – dodając. A Andrzej był zwykle spokojnym człowiekiem, przy tym niezwykle opanowanym i z gracją lub może celniejszym określeniem byłoby Erudycyjnym zacięciem, zawsze odpowiadał na każde zadane pytanie. Gdy skończyłem opisywać problem, Andrzej wstał i roztrzęsiony niemal upuścił kieliszek z winem. Dobrze, że wstrzymał się o oparcie fotela, bo widziałem, jak uginają się pod nim nogi. To uratowało go przed upadkiem. Wziął kilka szybkich oddechów i usiadł. Przetarł twarz chustką, wziął kolejny głęboki oddech i zaczął mówić. Karolu, nie uwierzysz, ale jeszcze, gdy byłem aktywnym uczestnikiem życia kościelnego, pewnego razu przyszedł do mnie człowiek z identycznymi słowami, które ty dziś przede mną wypowiedziałeś. Niestety jego losy owiane są czarnymi kartami scenariusza- dodał, lekko poważniejąc Andrzej. Podobno zginął, skacząc z mostu kolejowego wprost do rzeki. Lecz słyszałem też, że żyje gdzieś poza granicami województwa, poza Sandomierzem, lecz zaszył się tak bardzo, że nikt nie wie, gdzie przebywa. Niestety nie ustaliłem na ten temat faktów. Nie miał zbyt wielu przyjaciół, bo lubił samotnicze życie. Był wierzący, można rzec – wyjątkowo, ale nie był silną osobą, zawsze wahał się, pewności nie miał za grosz. Uległy był na wpływ manipulacji. Kiedyś, gdy się dowiedziałem o jego tragicznym wypadku, choć w zasadzie samobójstwa wypadkiem nazywać się nie powinno i stuprocentowej pewności co do zajścia takiego wypadku też niestety nie miałem, Na pewno nie w znaczeniu określającym przypadkowość zajścia śmierci. Bo on, pamiętam jak dziś, nazywał się Michaił Łuszczkow, był wysokim, lecz wątłym mężczyzną, mało jadał, chodził nieogolony. Nie palił ani nie pił, gdyż jak sam mówił, miał do tego słabość. Co niestety nie było w pełni prawdą, bo popijał, czasem nawet więcej niż by się wydawało. Zwichrowana psychika nie była słabym zapalnikiem jego problemów. Żałuję, że kiedy przyszedł do mnie, to go nie wysłałem na leczenie, jednak nie dawał po sobie poznać, pozował na osobę silną, choć ja i tak wiedziałem, że jest odwrotnie. Ale prawda, w mojej obronie stanie kilka faktów np. to, że jego stan podczas wizyty wcale nie był wyjątkowo trudny. Nie widziałem w jego oczach depresji ani jakiegoś szalonego typu radykalizmu w postępowaniu. Mówił jednak o usłyszanych zdaniach i niestety Karolu, ale były identyczne z twoimi. To, co dzisiaj powiedziałeś, jest klasycznym przypadkiem opętania lub próby takowego uskutecznienia. Jest też możliwość, że i Michaił również był opętany, chociaż ja byłem dość dobrym i czujnym obserwatorem. Ciężko mnie w tych kwestiach oszukać. Był mniej więcej w twoim wieku, no, może z 4-5 lat starszy, gdy przyszedł do mnie z pytaniem identycznym, jak niegdyś zadałeś ty, mówił, że od jakiegoś czasu zaczął słyszeć głosy i wyraźny i spójny w nich przekaz. Dziś mija dokładnie 8 lat, 8 miesięcy i 8 dni od tego momentu — spojrzawszy na kalendarz, wyliczył. Dokładnie w dniu, gdy się rozstaliśmy ostatnim razem. Andrzej wziął moją rękę i powiedział — Karolu, jeśli masz wiarę, choć jej kroplę, porzuć ten temat i się módl. Boje się, że to może się skończyć źle, a co gorsza te głosy według nauki, to choroba psychiczna, ale w kanonie kościoła katolickiego, często można to nazwać tak jak, to zrobiłem wcześniej. Dlatego — zatrzymał się w tym momencie i otworzył szufladę w komodzie i wyjął różaniec — musisz to mieć i przynajmniej dwa razy dziennie — o poranku i tuż przed snem módl się — bardzo cię o to proszę. Nie chciałbym — zrobił pauzę, przełknął ślinę i powtórzył — Nie chciałbym, byś skończył gorzej lub co najmniej tak jak tamten człowiek ponad osiem lat temu. Dodał, że nie warto sobie zdrowia psuć i życia wiecznego, dobrze Karolu wiesz, że samobójstwo, to odebranie sobie wiecznego spokoju i miłości, które ofiarował nam Jezus Chrystus. Gdy skończył Andrzej, popatrzyłem w stronę okna i zauważyłem na szybie napis, zapisany jakby dłonią -"Drogą nagrobków przez skazy tęczy do wiecznego potępienia, idź jak ku zbawieniu. ”Przerażony byłem niemal tak, jak wtedy, gdy w nocy zobaczyłem w swoim pokoju dziwną postać, najdziwniejsze, że to było, gdy miałem 8 lat i też, że nigdy tego nie wspominałem. A dzisiaj stanęła mi tamta sytuacja przed oczyma, gdy tylko mrugnąłem oczami, obraz zniknął. Ale nie uczucie towarzyszące tamtemu momentowi. Czułem się niemal sparaliżowany. Napisy i słowa w głowie oraz usłyszane gdzieś w mroku słowa, jakby szaleńca, tworzyły w mojej głowie jakiś spójny sens. Była nim pierwsza myśl świadomości określająca związek między wydarzeniami i zdaniami. Niemal automatyczna reakcja umysłu na pytanie, które się w nim zrodziło. Stwierdziłem, że rzeczy, które słyszę, albo są częścią jakiegoś większego dzieła, albo po prostu są urojeniem, lecz możliwe też było, że ostatnia odpowiedź jest pierwszą, a pierwsza ostatnią. Całość wydawała się bardzo tajemnicza, jakby jakaś satanistyczna sekta napisała te słowa, aby wibrowały w powietrzu podświadomości zbiorowej, aż natrafią na ziemię żyzną, w której będą mogły urosnąć. Wprowadzić panikę i zniszczyć wolną i na razie jeszcze silną wolę. Lecz jeśli Andrzej ma rację, to niebezpieczeństwo jest zbyt duże, będę musiał dać sobie z tym spokój — pomyślałem i wstając z fotela, przekazałem księdzu moje postanowienie. Andrzej uścisnął mi dłoń i powiedział - Wierzę, że to tylko majaki, że to nie jest częścią niczego prawdziwego i mam głęboką nadzieję, że poradzisz sobie z tym, bo jeśli już zdecydowałeś, to zdecydowałeś najlepiej, jak możesz. Andrzej nie kończąc mówić, a jedynie robiąc krótkie przystanki, tzw. pauzy dodawał różne informacje, które zamiast oddalać mnie od śledztwa, to do niego mnie prowadziły. Zaczął opowieść, którą już kiedyś słyszałem, lecz zbyt dawno by pamiętać ją w szczegółach. O tym, że demony to istoty upadłe o intencjach zemsty i krzywdy. Mówi — To były Anioły, lecz ich żądze stały się determinantami ich przyszłości, były do tego stopnia zniewolone swoimi zachciankami, że upadły na Ziemię i trwoniły czas i swoje życia w celu zaspokajania ich, lecz niestety tak jak powiedział i ostrzegł ich Bóg — Taka droga prowadzi do zaniżenia swoich zdolności i do upadku wartości oraz uniemożliwia powrót do Niebios. Co ostatecznie sprawiło z nich DEMONÓW — czyli złych, podstępnych i mściwych za swój los bytów duchowych, które zaniżyły przez uleganie żądzom, czyli namiętnościom negatywnym, swoją wibrację. Podobno Szatan był pierwszym, który upadł, a za nim upadli inni. Wielcy jeszcze kiedyś dla świata Nieba, dziś są tylko inicjatorami tragedii w życiach ludzkich, parszywe bestie żerujące na energii ludzkiej i także ludzkim cierpieniu. Są podstępne i złowrogie, nigdy im nie ufaj Karolu! To ostateczność, gdy ludzie zabijają innych lub sami siebie, by chronić ich przed sobą, ale nawet do takiego stopnia mogą ingerować w dusze ludzkie, w nasze decyzje i w rozwój wypadków. Uważaj i módl się, gdyż tylko Bóg cię ochroni przed nimi. Tylko Bóg! Andrzej po trzech sekundach, gdy skończył mówić, wstał i przeprosił, ale już 20:00 z rekolekcji nici, a i zmęczenie zmusza mnie do położenia się spać, więc przepraszam Karolu, ale musimy się pożegnać. Stary człowiek wie, kiedy musi się położyć — uwierz mi. Tymi słowami sprowadził mnie na ziemie z niezłego wylotu w kosmos, w orbitę demonologiczno-zagadkową. Przed wyjściem objąłem Andrzeja i powiedziałem — Bóg zapłać — jak to zwykle robiłem, gdy, zanim doszło do przerwy w spotkaniach, zawsze się żegnaliśmy. Wychodząc wtedy, zauważyłem czego wcześniej, zajęty rozmową nie zdołałem, że już ciemno się zrobiło. Była to w końcu jesień, czas jest specyficznym elementem ludzkiego życia, a pory roku są jakby jego koroną. Jesień była związana z upadkiem natury, niejako cyklicznym, ale też bardzo silnie symbolicznym. Wiedziałem, że cała historia z dziwnymi wydarzeniami w moim życiu celowo rozpoczęła się wtedy. To wszystko zbyt trzymało się całości. Za dużo zbiegów okoliczności i jakby coś czuwało nad tym, co się dzieje w moim życiu. Oczywiście wolałbym, by był to Bóg aniżeli demon. I oby nadal prowadził mnie do rozwiązań bardziej niż do klęski. Tej bałem się najbardziej, a skok Michaiła z mostu, był najbardziej przerażającym wydarzeniem związanym jednak ze mną, bo i ja mogłem podzielić jego los, wierząc oczywiście w to, co usłyszałem z ust księdza Andrzeja. Poczułem chłód, jak od stóp do karku przenikał mnie od tyłu. Czułem pewną siłę w nim i jednocześnie też niepokój. Dochodząc do miejsca, gdzie usłyszałem głos pierwszy raz, odwróciłem głowę w kierunku, z którego dobiegał. W tym momencie dostrzegłem błysk jakby flary, bardzo wyraźny, ale krótkotrwały. Skierowałem kroki w owym kierunku, lecz gdy podszedłem bliżej, nie było tam nic, co mogło taki błysk wywołać. Ani śladu flary, nawet zapałki nie zdołałem zobaczyć. Gdy odwróciłem się i pragnąłem odejść, poczułem, jak coś mnie chwyta za ramie, była to dłoń większa niż u przeciętnego człowieka. Przestraszyłem się i odwróciłem do tyłu, lecz nikogo tam nie było. Przerażony jak nigdy wcześniej, wyjąłem różaniec i dawno niemal zapomnianą modlitwę zacząłem na głos mówić. Słowo po słowie aż do zakończenia i idąc do domu, który był za rogiem, jeszcze z 3 raz powtórzyłem modlitwę. Nic więcej tego wieczora się nie wydarzyło. W domu poczułem się bezpieczny. Włączyłem laptopa i chciałem poszukać jakichś informacji o egzorcystach lub sposobach zabezpieczenia siebie przed wpływem demonów. Bo jak podejrzewałem — to wszystko, co się ostatnio dzieje w mojej głowie i w życiu, to sprawka właśnie tych piekielnych bestii. Po przejrzeniu kilku stron i zrobieniu 3 lub 4 notatek zamknąłem komputer i położyłem się spać. Sen tej nocy był bardzo dziwny. W ciemności dojrzałem postać jasno białą, niczym duch lub jakaś dobra zjawa, ale nie miała demonicznego wyglądu. Skierowałem kroki w jej kierunku, powtarzając modlitwę, która znałem najbardziej i tę samą, którą zeszłego dnia broniłem się przed złem, które mnie poczęło terroryzować. Duch pokazał wskazującym palcem w stronę cmentarza. Gdy głowę odwróciłem, napis nad wejściem do niego zapalił się, jakby lawa kapała z niego, nie uszkadzając blachy. Napis głosił — Do nieba drogą trudu, przez bastion bestii, idą myśliwi, idą i święci". Niedługo potem — duch powiedział — Idą tylko ci, którzy mogą, Ci, którzy wojują i ci, których palcem los wskazał. Idą, bo drogi innej brak. Torują ścieżki swoje ku światłu”. Nigdy wcześniej nie miałem tego typu snów. Ten pierwszy raz był tak zaskakujący i niemal nie do odróżnienia od realiów, że zaraz po przebudzeniu, a była to godzina 3:30, zapisałem wszystko w zeszycie niemal pod wcześniejszymi — jak to nazwałem — odczytami. Wydawało mi się, że ten sen mógł być wskazówką, jakby podjętą za mnie decyzją przez siły czystości. Tylko jakby, bo przecież ode mnie zależało, co zrobię dalej. Postanowiłem iść drogą, która spadła na mnie tak gwałtownie. Postanowiłem zwyciężyć tę bitwę. Na dzień kolejny, gdy tylko wstało słońce, ubrałem się i poszedłem do księdza Andrzeja. Andrzej ucieszył się z mojej wizyty, tym razem wypiliśmy, z racji porannej pory, bawarkę i zjedliśmy po rogaliku. Gdy przeszedłem do treści snu, zaraz, gdy skończyłem mówić, Andrzej wyjął notatnik i podniósł słuchawkę telefonu, po czym wykręcił numer i oczekiwał na połączenie. Okazało się, że po chwili usłyszał swojego rozmówcę. Jednak rozmawiali w jakimś innym języku, podejrzewałem, że to był Włoski. Andrzej mówił pełen entuzjazmu i pasji, po około 10 minutach, w których to osłupiałem, bo nigdy nie podejrzewałem, że ksiądz Andrzej tak dobrze mówi w tym języku. Po tym czasie głos Andrzeja spoważniał i zaczął być bardzo silny, w tym, o co mu chodziło, nigdy nie widziałem tego spojrzenia na jego twarzy, inny miał też ton głosu, tym razem bardzo dominujący i zimny. Jednak widać było nadal tę dobrotliwą i pełną pomyślności aparycję. Tylko jakaś siła, której wcześniej nie znałem, emanowała z jego spojrzenia i rysów twarzy. Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że zrobiłem małą notatkę w swoim zeszycie. Andrzej, gdy zakończył rozmowę, to powiedział — Karolu, za trzy pojedziemy do Włoch do zakonnego przeora Alfredo Pizzo, jest to człowiek wielkiej wiary i o zdolności, która może być ci pomocną. Przyjdź do mnie, a wszystko ci wyjaśnię wtedy. Teraz muszę jeszcze pojechać taksówką do jednej znanej mi osoby. Ona może też wyjawić pewną prawdę oraz ukazać Ci drogę do celu, który widzę, jakby spadał na ciebie z Nieba. Cel ten jest święty i nie można go całkiem lekceważyć. Sam zobaczysz! Co ci będę dużo mówił, nie ma to, jak edukacja na podstawie doświadczenia i podejmowanie decyzji mądrych, a nie lekkomyślnych. To nie daleko około 15 min samochodem. W mieście Kazimierz Dolny jest osoba wróżbity, o imieniu Marlan Izdebski. Nietypowe imię, ale człowiek to nietuzinkowy, więc i imię musi go reprezentować godne. Dojechaliśmy niedługo potem. Wysiadłem z auta zaraz po Andrzeju i skierowaliśmy się do starej Chaty, która stała koło lasku, niewielkiego lasku brzozowego. Gdy weszliśmy do środka, oczom ukazał się niski lekko zgarbiony człowiek w wysokim niemal krasnalowym kapeluszu. Uściskał księdza Andrzeja i gdy podszedł do mnie, spojrzał z ciekawością w moje oczy, po czym uścisnął moją dłoń. Gdy to zrobił, w pewnym momencie odskoczył instynktownie na odległość 30 - 50 cm w kierunku tyłów. Wypowiedział – Ojojoj… i zamknął oczy na moment. A gdy je ponownie otworzył, widać było ból na jego twarzy i w oczach. Nie był to dobry widok, na pewno nie dla kogoś, kto jest wróżbitą. Gdy otrząsnął się z tego stanu, zaczerpnął kilka oddechów i usiadł na krześle, które Andrzej przyniósł mu spod ściany pokoju, w którym staliśmy. Marlan powiedział, że zło i to nie byle jakie, bo to szatański zabójca Szkarlar Morde szuka cię. On prócz zabójcy, jest również rekruterem do bestialskich legionów strategicznych – odpowiednik sił specjalnych piekieł. Jeśli cię szuka, to znak, że jesteś mu potrzebny. Pewnie jeszcze tego nie wiesz, bo jesteś za młody, zresztą widać po tobie, że zaniedbałeś edukację w swoim fachu. W zawodzie, który mają nieliczni, a naprawdę nikt o nim nie wie, ani zresztą o tych, którzy go wykonują. Powinieneś być zakonnikiem Świętej Tarczy Obrony. Elitarnym pracownikiem sił nieba na ziemi. Jest to legion ludzki, ale najbliższy Bogu, zaraz po aniołach. Wykonują misje ratunkowe niektórych wartościowych dusz z piekieł, ale w szczególności bronią granicy płaszczyzny ziemskiej, by nikt z piekieł nie przedostawał się do naszego świata. Nic więcej nie powiem. Niestety, ale resztę będziesz musiał wywnioskować lub dowiedzieć się sam. Andrzeju – rzekł Marlan. Andrzeju, musisz polecieć do Włoch do zakonu Sanctus defensionisi. Czy jeszcze pamiętasz, na co mam nadzieję, jak tam dotrzeć? Andrzej wyciągnął z kieszeni zegarek i otworzył go, lecz nie z przodu a z tyłu. Pokazał kompas i miniaturową mapę, która wysunęła się po naciśnięciu małego guzika. Podniósł się z krzesła i powiedział – Marlanie, tego się nie da zapomnieć, tak samo, jak wiem która to strona lewa, a która prawa i też jak mam na imię tutaj w Polsce i jak nazywam się tam – we Włoszech w zakonie, o którym wiem wszystko, lecz niestety honoru nigdy nie miałem tak wielkiego poprzez rezygnację ze służby w tym miejscu i często przez to sobie w brodę plułem. Niejedna noc minęła nieprzespana przez rozmyślanie, jakby to było, gdyby… Dziś wiem, że Karol nie jest moim przyjacielem przez przypadek oraz że chyba czułem to od samego początku, ale ten wstyd, tak, przyznam, jest mi wstyd przez to, co zrobiłem 20 lat temu. Ta rezygnacja była najdotkliwszą z moich decyzji w całym 64-letnim życiu. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że będąc księdzem, również toczę walkę na jednym z frontów. Prowadzenie mszy i edukacja młodzież to szkolenie młodych żołnierzy Chrystusa. To też honorowe i często żmudne zadanie. Lecz rezygnacja ze służby w zakonie odcisnęła smutek w moim sercu. Gdybym był starszy, jak zostałem jego członkiem, Och, gdybym był o kilka lat starszy, to bym tego błędu nie popełnił. Już, zanim tu trafiliśmy, częściowo zorientowałem się w sytuacji i zadzwoniłem do Włoch do przeora Alfredo Pizzo. Już za 3 dni będziemy u niego w tej pełnej zagmatwania i pytań sprawie. Marlan powiedział głosem mędrca, który tylko czasem się ujawnia – że Andrzeju, tylko prawdziwy mężczyzna mógłby, w rzeczy samej, zrezygnować z tak zaszczytnego stanowiska, i tylko tobie w ciągu 100 lat wystarczyło nerwów i odwagi, by to zrobić. Twoja praca w szkole i w samym kościele jest warta o stokroć więcej, bo wiesz, gdzie tkwi geneza kościoła i wiary. Sam znając zło i demony z własnych przeżyć i doświadczeń, wiesz najlepiej, że dobro i jego nauki są potrzebne. Bez nich człowiek byłby bezbronny, nie posiadał odpowiedniej tarczy i mógłby stać się łatwym celem. Tak samo kochany Andrzeju, jak w tej sytuacji, w sprawie Karola, na którego czyha wielkie niebezpieczeństwo. Nie brak ci nadal, po tak wielu latach, charakteru i odpowiedzialności za dzieci Boże, co zasługuje na oklaski i ordery. Ale przecież sam znasz siebie – nigdy byś nie przyjął, żadnego z nich. Skromność to jedna z najważniejszych twoich cech. Ale przecież nie będziemy gadać o twoich zaletach. Człowiek, jeśli jest nim w istocie, to zna swoją wartość mimo wszystko. Andrzej już słuchając o swoich superlatywach około dziesięciu minut, w końcu nie wytrzymał i wstał, głośno mówiąc – Marlanie proszę! Marlanie dajmy już temu spokój. Dziękuje za ciepłe słowa, ale tutaj chodzi o zdrowie i nawet o życie Karola. Jeśli Skarlar się dowie, gdzie jedziemy, może wysłać całą armię demonów, aby do tego nie dopuścić. Marlanie, wiem, że potrafisz nieźle czarować i metody walki z demonami nie są ci obce, pojedź z nami do Włoch. Proszę, pomóż ochronić Karola. Podszedł do Marlana i rzekł mu na ucho — Jeśli jest tak, jak uważam, a rzadko się w tych kwestiach mylę, to Karol może być jednym z najistotniejszych zakonników Świętej Tarczy Obrony. Pojedziemy do stolicy Włoch, bezpośrednio do siedziby naszego tajnego stowarzyszenia Sanctus defensionisi. Jest to korona zakonu i najważniejszy jej organ. Tam ludzie zidentyfikują cię i wyszkolą do tego, abyś mógł nieść nadzieję i wiarę ludzkości. Nigdy ci o nim nie mówiłem, ale jestem członkiem jego od bardzo dawna. Niemal od skończenia szkoły licealnej. Są to ludzie, którzy mogą ci pomóc, ja już jestem na to wszystko niestety za stary. Mój czas, jak już pewnie zrozumiałeś, przeminął i jedyne co mogę dziś zrobić, to pomóc ci nie popełnić mojego błędu sprzed dwudziestu lat. Proszę cię, jeśli okaże się, że jesteś wybrańcem, innymi słowy — Aulus Didius Gallus Magnis, to stoi przed tobą wielka możliwość i zarazem wyzwanie, by stać się maszyną do niszczenia zagrożenia. Ochroną setek tysięcy, a nawet milionów Ziemskich obywateli. Decyzja nie zostanie podjęta bez twojej zgody, ale musisz być pewny swojej drogi i przyszłości, bo jeśli mordercy piekieł cię szukają, to zapewne musisz być ważny dla piekieł, a to jest równoważne z wagą dla Planety i przede wszystkim tych, którym możesz pomóc w życiu. Za dwa dni polecieliśmy wysoko w Alpy. Samolot leciał około 1 godziny 15 minut, lecz lądowanie było utrudnione przez pogodę, Dlatego potrwało to nieco dłużej. Z Rzymu wylecieliśmy o godzinie 13:30, a wylądowaliśmy 14:45 tego samego dnia. Widoki były zdumiewające. Alpy widziałem pierwszy raz, ale potęga tych gór unosiła się w powietrzu, czułem ją na odległość. Czułem też drugi stan, którego nie zaznałem, będąc w Polsce. Był to stan głębokiego spokoju tak jakby spotęgowany stan po wypiciu Yerba Mate. Tak przynajmniej dziesięciokrotnie. Albo nawet piętnastokrotnie, bo nigdzie lepiej się chyba nie czułem. Do Zamku głównego, a zarazem najbardziej strzeżonego przed opinią publiczną, jak mówili Marlan i Andrzej, prowadziła tajna ścieżka wydrążona w zboczu góry. Tylko wtajemniczeni mieli do niej dostęp. Musiałem mieć zawiązane oczy, bo w razie, gdybym nie zgodził się na propozycję Zakonnej Organizacji Porządkowej, docelowo oddziału do spraw infiltracji i rekrutacji, to nie mógłbym wiedzieć, jak dotrzeć do tego pilnie strzeżonego miejsca. Gdy dotarliśmy do siedziby dziwnego w nazwie i o kosmicznych w tamtym okresie dla mnie zadaniach, oczom ukazał się piękny zamek, po zdobieniach raczej barokowy, a nad wejściem pisało „Salva sacrum et sanctum lucem ac tenebras et custodiat cor ". Andrzej przetłumaczył to w słowa - „Chronić rzeczą świętą, a świętym być to przed mrokiem ochronić światłem serca". Pomyślałem, że już niebawem okaże się, kim naprawdę jestem i jakie mam cele do wykonywania, a też, w co się mogę wpakować i czy będzie w ogóle warto. Czułem dziwny stan mentalny, jakby już kiedyś widział to miejsce. Czy to było we śnie, czy na jawie, nie mogłem zrozumieć ani sobie przypomnieć? Raczej nie w tym życiu, ale tu byłem. Po 5 minutach od wejścia do środka przyszło do nas kilku zakonników w dziwnych strojach. Były to habity białe z szytymi złotymi nićmi przeróżnymi słowami, w stylu czcionki gotyckiej. A kaptury były w kolorze czerwonym z małym krzyżem na szczycie. Buty ich przypominały wojskowe trepy, używane na polu walki — rozpoznałem, bo na lekcjach przysposobienia wojskowego ubieraliśmy takie same. Mieli chusty czarne zawieszone na szyjach, dość duże, zauważyłem, że na nich białymi nićmi wyszyte tez były pewne zdania. Gdy jeden z zakonników podszedł i się przywitał, spojrzał mi głęboko w oczy i jakby coś zauważył. Spytałem, co widzi i dlaczego zamilkł, a on odpowiedział — Custodia me lux lucis miseris. I chwycił mnie za dłoń, wyciągnął pióro orle, jak później wspomniał, i zakreślił krzyż na prawej otwartej dłoni. Krzyż gotycki. Poczułem silne uderzenie gorąca i zemdlałem. Podczas nieobecności widziałem chyba część życia Chrystusa, który w pewnym momencie uśmiechnął się i powiedział, witaj w domu! Po czym zobaczyłem potęgę płonącego Krzyża, potężny ogień, ale zamiast spalać drewno, z którego zrobiony był krzyż, to go tylko chronił. Był to ogień magiczny, podobno tylko przeor miał moc ochrony żywiołami wszystkiego, co tylko zapragnął. Rytuał podpalania krzyża ogniem bezpiecznym rozpoczynał się w Każdą niedzielę. Nie wiem, skąd to wiedziałem, po prostu wiedziałem i to był stan rodzimy, jakbym już kiedyś o tym wiedział. Gdy się ocknąłem, leżałem w jakimś pomieszczeniu, z tego, co pamiętałem z lekcji religii, była to cela. Nie więzienna, a klasztorna, w której mieszali zakonnicy. Pamiętałem również, że niektórzy składali śluby milczenia lub wyrzekali się różnych rzeczy, niejako w formie ascetycznej ofiary dla czegoś ważniejszego. Wstałem i wyszedłem na zewnątrz, w tej samej chwili przyleciał gołąb i usiadł mi na prawym ramieniu, mimo że próbowałem go strząsnąć, to za każdym razem wracał na swoje miejsce. Po chwili podszedł jakiś zakonnik i powiedział — Witaj Karolu, widzisz, gołąb cię polubił i usiadł na ramieniu pasowania, w twoim wypadku jest to prawe ramie, a więc dokonano pasowania na członka adepta naszego zakonu. Ten gołąb ma siły duchowej rekognicji i wie więcej, niż byś podejrzewał. Rozpoznaje szczególnie Aniołów zrodzonych na ziemi w konkretnych celach. Dlatego usiadł ci na prawym ramieniu Karolu! Prawe ramie oznacza Archanioła Mściciela, którym jesteś. Jest to jeden z najwyższych hierarchów w strukturach ziemskich wojsk świętej tarczy obrony. Wyżej stoi tylko przeor i likwidator. Oba stanowiska otacza najsilniejsze pole magiczne. I mają też zdolności, które wykraczają poza twoje, lecz to nie są ich naturalne cechy, a nadane przez samego Boga. W twoim przypadku jest inaczej, ty masz naturalne zdolności, których siła może być w najwyższym momencie mocy wysoka jak przeora, pomijając oczywiście zaklęcie niewoli, które przeor i likwidator mają silniejsze od twojej magii. Nie możesz czuć się wyższy, ale zapewne to wiesz i nigdy byś się w taki sposób nie postawił. Karol zaniemówił, po chwili dodał – ale jakie moce? Przecież ja żadnych nie mam. Wiedziałbym o tym. A zakonnik powiedział – twoja mama ci je zablokowała, żebyś nie rzucał się w oczy, inaczej narobiłbyś sobie problemów. Teraz sam zdecydujesz o tym, czy zechcesz używać magii, czy może jednak nie. Tak czy owak, jesteś zagrożony. Słyszałem o tym, że piekielny Mardar cię szuka, pewnie do rekrutacji, albo do zabicia. Wybór zawsze leżałby po twojej stronie. Jednak byłbyś bezbronny. I krótko mówiąc, skazany na porażkę. Na szczęście jesteś już u nas i możemy cię obronić i nauczyć samoobrony, jeśli wyrazisz zgodę na pobyt i przyłączenie się do nas. Ale tym tematem zajmie się już przeor, do którego pójdziemy już niebawem. Albo nawet już teraz możemy iść, bo przeor właśnie mnie mentalnie poinformował, że wie o tej rozmowie oraz że możemy już do niego zajrzeć. Wiem, że niewiele jeszcze wiesz, ale najważniejszym symbolem jest to, że siły ciemności się nami interesują, jeszcze za nim staliśmy się oddziałem elitarnych egzorcystów, magów, i specjalistów od niszczenia demonów każdego poziomu. Każdy z nas był w takiej sytuacji jak ty, nie wiedzieliśmy nic, choć czuliśmy przez całe życie, że ktoś nas wiedzie, że coś prowadzi nas ku dobremu. Większość z nas trafiła tutaj przez członków kościoła, którzy tak jak ciebie próbowali ochronić przed złem. Ale twój poziom jest wyjątkowy. Masz potencjał mocy równy 78% co stanowi, że jak z nami zostaniesz, będziesz 3 od szczytu pod tym względem. Ale nie łudź się, sama moc i jej potencjał to nie wszystko. Przeszkolenie jest najważniejsze i precyzyjne odblokowanie swojej mocy. Dobrze Karolu albo Carlaro jak brzmi twoje pierwsze duchowe imię. Wszystkiego się dowiesz w najbliższym czasie, ale teraz pójdź ze mną do przeora, on jest z Andrzejem, musimy cię wtajemniczyć, a skoro gołąb Abramiel cię wybrał, wyznaczyć ci ślubowanie i status, jeśli przyjmiesz naszą propozycję. Po około 5 minutach doszliśmy do sali przeora. Była, jak się zorientowałem, we wschodnim skrzydle budynku. Na miejscu czekało 8 zakonników i Andrzej, przeszedłem obok każdego, witając się i usiadłem na krześle w środku kręgu. Krzesła ośmiu zakonników były ułożone wokół kręgu. Twarz i całe ciało miałem skierowane w kierunku przeora, który zajmował najważniejsze krzesło — tron. Gdy usiadłem, przeor powiedział - "Gloria patri et filio et patre, et spiritus sanctus est". I rozpoczął swoją ceremonię i wywód teoretyczny, który otworzył mi oczy na sprawy, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Zakon był stworzony przez papieża Innocentego III w pierwszym dniu jego pontyfikatu, czyli 8 stycznia 1198 roku. Trwa do dziś mimo burz na jego pokładzie i jak wspomniał przeor śmierci wielu jego członków, oddanych walce z siłami nadprzyrodzonymi, z demonami głównie, choć zdarzało się walczyć z innymi tworami świata cieni. Każdy z nas wyposażony jest w największe zaklęcia białej magii. Najsilniejsze są wyhaftowane na naszych zakonnych ubraniach, ale posiadamy jeszcze o połowę silniejsze ataki i ostateczne, czyli takie, które można użyć tylko w ostatecznej walce na śmierć i życie.+, gdy innej drogi ratunku już nie ma. Tracimy wtedy 50% sił, ale atak jest tak skuteczny, że powstrzyma niemal wszystko, co się rusza i wyszło z podziemi. Po chwili dodał, Andrzej opowiedział nam o tym, co widziałeś i słyszałeś. To dziwne, że jeszcze demon nie przepuścił ataku na twoje życie. One zwykle nie bawią się z takimi jak my. Widocznie musiał albo być bardzo sprytny i przebiegły, by się tobą jak marionetką bawić lub strasznie głupi. Powiedz teraz Karolu — dodał, jakie słowa usłyszałeś ? Co zobaczyłeś szczególnego. Uwierz, każdy szczegół jest istotny. Gdy przedstawiłem całemu zakonowi swój zeszyt i cytaty słów, które dziwnym trafem do mnie dotarły, rozległ się dźwięk ogromnej gwary, wszyscy zakonnicy byli zdumieni. Zapytałem, w czym rzecz? Co takiego to oznacza? Przeor Jakub powiedział — To są zaproszenia do udziału w rytuale, który dałby ci życie wieczne, ale pozbawiłby cię całkowicie władzy nad swoim losem. Innymi słowy — byłbyś marionetką sił ciemności. Niestety nie jest to dobra nowina. Piekielne bestie polują czasem na ludzi, którzy mogą im kiedyś zaskoczyć, takich najbardziej potrzebują, i ty miałeś być jednym z nich. Gdy padło ostatnie słowo, oczy otworzyłem i usta, wręcz jakby się dowiedział o czymś tak nieprawdopodobnym, że nie sposób to wszystko zrozumieć. Jakub powiedział też — Dziś trafiłeś do elitarnej grupy 87 wojowników jasności i staniesz się właśnie 88 wojownikiem, jednak zanim to się stanie, musisz się zastanowić czy chcesz i masz na to jedną dobę. Wtedy musisz poinformować nas o decyzji, a my poczynimy kolejne kroki. Nasza siła, pamiętaj, pochodzi z niebios. Jesteśmy siła dobra w walce o równowagę. O równe prawa ludzkości w życiu bez ingerencji sił ciemności, nieprzyjaciela, który czyha nie tylko na życie, ale na energię, którą produkuje organizm duszy i ciała, gdy jest złączony. Masz dobę od tej chwili. W tym momencie zegar stojący za przeorem wybił 12 w południe. Wstaliśmy wszyscy i rozeszliśmy się do swoich komnat. Teraz trwały treningi zaklęć, każdy w swoim zakresie trenował je, by w razie walki być gotowym. Gdy przedtem wszedłem do swojej celi, zaskoczył mnie gołąb Abramiel, który siedział na notatniku, a gdy się zbliżyłem, poczułem uderzenie gorąca i zobaczyłem silny błysk światła, po chwili na nadgarstku ukazał się tatuaż — a na nim gwiazda Dawida i napis — Angelus non illuminat tenebras, arma lucis Nos ire in tenebras, czyli jak przetłumaczyłem w słowniku - "Tylko Anioł rozświetla mrok, z bronią światła w ciemność idziemy". To jak się okazało zaszczyt dotyczący nielicznych — symbol starożytnego mędrca Dawida króla żydowskiego, który stworzył pieczęcie, które potrafią niewolić Demony. Ten dar — kontynuował przeor — należy się nielicznym, ostatni członek, który go nosił, odszedł z tego świata na wieczną służbę dokładnie 80 lat temu. Dotąd każdy z zakonników czekał na taki, lecz do tej pory tylko tobie, jak widać, się udało. Co najciekawsze jest w tym, ty jeszcze nie przyjąłeś ślubowań, więc nie jesteś oficjalnie zakonnikiem. To wielki zaszczyt — pamiętaj, a jeśli zdecydujesz się do nas dołączyć, to ten znak zagwarantuje Ci siłę, o której każdy z nas mógłby tylko marzyć. Gdy poszedłem spać, przyśnił mi się znów ten sam duch, tym razem stał w sali tronowej i bił brawo, tylko niestety nie widziałem komu, ciemność zbytnio przeszkadzała, bym mógł dostrzec. Sen skończył się obrazem piekła Dantego Alighieri wg pędzla Sandro Botticelliego. Znałem go ze szkoły, lecz nigdy wcześniej nie miałem z nim styczności, aż dziwne, że we śnie widziałem go tak dokładnie. Zapach pomieszczenia i temperatura rzadko są odczuwalne w snach, lecz ten był tak realny, że nie byłem pewny czy to nie jest jawa. Dopiero dotarło do mnie, to kiedy się obudziłem. Po tym, co do tej pory widziałem, to demony nie chcą odpuścić, jeśli to jest ich sprawka, mógłbym być w niebezpieczeństwie, a to prowadzi do zagrożenia życia. Kurczę! Sam sobie nie dam rady! Decyzja wydawała się oczywista. Tak! … Tak! To muszę zrobić ten krok. Nie ma wyjścia. Wyszedłem i udałem się w kierunku celi przeora, chciałem poinformować go o mojej decyzji. Gdy zapukałem, drzwi się otworzyły, a w środku czekał zamyślony przeor. Wszedłem i powiedziałem, że w pełni świadomy praw i obowiązków postanowiłem się zgodzić na propozycję. Chcę zostać zakonnikiem! Dodając, lecz jeszcze nie wiem, jak będę mógł się przydać. Szczerze mówiąc, to było piękne, co się tutaj robi, służy wielkiej sprawie, która nigdy nie była tak potrzebna w moim życiu, jak właśnie teraz. Przeor wiedział, że tak zdecyduję, wcale nie poruszyło go to, co powiedziałem. Wstał, chwycił sztylet, wyjął go z pochwy i powiedział — Ja Jakub przeor nadaję ci imię Aghnestus Fuego. Jesteś od teraz członkiem naszego zakonu, zakonnikiem jak wszyscy, ale jesteś też posiadaczem pieczęci Dawida, a poprzez jego gwiazdę na nadgarstku czynię z ciebie młodego adepta SIŁY i OBRONY. Stajesz się Zakonnikiem bitewnym. Twoim obowiązkiem jest walczyć z demonami i innymi tworami sił nieczystych, którzy łamią prawo Boże na Ziemi. A nawet w świecie, do którego jeszcze nikomu się przedrzeć nie udało. W piekle, gdzie siły mroku są tak mocne, że niemal nie da się ich w pojedynkę zabić. Mój ubiór w przeciwieństwie w do większości zakonników był czerwony, a napisy — zaklęcia obronne były szyte złotymi nićmi i srebrnymi. W tym zakonie było tylko dwóch takich zakonników bitewnych, jakim stałem się ja. Było to coś wspaniałego, ale droga dopiero przede mną. Wg Zasad zakonu należy przejść 3-letnie szkolenie taktyczne, by móc w pełni być efektywny i wyszkolony. Zadania, które miałem przejść były rozłożone na trzy etapy. Pierwszy nazwany był ścieżką OBRONY i stanowił go kolor ŻÓŁTY, jego herbem był mały kurczak. Drugi był to szlak EGZORCYZMÓW i był koloru NIEBIESKIEGO, a herbem jego była rzeka Styx. A trzeci był to szlak ATAKÓW i był koloru CZERWONEGO, a w herbie miał SMOKA. Wszystkie z etapów trwały równo 365 dni. Po trzech latach następuje egzamin praktyczny i albo zostaje się zakonnikiem licencjonowanym, albo zostaje się, dopóki egzaminów się nie zda. Nie zdarzyło się jeszcze, że ktoś nie zdał egzaminu. Bywali oporni, którzy zdawali kilka razy, ale ostatecznie każdemu się ten etap udał. Marlan i Andrzej widzieli mój entuzjazm. Promieniałem jak gwiazda, ale ciężka praca, która mnie czekała miała być wyjątkowo bolesna i męcząca. Bałem się tego etapu, ale jak się już zgodziłem, to nie mam co narzekać. Wezmę się za zadanie, wykonam je i zacznę pracę jako pełnoprawny zabójca demonów. Hmm… Carlaro Mintanti – jak brzmiało moje imie i nazwisko, piękno mieniło się każdym dniem i przyszłość nie miała końca. Podobno przeistaczamy się po śmierci, nigdy nie giniemy. Ale często w walce można stracić powłokę cielesną i ucieczka tylko ratuje wtedy, ale mam nadzieję, że nie będę zmuszony do niej nigdy. Moi pierwsi opiekunowie Ksiądz Andrzej i Marlan musieli wrócić do siebie, docelowo do Polski, ale wiedziałem, że duchem zawsze będą blisko mnie. Gdy się żegnaliśmy oboje dali mi swoje pieczęcie wsparcia i mówili, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebował wsparcia, muszę złamać pieczęci, a wtedy zjawią się tuż przy mnie. Muszę jedynie pamiętać, że mogę zrobić to tylko raz w życiu i odpowiedni moment muszę po prostu wyczuć. Nie jest to łatwe, wielu adeptów wykorzystuje je w niepotrzebnych sytuacjach, miałem pamiętać, żeby to wiedzieć i nie zrobić tego błędu. Ściskałem Marlana i Andrzeja dwie minuty, po czym wyszli z terytorium zamku. Przykro mi było, ale taki był obowiązek – niezwiązanych inaczej mówiąc – SOLUTOSI. Najbliższy tydzień spędzę w bibliotece zakonu, gdzie będę studiował procedury edukacji. Musiałem być przygotowany na ten trudny proces, przynajmniej teoretycznie. Biblioteka była bardzo obszerna, chyba wysokość półek dochodziła do 7 metrów, a alejek była niezliczona ilość. Na szczęście brat Agnist Demion zajmujący się biblioteką znał wszystko na pamięć, dzięki magicznym siłom Niebios. Miał też niewielkich aniołów pomocników, którzy dokładnie znali każdy egzemplarz książek i służyli swoją wiedzą. Czas najbliższego tygodnia zapowiadał się niezwykle interesujący. Nie mogłem omieszkać zastanowienia się nad swoim celem głównym jakby sztandarowym. Prócz celu jako zła totalnego, musiałem wybrać system walki oraz 4 z 20 rodzajów demonów, w których miałem się specjalizować. Czas niósł coraz więcej fantazyjnych działań, rozwijałem się z każdą sekundą przepracowaną na lekcjach i w trakcie czytania zawartości biblioteki. Na szczęście istniały czary, które pomagały w czytaniu w większej szybkości niż to człowiek naturalnie może. Czytałem jedną książkę o ilości 1000 stron w zaledwie jedną godzinę. Szybsze czytanie od tego było możliwe, ale bardziej dla przeglądnięcia materiału niż na jego nauczenie się. To mi wystarczyło do zbadania najważniejszych tematów. Praca, praca i jeszcze raz praca! Teraz pozostaje tylko poziom poświęcenia ustalić na najwyższy możliwy i siłę równomiernie podnosić do poziomu potencjału mocy. Ale to już zrobię na zajęciach praktycznych. Dziś to już wszystko. Kładę się spać w trybie incognito. By lewitować nad zamkiem niezauważony przez siły wroga. Był to czar oznaczony gwiazdką, jako dodatkowy, ale spodobał mi się, więc się go nauczyłem. Słowami Artris donum exlibertar, ustawiałem zasypianie w ciągu 10 min od położenia się. Zasnąłem, jak się okazało o wiele szybciej.
  2. Królestwo Dusz - Święta wojna. (OPOWIADANIE) CZ. I Usłyszałem szelest skrzydeł anielskich, a zawarte w nim były arie operowe, kołyszące się w magii tęcz. Obłok lekki i pachnący kadzidłem był Anielskim powozem, a mapę stanowiły mu gwiazdy. Czułem, jakby to było dziś, a minęło już tyle lat. Stało się to tuż przed lub niedługo po moim przypadkowym upadku na betonowy chodnik. Nigdy dokładnej pewności nie miałem, co to wywołało, a to pewnie przez szok, jaki spowodował we mnie upadek i historia, jaka miała miejsce później. Leżałem na chodniku i czas jakby się zatrzymał, nie wiem, czy mijała we mnie wieczność, czy tylko minuty, które miałem zjeść umysłem, by nie był głodny przeżyć. Świat zawirował, wydawało mi się, że śnieg pada i delikatnie drepcze po mojej skórze, niczym krople łez zwiedzające zmarszczki mojej twarzy, wiatr zmysłowy i pachnący karmił mój smutek ten, który trwał we mnie od lat. Odczułem przymus otworzenia oczu, lecz gdy to zrobiłem, nie dostrzegłem zwykłego świata, tej chłodnej betonowej i zakopconej spalinami rzeczywistości, a jedwabistą i połyskliwą, lekką jak piórko, które nigdy nie upada, jeśli nie chce. Zaczerpnąłem oddech, który zdał mi się jakby pierwszym i jedynym, jaki wpuściłem do płuc w ciągu całego życia. Oddech ten zapamiętałem jako najważniejszy, choć to, co wydarzyło się później, nie było wcale mniej znaczne. Przetarłem oczy, myśląc, że to może sen, że to miraż jakiś, który halucynogennym obrazem darzy mnie, ale świat, który dostrzegłem, wcale nie zniknął, a wręcz stał się wyraźniejszy. Gdy obracałem głowę pełen zdumienia, wypatrując w okolicy jakiegoś punktu orientacyjnego, okazało się, że żadne z mi znanych miejsc, nie było podobne do tego, co widziałem. Byłem na drodze wydeptanej, nieopodal lasu, szczyty gór jedwabnych wyłaniały się w dość dalekiej odległości, nie było człowieka w zasięgu wzroku, ale gdy wytężyłem go mocno w kierunku wschodnim, wydawało mi się, że widzę kominy domów, a ponad nimi zarysy kościoła. Postanowiłem udać się tam, po jakiekolwiek informacje. Gdy byłem w drodze, pomyślałem, co ja tu robię? Przecież ostatnim moim wspomnieniem była droga do sklepu, w moim rodzimym mieście. Jeśli dobrze sobie przypominam, chciałem kupić butelkę whisky i kilka cygar, bo akurat tego zabrakło. - Mam nadzieję, że w wiosce, do której zmierzam, mają te artykuły, gdyż zbliżała się pora mojej egzaltacji sztuką, której głównymi dekoratorami była właśnie płomienna whisky i jedno lub dwa Kubańskie cygara, a tego odpuścić sobie nie mogłem. Droga wydawała się daleka, jednak nie odczuwałem zmęczenia. Czułem, jakbym wcale nie potrzebował odpoczynku, choć patrząc na odległość, powinienem zrobić go przynajmniej trzykrotnie. Po godzinie wędrówki poczułem, być może nie pragnienie, a lekką i przyjemną chęć napicia się wody. Widząc strumień przy drodze, postanowiłem zbliżyć się do niego, nie byłem jednak przygotowany na to, co stało się potem. Zszedłem z małego zbocza aż do wodopoju, gdy się pochyliłem nad taflą srebrzystej wody, dostrzegłem odbicie. Nie było tym, które znałem, tym z którym byłem na ty. Po chwili namysłu odczułem silny impuls, który jakby rozświetlił mój umysł. Spadł jak piorun z nieba. Wtedy już wiedziałem, że były to refleksy mojej duszy, refleksy tego, jak wyglądam naprawdę, a czego będąc na Ziemi, tak bardzo szukałem. Było to wewnętrzne odczucie braku i tęsknoty połączone z chęcią poszukiwania odpowiedzi. Jak jeden z czynników, które napędzały moją chęć życia. Nie wiem, czy to było niewolące, ale nawet gdyby, to z pewnością się na to godziłem. Wywołało to we mnie duży szok, który nie był jałowy, bo dodatkowo wspomógł świadomość. Teraz gdy poznałem odpowiedź, zaczerpnąłem wody w dłonie i napiłem się, mocząc usta w najwspanialszej wodze, jaką dotąd piłem. Woda była niezwykle czysta, jakby diamentowa, a po wypiciu poczułem, jakby cała moja dusza rozpoczęła miłą mi regenerację. Siły wracały wraz ze wspomnieniami, a po chwili już wiedziałem, kim jestem. Nie kim byłem w świecie Ziemskim, a kim jestem tutaj. Nazywałem się Marionel Moriell, byłem mieszkańcem miasta Arratonaris, jednego z najważniejszych miast Niebieskiego Wymiaru, podlegającego Niebiosom, a także członkiem rodziny królewskiej i jej pierwszym emisariuszem. Upadek na chodnik - pomyślałem - musiał wyzwolić mnie nagle z ciała, ale dlaczego nie obudziłem się we własnym łożu, tego nie wiedziałem. Gdy odszedłem od wodopoju po około jednej i pół godzinie dotarłem do wioski. Nawet wiedziałem, jak się nazywa. Była to wieś Marghdalia. Należała do mojego wuja, Króla - Mathiasora Moriell. Miałem nadzieję, że miejscowy sołtys wesprze mnie w powrocie do domu. Dotarłem do wsi. Uliczki były puste, co mnie nieco zdziwiło, bo nie było to święto ani dzień wolny od pracy. Po chwili otwierałem drzwi do tawerny, pamiętając, że jako wysokiej rangą emisariusz, członek rodziny królewskiej, nikt nie będzie się opierał, by mi pomóc. Gdy wszedłem do tawerny, ludzie siedzący przy stołach wstali i ze zdziwieniem w oczach i jednocześnie dużą sympatią, zaczęli mnie witać, bijąc przy tym brawo, co wprawiło mnie w zdziwienie. Wyżsi rangą obywatele podawali mi dłonie, ściskając mnie jak brata. Nie byłem przygotowany na to, co usłyszałem później. Ludzie zaczęli opowiadać o zmianach w naszym wymiarze, o tragedii, jaka stała się tutaj codziennością. Szczególnie przykuła moją uwagę treść opowieści barmana, który zaznaczył, że muszę się ukrywać, bo w tym świecie źli ludzie, przynależni do bliskiej rodowi królewskiemu rodzinie, doprowadzili do przewrotu. A następnie wyznaczyli nagrodę dla każdego, kto schwyta choć jednego członka ukrywającej się królewskiej rodziny. Powiedział też, bym się nie bał, bo całe państwo stanie w obronie mi bliskich ludzi, jakimi byli członkowie rodu Moriell, ale musimy coś z tą sprawą jak najszybciej zrobić. Popijając whisky i paląc swoje ulubione cygara, w ciszy rozmyślałem nad przyszłością swoją w tym świecie, nad historią, która budowała się na moich oczach, jak również trwałem w niepewności i jeszcze, ja na chwilę obecną w lekkim strachu. Być może były to tylko obawy, ale nie były one czymś przeze mnie znanym, wymiar ten bowiem był zawsze kolebką prawa i wartości, miejscem świętym. Zamek królewski był zdobyty, każde województwo zostało zdominowane przez zdradziecką armię królewską, która przeszła na stronę wroga. Każdy, kto stawał jawnie po stronie króla i jego władzy, był zamykany na wieczność w lochach, bo śmierć nie istniała w tym duchowym i ważnym miejscu. Jeszcze nie istniała.
  3. Sprawiedliwość nocy skrzywione są dziś z aureolą przez tęgie wichry ułomności myśli moje co dzisiaj swawolą aby pogruchotać święte kości aby wzrok nie wyłowił z tęczy niepokornej namiętności ognia co buchając się ciągle męczy jak księżyc goniąc sny za dnia Cierni młot krzywdy jest winien bo skrzywił świętość i jej cenę jak wataha bestialskich hien budząc tu bezkresną gehennę a gwiazdy srogi widząc koniec i krzywdę krwawych mych łez rozpoczęły ostatni swój taniec mając tutaj na zagładę kilka tez spadają miecze z korony nocy w cele okropieństw i szaleństwa ocaleli tylko ci wróżbici i prorocy bez grzechów człowieczeństwa gdy ziemia zniknęła z kosmosu w loży świętych zasiadła świta zbawcy ów Idei bez cienia ciosu z przeznaczeniem byli już kwita Autor: Dawid Rzeszutek
  4. Resztki po świecie - wirujący dowód istnienia Gwiazdo ostatnia u szczytów szafirowych łąk kołysząc się w euforii świtów wymiotujących kośćmi, w orgazmach tańczących kwiatów - ladacznic północy i w deszczach chłodnych meteorytów - kamieni milowych, ostatnim jesteś ułanem na straży kazania zbrodniarzy w przededniu zagłady w trumnie bytu i ucieczki przed skomercjalizowanym ukrzyżowaniem oraz kosztującym dziewictwo zmartwychwstaniem. Pijesz z pucharu krwawicę wyciętych drzew i ciszę serc zwierząt zatłuczonych maczugami. Tu gdzie ludzkie ego nakręcają bezpłodne karty tarota, pompuje je inhalacja cierpkimi spalinami helikopterów, nadyma się jak cycki wypełnione sylikonowym wstydem, ego nieludzkie, jak bezkrwawe ścierwo rozprutych kamieni. To tu układasz słowa pożegnania pustym wagonom dni, wózkom sklepowym wypchanym sercami wrogów idei, słońcom w oczach kałuż krwi wygnanych erudytów. A świat pokłonił Ci się pięciokrotnie, nim przepadł. Nim spaliła go cyfrowa inkwizycja - grzech cywilizacji impulsów na dysku przedwiecznym. Sklejasz epitafium z rozbitych soczewek satelitów, widzących za dużo, z wież Babel z pocztówek sprzed wojny, zbudowanych ze znaczków pocztowych, i z chusteczek wyhaftowanych żyłami poległych olbrzymów, a wszystko dla ludzkiej ułomności i win, podłości argumentów tych bezpańskich psów. Dla istot konstruujących betonowe tory ucieczki przed palcem doskonałym, przed lokomotywowymi oddechami sprawiedliwości i płomiennymi oczami gór wpatrzonych w puste miejsca po sumieniach. Epitafium wyryjesz w ostatnim kawałku planety, wirującym w pustce niewidocznej dla nikogo, w pustce doskonałej. A słonce polewając ostatnią kolejkę z rzadkich kropel radości, eksplodowało tęczami modlitw, mlekiem kosmicznych przepowiedni, gniewnym - żegnaj Ziemio - siostro, która biegnąc po torach ciekawości eliptycznej, połykałaś indeksy zdradliwej mądrości, rozśpiewane jasne treści dzieł zakrwawionych rąk, muzycznych nut zaklętych w krzykach nienarodzonych dzieci. Nie płakał już nikt, marnemu widzowi skończyły się baterie. Zastygł w nieistnieniu, jak w domu bezbarwnym i bezsmakowym, a jest to miejsce niezawarte w jaźni, to pomylony błazen, którego nikt nie rozumie, to dusza niestworzona i cień bez cienia. Autor: Dawid Rzeszutek
  5. Westchnienie ku zagładzie. (proza poetycka) W podziemnych mojej jaźni, ciemnych komnatach, szare łzy marnymi tęsknot przesycone są woniami, zbudzonymi przez czułość w sercu okaleczoną, zapatrzone są w żywe wczoraj a dziś martwe już róże - ten okazji bukiet straconych. Krople, co krzywd są naparem wymierzonych bezprawnie, drążą mozolnie ścieżki pióra po kartkach białych, niczym Bóg żyły tworzący, jak życiowej siły kanały. A duch roniący ów krople zniszczenia przyszłego, scenariusza kronikarz nam dziś bliskiej katastrofy, białe orle pochwycił pióro, z herbu skradzione, i wyciśniętym atramentem, nie tylko z nocy pereł, historię spisuje i życzenie ostatnie żywego, mściwego w duszy mojej westchnienia: Gdy firmament pocałowałem, to błękitne o ratunku marzenie, to łono spokój rodzące wieczności, gdzie wehikuł mój gwiezdny miał dom niegdyś, pisać począłem ołowianą atramentu łzą wszelką, jak przez żagle podarte i ster w dżagi rozbity z win ludzkich - zazdrości ciosów i obłudy tornad, wolność utraciłem. Niewolnikiem jak stałem się prądów dzikich, nieczystych sił okropieństwa, a w oczach niegdyś świata żywego - deską z napisem dryfującą - "cywilizacji mętne wspomnienie ". Pamiątką, lecz czyją? jak już nie pamięta ludzkość, Bo jak miałaby? Skoro jej nigdy nie było, przynajmniej nie w świadomości mojej, ale w niej przecież nie istniało życie nigdy. Gdy wehikuł żywy, w cierniowy ozdobiony płaszcz, w gniewie kartki rozdrapał papierowej ranę, a serce alchemicznego wypiło przekleństwa truciznę i nadzieja z wieżowca bez zabezpieczenia skoczyła, wtem klęska, smak dziś której czuję wyraźnie - gorycz zniszczonej i jedynej nadziei bańki o palecie barw połyskujących popielnych orderów, na dłoni śmiercionośną nożem wyryła ideę i wierzyć rozkazała, tak wierzyć bardzo w nią !! By świat, ginąc w dniu kolejnym, sznur pociągnął dzwonu piekielnego, swoje sygnalizując tam nadejście, by Ci świata wartownicy - potomstwo Adama - dusze ludzkie z woli i nasienia, wytatuowały w piekle nadgarstki, z wolnych numerów na bolesnej liście kolejnymi - tymi obecności w koncentracyjnym wieczności obozie. Ile sił pozostało w woli mojej mięśniach, ile pędzącej w żyłach trwało nadziei, i Ileż chęci tylko zrodziło haniebne życie, tylekroć mocniej czułem i wierzyłem ! Wiarą byłem cały. Tak pragnąłem mocno, aż impresję niegodziwości szatańskiej, miłą mnie tu tak, niczym zadośćuczynienie zdobyłem i spełnienie. Niczym ducha orgazm, który moje oczyścił i uniósł serce, opłukał twarz załzawioną, a całując czystości ustami śnieżnymi, przysiągł, że krzywda nie zasieje nigdy fantazji chorej na mojego żywota drogach, a kartki mojej rana, wykrwawiająca się krzywd treścią, krwią krat niewolących niegdyś i metalicznym ich pobrzękiwaniem, zostanie uratowana - zabliźni się sprawiedliwości nad wrogiem przeklętym wyrokami. P.S Chciałbym przeprosić, że napisałem w słupku i komplikuję treść inwersją w zdaniach, ale chciałbym wzbogacać treść ozdobami, które mam wrażenie, przy dłuższej pracy nad tekstami i przy tym również ciągłym rozwoju, zapewnią mi więcej pozytywów, niż mi ich odbiorą. Te elementy dekoracyjne na pewno lubię i chciałbym je rozwijać, więc oceńcie, proszę "czy coś z tego będzie", bo jeśli jest jakaś nadzieja na uformowanie odpowiedniego stylu, dzięki tym, zasadniczo, utrudnieniom w odbiorze i ocenie, to będę tym bardziej dumny, że na coś się taki zabieg w moim pisarstwie przydał. Proszę tylko nie pisać komentarzy - typu - przestarzała stylistyka, archaiczna etc. Ponieważ to, że coś zostało sklasyfikowane jako archaizm/ coś nieaktualnego - to tylko wszak ogólna i pobieżna klasyfikacja pewnej grupy opiniotwórczej, która chce wpływać na kształtowanie się opinii i wzorca poprawności i być tym kijem, co zawrócić pragnie Wisłę. Ze stylistyką jest jak z modą, która lubi wracać. A jej powrót na salony, właśnie zaczyna się od prac odważnych ludzi, którzy narzuconym normom mówią - NIE! Jeśli jednak pojawią się pewne błędy, które przykują waszą krytyczną uwagę, zachęcam do podzielenia się tymi spostrzeżeniami. Pozdrawiam!
  6. Czarną ścieżką po grzechu Graal Czarne maski chorych wron zakładacie zwykle po zmroku, razem z upadającymi majtkami i resztką rozsądku, gdy czarne są marzeń waszych pejzaże, a klęska spala erotyczny zagajnik. Gdy dłonie pragną dotknąć obsesji w sercu starej prostytutki, jak we własnym. Czarne są też duszy płomienie, gdy zmierzch nadzieję, jak świecę gasi, gdy ojciec oczy nagle zamyka, a wy, pławiąc się w swym zagubieniu, w tułaczce po bezdrożach rozpustnych, szukacie tej krzywdy największej, krzywdy gruchoczącej kości niewinne, by choć usta krwią zwilżyć. Naiwność wron nie wytłumaczy też za waszą karmazynową bramą odchodów, ani nie wykracze słów rozgrzeszenia, gdy siłą własnych brudnych rozkoszy miażdżycie czyste płatki śniegu i kalacie pióra, orła dziś jeszcze bielszego. Czy wrócić będzie wam dane do domu, gdzie trwa troska ciepła i czeka radosnego dłoni uścisku oraz objęcia ramionami czystej miłości ? Jeśliście puści jak zezłomowane, zniszczone w boskim oku nadzieje. Jak cień potargany i obdarty z cnót przez wschody wszystkich słońc. Tego pewien mniej nigdy nie byłem, choć tak blisko waszych serc wszak żyłem.
  7. Kołyska zgnilizny Kołysząc zgnilizny rozbestwione dziecię, robaka, co drążyć ma rozum tego świata, czuję dreszcz, jak wgryza się w przejęcie, w orgazm wieńczący zwykle robotę kata. Smród wybucha wokół fajerwerkami cudu, w nozdrzach rozkochanych w tym upadku, gdy robaki wychodzą z kołyski marnej spodu, jak szczury z płomieni tonącego tu dostatku. A miłość rośnie, gdy dziecię się nam rozkłada, gdy czuje, że zbawcą ludzkości nie będzie i też nieszczęście gnije, wiarę w nim pokłada, a kochać już zaczyna z ostatnich dni orędzie. Urośnie końca świata nam wnet jutrzenka i też dojrzeje ogniwa rola jego permanentna, a czeka już nań goryczy upadku kochanka - ta zagłada, co spieszna i w rany majętna. Autor: Dawid Rzeszutek
  8. Trumienne lokomotywy - uwolnienie Niech wydadzą okrzyk ostatni gwiazdy lokomotyw, a supeł Gordyjski od środka wybuchnie w karocy. To uczuć ostatni zgniły owoc i świetlisty negatyw, co zabija przy świecy ciemne tkanki martwej nocy. Jakby pędzącą gwiazdę przez grzechy napędzaną. Jak lokomotywę z wymiaru raju, gdzie same wrzaski. I w krematorium zmierzchu żonę snu w róż odzianą. Aż rzuciłem miłosierdziem w nagłe obłędu oklaski. Dzisiaj finalną wolą torów stalowych jest męczarnia, przeklętej przyszłości przez cichych braci opactwo. Jej ostatni jęk to poezja dla serca i śmierci latarnia, aż w mojej jaźni rodzi się tęcza i mary dziedzictwo. Deszcz wnet stuknął w trumnę porzuconą na niwach, a obłoki puste są, jak portfel co zaprzestał karmienia. Do pnia przybite sztyletem serce szpera w archiwach, wtem życie mi bilet ostatni drukuje i złoto uzupełnia. A kosmiczne gwiazd pociągi, te ciągotki parowozów, przywodzą na myśl szczytowanie w nas niespełnienia i pobyty w piekielnych cierpieniu i śmiechu kołchozów, Jak dobrze, że dziś doznam znów z celi dni uwolnienia. Autor: Dawid Rzeszutek
  9. Z krwinek mojego uczucia Kocham Cię ćwierkaniem ptaków, podmuchami wiatrów letnich i kwiatami ogrodów jeszcze niewyśnionych, choć nie było nas tam... W każdym kruku płynie moja krew. Wszystkie jej krople do Ciebie tęsknią, a gdyby nie ich pęd i ściany żył, wyznałyby miłość, nigdy nieoddaloną choć o zatarte wspomnienie. W podmuchach lata, wiruje nasz czas. Zdjęcia w zakamarkach pamięci kąsają poczucie teraźniejszości - pytaniami. Lecz gdy wiatr ten wieje, wiem jedno - czuję zapach nagiego w nas spełnienia. A kwiaty ogrodów niewyśnionych, to te, kroczące w nocnych woniach, odbijające się jak blade rumieńce, w szklistej tafli nagrobnej fotografii. Nasączona będzie nimi nasza wieczność. Kiedyś ponad naszymi grobami, ku chwale, przejdą dusze papieży, a przy ich nogach, cerbery czyste jak śnieg, bo krew wyschnie w silnikach, pędzących razem ku kresom sił. A nasza gwiazda północna w kolorze róży i o spojrzeniu nadziei, - miłość, którą związaliśmy na zawsze dłonie, zawiedzie nas w bezgraniczną jedność ... Na skraj bytu, ale tu serca znajdą czas na rozkosz. Autor: Dawid Rzeszutek
  10. @Magdalena Dobrze życzę ludziom, choć czasem spotykam się z różnymi reakcjami. Próbuj komponować tekst oparty o bardziej obrazowe metafory, działaj nie tylko na zmysł zrozumienia, a także na wyobraźnię, która może pobudzić niemal każdy zmysł. Wtedy obraz stworzony, staje się bliższy człowiekowi, a przede wszystkim pozostaje zapamiętany, nawet jeśli chodzi o zwykłą ekspresję. Wszystko należy odpowiednio dawkować, by nie przesadzić z każdą z możliwych form wyrazu, chyba że takowy akcent ma swoje zadanie w tekście, jednak z tym należy uważać, bo przepych nigdy nie jest dobry. Pamiętaj, że wyrażenie jednej Twojej myśli w poezji ma mnóstwo swoich wersji. Nie ma ograniczeń, jedynym jest tylko twoja wyobraźnia. Czekam na tekst, który mnie zaskoczy!! Uwierz we własne siły, to nie jest tak naprawdę trudne, tylko należy czasem nieco więcej pogłówkować. Pozdrawiam.
  11. @calluna Witaj Celluna, Dziękuję za miłe słowa, na pewno staną się one zapalnikiem pod kolejne publikacje, bo kiedy słychać odzew odbiorców i to tak pozytywny, to serce rośnie i chęć pisania również. Wiara to dla mnie kolejny żywioł, który staje się tym wybranym nie tylko przez serce, ale również przez rozum. Staram się nie ograniczać rozmyślań w ramach struktur jednej wiary katolickiej, jestem otwarty na wizje wschodu i wszelki mistycyzm, a także samodzielnie staram się dojść do odpowiedzi, które nęcą mój umysł. Wszystko w ramach zasad, takich jak miłość i sprawiedliwość. Miłość to dużo głębsze pojęcie niż się nam wydaje, bo to z niego wynikają wszystkie inne wartości, jednak bez sprawiedliwości, jako zasady, której podstawą jest równowaga w relacjach, nie tylko międzyludzkich, a także między wartościami, niestety nie mógłby świat funkcjonować. Kiedyś możemy popisać na te tematy, jeśli cię to interesuje. Anioł stróż to istota, która ma pełnić funkcję obronną, ale również wskazującą tę odpowiednią drogę, więc cieszy mnie, że można go karmić warstwą tekstową mojego autorstwa. Mam nadzieję, że nigdy go negatywnie nie naładuję, bo pojawiają się w mojej twórczości teksty o zabarwieniu katastroficznym, apokaliptycznym - ogólnie tragicznym, jednak mam wewnętrzną nadzieję, że poziom odbiorcy nigdy nie doprowadzi do złej interpretacji tych wytworów mojej wyobraźni, gdyż w moich oczach wizje tragiczne mają funkcję zastanowienia nad losem własnym czy ogólnym, publicznym, by wyciągnąć określone wnioski dotyczące drogi, którą się idzie oraz by ta droga stała się lepszą niż obecnie jest lub doszło do zmiany tej drogi. Niestety odbiorcy są różni. Cieszę się, że jesteś i mam nadzieję że, stanę na wysokości zadania i nie zawiodę oczekiwań. Pozdrawiam. P.S. Zapraszam też na mój profil na Facebooku, ponieważ dużo więcej publikuję własnie tam.
  12. Witaj Magdaleno, Zastanawia mnie Twój tekst, mimo że nie za bardzo odczytuję jego przesłanie, boję się tylko, że to jest zbyt płytkie... Zasadniczo szukam głębszego przekazu, zawartego w formie i metaforach, które nadają tekstowi pewien status uniwersalizmu i pozwalają lub chociaż starają się wejść w szranki z klasyką. Tutaj, niestety mimo najszczerszych chęci tego nie dostrzegam. Rozumiem, że wszyscy jesteśmy na rożnych etapach poetyckiej ścieżki i wiele czynników wpływa na nasz wytwór, ale wypadałoby ze względu na szacunek dla odbiorców, pisać tak, by nas zaskoczyć , a celować tak, by zrobić to także ze specjalistami. Życzę powodzenia w pisaniu, w rozwoju na drodze poetyckiej i proszę się nie załamywać, a wziąć ten komentarz jako taki przysłowiowy "KOP" - mobilizacji. Pozdrawiam.
  13. Witaj Klaudia, Płomienie nie trawią duszy lub inaczej boskiej cząstki, energii, więc nadzieja nie spłonie, choćbyśmy spłonęli cali jakich nas znają. Płomienie to też czystość i również oczyszczenie, dlatego mimo niewątpliwego bólu, który musisz odczuwać, pisząc to, wiedz, że nieskończona miłość, która objawia się w postaci nadziei, wiary, marzeń, szczęścia etc., tylko czeka na chwilę, by unieść Cię, byś poszybowała w wyższych wibracjach, ku nieskończonemu źródłu Absolutu. Nasze wrażenia są częścią boskiego planu i mają jakiś cel, a niestety często ów cel jest poza naszym zasięgiem zmysłów, dlatego pojawia się załamanie i brak nadziei oraz często też chęci życia w sytuacjach, które nas przytłaczają. Czuję , że jesteś naprawdę wartościową osobą i życzę ci naprawdę ogromnej wytrwałości, którą chciałbym byś odnalazła w swoim życiu. Ludzie wartościowi niestety przechodzą najwięcej, pamiętaj, że nie jesteś sama, bo jest nas więcej, sam sporo przeszedłem i wierzę, że to zaowocuje, niemal jestem tego pewien, dlatego spróbuj skupić uwagę na czymś pozytywnym i poczuj pozytywną energię. Czekam na Twój kolejny wiersz na tym forum. Pozdrawiam.
  14. Dawid Rzeszutek

    LGBT

    @Marek.zak1 Doskonale się zgadzam. Polityka PiS, to niestety głównie pijar, który żeruje na katolickich "regułach" i głównie na nich jest dziś oparty, co ma zapewnić posłuch podczas wyborów, bo odnosi się do wartości, które wielu rozumie i popiera, lecz niestety nie jest to mądrym i świadomym rozwiązaniem, a opieranie się na tej mentalności polaków może jest atutem w ich garści, bo odnosi się do kultury kraju zakorzenionej w wielu Polakach, ale to wzorzec zły, który jest najeżony ograniczonym rozumowaniem i powinniśmy wiele zrobić, by to zmienić. Osobiście, mimo dobrych intencji, nie zamierzam bawić się w rewolucjonistę. W ciszy trzymam jednak kciuki, że w odpowiedni sposób zaczną zachodzić zmiany. Pozdrawiam.
  15. Dawid Rzeszutek

    LGBT

    Witaj Marku, Temat mocno kontrowersyjny i w dobie czasów teraźniejszych na językach. Raczej obrazujesz ogólnie pojętą oczywistość, nie obrażasz, bo nie ma tła oceny, a opinię pozostawiasz odbiorcy. Zachowałeś normy kulturalne, tylko czy osoby cechujące się odmiennościami to docenią? Niemniej sam podchodzę do tego z dystansem i doceniam, że piszesz o czymś, co powszechnie niestety nie jest tolerowane, bo to wymaga odrobiny odwagi, a to raczej plus dla ciebie. Sam jestem raczej zwolennikiem nie wykrzykiwania wszem i wobec swojej orientacji mimo, że staje się to dzisiaj modne. Zaskakuje mnie fakt, że głównym hasłem tegoż ruchu jest 'nie zaglądaj innym do łóżka", a mimo to obnoszą się z swoimi preferencjami seksualnymi publicznie. Uważam, że tolerancja, która opiera się o akceptację zjawiska odmienności, powinno być propagowana, ale w subtelny i odpowiedni sposób, bo obecne ich do tego tematu podejście jest nieco nachalne, o efekcie odwrotnie proporcjonalnym, jednak każda forma nienawiści to zło, a to pojęcie doskonale jest znane katolikom, ale niestety zawsze znajdą się osoby, które po prostu będą się temu ( odmiennościom) sprzeciwiać i na tym też polega wolność słowa, że mają do tego prawo. Należy jednak zaznaczyć, że sprzeciw i niechęć osobista w zakresie własnych poglądów nie jest bezprawiem ani nienawiścią. Nienawiść rodzi się z zaściankowego myślenia, złych wzorców i od przywódców różnych ruchów - MÓWCÓW - którzy ją napędzają - Takich karał bym sądem. Co broni LGBT, to posiadana świadomość i wolność - jako jednostek - która nie poddaje się biologicznemu wnioskowaniu naukowców i tworzy swój świat, zasadniczo oparty o miłość, czego im odmówić jednak nie możemy. Pozdrawiam.
  16. Wierząc w ostatni sen Szumi gwiezdne światło kosmosu Refleksy pokrywają starą twarz Czas przemyka ukradkiem niepostrzeżony, a ludzkość jęczy pod stołem, gdy myszy ucztują. Sen nie nadejdzie dziś zapracowany Spontanicznie powieki drgają W rytm niedokończonych piosenek a ludzkość w ludzkiej norze dzieli się okruchami beznadziei. Pochyleni bogowie nad norami płaczą Każda łza spływa po czołach ludzkości Głaszcze smutki dłoń współczucia a Istnienie, palcem wskazującym minuty ciszy kreśli Krzyż a wieczność otwiera oko. Dziś zbawienie wyrzuci z szeregu minuty Czas ten potępiony zagrzebie w zgliszczach Popiół w środę sypną ku przestrodze a ludzkość w duszy klaszcząc, zaśnie dziś, bo gwiazd nie widać już.
  17. Sieję, by uwierzyć, choć jeden raz. Nie, to nie były anioły. Nie był to też wiatr północny, a nieumarłe wspomnienie. To ono zapisane na tajnych taśmach zapachem i kolorem zieleni pijanej od rosy i róż tańczących w rytm melodii upadającego świata, przyniosło mi nasiona wiosny i lata, bym nie czekając na ostateczność, zasiał je w sercu, nie rozdartym jeszcze w milion dowodów uczuć ani nie nadgryzionym przez pusty portfel. W tym owocu ofiarowanym przez naturę, jako zabezpieczenie przed szybkim świata upadkiem. I sieję wiosnę i lato, jak co roku, by choć mgielny trwał we mnie dowód, że Bóg miłuje, miłuje ten świat i w nim was. Choć jeden dowód, gdy mi wiary i miłości tak brak.
  18. Każdy ma swoje wartości i swoje życie, ja tylko odnoszę się do wizji wiersza, którego napisałem. Nie zamierzam nikogo nawracać z prywatnej drogi ani kierować na tą którą ja wybrałem, ale cały czas dyskutujemy o tekście - więc mam prawo wyjaśnić skąd się co wzięło. Uwierz mi, mylisz się co do opinii, którą przedstawiłeś wyżej. Ale to twoje prawo ją wygłaszać. Mimo wszystko - rzeczywiście żyjemy w innych światach. Ja się trzymam swojego, a ty własnego, ale wyznacznikiem tego, który świat jest lepszy ( jeśli w ogóle jakiś jest w rzeczy samej ) jest chyba poziom szczęścia i radości z życia. Życzę Ci abyś był równie spełniony w swoim świecie, jak ja jestem w swoim. Jak to mówią Peace and Love ( heh). Pozdrawiam.
  19. I tutaj mój wywód się kończy. Mam nadzieję, że jesteś i będziesz szczęśliwym pod wieloma względami człowiekiem, ale to wszystko zależy od poziomu na jakim się funkcjonuje. Zwierzęciu wystarczy zjeść, stworzyć potomstwo ( instynktownie, ciągnięty przyjemnością) i przeżyć dzień, mam nadzieję, że masz więcej ambicji i reprezentujesz wyższy poziom. Chciałbym by naprawdę tak było. Pozdrawiam.
  20. @light_2019 Użyłem tylko takiej metafory do ukazania zależności wartości do poziomu wykorzystania, który powoduje jej spadek. Masz rację może to nie jest najlepszy z możliwych sposobów, ale uznałem, że będzie najbardziej obrazowy i przez to działający na wyobraźnię. Skup się na mechanizmie, na idei, a nie na pozorach. Wejdź głębiej w temat. Bo wartość człowieka też jest ważna, nie można o tym zapomnieć. Nie chodzi mi o fizyczną wartość, jako ciała, a o duchową, która obrazuje się w sposobie cenienia siebie i innych. Bo uważam, że uprawianie orgii to prymitywizm i zezwierzęcenie, bo niestety pociąg seksualny to bardzo zwierzęcy ludzki mechanizm, a uleganie mu w sposób masowy, niczym nas nie odróżnia od zwierząt. Chodzi o przewagę wartości duchowych w człowieku ponad instynktami i popędami, bo to odróżnia nas od prymitywnej części natury i jednocześnie pozwala nam nazywać się ludźmi. Człowieczeństwo, jako ukoronowanie natury, w końcu do czegoś zobowiązuje. Pozdrawiam.
  21. Jak zapewne nie zauważyłeś, 2 minuty nienawiści, to akurat element wyrwany wręcz z książki Orwella - Rok 1984. Były to propagandowe ryki, krzyki i wrzaski na wroga systemu, który jawnie zagrażał jego istnieniu. Zwierzęce zachowanie, wytresowane i oczekiwane i niemal nagradzane przez system. Tym czasem to system ( w tym wypadku jest to amerykański styl życia) był ( i nadal jest ) wrogiem człowieka - to taki paradoks, który obrazuje, że nie zawsze to, w co wierzymy, to co nam wmawiają, jest absolutną i ostateczną prawdą i jednocześnie rzeczą najważniejszą. To analogia do amerykańskiego stylu życia, który jest nam pompowany do głów odkąd upadła komuna. I jednocześnie, co wynika z wcześniejszego - do seksualnego (choć nie tylko) wyzwolenia. Te 2 minuty nienawiści stają się orgią w moim tekście dlatego, że to jest antyludzkie, prymitywne, bazujące na przyziemnych elementach - których przykładem staje się pociąg seksualny. Bo gdy zrozumiemy podstawowe wartości, ich cechy i znaczenie dla normalnego życia, to seks tak naprawdę stanie się dodatkiem a nie celem samym w sobie. Ja rozumiem seks jak kolację przy świecach w jednej z najdroższych restauracji - to jest pewnie marzeniem wielu ludzi, zjeść najdroższe danie, w wspaniałym miejscu, ze wspaniałą druga połową, a nie jako sposób na walkę z frustracją czy nawet stresem lub nawet sportem uprawianym każdego dnia. Oczywiste jest, że nie możemy nazwać wyjątkowym na skalę całego życia, tego co robimy notorycznie, codziennie. Bo naprawdę wyjątkowe chwile niestety, ale są rzadkością - i to jest najważniejsze. Tak samo jak gigantyczne diamenty, wielkie samorodki, czy naprawdę drogie auta - to co je wyróżnia i co nadaje prawdziwą wartość, to to, że jest ich niewiele. Pozdrawiam. D.R
  22. Witaj, Przepraszam, że dopiero dziś odpisuję, ale święta były i nie miałem po prostu czasu. Prorokiem nie jestem, nie byłem i raczej nie będę nigdy. Do tego niestety, ale trzeba być wybranym lub wg. innych wyznań, po prostu trzeba na drodze rozwoju duchowego - dojść. Nie napisałem tego wiersza dosłownie jako katolik, a raczej osoba, która potrafi dostrzegać dobro i zło, albo inaczej - to co godne i nie godne. Wartości nie są własnością kościoła katolickiego i nigdy nie były. KK jest tylko ich ziemskim reprezentantem, a przynajmniej w teorii. Myślę , że trzeba być naprawdę ograniczonym, by ich ( wartości ) nie dostrzegać, nie szanować. A to właśnie od nich, od tego, że ich się nie da podważyć w żaden logiczny sposób, zależy zrozumienie i nakierowanie życia na ścieżki nimi usłane. Jeśli rozumiemy, że wartości to istota człowieczeństwa, to wydaje mi się oczywiste, że zachowanie je negujące jest haniebne. Myślę, że człowiek jako istota świadoma, czym wyróżnia się z pośród reszty naturalnego świata, powinna tak kierować swoje życie, by reprezentowała owe wartości w jak największym stopniu. I jeśli mówimy o zaglądaniu do czyjegoś łóżka, to zachodzi tu pewna sprzeczność, bo nie chodzi wcale o to, a o odpowiedzialność z siebie i innych. Jesteśmy istotami "stadnymi", po części z tego powodu, że to gwarantowało przetrwanie, bo w grupie siła. A każda grupa musi być w odpowiedzialny sposób zorganizowana, bo inaczej może przeminąć szybciej niż by tego chciała. I właśnie do organizacji życia, do normalnego współżycia międzyludzkiego, potrzebne są zasady i normy. A właśnie wartości są fundamentem tych norm i zasad. Ostatecznie mówiąc - mamy instynkt stadny, dobre serce, odpowiedzialność za siebie i innych, które to, zasadniczo z dobrych intencji, każą nam przypominać tym, którzy żyją wbrew temu, co czyste i piękne, a przede wszystkim - wartościowe. Jak myślisz ? Co cię bardziej pociąga ( nie chodzi mi tylko o seksualność)? Kobieta, która spała z 100 facetów, czy może taka, która z miłości do ciebie czekała ze stosunkiem na prawdziwą miłość, właśnie na ciebie? Czy chociażby, już trywializując, wolałbyś chusteczki zasmarkane przez kogoś, czy nowe? Albo zakładając, że jesteś bogaty - Nowy komputer czy używany? Myślę, że w każdym przypadku liczy się wartość, która wraz z użytkowaniem spada. Czy to nie jest oczywiste? Co do dewiacji, to nie można powiedzieć opierając się o rzetelne i racjonalne źródła, że dewiacji jest najwięcej w kościele. One dotyczą ludzi jako istot, a nie instytucji, jako kościoła. Co prawda pedofilii jest sporo w kościele, przynajmniej tak to wygląda, gdy media atakują nas wielokrotnie informacjami o zdarzeniach/przestępstwach na tle seksualnym. To jest modne w czasach, gdy lewactwo atakuje a pedofilia stała się orężem przeciwko kościołowi a przy okazji również i wartościom przez niego reprezentowanym. Jednak ostatecznie nie jestem zwolennikiem celibatu, który to zapewne miesza w głowach kapłanom. Nie jestem też katolikiem praktykującym, bo uważam, że kościół to zgniła instytucja - i to pod wieloma względami, nie tylko dewiacji. Jednak uważam się za osobę rozumną i nie skreślam wartości, bo to jedyne co nam pozostało, jako obrona przed totalnym zezwierzęceniem. Jedyna duma z człowieczeństwa, to rozumna i świadoma egzystencja i osobiście właśnie tak staram się żyć. Nie, nie mam " z tym " problemu. Jestem heteroseksualny i jak najbardziej spełniony. Nawiązując do miłości innych, to odnoszę wrażenie, tak jak zresztą napisałem w wierszu, że ona ostatnimi czasy oscyluje wokół seksualnego spełnienia, co mnie osobiście bardzo razi w oczy. Oceniam po tym, co widzę na co dzień i po tym w jakim kierunku zmierza popkultura. Co się obrazuje w sztuce m.in. w muzyce i w kinematografii. Amerykański BUM hipisowski i jego konsekwencje do tego doprowadzają, młodzież niestety to łyka jak mleko matki, bo czują się wolni, niestety pojęcie wolności ma odmienną genezę i znaczenie, a można się o tym przekonać oglądając kilka dramatów na faktach o życiu w komunach hipisowskich i nie tylko. Życzę ludzkości szczerze, od serca - mądrości i przebudzenia, bo szkoda życia marnować, które jest tak naprawdę bardzo krótkie. A było tak i za pewne będzie wiele przypadków, gdy to na starość ludzie zrozumieją, że zmarnowane życie, to coś najgorszego z tego, co może człowieka spotkać. Jednak wtedy już niczego nie zmienimy, bo cofnąć czasu się niestety nie da. Pozdrawiam i szczerze chciałbym zaznaczyć, że ja nie mam złych intencji, a jedynie trochę w życiu przeszedłem i widzę do czego niektóre drogi prowadzą. Jednocześnie dzielę się własnymi przemyśleniami, mając nadzieję, że jednak ktoś stworzy wspaniałe życie i to na naprawdę " ludzkim i godnym" poziomie. I będzie z niego ( życia), jak również z siebie dumny przed śmiercią. D.R.
  23. @Dag Zapraszam do przeczytania innych moich wierszy, może to pozwoli tobie ocenić w pełni mój styl. Niemniej szanuję twoją opinię. Pozdrawiam. D.R
  24. Wita, Deonix :) W II zwrotce zasadniczym przekazem jest to, że profanujemy wartości własnymi czynami, a dowody tego "słuchać" w konfesjonale. Nieludzkość jest w tekście uosobiona i cieszy się na widok owej profanacji, bo jej ona sprawia przyjemność. Nieludzkość jest jakby demonem, który opanował człowieczeństwo i żyje dzięki swoim wyznawcom. Co do braku serc - jeśli "prawdziwa" miłość przestaje istnieć, a seks wypełnia tę lukę, to metaforycznie ujęty brak serc, jest jakby tego symbolem. Bo przecież seks powinien być zwieńczeniem chociażby najprostszej miłości związanej z chemią mózgu, a nie notoryczną przyjemnością, którą próbujemy wypełnić pustkę w życiu. Mówi się, że "nie używany" organ umiera, to jeśli serce to symbol miłości, a jej w prawdziwym wymiarze znaczenia - brak, to tak jakby "nie używany" organ ( bo przeznaczony do prawdziwej miłości ) wymarł/zniknął - stąd brak serc po sekcji. Ludzkość nie używała "serca" tak, jak to powinna i narząd wymarł, a nawet zniknął. Ja rozumiem, że dziwka tez może w pewien sposób kochać, zapewne w ten pewien sposób kochały kiedyś i w przyszłości też kochać będą, ale czy to jest prawidłowe rozumienie MIŁOŚCI? Czy znając prawdziwą miłość, kobieta może się oddawać wielokrotnie każdego dnia ? Sądzę, że ta prawdziwa miłość każe szanować nie tylko serce, ale również swoje ciało, które jest niewątpliwie kaplicą ducha, bo miłość w moim rozumieniu, to nie tylko chemia, która odczuwamy, a która często po pewnym czasie mija, to też nie jest przyzwyczajenie, a coś dużo potężniejszego i cenniejszego. Miłość jest jak białe światło, które w pryzmacie rozbija się na całą paletę barw. Miłość "rozbija" się na wszystkie najcenniejsze wartości, jakie człowiek zna i które powinien pielęgnować. Jeśli znamy prawdziwą miłość i nadrzędny cel i wartość człowieka, to nigdy nie będziemy sprzedawać się. Chciałbym również zaznaczyć, że te owe prostytutki nie zbawiają świata swoją pracą, a jedynie pragną się wzbogacić na tym, co otrzymały od natury ( lub Boga, jeśli ktoś wierzy), w krótkim czasie, nie używając zbytnio talentów, rozumu, czy chociażby rąk ( w sposób godny). Ogólnie mówiąc, już nawet pomijając cały ten wykład o wartościach, to oparłem się o klasyczny obraz "dziwki" i jej tzw. przywar. A nawiązując do wesz, to ten akcent miał nadać tragizmu, bo jak wiemy wszy nie mają uczuć, a pisząc, że mają więcej miłości od człowieka, to jakby podkreśla upadek jego i oddalenie się od wartości, a przede wszystkim od tego, czym jest miłość. Pozdrawiam. D.R. Witaj. Zapewne tak jest. Osobiście uważam, że seks jest zwieńczeniem prawdziwej miłości ducha, zbliżeniem duszy do duszy w wymiarze przyjemności nie tylko fizycznej, a również duchowej. Są różne poziomy doświadczeń erotycznych, prymitywny seks z wieloma partnerami, to tylko zaspokajanie potrzeb niskiego rzędu, przynależnych do ciała ( i zbliżony do marnego pod względem duchowym świata zwierząt), a z reguły duch kierowany mądrością i wartościami powinien panować nad ciałem do tego stopnia, by nie niszczyć piękna tego aktu, a zrobić z niego prawdziwe arcydzieło. Arcydzieło, w tym wypadku, to szczyt możliwości ludzkiej istoty, nie tylko na polu fizyki ludzkiego ciała, a także wyższych uczuć i emocji oraz ducha, niepowtarzalny i unikatowy na skalę całego życia. Szczerzę, to wołałbym kochać się raz w życiu z osobą, która w całości spełniłaby wszystkie kryteria niż million razy bez tego magicznego i cudownego stanu. Pozdrawiam. D.R
  25. Witaj, To nie jest pean na cześć miłości i takie jest tego testu założenie ( odnośnie miłości bliźniego), choć poniekąd powinien budzić zastanowienie u ludzi, którego słusznym wynikiem byłoby pytanie, gdzie jest prawdziwa miłość. Ten tekst jest efektem obserwacji zdemoralizowanej młodzieży, ale i nieco starszych ludzi, zarażonych amerykańskim postrzeganiem świata, którego konsekwencją jest dewiacja seksualna, innymi słowy - rozpusta. To się nazywa dziś wyzwoleniem, ale dla mnie to sprowadzenie istoty człowieka do rangi zwierzęcia ( nie obrażając zwierząt ). Właśnie, ciekawe, że pytasz o jakich czasach piszę, bo to raczej oznaka albo braku świadomości tego, co się dzieje, albo totalnej akceptacji porządku świata, jaki mamy przyjemność/nieprzyjemność oglądać. Nie o to jednak mi chodzi, by klasyfikować Ciebie, a o sens wiersza. Wiersz przedstawia obraz demoralizacji i mój stosunek do tego, co dostrzegam, robi to w sposób dość drastyczny, ale czasem własnie ten "sposób" pozwala podkreślić odczucia/wrażenia i ich genezę i jednocześnie, jakby w postaci terapii szokowej, obudzić ludzką świadomość. Uważam, że ten problem jest duży, a pisanie o tym, jest jakby wołaniem o normalność, którą ten świat traci z pola widzenia. Oczywiście mówię o normalności i wartościach, które w cywilizowanym świecie są oczywiste, ale sposób rozumienia słowa "cywilizowany" może się jednak u każdego różnić, stąd powstają różnice w postrzeganiu problemu tego wiersza. Dla jednych mogę być przestarzałym romantykiem, który powinien się nie urodzić lub co najmniej zrobić to w innej epoce, ale to, że jest to stary sposób myślenia, niestety nie podważa tego, że ten problem istnieje. A orgia, czy to w Rzymie czy w Grecji, oznacza dosłownie to, co dzisiaj, bo przecież określenie nie wzięło się z kosmosu, a realnie Rzymianie i Grecy byli mistrzami dewiacji i to nie tylko seksualnych. Zresztą jak już o tym mówimy, to w czasach starożytnych seks z wieloma partnerami, seks mężczyzn z młodymi chłopcami, czy picie wina i jedzenie jadła aż do wymiotów, po to, by później znów pić i jeść, był czymś bardzo naturalnym. Wystarczy przeczytać chociażby Ucztę Platona, by się o tym przekonać. Kończąc, chciałbym tylko powiedzieć, że to czego nas uczą ( amerykanie, lewacy) i to jak patrzymy na rzeczywistość, niestety nie koniecznie jest mądre, bo są pewne wyznaczniki wynikające z długich rozmyślań wielu pokoleń oraz sporej liczby ich wybitnych przedstawicieli, które określają kim człowiek powinien być, jako istota wyróżniająca się pod wieloma względami w świecie natury. Są takie pojęcia ( wartości) jak honor, godność, szacunek - myślę, że na wielu płaszczyznach dzisiejszy świat o nich niestety zapomina. Pozdrawiam. D.R.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...