zdrapuję z twarzy szron melancholii
próbuję wyłączyć resztki naiwnego snu
o przyszłości pięknej
gładkiej jak twoje dłonie
zamykam się w sobie
bo tylko tam
czuję się jak w domu
igram z ogniem
jak mieczem tnę zarośla gniewu
co dnia
padam z nóg
wprost w objęcia złego
gdzieś w oddali
jaskrawe słońce rozświetla mrok
schodzi do mnie
by podać rękę
pomaga wstać
i ruszyć w nowy dzień
dzień przydługi zgarbiony
nie trzymasz tonacji ani metrum
krok zagubiony
za rękę chwytasz
panią Mądrość
dłoń wyślizguje się
mróz obiekcji szczypie w oczy
nie możesz iść sam
mylisz drogę mapy brak
jesteś tu gdzie twoje miejsce
przypadkiem znalezione
to wszystko dla ciebie
ale chyba nie skorzystasz
wracaj