wysoki tron obleczony kirem
góruje nad polami
zasiadasz na nim ty
dawna królowa śniegu
w dłoni insygnia władzy
berło z trzciny i biały gołąb
zakupiony na odpustowym jarmarku
włosy lśnią zastygłym blaskiem pogardy
a groźne spojrzenie budzi w nas gen poddaństwa
padamy przed bladym obliczem
pod sztucznymi rzęsami jeden do jednego
gotowi na rozkazy
możemy przemierzyć pustynię
w poszukiwaniu straconego czasu
i wody życia do obmycia twoich stóp
lśnij jasny szalony diamencie
upajaj się opętańczym galopem rydwanu
iście huraganowym pogłosem kilku słów
które więzną w gardle nie mogąc znieść tej suszy
wskaż ręką kierunek a oddalimy się
na czterdzieści dni albo dłużej
niosąc w zębach listek figowy
odfruniemy daleko ponad szczyty szaf
królowa śniegu w koronie z bratków
nie jest już tak dzielna jak kiedyś
dawno nie zaglądała w metrykę
boi się podwyżki czynszu
i braku jedwabiu na sklepowych półkach
lśnią szalone diamenty w diademie
lecz nie ma już słońca
które mogłoby się w nich odbić