-
Postów
4 424 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
Podróż bez powrotu II / Niepotrzebność
Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Dag nikt nie jest doskonały, Dag. dopełniaczowki się rozsiały? może się i rozsiały, kto je tam wie. tekst pisany w emocjach i ma prawo być niedopracowany. nie będę go poprawiał. a tak, a propos, cieszę się, że lubisz mnie czytać. to już zawsze jakiś plus. na twoje teksty również zerkam, jeśli nie masz oczywiście nic przeciwko temu. nie piszę komentarzy. niestety taki już jestem... niekompatybilny, nie pasujący do rzeczywistości... wybacz... -
Podróż bez powrotu II / Niepotrzebność
Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Idę ulicą… Nade mną - martwa lampa księżyca… Żółtawe światło latarni… Nasila się w moich uszach — coraz większy pisk — pochłaniającej mnie stopniowo nicości… Szalejące piksele ciszy — zagarniają powoli przestrzeń… Milczące drzewa… … czarne okna… drzwi… … Ranię do krwi opuszki palców, trąc nimi o mur z czerwonych cegieł… Pleśń i grzyb… … odór rozkładu… … moich własnych dziurawych butów … stąpania kroków… szurania… … Na poboczach — skorodowane wraki samochodów… — wypatrują czegoś nadaremnie — ślepymi oczami… … Szumią liście drzew… … szeleszczą na pożegnanie… * Chyba wszystko… tak — chyba wszystko… Deszcz spada lodowatymi kroplami… Perlisty szum… Milczenie… Chwieją się łagodnie szpalery strzelistych topól… … Otwieram oczy — ciężkie żarna powiek… Zamykam… … ćwiczę umieranie, aby nikt nie musiał za mnie, aby nikt nie musiał oglądać mętnego spojrzenia… … Wszystko skamieniało… Pokryło kurzem… … rozsypały się w pył — ostatnie skrawki pustego życia… … Odtrącam krzesło… … idę do ciebie — Mamo… (Włodzimierz Zastawniak, 6-7 kwietnia 2021 r.) -
Przeszła bulgoczącą falą, zostawiając po sobie — zgniliznę pustego życia… Przeszła w huku nawały — bijącej po oczach — zimnymi strugami deszczu… … Nie ma już nic, poza resztką czarnych kikutów… … splątanych korzeni… W wilgotnej ziemi — mlaskania… … dżdżownic oślizłych wesołe biesiady… … Gdzieś — w oddali — ginie echo ostatniego krzyku… … … już nie widzę… nie czuję… łopoczą na wietrze podarte łachmany… — niczyje… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-04-05)
-
(Z cyklu: Poszukiwania) Pociąg zgrzyta hamulcami. Wjeżdża — piszcząc — na peron zadaszonej, dworcowej hali, żywcem przeniesionej z XIX wieku. Stoję w drzwiach wagonu, ściskając ich chłodną rękojeść… Lekkie szarpnięcie. Ogólny tumult. Rozgwar przeciskających się wąskim korytarzem pasażerów. Czuję napierającą, skłębioną podnieconym oddechem masę spoconych ciał. Zeskakuję. Potok rozpierzcha we wszystkich kierunkach. Rzednie. Słyszę zmieszane głosy, szurania, stukania obcasów, otoczony chłodnym strumieniem rześkiego strumienia… Pomarańczowe promienie zachodzącego słońca — pokrywają ukośnie kamienną posadzkę, wpadając przez wysokie, zakratowane okna. Ostatni ludzie wsiadają pośpiesznie do taksówek, autobusów… Jest coraz później. Ciemnieje. Rozchodzą się z coraz większym pogłosem echa tykania — zdobionych wyszukanymi, rokokowymi okuciami — zegarów. Pełznie zapuszczoną, zaniedbaną bocznicą — opróżniony skład Zmęczony podróżą, brudny, cuchnący smarami wąż… Zostaję sam, pomiędzy przekrzywionymi prostokątami gasnącego stopniowo światła. Milczący przeciąg porusza kwiatami w wielkich, betonowych donicach. Omiata moje skronie, usta i dłonie… Ukośne smugi mżą wirującymi drobinkami kurzu… Dostrzegam słaby ruch. Nie wiem, czy jest tuż, czy dalej. Uchwycone kątem oka błahe zdarzenie materialnego świata. Coś na kształt płynącego powietrzem pyłka dmuchawca, spadającego powoli jesiennego liścia… Przypomina falującą pod powierzchnią wody — majestatyczną meduzę — w aureoli pełgających blasków błogiej ciszy próżni kosmosu… Nieruchomieje… — bez dotykania ziemi… Zaciskam powieki. Otwieram… Stoisz przede mną. Piękna! Jakbyś zstąpiła z jakiegoś boskiego nieokreślenia! Wypowiadasz ściśniętym głosem moje imię. Cudowna. Wniebowzięta… Spowija mnie cała twoja jaskrawość. — Włodku… — Jewgienijo… Ujmujesz dłoń. Prowadzisz. — Dokąd? — Szepczesz do ucha… — Chodź, kochanie… Idziemy ulicą, zamkniętą po bokach ścianami staroświeckich kamienic. Skąpani refleksami — bijącymi od szyb. Pokazujesz zabytkowe freski… Pusto. Czuć woń rozgrzanego lipcowym upałem asfaltu… Dotykasz rozwartą dłonią faktury — pokrytego siecią nitek — tynku… Gładzisz ją opuszkami drżących palców… Idziemy zrywami, jak na starej — prześwietlonej częściowo — celuloidowej taśmie przedwojennego filmu. Idziemy przed siebie — arteriami opuszczonego miasta… Prosto w słońce… (Włodzimierz Zastawniak, 2019-04-13) *** Nowosybirsk – miasto w Rosji, na Syberii, nad rzeką Ob. Trzecie, co do liczby mieszkańców rosyjskie miasto, po Moskwie i Sankt Petersburgu. Nieoficjalna stolica Syberii.
-
1
-
@zapiski_Kariny ciekawe. interesujące...
-
Spada na moje zmarszczone czoło zimne światło dalekich gwiazd… Wnika do wnętrza czaszki czyjś nieustanny szept, lecz, niestety — nie rozróżniam słów… Skąd? Od kogo? Idę aleją, mając przed oczami nieczytelne krajobrazy, zamglone widma. W dookolnej ciszy dopalają się resztki zanikającego krzyku. Rozwiewają się ostatnie słowa… Co dalej? Nic. Przerażająca otchłań pożera wszystko do ostatniego ziarenka… Próbowałem… Na próżno. Nasiona kwiatów czepiają się wiatru. Osiadają na spierzchniętych wargach żółtawym pyłem. Na włosach, rzęsach… Półprzymkniętych powiekach wilgotnych ócz… Już nie dla mnie parują liście, łodygi, źdźbła traw. Nie dla mnie pachnie nadchodząca wiosna… Wszechświat pękł, jak mydlana bańka. Przemieniam się wraz z nim. Opadam deszczem gasnących iskier. (Włodzimierz Zastawniak, 2021-03-23)
-
Źródło: https://www.piqsels.com/ Nie mogę chodzić, nie mogę się ruszyć. Spoglądam długo przez pękniętą szybę zamkniętego okna. I czekam, aż wstrząśnie mną znowu potworny ból, i czekam, aż… Zimny wiatr rozwiewa rdzawe liście, śmiertelny pył. Czuję, że ktoś za mną stoi. Kto? Kto kładzie mi z taką czułością dłoń na ramieniu? Kto tak czule szepcze mi do ucha? A porusza się w takiej ciszy, jak tylko może się poruszać anioł, co spłynął właśnie z nieba. Jawa to — czy sen? Czy to tylko dosięga mnie wiatr, co wciska się przez pękniętą szybę, pęknięty mur? Falują pajęczyny, wirują drobinki kurzu. Całkowita cisza, a w tej ciszy — nagłe skrzypnięcie podłogi. To matka stanęła obok z oczami pełnymi łez. Mamo, czy widziałaś tego anioła? Przed chwilą tu był… Znowu spoglądam przez pękniętą szybę zamkniętego okna. Dlaczego wciąż płoną chmury, a potem — stają się czarne jak noc, jak śmierć? Dlaczego wszystko jest tak przerażająco puste? (Włodzimierz Zastawniak)
-
(mojej śp. mamie) … rozciąga się przede mną ― nieprzenikniona otchłań… … Stoję na samym brzegu… … … usypujące się kamienie… ― Wpadają z pluskiem ― do szumiącej rzeki… … … gdzieś… ― tam… Szalejąca nicość pokazuje swoją ― straszliwą potęgę… Wirują szare ― obłoki… … skłębione widziadła dojmującej pustki… … Nie umiem pokonać ― strachu… … ogromu ciszy… … … porwała ciebie fala mroku… pojmała… I już ― nie wypuściła ― ze skostniałego uścisku… … … mówią, że tam jest wieczny spokój pięknego lata… … … być może… Być może… … … być może… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-03-18)
-
Krasnojarsk: nieśmiałe porywy miłości *
Arsis opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
(Z cyklu: Poszukiwania) Podążam chodnikiem, wzdłuż ceglanego, napęczniałego wilgocią, zgniłego muru… Przeświecają pierwsze smugi ostrego światła. Odbijają się od kałuż. Oślepiają. Kłują szczypiące boleśnie, załzawione oczy. Jest w nich ta cała jaskrawość, która radośnie pełga, skrzy i migocze… Przerasta sobą mżące konstelacje gwiazd… Szum jadących samochodów. Tramwajowe, metaliczne zgrzyty, dzwonienia. Drażniące, fałszywe dźwięki klaksonów. Narastające wycia karetek ― pochłaniane ogólnym zgiełkiem industrialnego szaleństwa. Płynąca wartkim nurtem rzeka ludzi… Rozpędzone, rozochocone, brudne miasto - rozsadza mi nieustannie głowę. Dudni. Łomocze. Chrzęści. Dygocze. Naciera zewsząd w aureoli niebieskawych obłoków. Białych, podziemnych wyziewów ― cuchnącego krwiobiegu splątanej kanalizacji… Pękają stopniowo liliowe powłoki kobaltowego, głębokiego nieba, mimo że kłębią się jeszcze ― zanikające resztki sino-szarych, poszarpanych ― niby łachmany ― widm. Coś nieokreślonego muska moje spierzchnięte gorączką, skrwawione wargi, jakby to były czyjeś lekko wyczuwalne ― miłosne tchnienia. Skąd? Czyje? Okrywają balsamem śmiertelnie chorą, zmęczoną, ziemistą twarz… Wschodzi i zachodzi ― lodowate, rozmigotane zagadkowo, jesienne słońce… Zatacza coraz ciaśniejsze kręgi. Dopada i dusi… Upadam znienacka, tocząc obficie pianę. Zmożony ― epileptycznym efektem stroboskopu… … Śnię. Znajoma kamienica. Drzewo. Asfaltowy plac z trzepakiem po środku. Czerwone kwiaty w betonowych, podłużnych donicach. Upalny dzień lipca. Piskliwe krzyki rozbawionych, małych dzieci. Płynące skądś dźwięki melancholijnej, fortepianowej melodii… Gdzie? ― Niesamowicie blisko, najbliżej… Aż czuję słodkawy, nikły zapach ― twoich długich, rozwianych włosów, perfum… Patrzę na ciebie, lecz ― ty o tym nie wiesz. Podziwiasz burzę ogrodowych roślin ― przez moje przezroczyste ― jak powietrze ― ciało. Masz ledwie zauważalny uśmiech, niczym ― Mona Lisa ― na portrecie mistrza Leonarda… Piękna… Patrzę na ciebie codziennie. Niewidzialny. Nieznany. Całkowicie obcy… Rozminęliśmy się w czasie, choć ― jesteś tuż, niemalże rzeczywista, jakby dzieliła nas wyłącznie grubość kartki papieru, źdźbła trawy… Idziesz asfaltową, parkową aleją ― w ospałej godzinie dusznego lata, wśród skwaru. Okryta światłocieniami pod baldachimem rozłożystych drzew… Jak masz na imię? Nie dosłyszysz… Zagłusza mnie, bowiem ― brzęczenie owadów, szmer suchych, zakurzonych liści… Objawiam ci się ― jako cichy, wieczorny szept, spływająca kropla porannej rosy, przelot motyla… Tak właśnie ― dotykam cię opuszkami palców, twojej twarzy. Całuję… Wyrażam subtelnymi słowy… (Włodzimierz Zastawniak, listopad 2018) *** * Krasnojarsk – miasto w Rosji, położone nad rzeką Jenisej, na Syberii. Stolica Kraju Krasnojarskiego. Źródło: https://www.pinterest.com/ -
(Z cyklu: Poszukiwania) Szarpią porywy zimnego wiatru. Targają z łopotem połami odzieży, ogromnymi płachtami poluzowanych plakatów, reklamowych banerów… Mieszkałem tu kiedyś, ale ― w innym czasie… Gdzie? ― Nie pamiętam… Obraz przetarł się na, tyle, że zaczynam dostrzegać odległe zarysy przedmiotów, choć rozmyte skroploną zasłoną mglistego świtu. Idę chodnikiem, wzdłuż ceglanego muru. Muskam go palcami, obrysowując ciemne, brunatne plamy zacieków… Widzę siebie w zmarszczonych lustrach kałuż. Wyglądam ― jak koścista śmierć ― okryta długim, czarnym, powiewającym płaszczem. Jak śmierć ― z wytrzeszczonymi ― jakby chorobą Basedowa ― oczami… Czuję dotyk, muśnięcie na plecach. Odwracam się, lecz nic… Nerwowe podmuchy chwieją gołymi gałęziami. Słychać ich ciche trzeszczenia, skrzypienia… Pęcznieją, ulegając nieustannej metamorfozie ― straszliwe widziadła sinych obłoków… Pulsują boleśnie skronie od nadmiaru powietrza. Nieskończony, ceglany mur… Za murem ― majaczą wysokie domy, osiedla… Lśnią mdłymi jarzeniówkami przeszklone biurowce, urzędowe gmachy. Kominy fabryk wyrzucają skłębione dymy, które suną leniwie po szarym nieboskłonie. Puste, nasiąknięte wodą, przymglone pola. Nieruchome, ażurowe dźwigi rzecznego portu. Rozkołysane nadbudówki statków… Most. Wiadukt. Mokry asfalt. Szmer przejeżdżających samochodów. Tworzące efekt stroboskopu migające światła. Ubłocone, brudne taksówki. Furgonetki. Autobusy pełne ludzi. Przylepione do okien smutne, nijakie oblicza. Autobusy z zamalowanymi na biało szybami. Ciężarówki z brezentowymi pakami. Ciężarówki bez brezentów. Sypiące iskrami pantografy. Metaliczne zgrzytania tramwajów. Trolejbusy. Klaksony. Wycia karetek. Warkoty motorów. Pokrzykiwania i przekleństwa. Niebieskawe, duszące obłoki spalin… Bulgoczący, uliczny rynsztok… Wiatr gwiżdże, tarmosi, popycha… Donikąd idę… Ktoś ― coś mówi ― niewyraźnie, bełkotliwie… Nie! ― To ja ― sprzeczam się sam ze sobą, coś rozważam… Mamroczę ― zamroczony gorączkowo-alkoholową maligną… Wstępuję po betonowych stopniach na dworcowy peron. Błyszczy ceglana kostka. Woda ścieka rzęsiście z okrągłych daszków ogłoszeniowych słupów, cyferblatów i latarń… Lokomotywa ― o smutnym spojrzeniu reflektorów ― wjeżdża ze świdrującym piskiem hamulców… Ciągnie za sobą długi skład pociągu… Poprawiam kołnierz płaszcza. Krótkie szczęknięcie megafonów. Kobiecy głos. Mijają mnie biegnący ludzie… Trącają… Wsiadają do wagonów… Wysiadają… Wszystko ― po chwili rzednie i cichnie… ― Zanurza się znowu ― w perlistym szumie zacinającego deszczu… (Włodzimierz Zastawniak, listopad 2018) *** * Chabarowsk – przemysłowe miasto w południowo-wschodnim regionie azjatyckiej części Rosji, nad rzeką Amur. Stolica Kraju Chabarowskiego. Źródło: https://wallpaperscraft.com/
-
Komsomolsk nad Amurem: deszczowy dzień *
Arsis opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
(Z cyklu: Poszukiwania) Idę powoli ulicą. Podnoszę kołnierz jesiennego płaszcza. Ręce wsuwam do kieszeni… Zimny wiatr rozwiewa długie, siwe włosy… Przystaję ― otoczony szumem jadących leniwie, zabłoconych autobusów, ciężarówek, samochodów… Przepływają w kałużach sine, skłębione chmury… Zanurzam czubek dziurawego buta, mącąc zmarszczone lekko powierzchnie… Wstrząsa mną gorączkowy, wilgotny dreszcz… Bez pieniędzy. Zziębnięty. Głodny. Pchany jakimś instynktem… Szeleszczą ― porywane wirami powietrza ― płachty porzuconych gazet… jakieś papiery… Łopoczą poluzowane plakaty dzielnych bohaterów… Mijam budynki, skwery, latarnie… Znikają w mrocznych bramach ludzie… Półprzezroczyste, ponure widma… Ostre krople deszczu ― kaleczą oczy, policzki, skronie… Jeszcze jeden zakręt i… ― wyłania się mój dawny dom. Czteropiętrowy blok, tylko bardziej obdrapany, zdewastowany… Przed nim ― wysokie drzewo. Grube, solidne, rozłożyste… Wtedy, któregoś gorącego dnia czerwca… Pamiętam, że oślepiało słońce. Migotały odbitym, jaskrawym blaskiem ― gładkie powierzchnie drgających liści… Stoję pod blokiem, na wyasfaltowanym podwórzu (była tutaj ubita ziemia) Zabite deskami okna, bądź ślepe od brudu, zachlapane białą farbą szyby… Otwieram wypaczone, drewniane drzwi… Zaśmiecona klatka… ― żadnego poruszenia… Wszystko pokrywa zestarzały nalot złuszczonej, zakurzonej martwoty… Może odnajdę, chociaż ― skamieliny dawnego życia? ― Czaszki, piszczele, pojedyncze zęby? ― Nic. ― Spróchniało. ― Rozsypało się w drobny pył… Dwóch obojętnych sanitariuszy w zakrwawionych kitlach ― znosiło mnie wtedy na noszach z ostatniego piętra. ― Nie wyjrzał nikt. ― Nie zainteresował się ciężkim, śmiertelnym stąpaniem po schodach. Gdzieś szczekał pies, warczał motocykl… ― Dźwięczały piskliwe, dziecięce śmiechy, fałszywe akordy pianina… Kiedy wychodziliśmy ― rozszeptało się wtedy to drzewo. Tak, jak może tylko szeptać wielkie, rozłożyste drzewo… I ponieśli mnie do czarnej, przeżartej korozją furgonetki… Mnie, starego zeka **, będącego tu na wiecznym zesłaniu, który przeszedł piekło obozu z numerem na przyszytej do fufajki *** łacie. Budowniczego tego miejsca przez wiele lat katorżniczych łagrów, zapomnienia, wymazanego życia... (to nie komsomolcy budowali, o nie!) Tak oto stoję i dumam. Mógłbym pójść z powrotem. Wejść na samą górę. Zapukać do samego siebie… Lecz ― nie czeka nikt… (Włodzimierz Zastawniak, październik 2018) *** * Komsomolsk nad Amurem – miasto w Rosji, w Kraju Chabarowskim na dalekim wschodzie. Port rzeczny leżący nad rzeką Amur. Zostało założone w latach 30. XX wieku z rozkazu Stalina. Oficjalnie przez komsomolców (stąd nazwa), a tak naprawdę przez skazanych na roboty katorżnicze więźniów. ** Zek – więzień łagru. Skazany na roboty katorżnicze (słowo pochodzące od rosyjskiego wyrazu „zakluczonnyj”, zapisywanego skrótowo z/k) *** Fufajka (kufajka) – chroniąca przed mrozem, obustronnie pikowana drelichowa odzież. Używana przez żołnierzy radzieckich, bądź więźniów. Źródło: https://pixabay.com/-
1
-
(Z cyklu: Poszukiwania) Jesteś tutaj ― blisko. Spoglądasz tym swoim smutnym wzrokiem. A wszystko, jakby promieniuje snem zmierzchającego lata. Co chcesz mi ważnego przekazać, Aleksandrze? Stoisz milczący, pokazując coś dłonią. Jakaś fabryczna hala? Niedowidzę, bo mroczno. Wąskie okna wpuszczają mało światła… Stare sprzęty, gruzowisko, brud… Chrzęści pod stopami rozbite szkło… Wyszedłeś z mroku… ― raczej ― wypełzłeś. Widziałeś ciała o szklanych oczami. Zesztywniałe ― ludzkie resztki ― wtopione w lód. Leżące trupy owiewał gwiżdżący, mroźny wiatr syberyjskiego piekła. Ze straszliwych snów wyciągali ku tobie sine ręce, kiedy gorączkowałeś konając na narach ** w drewnianym baraku. Ale wyszedłeś z mroku, Aleksandrze, przestępując bramy olśnionego królestwa samotności. Przemawiasz do mnie za pomocą myśli, poruszając milczącymi ustami. To twoja młodość, Aleksandrze. Umarła z powodu odniesionych ran. Zamykam oczy. Widzę jedynie wąskimi szczelinami… ― Nie… ― nie potrafię sobie wyobrazić! Idziemy środkiem piaszczystej drogi, między lichymi chałupkami krytymi strzechą. Wzniecamy pożółkły pył. Tak bardzo rani szczypiące, wilgotne oczy. Idziesz obok, po prawej stronie, trochę przede mną. Poza nami ― nikogo ― i nic. Wiatr owiewa twarze. Szeleszczą zielone topole. Poza nami ― nic, tylko migot ostrego blasku poruszanej niewidzialną ręką szyby. Zapętla się dziwnie czas. Milcząc, wskazujesz dłonią szpaler rozchwianych drzew, prześwity, cienistą drogę… Masz zaciśnięte, ziemiste usta. Aleksandrze, dlaczego dostrzegam w twoich oczach ― straszliwą żałość? Wzniecamy pył. Słońce powoli zachodzi nad kazachskim stepem… ― pustką i ciszą. Twój dom jest ― taki odosobniony, nieludzki. Niewiele wyższa od ciebie chatka. Szepczesz poprzez szum liści… Wiem, że byłeś na samym dnie, ale ― podniosłeś się, wprawdzie na kolana, lecz ― dobre i to. Jesteś WOLNY! Wchodzimy wąskimi drzwiami, schylając głowy, ponieważ zawadzamy nimi o zbyt niski, obdrapany sufit. Pokazujesz dłonią drewniany, zasypany papierami stolik, rozlany atrament, chyboczące krzesło, małe okno z powiewającą płachtą pajęczyn, zwisającą na kablu żarówkę… Są jeszcze kruszyny chleba, które rozsypałeś przed tylu laty, nim pojechałeś pod chirurgiczny nóż i kobaltową lampę… Wirują lśniące drobinki kurzu… Trzeszczą deski podłogi… Obserwuję samotnie ― skradającą się po ścianie ― smugę milczącego chłodu… (Włodzimierz Zastawniak, październik 2018) *** * Kok-Terek (kaz.) – zielona topola. Wieś leżąca na południu Kazachstanu, przy granicy z Kirgistanem. W latach 1953-56 mieszkał w niej matematyk i fizyk, a przede wszystkim wybitny pisarz, publicysta i prozaik oraz późniejszy laureat literackiej Nagrody Nobla z 1970 roku, Aleksander Sołżenicyn. Został do niej zesłany na tzw. „wieczne osiedlenie” po ośmiu latach wychowawczego obozu pracy. Obóz i zesłanie było karą za antyradziecką krytykę (na mocy stalinowskiego artykułu 58 par. 10). Wyrok odsiedział w rozmaitych więzieniach (min. na Łubiance i w Butyrkach pod Moskwą), w specjalnych obozach dla naukowców tzw. szaraszkach (min. w Rybińsku w środkowej Rosji, jako matematyk), oraz w ciężkim obozie pracy Ekibastuz w północno-wschodnim Kazachstanie. ** Nary – prymitywne łóżko, najczęściej z żerdzi lub desek. Poprzednik więziennej pryczy. Używane w ciężkich obozach pracy np. w stalinowskich łagrach, czy hitlerowskich obozach koncentracyjnych. *** https://www.solzhenitsyncenter.org/
-
Źródło: https://pixabay.com/ … ocean z hukiem naciera na piaszczysty brzeg… rozmywa białymi językami piany ― ślady bosych stóp… … … nad przechylonymi masztami rybackich kutrów… Opuszczonymi skamielinami ― dawnego życia… … białe krzyże rozkrzyczanych mew… … Wszystko lśni ― tym lśnieniem smutnego zachodu ― wieszczącym deszczową noc… … Wiatr przetacza się po niebie… I jakimś nagłym tchnieniem ― spada na moje czoło i skronie… … … ogarnia mnie ― chłód ― i mrok… … przeciąg pustej plaży o zapachu soli… … Łopot chorągiewek… … szumiący pisk ― szalejącej we mnie ― gorączki… … … raniący oczy ― kurz… … … drewniana przystań ― z nieostrymi widmami mojej wyobraźni… … Dobiega skądś rozedrgany ― kobiecy śpiew… … Fado* ― portugalski blues… … Otwieram ramiona… … zamykam… … Nic… … Przeszywam próżnię… … powietrza ― wilgotny chłód… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-06-19) *** Fado* (los, przeznaczenie) – gatunek muzyczny (jego początki są datowane na XIX wiek) powstały w biednych dzielnicach portowych miast Portugalii. To melancholijna pieśń wykonywana najczęściej przez jednego wokalistę przy akompaniamencie gitar. Z powodu tego, że jest to muzyka płynąca prosto z serca, wyrażająca żal, smutek, tęsknotę i samotność, nazywana jest czasami portugalskim bluesem.
-
Źródło: https://www.pinterest.com/ „Niektóre słowa to muszle w czasie, być może kryje się w nich wspomnienie o tobie” Jon Kalman Stefansson: „Smutek aniołów” *** … słońce zagląda przez kwadraty szyb… ― w milczący pokój ― potokiem światła… … Przywieram dłońmi i czołem do chłodnych ― lśniących płaszczyzn… … … widzę na zewnątrz drzewo ― wyrosłe u źródeł początku… Szumiące listowiem… … w pomarszczonej skórze kory… … Zazieleniło się… … … gdzieś ― w głębi domu ― gong stojącego zegara… … zgrzyt zegarowego mechanizmu… … Chrzęst… … i znowu… … tik-tok… tik-tok… … tik-tok… … Wypadają mi z rąk zaczęte teksty ― niedokończone frazy ― z szelestem rozsypujących się kartek… … … zasłaniam rękawem oczy ― kłute przez krople ostrego blasku… … … przeciąg otwiera ― skrzypiące drzwi… Zamyka ― z trzaskiem… … Kto ma przyjść? … nie przyjdzie nikt… … W półmroku schodowej klatki ― jedynie cisza łkającego wiatru… Kawałek ― odłupanego muru… … wystająca z drewnianej poręczy drzazga … … … ginące w pogłosie oddalających się kroków ― epoki ― przeszłego czasu… (Włodzimierz Zastawniak, 2020-07-24)
-
Źródło: https://www.pinterest.com/ … strzały światła ― przeszywają bezgłośnie… migot liści w gałęziach… … Na asfaltowej drodze ― dziwna nerwowość wydłużonych cieni… … … wiatr ― dmie w tył ― i do przodu… Nie za mocno… … raczej ― lekko… … Płyną powietrzem ― zataczając kręgi ― w którymś gorącym dniu lata… … … i wstrząsa swym drżeniem cała jaskrawość ― niemalże ― jak przy zmartwychwstaniu… Nasyca grudy ziemi… … … słyszę ― bicie ― serca… … dalekie echo dzwonów… … Spadają z nieba i płoną ― w jaśniejącym snopie ― zbliżającego się deszczu… … Za późno! … czuję pierwsze podmuchy zagadkowej śmierci… … … blask ― który ― oślepia… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-11-16)
-
Źródło: https://www.wallpaperflare.com/ … komunikujemy się ― poprzez pokłady przeszłego czasu… … Słyszę głos w głębokiej otchłani… … Wyławiam w szumie eteru… … modulowanych gwizdach, jak przy strojeniu radia… … … opuszczone miejsca ― są niejako ― naszą schadzką… … Popękany tynk… … odpadająca farba… … … zwisające, podarte tapety… … Chłód przeciągu… … puste okna i drzwi… … W uszach ― piskliwy szmer promieniowania kosmosu ― zwiastujący śmiertelną gorączkę… … … przechodzą przeze mnie ― jakieś obłoki i widma… Zatarte przez lata… … omiatające zimnym tchnieniem… … Pod stopami ― chrzęst ― potłuczonego szkła… Gruz… … Piszę palcem twoje imię ― po okrytym kurzem ― blacie drewnianego stołu… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-02-18)
-
Źródło: https://www.pinterest.com/ … na początku ― nie dostrzegam zbyt wiele… ― tylko zamglone widma ― tylko ptaki… … one szybują w mroku ― i w ciszy ― spadają stadem… … przesłaniają źrenice gwiazd… … … gdzieś ― tam ― lśniące blado ― centrum ― kosmosu… Szept lasu ― daleki… ― … a może ― bliski? … Zaprzepaszczam się w tej letniej ― pachnącej skoszoną trawą ― nocy… … Łąki milczące… … milczące pola… … … ciągnące się ― donikąd ― ścieżki… * Pochylony ― nad rzeką ― samotny faun… ― … dotyka ― wierzbową brodą ― kryształowej toni… … wydłuża się ― w pełni księżyca ― jego cień… ― … jakby rozwijał ― ktoś niewidzialny ― czarną zasłonę ― bez szmeru… * … zanurzam się ― w plusku fal… … Pode mną ― kamień ― oślizły pień… … niespokojny nurt… * … rozsypał się bukiet białych melancholii… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-11-04)
-
Źródło: https://www.waynestadlerphotography.com/ … słyszę wiatr… … nie… ― nie słyszę wiatru… ― tylko twój daleki szept ― piękna dziewczyno… Wołasz mnie ― od tylu lat… … Ujmując moją ― dłoń… … prowadzisz w milczeniu tam ― gdzie skończył się twój czas… … do miejsca ― opuszczenia ― i rozkładu… ― … tajemniczej ziemi… … Nagły … b ł y s k! … … stoję teraz samotnie ― w wysokiej ― szumiącej trawie… W lipcowy dzień… … na stepie… ― … przy pokrytej pajęczyną pęknięć ― ścianie ― zrujnowanego domu… … … promienie słońca ― przecinają ciemne ― kobaltowe niebo… … … słyszę wiatr… … nie… ― nie słyszę wiatru… ― tylko twój coraz bliższy szept ― piękna dziewczyno… Czekasz na mnie ― od tylu lat… … Znowu … b ł y s k! … Efekt stroboskopu ― wywołuje u mnie ― gwałtowny atak epilepsji… … jakby doszło ― do krótkiego spięcia ― w krętych korytarzach ― mojego mózgu… … Gdzie ja jestem? … chyba straciłem przytomność… … … stoję ― przy samej ― ścianie… … dotykam ją… ― … … jest ― taka zimna… … B ł y s k! … … dotykam ściany rozdygotanymi palcami… Tym razem ― parzy ― pulsuje i oddycha… … … poszerzają się rozgałęzienia pęknięć… Zwężają… … … tak bardzo ― oślepia mnie ― słońce… ― … migocze… * Leżę na podłodze ― opuszczonego ― zdewastowanego pokoju… … Szeroko otwarte okno … Na resztkach tapet ― świetlista smuga… … wirujące drobinki kurzu… … Zbudziłem się? … zasnąłem? … Ktoś szepcze mi do ucha... ― … czy to ty ― piękna dziewczyno? … … b ł y s k! … Widzę ciebie w oknie samotnego domu ― skąpaną w pomarańczowych smugach zachodzącego słońca… … … jest taka wielka cisza… ― … Rozwiewają się ― twoje długie ― jasne włosy… … Przeskakują obrazy ― jak na starej ― celuloidowej taśmie … Zbliżasz się… … oddalasz… … … jesteś na wyciągnięcie ręki… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-11-01)
-
1
-
Źródło: https://dissolve.com/ … pamiętam ― słońce ― spopielające ziemię… ― rozsadzającą niebo obręcz ― puchnącej chmury… … Lecz trawa porosła już miejsce, które wtedy ― nasycane było wielkim blaskiem ognistej aureoli ― Nie-świętego… … Wchłaniałem całą tę radiację… ― … naświetlany potwornym żarem… … … widziałem śmierć ― w wykręconej spazmem ― przestrzeni… … galopującą ― w swojej najczystszej ― jaskrawości… * Mimo upływu lat ― słyszę nadal echo ― nagłego objawienia… … tego natężenia zagadkowości… … Dzwonu ostatecznego… … zanikający ton… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-10-12)
-
2
-
@Dag Przybyłem z bardzo daleka, ale za chwilę ruszam znowu w daleką podróż... - może jeszcze zdążę... Dzięki, Dag...
-
Źródło: https://sephlawless.com/ … jestem lekki ― jak na próbie wniebowzięcia… ― sen potrójny narasta wokół… … Budzę się we śnie… Ze snu przybywam… … w sen wnikam ― nieznany… … Wiatr przetacza się po drzewach ― za otwartym szeroko oknem… … szeleszczą i klaszczą liście kasztanu… … Oślepia mnie ― słoneczny migot ― niczym stroboskopowa lampa… … … i staję się ― albatrosem… Mewą… … wyrwaną z zeszytu ― szybującą kartką… … Coś się przestawia w mojej głowie… … suchy trzask… ― błysk elektrycznego spięcia… … … donikąd idę ― wcale ― nie dotykając ziemi… Wszystko się kołysze ― od nagłego ― przeskoku czasu… … Zamknięte drzwi… Zatarty numer… … mosiężna klamka z nalotem patyny… … Zaglądam ostrożnie do wnętrza… … … pajęczyny na suficie i ścianach… Brunatne plamy ― zacieków… Zatęchła woń starej ― magazynowej hali ― drażni moje nozdrza… … … jakieś popiersia kryją się w półmroku… … ustawione równo ― jakby ― na wystawie… … W wątłej smudze szarego światła ― wirują lśniące drobinki kurzu… … … idę wolno ― po trzeszczących deskach ― czując obecność ducha samotności… … Wstrząsa swym ― drżeniem… … dotyka lodowatą dłonią… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-09-23)
-
Źródło: https://www.bostonmagazine.com/ Coś się urzeczywistnia ― ostrym zarysem cienia… ― zasłaniając sobą ― swoją własną stronę… … i przechodzi wolno w chmurze owadów… Wzdłuż wielo-ziela i kwiatów ― pachnących słodko… ― … wyschniętą ― popękaną ścieżką… … … przeciągły gwizd wilgi ― dobywa się tuz obok ― i znikąd… … … nie-cielesne stopy trącają trawę… Dłonie ― gałęzie ― dusznego ogrodu… … w tajemnicy przed światem… ― w brzęku pszczół… ― wśród liści nasturcji… ― wśród skwaru… … W pobladłym błękicie ― słoneczniki ― chylą się ku ziemi… ― … przytłoczone ciężarem pestek… … … w drżącym powietrzu ― skrzypią ― wysmukłe topole… … ze słońcem ― gorejącym ― w prześwitach… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-05-19) *** https://robertcarty.bandcamp.com/track/lost-in-suntales
-
@Dag Dziękuję za analizę, Dag. Pozdrawiam.
-
Źródło: https://www.pinterest.com/ To jest dziwny świat… ― Tam podążam... ― Jestem… … Moje ― i tak ― skłębione myśli ― ulegają wciąż ― metamorfozie… … nie poddają się jakiemukolwiek zdefiniowaniu… … … światło wpada przez okna… Kładzie się smugami na drewnianym parkiecie ― pustych pokoi i korytarzy… ― … wzorach tapet ― Drzwiach ― obitych ― skajem… … Wokół ― milczenie rzeczy… … głucha obcość przedmiotów… … Stąpam w tym bezgłosie… … wyszydzany przez wszystko… … w piskliwym ― gorączkowym szumie… W wirujących ― drobinkach kurzu… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-05-12)
-
Dwa bukieciki niebieskich fiołków
Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Źródło: https://www.kwiatki.org/ Idzie pod wieczór ― przytłoczony ciężarem strasznej choroby… … chce się jeszcze napatrzeć ― na bezchmurne niebo ― na kołyszące się topole… Idzie do kobiety… ― wprost ze szpitalnego łóżka… ― … niemalże ― spod ― kobaltowej lampy… … … wszystko mu się plącze… Czy ją jeszcze zastanie? Co jej mógłby podarować? … Nic… ― … poza dwoma bukiecikami niebieskich fiołków ― kupionymi ― u starej kwiaciarki… … … tylko ― pół ― roku… Rok… … nie więcej… … Tyle przebytych dróg i bezdroży… ― syberyjskich łagrów… … … wyrwany ze szponów ― makabrycznej męki… … ze stłumionym ― chwilowo ― bólem… … śmiertelnie blady… … … tylko ― pół ― roku… Rok… … nie więcej… … … albo ― do końca ― tego lata… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-02-28) *** Inspirowane powieścią pt. ”Oddział chorych na raka”, Aleksandra Sołżenicyna.