-
Postów
4 603 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
Stoimy w oknie pędzącego pociągu…― migające krajobrazy… drzewa, łąki… jeziora, rzeki… Wiatr we włosach, słońce palące twarz… Spójrz, jacy jesteśmy piękni, natchnieni urodą szczęścia… Usypiający stukot kół o łącza szyn… … pusty korytarz wagonu… Zamykam oczy, otwieram… … jesteś obok… nie ma ciebie… … znikasz w otchłani czasu… Jestem sam… … zagubiony… Nie ma ciebie… … jesteś… Przeszywam ramionami próżnię… Jadę do ciebie, gdzieś w głęboką Rosję… … jestem coraz bliżej twoich oczu i ust… Kołyszą się przemykające cienie, przekrzywione na podłodze prostokąty światła… Kolejne stacje z zielonymi frontonami… ― opuszczone poczekalnie… Moskwa… Wlodzimierz… … Niżny Nowogród… Kirow… Perm… Omdlewający zapach skoszonych traw, kolejowych podkładów, … która to już butelka alkoholu? Śpiewam pieśń a capella… „Ночь (Любит, не любит...)” Jekaterinburg… Tiumeń… … Omsk… Szare opuszczone wsie… … w oddali wre błękitne morze… Nie, to nie ja, więc, kto tak pięknie śpiewa? Omsk… Nowosybirsk… Jesteś? Powiedz mi, Jewgienijo, dlaczego płaczesz? Czemu masz spierzchnięte usta… Rozglądam się wokół… Jestem sam… Do kogo mówię? Do kogo kieruję tęskne słowa? Zginam, rozprostowuję palce, przykładam spocone czoło do chłodnej szyby… Kocham cię, słyszysz? … kocham cię… … która to już butelka po alkoholu? Gwiazdy nade mną, obłoki… słońce i znowu gwiazdy… Zginam i rozprostowuję palce, zasypywany pikselami samotności… … w oddali wre błękitne morze… … kolor twoich oczu… Jestem coraz bliżej… … jestem ― coraz ― bliżej… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-10-15)
-
@Somalijawiem, że wyglądacie pięknie...
-
@Gosława cześć, dziewczyny, a to, co? pokaz mody?? yves saint laurent, pierre cardin, jean-paul gaultier, czy może coco chanel?
-
@Somalija ciasteczkami "amerykankami" i bombonierką?... a myślałem, że muzyką... ech...
-
@Somalija ano rośnie...
-
@Somalija i mewy krzyczą i statki płyną pod białymi żaglami, to chyba rybackie kutry... nie, te nie mają żagli, tylko kominy i strasznie kopcą... kwiatek, eee, jaki kwiatek? a, ten kwiatek... tak, podlany...
-
@Somalija a jakie to ma znaczenie, plaża jest? jest, fale są? są... więc...
-
@Somalija nad ocean, powiadasz?
-
Zatajone przed światem
Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija lubisz węże?? -
Zatajone przed światem
Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija aga, dla ciebie mam coś innego... choć również z posągami w tle... @Koziorowska dziękuję za zatrzymanie, pozdrawiam... a czy trafiam... bo ja wiem... -
W otchłani nocy drgają odległe neony gwiazd… Na szybie otwartego okna blask wschodzącego księżyca ― oślepia i rani załzawione oczy… … chwieją się na ścianie gałęzie drzew, kołyszą… Nakładają się cienie zapomnianych widm… Przykładam ucho do chłodnego tynku, słuchając szeptów przeszłego czasu, tych mikroskopijnych wzruszeń, ledwo wychwytywanych przez percepcję mojego umysłu… … przepływają przed moimi oczami drobinki kurzu, wirują… Mienią się w kamiennej ciszy posągów, niedokończonych popiersi, twarzy… … nieładzie zardzewiałych młotków i dłut… Wszystko okryte folią, zatajone przed światem… … królestwo ducha samotności... (Włodzimierz Zastawniak, 2021-10-13)
-
@Somalija tutaj atakują z kolei inne skrzydlate kusicielki...
-
@Somalija wojowniczką, powiadasz? zatem masz coś wojowniczego, czy celne i trafne?... niemniej jednak drapieżne (choć tutaj zamiast smoka występuje wąż-kusiciel)... na pierwszy rzut ucha wyda ci się bardzo metalowe, ale to wirtuozeria... taki odmienny mój wizerunek... doktor jekyll i mister hyde?
-
@Somalija będę uważał, od tej chwili będę śnić wyłącznie o... pozdrawiam... a propos, ryba ma chyba wiele znaczeń... zatem, coś sobie wybiorę...
-
… przenikam ściany opuszczonych pokoi… ― przekraczam granice czasu… Gdzieś tu i tam, milknące echo przeżytych chwil, ginącego głosu… Zamykam oczy i widzę burzę twoich włosów omiatających moją twarz… i widzę wciąż… Przetacza się u moich stóp lśniący nurt szemrzącej rzeki… Ryby opadają w głębiny srebrzystą płetwą… Jesteś tu, blisko… … daleko… Oddzielona ode mnie tysiącami minionych dni… Widzę ciebie w powiewającym szalu, z rękami w kieszeniach jesiennego płaszcza… Opierasz się o balustradę mostu, spoglądając w refleksy fal, które pełgają po bladości twojej twarzy… … poprawiasz kapelusz, stawiasz wysoko kołnierz… Chciałbym cię móc przytulić i powiedzieć, że jestem, lecz moje słowa są dla ciebie za ciche… … przerasta je bowiem gwar przechodzących ludzi, śmiechy rozbawionych dzieci… Przejmujący krzyk ― kołujących mew… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-10-11)
-
Opieram głowę na oparciu siedzenia, ściskając w dłoniach pożółkły ze starości list. Za oknem ogrom błękitnego nieba i zielone równiny z czarną kreską dalekiego lasu. Ostre promienie słońca wpadają pod kątem do pustego przedziału rozkołysanego wagonu, tworząc na jego podłodze przekrzywiony prostokąt. Na tle nieruchomych, białych obłoków uciekają coraz szybciej pobliskie drzewa, trakcyjne słupy… Jednostajny stukot kół: tuk-tuk, tuk-tuk, tuk-tuk… –– bijące, żelazne serce, upływający czas… Trzymam wciąż na kolanach list. Został nadany sześćdziesiąt cztery lata temu, teraz ― w poplamionej i podeptanej przez ludzi kopercie, z odklejonym częściowo znaczkiem z wizerunkiem stojącego pioniera. Podparty pod bok, dmie dumnie w uniesioną wysoko złotą trąbkę z czerwonym proporcem. Drżą mi za każdym razem palce, kiedy delikatnie rozwijam złożony na czworo, poprzecierany papier, aby odczytać po raz kolejny końcowe, napisane cyrylicą słowa: Twoja na zawsze, Nadieżda Leningrad, 18 września, 1954 roku Nie ma nikogo. Migają słoneczne refleksy… W cichym furkocie powiewających zasłon trzaskają nieustannie drzwi, jakby robiły to widma umarłych dawno ludzi o zatartych, zapomnianych już twarzach, które wychodząc z nicości, przechodzą nieświadomie przez świat żywych, by znowu rozpłynąć się w nieistnieniu… Dobiegające z pokładów przeszłości pogwary rozmów, dziecięce śmiechy i uprzejmy głos proszącego o okazanie biletów starszego konduktora, giną wówczas w szumie zapętlonego dziwnie czasu… Pulsuje mi w uszach krew. Gdzie ja jestem? Nie wiem. Jestem sam… Za oknem monotonia pędzącego krajobrazu. Jaskrawe promienie słońca padają z ukosa. Na rozległych, falujących trawach cienie pojedynczych chmur… Wybudza mnie z odrętwienia cichy brzęk toczącej się po korytarzu pustej butelki po alkoholu. Nieruchomieje… Wraca… Padający na nią jaskrawy refleks rozświetla gładką powierzchnię, nadaje blasku i lśni… Jestem sam w tej ciszy, w której znowu słychać niewyraźne, dobiegające z głębokiej otchłani głosy i szepty uśmiechniętych ludzi, i ― przygaszony, kobiecy płacz… Zamykam senne powieki… Widzę rozfalowaną powierzchnię Newy, stado białych, krzyczących przejmująco mew, lecących za płynącym powoli rybackim kutrem… Poprawiasz w jesiennym wietrze wełniany szal i szarą chustkę na głowie. Wychylona w kierunku wody i oparta o żelazną balustradę, chcesz coś jakby koniecznie dostrzec, coś, co zdążyło już odpłynąć, znikając w srebrzystym, wezbranym nurcie… Samotna, z rękami w kieszeniach czarnego płaszcza, wśród szeleszczących, opadłych liści… Opuchniętymi, zaczerwienionymi od płaczu oczami spoglądasz w spieniony odmęt płynącej wody, lecz ― nie ronisz już łez. Zachodzące słońce przenika nieśmiało przez szczeliny sinych obłoków. Odchodzisz powoli, przesuwając dłonią po chłodnej poręczy. Nikniesz w przymglonym półmroku nadchodzącego zmierzchu… Czy ciebie zastanę w tym samym miejscu po tylu latach? Jestem u kresu podróży. Słońce coraz bardziej chyli się ku zachodowi. Drzewa wydłużają swoje cienie… Pusta butelka po alkoholu…, która to już? ― nie wiem… Nadciąga mrok, niepewność i strach, jesienny chłód sunących po nieboskłonie obłoków z obrzmiałymi, sinymi wargami. Poruszają nimi, coś do mnie mówią, coś szepczą, jednak nie słyszę zbyt wiele, ponieważ zagłusza je narastający pisk hamowania i szmer ostrych, gorączkowych majaków… Gwiazdy drgają i migoczą, nikną w grubej otulinie chmur, by wystrzelić w jakiejś szczelinie i znowu, i znowu, i wciąż… Nie ― to nie gwiazdy, to wirują przede mną drobinki kurzu, wzruszane niespokojnym oddechem i podmuchem poruszanych nerwowo rąk, którymi odganiam coraz bardziej złowieszcze, nacierające zewsząd, jak czarne, natrętne muchy ― zwidy i mary… Coraz bardziej gęstnieje mrok. W gasnących resztkach zachodzącego słońca odbija się w szybie moja zniszczona twarz. Uchylam okno, wpuszczając zapach kolejowych podkładów i apteczną woń dalekich, wilgotnych pól… Już blisko… Metaliczny zgrzyt rozjazdów, krótkie szarpnięcie… Pustka dworcowej hali… Staję na peronie ze ściśniętym w dłoni, pożółkłym ze starości listem… Jestem… (Włodzimierz Zastawniak, czerwiec 2018)
-
@Somalija białe, petersburskie (leningradzkie) noce... nad Newą...