Dwaj ja
Jeden — ciernie ma na oczach,
a w źrenicach immanentne
sterczą groty włóczni słońca,
jego mroczna twarz to ołtarz
gdzie ze łzami miesza się krew.
Sto strzał z deszczu strug wrażone
w grzbiet, zastygły błyszcząc z wrzaskiem
niczym mroźne, ostre sople,
bezlitosne palce boskie,
doskonałe w swym bestialstwie.
Złoty anioł mu do ziemi
obie stopy wskroś przyszpilił,
teraz pyszni się i mieni,
dumnoskrzydły, niedosiężny;
niebo kipi ponad nimi.
Drugi — obok niczym obłok
lekko się nad drogą wznosi,
ręką kulę ziemską objął,
jakby to był wielki owoc
kolorowy, dobry, słodki.
Jedzą dzień i dzień śpiewają
otwarte jak okno usta,
szumi nad nim kwietna gałąź,
na gałęzi stary Charon
w hamaku ze snów się huśta.
Dwóch nas, w duszach dwóch mieszkamy
jak bliźniacy z jednym sercem,
tacy różni, a ci sami,
ponoć leczy się dualizm,
lecz z nas żaden tego nie chce.