Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cała aktywność

Kanał aktualizowany automatycznie

  1. Z ostatniej godziny
  2. @Ridziu Doprawdy intrygujące i teraz zgroza tegoż wydarzenia pożera ciekawość, cóż to doprowadziło profesora Heinricha do tak niespodziewanego zejścia, aż strach pomyśleć jaką treść zawierają owe kroniki miasta. 💀
  3. @huzarc a ja jeszcze myślałem nad tym wierszem i doszedłem do wniosku, że Autor oparł cały tekst na fizyce kwantowej. poczynając od Big Bangu jako pęknięcia symetrii, poprzez zjawiska typu cos istnieje tylko wtedy kiedy ja na to patrzę . entropia versus porządek. "oko Boga" to świadomość ostateczna. żeby ten wiersz rozczytać jak należy trzebaby zanurzać się w fizykę kwantową a ja takiej wiedzy nie mam. @Annna2 dobrze. przepraszam Aniu. ale fakty są takie, że masz ponadprzeciętną wiedzę, świetną pamięć i niezwykłą inteligencję. i widać to w Twoich wierszach i Twoich komentarzach. ja to widzę i podziwiam. tacy jak Ty niezwykli ludzie bywają wrażliwi na słowa innych. ja czasami piszę tutaj skrótami myślowymi i wygląda jakbym powiedział coś czego powiedzieć nie powinienem. wybacz teraz i daruj jak kiedyś jakimś swoim skrótem wprawię Cię w zakłopotanie. Aniu. intencję mam w stosunku do Ciebie zawsze czyste i z dużym szacunkiem !!!!!
  4. @Migrena to miłe co piszesz, ale proszę nie rób tego więcej Jacku. Nie stawiaj mnie w dziwnej sytuacji. Nie jestem żadnym ekspertem, nie potrafię lepiej analizować, po prostu staram się komentować teksty zgodnie z moim sumieniem( czasem wiarą), wiedzą też, ale też i czuciem. Dzięki
  5. @Annna2 nie Aniu ! chodzi o to, że Ty masz większą ode mnie wiedzę. że lepiej potrafisz analizować. to tylko stwierdzenie, że sam nie dam rady tekstu rozczytać i czekam na Ciebie jako kogoś lepszego ode mnie. tylko tyle. a uśmiech to tylko z sympatii.
  6. @Migrena co to znaczy- to na mnie? I co to znaczy ten śmiech? To ironia? (gdybym zobaczyła wcześniej ten wpis- to komentarza @huzarc nie byłoby, ale zobaczyłam dopiero teraz, więc komentarza nie usunę)
  7. Dzisiaj
  8. @Arsis Dziękuję 🙃
  9. Hojne cesarskie łono na świat Marię Antoninę wydało. Któż mógł przewidzieć jej los- jak trzos? Bo wcześniejsza maskarada przednia była, wesołość samo zdrowie, nie grzech. I oni Hanacy prości paradnie ubrani, skaczący w gestach im przyrodzonych. W bon tonach też pouczonych. Dla światłych śmiech? Porcelanowe figurki sceny z karmelu, to galeria obrazy wystawia Gdzieś zapodziały się rodzynki w czekoladzie, tak niedawno były jeszcze u malarza. Motyw za motywem, bal który zawsze się powtarza. Fascynacja licytacja i obraz sprzedany. Na bogatej ścianie co dekoruje mieszkanie, ups... rodzynki się rozsypały po jasnym dywanie. Sokrates, Arystoteles, Goethe i Shakespeare. I cesarz Franciszek on też wciąż pełni rolę, w nieustającym dramacie naszych czasów. Judea przyczynkiem upadku cesarstwa rzymskiego, druk Gutenberga reformację i renesans sprowadził. Commedia dell’arte, lukrecjowa masa. Jak farsa. Co będzie z nami?
  10. @huzarc Na początku był chaos- to z mitologii greckiej Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo" (Księga Rodzaju) Genesis. Bóg stworzył człowieka i wszystko to co na ziemi jest. W to wierzę. Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo- czyli nie jesteśmy bogami, ale Boga mamy widzieć wśród ludzi. A każdy z nas jest inny i niepowtarzalny. I to jest wspaniałe że tak jest. I Bóg akceptuje nas takimi jakimi jesteśmy- nie oczekuje w nas specjalistów w każdej dziedzinie
  11. @iwonaroma są romantycznie
  12. @Wochen no i to jest miłość proszę Państwa
  13. @Wakss, @Maciek.J dziękuję
  14. Wraz z nadejściem poranka, wszyscy zgodnie stwierdzili, iż spędzona na skarpie noc nie należała do najprzyjemniejszych. Żaden z członków ekspedycji nie wypoczął zbyt dobrze, oczy ich były wciąż zaspane, a umysły przyćmione. Powstając z ziemi, ich mięśnie były obolałe, a kości trzaskały w stawach. Dręczyło ich też nieustępliwe ziewanie. Jegor więc nakazał wszystkim stawić się na krótkie ćwiczenia gimnastyczne, mające rozbudzić ich koncentrację i rozluźnić mięśnie. W tym czasie profesor Heinrich wspiął się na powrót na szczyt, do izby ponad tarasem, gdzie przetarł okna wychodzącw na miasto i ponownie nakręcił korbę masywnego mechanizmu. Jegor podążył za nim na szczyt, tuż po zakończonych ćwiczeniach. Masywna metaliczna konstrukcja wprawiała Halyjczyka w osobliwe zakłopotanie, nie przywykł on bowiem do tego typu widoków. Heinrich dosłyszał jego nadchodzące kroki, przerzucając więc głowę przez bark, powitał atamana serdecznym uśmiechem. Korba chodziła z terkotaniem, w rytm ruchu poruszającego nią Teutońskiego ramienia. Heinrich wkońcu zwolnił uchwyt, pocągnął za dźwignię i w akompaniamencie metalicznego tykania, korba ruszyła mimowolnie, w przeciwną stronę do kręcenia. Razem z nią pracować zaczęły mechanizmy wewnątrz mosiężnego cylindra. Heinrich usunął się wtedy na bok i po kolei wskazywał dłonią na panel pełen korb i dźwigni, wystających z obudowy. - Jak pewnie wiesz Jegorze, wraz ze zmianą pór roku zmienia się długość dnia i wysokość trajektorii Słońca, temu też to urządzenie oporządzone jest w liczne regulatory, przy pomocy których starożytni operatorzy kalibrowali co jakiś czas działanie maszyny. Te dwie korby tutaj - wyjaśniał po kolei - pierwsza służy do ustawienia kąta nachylenia soczewki w płaszczyźnie pionowej, druga ma podobną funkcję, tyle, że operuje zwierciadłem. Dwie następne poniżej, one z kolei ustawiają kierunek soczewki i zwierciadła w poziomie. Te trzy z prawej strony, pierwsza ustala prędkość, z jaką urządzenie ma się obracać, druga i trzecia kalibrują, jak wysoko mają się wznieść i opaść soczewka i lustro, podczas już samego obrotu. Duża korba, którą dopiero co kręciłem, daje napęd, wprawiając wszystko w ruch. Dźwignia, jak się już pewnie domyślasz, zwalnia blokadę i cała magia rozpoczyna bez przeszkód swoją pracę. Gdy cała machineria wykona już obrót o 180°, aktywuje się mechanizm powrotny, ta mosiężna bestia wraca więc na pierwotną pozycję, przy czym dźwignia staje również na powrót w pionie. - Wszystko to sam wywnioskowałeś, grzebiąc przy wajchach? - Nie, tylko po części, gdy wczoraj wieczór je przetestowałem. Każde urządzenie jest skrótowo opisane na tablicach powyżej nich - Heinrich wskazał dłonią na ciąg niezrozumiałych znaków. Przed wyruszeniem w dalszą drogę, Jegor ustalił z wysokości, iż by wrócić z punktu migotania do wraku statku, powinni się udać na wschodni-południowy-wschód. Zeszli obaj do stóp wieży. Podkomendni Jegora stłumili się gwarnie w jednym punkcie, pod zewnętrzną ścianą budynku. Żywa dyskusja przebijała się do membran uszu. Ustawili się oni wszyscy w półkręgu i bacznie mierzyli bliżej nieokreślony obiekt leżący na ziemi. Jegor przecisnął się między nimi i dowiedział się, iż obiektem dyskursu była martwa mewa. - Bierzem ją i smażym przy następnym postoju? - rzucił jakiś Halyjczyk - To w końcu świeży trup, wczoraj jej tu nie było! A pewien jestem, bo przecie przed moim namiotem leży. Innego ptaszystwa też żem tu nie widział. - Lepiej jej nie dotykać, a tym bardziej nie jeść - odpowiedział Bartłomiej - nie wiemy od czego ona padła, możliwe, że chorowała i nabawimy się jakiegoś paskudztwa. - Widziałem tę mewę wczoraj wieczór, gdy wspiąłem się z profesorem na wieżę, wówczas wyglądała na całkowicie zdrową - dodał od siebie Jegor - Jadła mamy pod dostatkiem, to o zapas wody powinniśmy się martwić. Zostawcie truchło tam gdzie leżało. Po tych słowach wszyscy rozeszli się, by złożyć obozowisko i gotować się w dalszą podróż. Opuściwszy skarpę, zbliżali się do zaginionego miasta. Ekscytacja nie opuszczała Heinricha. Cuda technologii, jakich był świadkiem, wspinając się na wieżę, rozbudzały do cna jego wyobraźnię. Wieża to był dopiero przedsmak fantazji, a cóż takiego mógł ujrzeć będąc już we właściwej metropolii? Dokonania techniki, które dla przeciętnego prostaka nie do odróżnienia byłyby od magii. Jaka to też kultura powstać mogła w tak ścisłej izolacji? Heinrich zdawał sobie też niestety sprawę, że ta kultura już dawno pewno wymarła, wieża na skarpie wyglądała na zbyt zaniedbałą, by na wyspie ostali się jej rdzenni mieszkańcy, mechanizm zegarowej soczewki był też srogo rozkalibrowany. Nie mniej jednak już po samym wieku tablic, które to przed laty zapoczątkowały jego pasję, domyślał się, iż taki był właśnie los tej cywilizacji. Pierwsza połowa drogi była łatwa i przyjemna, bowiem trzymali się znów ściany skarpy, która z zachodniej strony również oddzielona była od puszczy kilkumetrowym, pustym pasem. Ściana jednak urwała się w pewnym momencie pochodu. Wtedy Jegor spojrzał na kompas i skierował marsz na ustalony ostatniego wieczora południowo-południowo-zachodni kierunek. Wchodząc w gęstą zieleń, ekspedycja znów zwolniła. Mozolnie stawiali kroki, przebierali nogami przeciwstawiając się oporowi giętkich gałęzi. Niektóre pnącza drapały ich po łydkach, kolanach i udach, dziurawiąc tym samym i tak zszargane już spodnie. Oczy i głowę przesłaniali łokćmi i przedramionami, wystawiając je na tożsame do nóg rany. Optymizmem nie napawał fakt, iż tego dnia marsz był otoczony jeszcze większą ciszą, niż poprzedni. Przez ich myśli przetoczyła możliwość panującej na wyspie plagi, która przetrzebiła ptasią populację. Czy potencjalna choroba była też niebezpieczna dla ludzi, tego nikt się domyślić nie mógł. Nowe dowody jednak wkrótce dotarły. Bartłomiej rozchylając gałęzie jednego z krzewów, spostrzegł, iż na ziemi leży ciało jakiegoś barwnego ptaka, przypatrując się uważniej, poznał, iż była to żołna. Przyjrzał się jej nieco i wskazał kolegom. Miał już ruszyć dalej, lecz kątem oka spostrzegł coś osobliwego, otóż niewielki ruch zamajaczył na ciele ptaka. Sięgnął więc do swoich bagaży, zdjąwszy je z pleców. Urwał dwa małe kawałki starego żagla, jednym zatkał usta i nos, drugim owinął prawą dłoń. Podszedł do domniemanego trupa i ku jego zaskoczeniu, pierś ptaka rytmicznie się unosiła i opadała, zwierzę oddychało! Uniósł go w owiniętą szmatę i rzeczywiście, nie tylko czuł pod palcami ruch klatki piersiowej, ale też nikłe bicie serca i ciepło jego okrytego piórami ciała, ptak również nie doznał pośmiertnego zesztywnienia. - Panie komendancie - Bartłomiej zwrócił głowę do Jegora i reszty grupy - te ptaki wcale nie są martwe, lecz wpadły w jakiś nadzwyczajny, głęboki letarg. Profesorze, wiesz coś może na ten temat? - Przykro mi, lecz nie jestem ornitologiem, ani epidemiologiem, jeno archeologiem. Znam się na tym przypadku nie więcej niż ty, Herr Bartłomieju. Śmiem twierdzić nawet, że jako myśliwy w tym polu mnie przewyższasz. Ta mewa na skarpie była w podobnym stanie? - Tego nie wiem, nie przyjrzałem się jej wtedy. Mimo wszystko Jegor i Heinrich obejrzeli żołnę z odległości, rzeczywiście jej pierś drgała jak żywa. Niemądre byłoby jednak teraz wracać na skarpę, by sprawdzić, czy tamtejsza mewa również znajdowała się w podobnym stanie. Anomalia ta więc została w umysłach podróżników, aż do czasu, gdy z gąszczu wyłaniać poczęły się niskie mury, złożone z masywnych, piaskowo-szarych, kamiennych bloków. Bez wątpienia było to zaginione miasto, które wpisane zostało w obszerny obronny krąg. Szczęściem nie musieli obchodzić wokół fortyfikacji, gdyż brama wejściowa znajdowała się na wprost od nich. Powstał jednak jeden problem. Masywne, mosiężne drzwi stojące w przejściu były zamknięte. Stanęli więc na chwilę, głowiąc się co dalej. Obejście zewnętrznego kręgu zajęłoby zbyt dużo czasu. Mogli powrócić do wraku galery i przyjść pod bramę miasta z beczką prochu, by wysadzić sobie przejście, były jednak przy tym dwa problemy. Po pierwsze, musieliby odłożyć wyprawę na następny dzień, a po drugie, proch był przemoczony. Wpadli jednak na mniej wystrzałowy pomysł, mogli przewiązać jedną z zerwanych lin przez głowicę ułamanego berdysza i w ten sposób wspiąć się do środka. Plan jednak nie doszedł do skutku, gdy Jegor doszedł do wniosku, iż można go jeszcze trochę zmodyfikować. Mianowicie mur był na tyle niski, że mogli po prostu użyć własnych ciał do podsadzenia jednego z towarzyszy, który później otworzyłby im drogę. Ustawili się więc pod murem w piramidkę. Trzech ludzi stało na dole w rzędzie, dwóch kolejnych wspięło się na ich barki, a szósty miał wejść po nich wszystkich i przeskoczyć przez mur. Na honorowe stanowisko tego, który jako pierwszy postawi stopę w starożytnym mieście, wybrano Jegora, z racji na jego wzrost. Bartłomiej odpadał, gdyż był za niski, Heinrich miał już zbyt kruche kości, by bezpiecznie zleźć z muru. Ataman więc wgramolił się po ludzkiej drabinie, stanął u szczytu na ich barkach i chyżo podskoczył łapiąc się kamiennej krawędzi. Siła impetu, jaką dał nogom podczas wyskoku, prawie powaliła na ziemię jednego z stojących w piramidzie Halyjczyków, złapali go jednak wolno stojący towarzysze. W tym czasie Jegor podciągnął się i stanął wyprostowany na szczycie murów. Na jego szczęście, po drugiej stronie, na całą długość fortyfikacji ciągnęła się kurtyna, do której, na różnych odcinkach prowadziło kilka par schodów. Jegor zszedł po jednych z nich i skierował się w stronę bramy. Ogromny, mosiężny rygiel ciągnął się przez środek drzwi. Ataman próbował go poruszyć, jednak było to bezowocne, nie tylko miał ogromną masę, ale również zaciął się od długowiecznego nieużytkowania. Nabrał więc powietrza, naprężył mięśnie i z całą skumulowaną w sobie siłą złapał za rygiel, by unieść o i przesunąć na bok. Parł z całej siły, ziemia osuwała mu się spod butów, ryjąc tym samym podeszwą głębokie bruzdy. Powietrze kipiało mu przez nozdrza, buchając niemal siarczystymi oparami. Rygiel zaczął uginać się od atamańskiej woli. Opór ustał nagle, włożona w pchające ręce siła była tak wielka, że jeden z okowów trzymających barykadę, wyrwał się wraz z mocującymi go ćwiekami. Brama poczęła uchylać się ze skrzypem. Czuwający po drugiej stronie niecierpliwi towarzysze skotłowali się pod nią, usłyszawszy ten nieprzyjemny dźwięk. Zza mosiężnej płyty drzwi wychylał Jegor, zapraszając wszystkich do środka. Starożytne miasto stało dla nich otworem. Większość architektury była niska, budynki wznosiły się tylko na jedno piętro. Architektoniczny rozmach nadrabiały jednak mnogie i bogato zdobione mosiężne okucia na budynkach. Wszystkie dachy skryte były pod ścisłym płaszczem gęstego listowia, gdyż na zarośniętych już od długiego nieużytkowania alejkach, pomnożyć zdążyły się liczne drzewa. W mieście więc panowałby półmrok, gdyby nie spryt starożytnych architektów. Bowiem na obszernym placu rynkowym, ponad wszelkie korony drzew, wznosił się wysoki, smukły obelisk, na którego szczycie sterczało zwierciadło przechwytujące Słoneczne promienie, odbijane z wieży majaczącej na skarpie. Od zwierciadła promienie kierowane były w dół, do stojącego pod nim kwarcowego kryształu, rozwidlającego snopy do mniejszych kolumn, o identycznej konstrukcji, stojących między poszczególnymi dzielnicami. Stamtąd z kolei, wieże rozwidlały promienie dalej do konkretnych budynków. Na dachach, wypiętrzały się malutkie wieżyczki, których daszki chroniły powierzchnię luster, odbijających dalej światło słoneczne do wewnątrz. Na rynku prócz obeliska, znajdowała się również studnia z wielkim mosiężnym kołowrotem. Początkowo wzbudziła ona dużo entuzjazmu wśród przybyłych. Chyląc głowy ku jej dnu, stwierdzili, że woda wyróżniała się krystaliczną czystością, Bartłomiej jednak ostudził zapał towarzyszy. - Nie powinniśmy z niej czerpać, nie wiemy, czy woda nie jest tu skażona. Tamta żołna nie wpadła w tak osobliwy stan bez przyczyny, nie wykluczone, że to właśnie woda wprawiła ją w śpiączkę. Plac wokół studni rychło więc opustoszał. Rozbitkowie weszli do jednego z większych budynków, który za sprawą swojej elegancji, zdawał się być ratuszem lub też innym wysokiej wagi miejscem publicznym. Z sufitu, na łańcuchach, zwisał kolejny kwarcowy pryzmat, ten z kolei nie nadawał uchwyconemu promieniowi konkretnego kierunku, lecz rozpraszał światło, rozjaśniając w ten sposób całą izbę. Było to światło częściowo rozszczepione, Heinrich zauważył, że cienki kontur jego cienia, mieni się tęczowymi barwami. Szczątki zmiecionych przez upływający czas, zmurszałych mebli, rozsiane były po pomieszczeniu. Między fragmentami spróchniałych dech walały się gdzieniegdzie przemieszane mosiężne i złote bibeloty, niektóre z osadzonymi w nich kamieniami szlachetnymi. Misy, puchary, biżuteria pozostawiona sama sobie w głuchej ciszy, nie odwiedzanej przez wieki sali. Na ścianie stojącej naprzeciw drzwi widniał zdobiony złotymi ornamentami fresk, będący portretem przedstawiającym czarnowłosą kobietę o nadzwyczajnej urodzie, odzianej w purpurową tunikę. Realizm z jakim wykonano obraz wykraczał kunsztem poza jakiekolwiek ramy artystycznego pojmowania. Był on nawet więcej niż hiperrealny, realniejszy, niż ludzkie odbicie w lustrze. Wzbudzał emocje, których nie sposób opisać, jedynie naoczny świadek pojął by ten poziom doznania. Całe te ekspresyjne przeżycie potęgowało przepiękne, ukształtowane przez cud natury lico kobiety. Przez czoło uwiecznionej postaci ciągnął się złoty ornament przedstawiający diadem, bądź koronę, z srebrnym, bądź platynowym zdobieniem w kształcie sierpa. Podobne ornamenty widniały na inmych częściach ciała, imitując na nadgarstkach obręcze, naszyjnik i oplatający talię pas. Po bokach gigantycznego ściennego malowidła ciągnęły się wyżłobione w skale linie starożytnego pisma. Widniały one dalej, w głębi sali, zalewając całość lewej i prawej ściany. Stojący pod ścianą Heinrich badał każdy drobny detal, uwieczniony w wizerunku już zapewne dawno zmarłej kobiety. Trwał w zadumie, nad tym jak każdy por na skórze został zmyślnie umieszczony, każda najdrobniejsza zmarszczka, czy naprężone pod powłoką skóry ścięgno. Rozpacz ogarniała jego pierś, gdy uświadomił sobie, że geniusz tej techniki przepadł bezpowrotnie, wraz ze śmiercią jej autora. Heinrich przeniósł więc wzrok na widniejące obok napisy, by nie pogrążać się w jeszcze głębszą melancholię. Wertował tekst chyżymi skokami gałek ocznych. Linia po linii odkrywała przed nim swe wiekowe tajemnice. - Tu na tych ścianach, spisane zostały kroniki tego starożytnego miasta i jego ludu. Był to szczep większego plemienia koczowników, który przybył tu z południowego-zachodu, z basenu Morza Wenuskiego, przez Cieśninę Buduńską, wraz z większą grupą, by kolonizować brzegi basenu Morza Wewnętrznego. Ci konkretni należeli w głównej mierze do społecznych kast uczonych i metalurgów, którzy odłączyli się od reszty w wyniku sporu politycznego. Wybrali tę wyspę, gdyż otaczające ją wody zapewniały warunki najbardziej sprzyjające izolacji. Wyspa wkrótce okazała się bogata w złoża miedzi i cynku. Wkrótce więc założono pełnoprawne miasto, któremu nadano nazwę Manilla, od założycielskiej pary, ogłoszonych monarchami, Manishtushu i Illaste. Wybitni metalurgowie prężnie rozwijali obróbkę mosiądzu, tym samym wyprzedzając resztę świata o tysiąclecie. Tworzyli cuda techniki, jak system oświetlenia, którego byliśmy świadkami. W końcu powstała potrzeba znalezienia rynku zbytu, temu wybudowano nowy system oświetlania mielizny, tak by mieszkańcy miasta mogli bezpiecznie opuszczać teren wyspy, a jednocześnie pozostała ona bezpieczna przed najazdami. Podczas pełni księżyca, operatorzy wieży, umieszczonej na skarpie, kierowali soczewkę na srebrną tarczę, wtedy też mielizny rozświetlały się, kontrastując z ciemnymi plamami, wskazującymi drogę wśród głębin, którą mogły przepłynąć staki. Handel rozkwitał, miasto gromadziło bogactwa, lecz na wyspę nie wpuszczano nikogo z zewnątrz, żaden z jej obywateli nie chciał również zdradzić sekretów obróbki mosiądzu ludom zewnętrznym - tu profesor Heinrich zatrzymał na chwilę opowieść, by przejść na drugą stronę sali, odchrząknął i kontynuował kronikę - Przejdźmy może nieco w przód w czasie, ciekawi mnie bardzo schyłek tej cywilizacji. Hmm. Wygląda na to, że przez mijające wieki wykształcił się tu matriarchat. Jakieś tysiąc ekhem-set lat temu narodziła się ostatnia królowa tego polis, Melinoë. Według tej kroniki, charakteryzowała się ona nadzwyczajną urodą i to jej wizerunek uwieczniony został na tym ściennym portrecie. By zachować swą niebywałą powierzchowność, królowa urządzała kąpiele, nurząc się w owczym mleku i miodzie. Za czasów swego panowała, próbowała spuścić rygor izolacyjny, jednak bezskutecznie, większość ich rodzimych ludów już wymarła lub zepchnięta została na powrót do swych ojczystych terenów. W mieście gromadzono więc na potęgę bogactwa, nie mając gdzie już ich zbyć. Luksus powoli upadał i to na pokolenie Melinoë padła ostateczna klęska. Tylko jej pałac był ostatnią ostoją dawnego przepychu. I wtedy też… wtedy… Heinrich zamilkł na dłuższy moment, wpatrując się w ostatni blok tekstu. Wzrok jego przeskakiwał chaotycznie z linijki na linijkę, zaczął też przeraźliwie rzęzić, miał coraz większe problemy z nabieraniem powietrza. W pomieszczeniu jakby zapanowała duchota, pot ściekał po skroniach mężczyzn. Heinrich zachwiał się na nogach, tracił już równowagę, złapał się za gardło, za chwilę przesunął dłoń na klatkę piersiową. Poczuł, jakby nagły skurcz doskwierał mu w palcach. Jegor podskoczył do profesora, by podtrzymać go w pionie, Teuton chylił się jednak coraz bardziej ku ziemi. Heinrich chwycił się kurczowo atamana oburącz, zwisał ociężale z jego barków. Jegor zaniepokoił się stanem towarzysza, strach rozszerzył mu źrenice, drżały mu oplecione wokół Teutona dłonie. W jego żyłach gotowała się żywa krew. Światła w izbie stooniowo gasły. - Profesorze, co się dzieje? Hej, profesorze? - Wotanie, mein gott! Zmiłuj! - wzrok Heinricha zdawał się być zwrócony w odległy eter, twarz jego wykrzywiona w grymas przerażenia, zbielała, jakby odpłynęła mu z ciała cała krew - Musimy… jak najszybciej… Wotanie! - Profesorze! - wrzasnął oszołomiony Jegor - Rozwińcie jeden żagiel i dajcie mi tu dwa kije. Niech no tu do mnie podejdzie jaki rosły wojak, poniesie ze mną profesora. Bartłomiej, weź ode mnie kompas, będziesz prowadził pochód do statku. Hej profesorze, słyszysz mnie? Profesor jednak już nie odpowiadał, głowa opadła mu bezwładnie. Zsiniałe powieki i usta, które jeszcze chwilę temu drżały w konwulsji, teraz zamarły w bezruchu. Profesor Heinrich oddał ducha na widok zgrozy, którą był wyczytał w pradawnych kronikach miasta.
  15. @Łukasz Wiesław Jasiński Rozumiem... Bardzo przydałaby się w Polsce repolonizacja mediów!
  16. Wczoraj
  17. Patrzę Modlę się Jest słońce Ufam i znikam Twoje usta gorące Nie prowadzą nigdzie W żadne znaczące obszary O Boże jestem taki stary!
  18. Anna, Ropawa, kawa poranna. A oby babo boa.
  19. - Ewo, pokoik, róg owym? - A my w ogórki, okopowe?
  20. _Maryanne_

    Baryłka

    Zaś u Muzykanta z biednego Cuś było silniejsze od niego. Więc tamto, i owo zagarniał darmowo, bo cuś się rządziło prócz ego.
  21. - Ana i piwo dno? - Ba, a Bondowi piana.
  22. jan_komułzykant

    Gra w skojarzenia. :)

    tartan
  23. jan_komułzykant

    Baryłka

    Nie miewa problemów, pod Brodem, ze wzwodem przebiegły Nikodem, gdyż miodem smaruje, zaś ten mu maskuje tę francę, pokrytą już wrzodem.
  24. @MIROSŁAW C. Czyli ambaras.
  25. Obladi oblada; dal, bo i dal, bo... Na ptysia ma i syt(y) pan.
  26. _Maryanne_

    Gra w skojarzenia. :)

    bieżnia
  27. Ot, na migi: figi - manto. I gif owocowo: figi.
  28. @poezje_krzyczane Zamknij oczy i posłuchaj treści Wtedy nie będziesz widział :)
  1. Pokaż więcej elementów aktywności


×
×
  • Dodaj nową pozycję...