Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kraft_

Użytkownicy
  • Postów

    1 737
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2

Treść opublikowana przez Kraft_

  1. ukryte w zakamarkach kusisz prowadzisz zapamiętuję po winie nawet bogowie tracą głowy kiedy już będziesz odwróć się czas zacząć północny taniec sztuka i płatki róż przewrotność kolców i tworzenie to co nas łączy kiedy mamy siłę na więcej to co bezdenne nosisz w sobie tajemnica byłbym mędrcem gdybym wiedział
  2. nie wiem skąd bierzesz takie wystrzałowe fantazje ale antoś pytał co to jest orgazm mówił że słyszał w TV powiedziałem synu telewizja kłamie
  3. polem zółtym majowym nieskromna a doskonała bez ram szłaś trzymając mnie w dłoni całego kiedy ufałem uwielbiając bez konsekwencji nie mogłem uwierzyć że to właśnie ja dowodziłaś każdym pocałunkiem wołaniem westchnień kradliśmy chwile puszczając latawce szepcząc w dwie strony nie zawiodę bezmiar przyszłości stał pod stopami bliżej i bliżej do przesłony świata bez wspinaczek wszystko kwitło
  4. wśród złych dobre wieści wpadnij po ogień zamieszkaj ze mną na zielonej moja nadzieja to nie tylko męskie fantazje wierzę może kiedyś po drugiej stronie krat wstaniemy niewyspanym śniadaniem nie powiem ci teraz jak bardzo jestem tobą pijany zgubiłem alkomat i choć psycholog od siedmiu radzi na odwyk lubię ten stan jesteś drzewem upojony wyciągam dłonie do wierzby kołyszesz tak zmysłowo błędnik z południa na północ przechyla szalę w stronę morza z różnych powodów jednym z nich jest miłość ludzkie diabelstwo co nie daje spokojnie zasypiać a potem wystawia rachunki ale cóż wśród złych dobre wieści lubię ten stan płonę twoje zdrowie wpadnij po ogień
  5. zapuść korzenie wzrośnij drzewem do samego błękitu i niech aniołom pospadają sandały wzleć ptakami rozpostarłszy skrzydła tak szeroko aż cała rozgościsz do naga potem wybuduj dom z miejscem na spełnienie przestrzenny i jasny tak słonecznie aż poturlasz słońce po podłodze i ulep noce z nietłukącej porcelany smugami barw malując wzory ponad czasem w sobie zamknę to wszystko całe to jutro zaciskając w pięść bez ran skropionych łzami by następnie zamienić na jeden pocałunek by w cieniu ust z uśmiechem tylko w jednym kierunku doczekać ciebie
  6. czasami tak bywa że zima przychodzi jesienią patrzę w lustro taki bałwan na przekór w pogoni za wiatrem przez przypadek zaszalały romantycznie przyszłaś do mnie jeszcze wiosną kiedy liście nabierały zieleni wdarłaś w mój świat jak pani umysłu snami które czasami się spełniają wtedy wołałaś po imieniu potem jesienią dowiedziałem się że on ten qtas który dał ci promocję na przejażdżkę spędził z tobą dzień na ławce nawiązując erotyczne kontakty ubrany w spodnie z kantami które tłuką się o dupy w ten sposób zachwyt nad światem rozpuściłaś wraz ze spadłym śniegiem tak lekko jak rozpuszczałaś włosy w czasach kiedy jeszcze obojgu nam było dobrze teraz szczebioczesz wiatrem zła na jesień którą przysypałaś zimą jak ptaka karmisz jedynie
  7. ślepy zaułek dnia czas jaki nam pozostał to aksjomat deszcz i rosół rosół i deszcz czy mamy siłę na więcej kolorowych myśli tak by nie jedynie przez żołądek kiedy do serca pozostało niedaleko zgromadzeni pośród aktów przerywanych żyjemy dalej udając że nic się nie stało a przecież droga przestronna na krótko nocne rozmowy jak łabędzi krzyk połowiczność nauk z ambony tych o nadziei i skrytych ulgach to tak naprawdę przestrzeń pomiędzy wiatrami ukryta gdzieś gdzie wyłamać drzwi do raju wcale nie jest łatwo pytam zawsze odpowiadasz milczeniem na imieniny podaruj mi jedynie zapach kobiety
  8. pojawiać się czy znikać jak ćma do światła kiedy w twojej przestrzeni zapadła mgła to pytanie dopóki stąpam po ziemi będzie obsesją na imię dano ci róża zatrzymany na chwilę wygładzam kolce dotykam listków nie bezczeszcząc płatków śniłem a może i nie wątpliwości uczłowieczeń dla dwojga kiedy we dwoje starzeć się najlepiej pora wstać nie potrafię ci pomóc skoro po winie tracisz głowę a skrzydła nadciągnęły od północy wzlecieć i spalić czy z rezygnacją zachować to pytanie dopóki istnieją ptaki będzie obsesją zawołaj mnie jak będziesz wiedziała
  9. o nadmiarze braku tchu moja rzeczywistość rozpływa się w ustach jak słońce świecące przez żaluzje sześćdziesiąt dziewięć życzeń na wspak nie jest odpornych na ból przeistoczenia z zatrzymaniem w odpowiednim momencie to też nie taka prosta sprawa rozpędzony jadę na detoksie gdy już dopadam z pozoru obojętna zasysasz pocieszenia jak powietrze dzieci dorastają światło pomijając żywioły przeistacza się w znikanie nocy a ja bezimiennie prawdziwy szukam mostów pośrodku dnia nazbierało się
  10. czekam aż dokonasz wyboru i czuję jakbym głową w mur siedemnastocalowy notebook z jednordzeniowym procesorem nie odpowie gdziekolwiek jesteś mobilna nie chcę już wiedzieć nic o sobie otwieram i widzę że jest ich kilku wygrywa ten którego zgarniesz czy to już czas najwyższy też zmienia opony na zimowe
  11. z tobą z tobą donikąd i z powrotem do końca kiedy w środku wciąż mi ciebie mało szeptałaś kiedy cały byłem na manowce
  12. na parapecie ponad horyzontem cicha przystań choć pragnę zataić że cierpię nie umiem kłamać ale ty się ucz ta droga zaczęła się kobietą cały z kawałków stoję pod światło nie przylegam rozpadam się zanim mnie spełnisz mlaskanie palca nie pomaga kiedy jesteśmy jak dwa brzegi przedzielone rzeką nie kocham cię nie umiesz kłamać ale ja się uczę
  13. malujesz obrazy w mojej przestrzeni twoje noce kolorem szare niebo brakuje mi twoich słów w moich ustach mojego szeptu w twoich uszach dla ciebie pachnę płótnem moknę farbą
  14. wyprasować duszę muszę skąd żelazko wziąć na duszę ONA - świetnie prasuje nie, przypala - rezygnuję nie chcę duszy poparzonej rozognionej lecz straconej muszę duszę w ciało schować sam nie lubię dusz prasować i nie umiem w rzeczy samej znów cholerny w duszy zamęt cóż skorzystam z przebieralni oddam duszę swą do pralni tam trzy razy puk puk puk bym już sztywno chodzić mógł trzy zdrowaśki żalu ściana i jest dusza sprasowana co mi jednak po tej duszy gdy mi życie głowę suszy prosta sztywna arkusz blachy prozą wieje aż po pachy niech wybiera życiem pływa wtedy będzie sprawiedliwa cóż czasami już tak bywa chyba wolę gdy jest krzywa tak i zdania już nie zmienię bo co wtedy z przeznaczeniem gdy jedynym twoim mieniem sprasowane jest sumienie bo jeśli na amen wyprasujesz duszę zostaniesz golasem bez kropli pokuszeń
  15. całe miasto śpi a do ciebie tak daleko od niechcenia obnażone myśli dwa słowa by zabrakło szeptów za wcześnie na znikanie bez nadziei gdy klamka zapadła barwy dopełniające blakną w kolorach dziesięć w skali amora powiało rozterkami a podniebienie rozkochane do granic umiera z głodu po drodze do miejsca narodzin całe miasto śpi piszę po drugiej stronie księżyc wschodzi błękitem a ja nie tworzę siebie lecz ciebie
  16. pękło pierwsze ćwierć bez capricciosy a potem drink każdy zna swoją miarę drugim wkupieniem plotłaś coś o aniołach modlitwy chwytane w locie przełączałem na inspiracje o obwodnicy szyi mając diabła za skórą głupotki wypełniałem milczeniem niebo rozgrywając w dół i w górę miałaś na sobie jedynie t-shert poezji głębina przy kominku pod nutę cohena palcem po mapie ciała wędrowałem dedykując nam grzechy wzrok docierał do miejsc gdzie diabeł nie mówi dobranoc nie przeszkadzaj sobie opowiadaj
  17. uczmy się słuchać tak mało rozumiemy wczoraj i wczoraj dylematy na powierzchni czasu tik tak tik tak krzyczą wpisane w przeznaczenie w jutrzni dnia rześkie powietrze układa w kostkę lewitacje domek z kart na rozdrożu sam nie wie czy wygrał czy przegrał tylko serce jeszcze trzyma się na chwilach bijąc wniebogłosy tik tak tik tak uczmy się słuchać tak mało rozumiemy
  18. wsłuchany w lekki szum fal moczę stopy w pulsującej wodzie w dłoni trzymam ostatni dar jaki dało mi morze tam hen daleko za horyzontem wzroku powoli na tle płonącego nieba jak na wielkiej łące kładzie się spać czerwono-żółte zmęczone wędrówką słońce tafla wody przytula jak syna kochająca matka przygarnia w bezkresne ramiona jakgdyby była ostatnia wieczorna bryza targa mi włosy wyobraźni zaplata warkocze osusza policzki z łez bym krwią tęsknoty nie broczył sól darowuję morzu na pożegnanie ślady stóp zostawiam na pamiątkę by wrócić po nich tu znów następnego lata by znów w barwie pomarańczy rozciągniętej na sennym niebie zajść wraz ze słońcem w bezkres toni by znów odnaleźć tam ciebie patrz tu nieopodal na piasku siedzi mały brzdąc wróci tu kiedyś jak ja by odmierzać czas w blasku szukając swojego przeznaczenia ostatnim blaskiem zachodzących słońc *11.08.2011
  19. w godowych szatach ubrani w nic zdejmują ciała ślad po kęsie piękne miejsca wzbierają uciekając od przestrzeni ku granicy umysłu bliskość podziękowaniem zauroczeń odnaleziona jak na skrzydłach zacieśnia dotyk by wzlecieć nie darują nocy kołysanką szept przechodzenie jednego w drugie pulsuje skończeniem w niedopowiedzeniach słowo przestało istnieć dłonie
  20. osaczyłem concerto o zgrozzo zagrane na kilku niciach kiedy niewinnej nocy uśmiechając półksiężycem pytałaś co to strach z połączenia między nami połykałem głos wypluwając słowa przędły jak nigdy bojąc się mówić niczym super mucha która wcale nie chce uwolnić się z sieci to nie takie proste kiedy spoza zasięgu umierając uczysz się czekać takiego wała powiedziałaś już się nie boję wyciągnęłaś tylko dłonie wiedząc jak bardzo potrafi
  21. listopadowa osmętnica powoli nieubłaganie przybliża macki lokale w niebie już dawno wynajęte nawet dziewice i smoki odpuszczają jedne grzejąc ciała na potęgę drugie umywając skrzydła od dolotu człowiek przez telefon mówi coś o pogodzie ducha refleksjami na temat chłodu spowalniając czas tylko noc coraz dłuższa pośrodku nas grzeszy myślami uczynki i zaniedbania odkładając na czas ścian które obrosną perwersją ja grzechomówca kiedy tak piszę zabierz co wyśniłem i rozdaj karty wyciągając z rękawa zagramy w oby do wiosny
  22. na znak wierności zakątek umarłych chwil ten statek nie dotarł nigdzie indziej choć nic nie bierze się z przypadku podarłaś żagle zanim jeszcze zechciałaś usłyszeć z braku dwóch słów które mogły rozbudzić serce uśpione jak niewyraźne marzenia zrobiłem to samo nie pamiętam jak to się zaczęło ale to mógł być ten dzień jeden jedyny w którym gdyby nie było jutra usłyszałabyś to dzisiaj
  23. chciałem nazwać i zawisłem z determinacją w tłumie bez imienia zmarnowanym czasem krzycząc dostrzeż świadomie sprofanowany pierwszy w dniu moralnego nieładu kurząc w listach poszczególne słowa na pogodzenie z losem by zgasić kilka fragmentów zaplotłem liny na myślach pod parasolem wczorajszych ramion uwięziłem wspomnienia nabawiły się kataru teraz pociągam teraźniejszość z butelki po twoich perfumach jestem alergikiem zasysam z premedytacją powietrze
  24. nie pytaj dlaczego chcę żyć zapachem tamtych kwiatów choć z dna butelki niewiele widać jestem poetą a przynajmniej próbuję w pobożnych życzeniach może być tak że ptaki na dachu świata w męczarniach wykreują rzeczywistość gdy zabrakło aniołów jak wytłumaczyć że niebo istnieje chodź ze mną boso przez jeden most nacięte strofy dojrzeją nad ranem rozświetliwszy mrok staniemy na skraju ciepła zbierając co spadło z pieca do śniadania się nie wyprzesz nie pytaj
×
×
  • Dodaj nową pozycję...