Powróciły dawne lata
wspomnieniami oczywiście
kiedy się bawiło w Indian
lecz pamiętam je ciut mgliście.
Gorzej było z pióropuszem
choć „drobiowe” okolice
piór wyrywać nie kazali,
kto? – wiadomo, że rodzice.
Z uzbrojeniem było lepiej
a więc łuki oraz strzały
dla czeredy dzikich Indian
zawsze szyku przydawały.
Żeby strzała dalej „niosła”
to się kule zdobywało,
odrzucało proch i łuski
z „czubków” groty się sprawiało.
Oj niejeden białoskóry
na swym ciele nosił rany
gdy przypadkiem lub z ukrycia
był przez Indian ostrzelany.
Książkę można by napisać
opisując te zabawy
ale ja jej nie napiszę
bo do tego nie mam wprawy.