Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Józef Bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    704
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Józef Bieniecki

  1. Rzekł perweniusz do swej Halki, Pożerować idę. Zamiast mózgu wziął biedaczek, Wodogłowia gnidę. I zaczęła się gehenna, Jego lektoratu. Obiecanki szlak już trafił, Winni oddać katu. W "czepku" wprawdzie uradzony, Co dotknie to babra. Wykształciuszek z beztaleńciem, Wszystkim nosem zagra. Na żałosnej grywa nucie, Czułych ma słuchaczy, Choć za dużo nie pojmują, On też -co to znaczy. Toczy się historia kołem, Ma już drugie branie. Choć jest kłamcą, nie aniołem, Znów posłem zostanie. Od wyborów do wyborów, Na poselskiej diecie. Czas ukłonów i horrorów!!! Gzie w końcu żyjecie??? Józef Bieniecki
  2. W mojej Ojczyżnie zabrakło słowa, Pustka i głód. A to co mówią ,to pustomowa, Daremny trud. Chociaż nadzieja wstała pogodna, Dziś mżonką -snem. Narodem rządzi myśli wyrodna, Deszczowym dniem. Po rozhukany kres oceanu, Łupina mknie, W świecie utopii,kłamstwa,tyranów, Jak w chorym śnie. Nie trud daremny,lecz trudów siła, Wiara i chęć. W wyborach własnych się poniżyła, Nie chcieli mieć. Gdy chorą władzę chory zastąpi, Bratanek -syn. W przyszłość należy jedynie wątpić, Giń Polsko,giń! A z chorej matki i chore dzieci, Rodzinny grób. Póki Duch Światła nas nie oświeci, Na dziś to trup. Józef Bieniecki
  3. W nieboskłonie turkusowym, Szmaragdowe brzozy -liście. W nocnym niebie atłasowym, Połyskują tam srebrzyście. Nim się łzami brzask rozpłacze, I osuszy słońca świtem, Zapłakane ,szmaragdowe, Między ziemią , a zenitem. Zadrży śpiewem rannym ptaka, I pozłoci się promieniem. I podąży w nieba szlakach, Za porannym wiatru tchnieniem. Uśpi senny wiatr południa, W rozpalonym skurczy słońcu. Bezgraniczna nieba studnia, Liść utopi,w jej gorącu. Będzie tulić ramionami, Nocą i dniem, od niechcenia. W czasie wiatru jak skrzydłami, Frunie w niebo-do widzenia. Buja się z obłokiem w niebie, Albo płynie jak chmur statki, Lub utuli się w potrzebie, Z żywicielką-ziemi matki. Józef Bieniecki
  4. Pośród lasów Wołyńskich i stepów Podola, Jarów Ukraińskich, na szlacheckich dworach, Instrumenty muzyczne do dziennego grania, Wypełniały spotkania i muzykowania. Ona właśnie muzyka, bardzo pożądana, Oprócz wielu zajęć była oczkiem pana. Oprócz wyposażenia dworów w oczywiste sprzęty, Czołowe miejsce miały, właśnie instrumenty. Fortepian najważniejszy, w punkcie honorowym, Miejsce pierwsze zajmował w ognisku domowym. Obok zaś etażerka ze słupkiem toczonym, Półki ornamentem wschodnim okolonym, Dawały miejsce nutom, srebrom, porcelanie, Ilustracjom romansów na rozmiłowanie. Były skrzypce, klawikord i lutnia niebiańska, Uszy cieszy wszystkie nią muzyka pańska. Nie gardzono dudami, u szlachty ubogiej, Gdy inny sprzęt muzyczny był dla niej za drogi. Obojętnie jak patrząc, w dworze rozumiano, Kształcono w niej, słuchano- muzykę kochano. Z czasem, artystyczne salony powstały, Które miejsce szczególne temu nadawały. Zamożne sfery ,wyższe, świadomi zaborom, By nie ulec nakazom i carskim potworom, Pielęgnowały w salonach treść patriotyczną, Stawiając myśl na przeciw, z niemocą fizyczną. Tu pierwsi literaci - muzycy, malarze, Wnieśli z sobą stan ducha, a również pisarze, Dając upust talentu i wyższości duszy, Który wszystkie kajdany i więzienia kruszy. Tu na fali przemiany w osiemnastym wieku, Zmiany nastały życia, częściowo w człowieku. Powstały salony twórczo-artystyczne, Wymierzając działalność w rządy despotyczne. U owych trzech zaborców ,kwitł dyskurs wymiany, Myśli i opinii, towarzyszy niejednej swoistej przemiany. Karmił nadzieją, i dziełami sztuki, By budować w obecnych i nauczać wnuki. I choć z szlachty ziemiańskiej mniej było odbiorców, To właśnie z ich środowisk wielu wyszło twórców. Artystyczne salony takim były tworem, Gdzie się można spotkać z nieznanym autorem, Dzieł dobrych warsztatowo- tu rozwijał skrzydła, Gdyż sztuka- mowa obca, wszystkim już obrzydła. Gdy jako patriota z dzieł został poznany, Sam uszedł lub banicją pozostał skazany. Jego dzieła pisane, po dworach szeptano, I pomimo uchodżctwa, sztuki nie wygnano. Repertuar w dworze muzyki wysokiej, Był też sferą ich przeżyć, w wachlarzu szerokim, Grano kompozytorów muzyki klasycznej, Uwielbiane na równi, z pięknem romantycznej. Bo jedynie muzyka prawdziwie kunsztowna, Jest młodą muzyką i wiecznie duchowna. W wielu dworach czarował folklor, miejscowego ludu, Dzięki nim tradycje przetrwały bez trudu. Kulturowa tożsamość z nich nie wytępiona, Dała dowód, że była właściwie chroniona. By się cieszyć muzyką i jej piękna doznać, Trzeba najpierw nauczyć, wykonawstwo poznać, Toteż kładziono nacisk by w najmłodszym wieku, Ona sztuka poznania wzrastała w człowieku. Już w wcześniejszym dzieciństwie stawiał pierwsze kroki, Razem z jej nauczaniem, poznawał uroki, Pod okiem rodziców, guwernerów, ciotek, Wielu mistrzów w domu odbiera początek. Troska o edukację, z duszy wrażliwością, Była siłą ich sztuki i dalszą możnością. Uzdolnioną młodzież słano w dalsze strony, W Austrię, Włoskie, francuzkie - salony, Znanych w świecie pianistów i muzyki mistrzów, Organistów i w kunszcie znanych kapelmistrzów. Dobrze urodzone panienki, we dworze, Były oczkiem rodziców, a punktem w honorze, Było kształcić je w szkołach, gdzie siostry zakonne, Miały poziom wysoki, zasługi ogromne. Zainteresowanie dźwiękiem, dał początek sztuki, Stąd pęd do muzyki i tańca nauki. Józef Bieniecki
  5. Piosenko,piosenko, Barwna i wierszowa. Ty wojny panienko, Umrzeć w nas gotowa. Kule ci nie straszne, Gdy śmierć patrzy w oczy. W czas na barykadach, Po bezdrożach kroczysz. W marzeniach i smutkach, Wzdychasz do pieleszy. Każda pieśni nutka, Tęsknotami cieszy. Pozdrów żonę,dzieci, Mamie dziękczynienie. Niech w nutkach poleci, Wojenki pragnienie. Wiele smutku ,trudów, Śmierci i boleści. Ducha jednak podnoś, We bojowej treści. Bądż wojny piastunką, Brak nam tu pieszczoty. Dodasz animuszu, Do wojny ochoty. Józef Bieniecki
  6. Narobiono profesorów, Magisterków i doktorów. Dziś po latach widać w rządzie, Jaki ciężar na wielbłądzie. Wygadany ,elokwentny, Elegancki,prominentny. Jak na pokaz z stada wzięty, Wypasiony i nadęty. Śmieci we łbie-władza w rękach, Pływa sobie więc rybeńka. Na głębinę ,na płyciznę, Pewnie jakoś się wyślizgnę. To miernoty zakłamane, Jak Poniński zaprzedane. Wiedzą wszyscy i nie wiedzą, Ale milczą,cicho siedzą. Afer nie dokończono , A kolejnej już początek. Komuny nie rozliczono, Dla zbrodniarzy jest wyjątek. Żyją" biedni"jak potrafią Kiedyś im podetną skrzydła. Są nie rządem-a już mafią, Konfidenci i mamidła. Józef Bieniecki
  7. Na frywolnych twoich nutkach, W skrzydłach pięciolinii. Treść rozkazu,zwięzła-krótka, Cuda w sercach czyni. Chęć do walki-duch bojowy, Porwał bataliony. Choć zapłaczą po nich wdowy, Został rogromiony. Łopotając na sztandarach, Myśli w sercu czytasz. Gdy na ustach z tobą wiara, O nic się nie pytasz. Tylko wiater nas dogania, Często w twarze wieje. Byle było coś do prania, Coś się w końcu dzieje. Wojsko z dziada i pradziada, Z rycerstwa wyrosło. Jak historia opowiada, Rzemiosło przerosło. Choć brak broni,amunicji, Jest ci walki wola. Braki,- w naszej już tradycji, Zrobią z parasola. "Z drzwi stodoły"w niebo fruną, Nie udając ptaka. I na wroga gromem runą, Bo potrzeba taka. Józef Bieniecki
  8. Durnowate to, to było, Durnowate ponad miarę. Że się takie urodziło, Trzeba wszystkim nieść ofiarę. Ofiara zaś wielka była, Bo głupotę rozmnożyła. I czym dalej świat umyka, Ta ofiara bardziej dzika. Choć głupota, to nie sędzie, Nie wiesz też co jutro będzie. Wiesz, że znowu coś przeoczysz, I ponownie cię zaskoczy. Dzień kolejny,dzień pogania, A ty patrzysz w oczy drania. Zaś głupota czyni cuda, Ma posturę wielkoluda. Pędzi w lewo,pędzi w prawo, Zawsze wizje ma koślawą. Na dodatek go nie boli, Więc głupotę dwoi ,troi. Może siądzie gdzieś na grzędzie, Urzędnikiem w końcu będzie. Może nawet w Sejmie, posłem, Takim osłem -domorosłym. Józef Bieniecki
  9. Do piersi Twojej ,Matki, Tulą się z ufnością dziadki. Jako słowa brzmią w litanii, Bądż nam Matką, Śliczna Pani. Od Tatr pięknych ,po Wybrzeże, Każdy Polak kocha szczerze. I dziękuje albo prosi, Swej miłości niosąc grosik. Tyś szczególnie czułą Matką, Gdy się chmur nazbiera stadko. Kryjesz płaszczem swej opieki, Dbasz o wszystkie polskie strzechy. Matko Boska Częstochowska, I Kozielska,Ostrobramska. Ta, co niesie Cud Miłości, Bądż w nadziei i radości. I po górach i dolinach, Niech się z Tobą dzień zaczyna. Dniem, zmęczone koi oczy, We śnie z Tobą się jednoczy. Ufni Twej Matki możności, Bądż przy zgonie w szczególności. Tym, co bezdrożami kroczą, Użycz światła grzesznym oczom. Józef Bieniecki
  10. Dziś nieważne. Co tam jutro. Oby wywindować. Myśl partii okrutną. Będzie lawirował, Udaje, że rządzi. Nigdy się nie podda, Nie zna słowa błądzi. Wychowany w czworakach, W miejskim blokowisku. Z błędami w wychowaniu, Z przekleństwem w nazwisku. Na publicznym wikcie, Skojarzeń jest wiele. Wypaczone pojęcia, Życia będą celem. Gniot-miernota-wykształciuszek, Umie czytać ino. Na fotelu obracając, Z importu sprężyną. Wierci się biedaczek, Udając swojaka. Wychowanek miernotów, Wykłuty w czworakach. Józef Bieniecki
  11. Ogrody dworskie, w możności i zbytku, Dzieliły się trojako, w obrębie pożytku. Ogród spacerowy,część dzisiaj parkowa, Ogród owocowy,dziś zwana sadowa. Botaniczny ogród,wiarydarzem zwany, Był kwietnym ogrodem-wypielęgnowany. Pani ręka,wizytówka,walor estetyczny, Kwitem zdobny wszelakim,jak jej wnętrze ,śliczny. Stąd też tyle zachodu.Rzadko się zdarzało, Aby dworskie obejście trzy ogrody miało, Łączono więc w jeden,zwany widydarzem, Który był wszystkim, i dworu ołtarzem, Zieloną był spiżarnią,łączy i świat z dworem, Ostoją wypoczynku,ozdoba i punktu honorem. Tu w ogrodzie warzywnym,dzielono na grządki, Prędzej niż li gdzie indziej robiono porządki, Pod uprawy sposobiąc, gdy słonko radosne, W pierwszych ciepłych promieniach obwieszczało wiosnę. Sucha ziemia w kolorze szarofioletowych, Tłem była dla liści,zielonych nawet i brązowych, Kwiatów wielobarwnych,pełzających cieni, Otwartych powiek nieba,barwą błękitnymi, Świat bogatszy o wiele,o te przebarwienia, Mówił duszy językiem, już nawet w pół cieniach, I nocą księżycową gdy językiem srebrnym, Muskał liście i ziemię, swym pięknem wylewnym. Pomijam dzień i słońce, gdzie bez tęczy tęczą, W wszystkich barwach,odcieniach.finezyjnie wdzięczą. Taką Bóg to przyrodę podarował ziemi, Z jej wszechstronną urodą,skarbami wszystkimi. Obok rosną buraki z wywiniętym liściem, Kolorystykę głosząc,potrząsając kiściem, Pełnych nasion buraczanych.Jak dywan bogaty, Misternie nić spleciona, kolorowej szaty, Zieleni z czerwienią,na tle liści chrzanu, Często gęsto ściśnione jak narośl burzanu. Z którym żyją w symbiozie,z sobą życie wikła, Dając w grzędzie początek i rodzi się ćwikła, W słońcu iskier skąpane, w zacisznym nastroju, Swą ostoja fantazji,finezji , spokoju. W nieznanej przyjemności gdy oko zawiesisz, Forma kształt różnorodnych zmysłem oka cieszysz, Tu fasola na tyczki pnie się po drabinie, Wężem łodyg wypływa,to za tyczką ginie, Tam bób rośnie strączkowy,strąg kryty futerkiem, Maskuje emalią, znów słońca sreberkiem. Selery zgodnie z marchwią,cebulą z sałatą, Z dala można się przyjrzeć, ziemniaczanym kwiatom, Które z znanych powodów rastają z osobna, Gdyż zgodność z warzywami raczej niepodobna. Kwiat biały,fioletowy na zielonym łanie, Pomrugują do siebie, jak znajome panie, Pną się jedne rośliny, a drugie pełzają Jeszcze inne w symbiozie siebie podpierają . Jedne wiotkie,wysmukłe,są krępe i mocne, Te co rosną latami i te jednoroczne. Dalej zagon kapusty,ma inna urodę, Przypomina powiewem pomarszczoną wodę , Lub stalowy aksamit.Zaś liście żylaste, Dłonią ręki podobne ,żyłami palczaste, Zagon wielki ogórków, z liśćmi w pięknym wzorze, Pewnie plamy by nie zniósł na swoim honorze, Gdyby owoc nie ukrył, na tyle skutecznie, By choć jeden owocnik wychować bezpiecznie. Maskowane dokładnie ,aż do końca lata, Na jesieni opasłe ,posturą pękate, Żółkną, a nawet kolor ich pomarańczowy Jeden wielki magazyn ,czeka nasionowy. Gdy na ogród spojrzysz ,nieco z podwyższenia, Słonko w nim rozpala, ogniki płomienia, Złote i purpurowe, chowa za drzewa koronę, Koloryt swój odmienia,cieniem pomarszczone, Słoneczniki bardziej lśnią niż li czyste złoto, Jakby czasem południa, nabrzmiało spiekotą Liście roślin błyskają,dojrzałe makówki, Drgają w słońcu przemiennie koronek końcówki, Srebrzą się i połyskują ,kapuściane główki, Tu i ówdzie dojrzewa już koper brązowy, Siany dziko po grządkach,latem kolorowy. W dole żaru płomieniem rozpalona łąka, W której trzmiel albo motyl ostatni się błąka Rdzawe kwiaty szczawiu,słońcem podświetlane, W liczbie rośnie ogromnej,rudo podpalone, Powietrze rozpalone faluje przemiennie, Oddechem kadząc,odwiecznie ,niezmiennie, Mieszając się z zapachem kopru i konopi. W wirydarzach szlacheckich ,oprócz warzyw wszelkich Cudzoziemskie sadzono od małych do wielkich Krzewy,drzewa ozdobne,od mody zależne, Szlachetne,wyszukane i kwiatem orężne. Róża dzika,dobrana i zioła apteczne, Wonne ziały zapachy dla zdrowia konieczne, Dzięgielu,biedrzeńcu,kadzidle,ślazach kopytniku, I wiele pospolitych,koło w warzywniku. Wysiewane na zapas z wskazaniem znachora, Zapachem odurzając każdego wieczora, Oprócz róż ulubionych,tych ogni szkarłatnych, Gwiazd ogrodowych,królewskich,bławatnych, Bywały rozmaite także kwiaty pańskie, Narcyzy,hiacynty i lilie albańskie, Dwór oplatywały drzewa,właściciel majątku, Sadził lipy,jawory,topole,dęby bez wyjątku. Józef Bieniecki
  12. Starali się jak nigdy, Jak zawsze nie wyszło. Z domieszką -dozą krzywdy, Bo od obcych przyszło. Zakłamane po brzegi, W mocarstwowym pędzie, Zwiera zdrajców szeregi, "Światłych " na urzędzie. Niby w naszym języku, A podle spaprane. Na obcym kukuryku, W władzy zaprzedane. Na meandrach historii, Przemyka zygzakiem. I zasiada w glorii, Jak jeżdziec okrakiem. Nieudolnie się stara, Na siłę do władzy. A z czworaków ofiara, Tak jak reszta,nadzy. Spaprane wychowanie, Koślawe idee. Pokręcone wytyczą, Nie drogi,a cele. Józef Bieniecki
  13. Pan Bóg na ziemię posłał Anioła, By w pięknym stworzonym dziele, Rzecz wybrał jedną,co się spodoba, Tą jedną ,chociaż ich wiele. Szukał na polach ,szukał w ogrodach, W lesie i górskiej krainie, Przeszukał miasta,w wiejskich zagrodach, W największej znalazł gęstwinie. Niespotykanej dotąd urody, Kwiat zaniósł Bogu -jedyny. Bóg uznał piękno,kwiatu, przyrody, Rzekł:-najpiękniejsze są czyny. Ze smutkiem Anioł podąża na dół, By uznać świata i ludzi, Przejrzał dokładnie ten ludzki padół, I widział jak lud się trudzi. Trafił na pola skończonej bitwy, Gdzie wielu poległo w boju. Chociaż skończona,walka ,gonitwy, Wciąż wielu konało w znoju. Ujął krwi krople,złożył przed Tronem, I długo dumał Bóg w ciszy, Ważne -gdy bierzesz kraj swój w obronę, Me Serce ból ludzi słyszy. Choć piękna ,wielka ofiara z życia, Są inne też piękne dary. Trzeci raz zeszedł,by w serc ukryciach, Odszukać piękne ofiary. Przy drodze polnej,opodal wioski, Pod Krzyżem zanosił płaczem, Skruszony człowiek,słał grzechu troski, Zanosił szlochem biedaczym. Ujął łez krople,złożył przed Panem, Widząc Bóg wielce się wzruszył, Bo chociaż Boskie, Królewskie Serce, Żal ludzki Boga poruszył. Z zwieszoną głową, długo Bóg dumał, I w końcu do niego rzecze, Cóż piękniejszego jest na Mym świecie, Niż skrucha i łzy człowiecze? On wierny Bogu,do Nieba wznosi, W pokorze wierny poddany, O przebaczenie i litość prosi, Miłości Mojej oddany. I Anioł długo zdumiony patrzył, Gdy z Boskiej spływały Twarzy, Boskie żal ludzki łezki wytoczył, Losem wzruszony nędzarzy. Józef Bieniecki
  14. Z daleka słychać równy krok, Dziarskie,wesołe głosy. A szczęście łzami poci wzrok, Jak tejże jutrzni rosy. Nie przyjdzie im w wolności żyć, Bo z czasem Boga brakło. Piekło zerwało wolną nić, Tego od wieków łakło. W zła matecznikach,piekła głos, Dyktuje swoje prawa. I dla wolności stawia stos, Ideą wykoślawia. Wstecznictwem hydry toczy rak, Przeżarty zabobonem. I święte stawia nam na wspak, Z natury odchylone. W bagnie niewoli, zdrajców tłok, Łokciami się rozpycha. Ci odwracają tępy wzrok, Od Krzyża i kielicha. W objęciu gierek i kupczenia, Nagiej już krzywdy bryła. Dziś niejednego już watażkę , We trybach przemieliła. Józef Bieniecki
  15. Z poza więziennych murów ,krat, Wykrzyczał brat do brata. Niechaj w posadach zadrży świat, Dosyć niewoli świata. Ci którzy rządzą -władza zła, Zżera na każdym kroku. Niechaj całunu tuli mgła, I stęchły mrok amoku. Za podły wybór-świata zło, Po chudych tyłkach biją, Przez wieki z nami, z kijem szło, Tu głowa kręci szyją. Niech ludu głos ,nie kupczy trzos, Nie będzie władzy stroną. I rządzi jej większości głos, Przez "światłych" nie zdradzoną. Nie kupczą pracą waszych rąk, A pot zastąpi rosa. Globalny zerwać świata krąg, Stanowcie o swych losach. Józef Bieniecki
  16. Wśród pól złotych, pszenicą,droga długa kręta, W kilku miejscach tym samym strumykiem przecięta. Jak powój pnący wiła,by zniknąć w wąwozie, By w dolince wypłynąć,przy sierocej brzozie. Łany złote szumiały,przesiąknięte chlebem, Darem Bożym spływając pod błękitnym niebem, Po horyzont ciągnęła.Granatową kępą, Drzewa z dala kudłate okolice sępią. Pośród dwoje olbrzymów, poszarpane burzą, Nie zdradziły od wieku,osłaniając służą. Rosłe silne topole,wciąż żywo szumiące, W czasie wiatrów zimowych smutno zawodzące. One świadki przysięgłe,Powstań Narodowych, I okrucieństw ,bandyctwa dwóch wojen światowych. Wąska droga ginęła pomiędzy ich pniami , Jako słupy strzelały,otwarte bramami. Rosły graby żylaste,kiedyś obcinane, Dzisiaj żywopłotem utworzyły ścianę. Poplątawszy konary oparły o bramę, Gęstą nie do przebycia,podszytą krzewami, Tarniny niskopiennej,iglastej cierniami. Wszystko to masywne,ogromne i większe, Przeto się zdawało nad inne piękniejsze. Lata wpisane czasem, było można czytać, I pomniki przyrody o historię pytać. Stara z drewna kapliczka ,zębem czasu rwana, Zawsze ozdobiona,latami zadbana. W niej figurka z Dzieciątkiem,kryła Matkę Boską, Piękną Panią Miłości,tak prawdziwie polską. Okół który ogradzał ze grabowej ściany, Był porosły bluszczem,pnączem pozwieszanym, Tworząc wielką altanę,przez nią droga biegła, Do parkowej ścieżyny w części równoległa. Mrok zielony panował,chłód,świeżością tchnący, Wiosną,latem ,jesienią,zielenią pachnący. Niespotykana cisza ,potarga go wrzesień, Z ptactwem się żegnający,oczekuje jesień. Dalej gazon okrągły,jak talerz wypukły, Głębiej tui orszak,stał szeregiem smukłym. Grządki od strony ścieżki zrobione w gazonie, Dały kwiatom początek jak w wielkim wazonie. Rosła gęsto maciejka,nasturcje ,gożdziki, Nie te jednak z kwiaciarni ,lecz kępkami dziki. Nad nimi baldach rój białych motyli, To siadał ,to unosił,w podmuchu się chylił. Ruda trawa zmierzwiona,kładła w ziemię kłosy, Jak niedbale czesane,poszarpane włosy. Pośrodku wielka tuja pokrywała płaszczem, Środek gazonu kryjąc ,niewidoczną paszczę.. Dwór stał poza gazonem,tuż za ścianą malwy, Kolorze narodowym ,biała -czerwień barwy. Fronton długi,przykucły,zapadnięty w ziemię, Dawał z razu odczucie ,że od wieków drzemie. Oprócz dużych kominów,wszystko małe było, Jedno wcale nie widać,a reszty nie kryło. Chociaż nie budowano ze wskazaną modą, Nic mu ująć nie można,tchnął wieku urodą, Kryty czasu patyną oraz dostojeństwa, Wracał czasem młodości,panków i panieństwa. Otoczony swoistą historią poezji, Sztuki,piękna,,tradycji,wiary i finezji. Których duch się unosił,nad parkiem i domem, I porażał przyjezdnych swym piękna ogromem. Józef Bieniecki
  17. Kadrowa szła,legionów śpiew, Na polskich słychać drogach. Pokłon zbierali polskich drzew, Wolności dar od Boga. I śmiał się w głos ,z nich kusy los, Bo każdy dziury łata. A z brakiem żołdu,pusty trzos, Niewolę zamkli w kratach. I wolny szedł w powiewie flag, Stawał gdzie było trzeba. A wroga gonił tępy strach, Dla nieba i dla chleba. Noce niewoli prysły precz, Wypełnił czas do końca. I Najjaśniejsza wzeszła Rzecz, Jak jutrznią promień słońca. Uświęć nas Boże,to Twój dar, Na skrzydłach Orła wzlata. Wdzięczność nosimy ze wszech miar, Za zdjęte sztangi w kratach. Niech krew przelaną, więżni ból, Poruszy świat koślawy. Nieba wolności Wieczny Król, Wolność w nas Błogosławi. Józef Bieniecki
  18. Spod Oleandrów wywiał wiatr, Halnego wpisał nutki. I wolność wydął z poza krat, Hejnałem sygnał krótki. Powiew pobudki płynie w świat, Ten poniósł Orzeł Biały. A niósł na skrzydłach Boży wiatr, Ucięmiężonej chwały. Mury więzienne,kajdan stal, Prysneły od naporu. Ojczyznę wrócił,tęskny żal, I Boga i Honoru. I szła żołnierska z nimi pieśń, Wolności niosąc treści. Pielęgnowała flagi cześć, Historii wzniosłe wieści. I tamtych dni mi ino żal, Tych spontanicznych zrywów. Szerokim wzrokiem patrząc w dal, Serdecznych słów podziwu. Każda epoka piętno ma, Zaprzańców -sprzedawczyków. Nam niechaj tamta nuta gra, Na miarę Hubalczyków. Józef Bieniecki
  19. Za kominem świerszcz wygrywa, Smutną pieśń o lecie. A przy piecku ,babcia wnukom, Stare baje plecie. Kotek Tofik na przypiecku, Mróży ślepka bure. Mając czasem je łagodne, Czasem burzy chmurę. Myszy widząc go spod stoła, Bezczelnie hulają. Mając drogę na uwadze, Wprost go olewają. Babcia z mamą targa pierze , Bez ustanku baja. Dziadek drzemie koło pieca, W ustach zwisa faja. We fajerkach ogień mruga, Połyskuje żwawo. Strojąc figle na suficie, Mozaiką krwawą. Mróz na oknach wyrysował, Z bajek babci cuda. I z księżycem maszeruje, Po zimowych grudach. Józef Bieniecki.
  20. Kasztanka wodza cicho rży, Wyczuwa wzniosłość ,chwilę. W bitewnych polach zapach krwi, Zakrzepłej tuż o milę. Przyjdzie poległy dżwigać Dom, Przez trzy rozdarte sępy. I wojskiem spadać niczym grom, Na wrogie nam zastępy. Granic wolności wiernie strzec, Bacząc, u nogi z bronią. Nim wróg pomyśli,wcześniej lec, Zbrojną mu grożąc dłonią. Nim Radzymina zadrży dom, Czasu zostanie mało. Runie nawałą z wszystkich stron, Polskę otoczy chwałą. A z nami poszedł Jezus w bój, Z paciorków Maryja strzela. Nic to-brak broni,walki znój, I hasła Robespiera. Choć miną lata,prawie wiek, Wrogowie zęby szczerzą. Wyciąga łapska znowu trzech, Pewnie przemocy wierzą. Józef Bieniecki W 90 Rocznicę Wymarszu Ku Wolności.
  21. Suche kwiaty w wazonie, Zwiędłe na rabatach. W piętnie śmierci pobladły, Na krawędzi lata. W kartach księgi zaschnięty, Klonowy listeczek. Święty wisi nad drzwiami, Ze kwiatów wianeczek. Z drzewa jesień spoziera, Umarła oczami. Ścieląc lata podusie, Spadłymi liściami. Legło na pieprz wyschnięte. Drzewo opałowe. Położyło na pieńku, Dla przeżycia głowę. Koło pieca starzyki, Czekają na chwilę. Jak na ścięcie dwie róże. Pytanie za ile? Józef Bieniecki
  22. Odleciały już bociany, Bańką pryska lata czar. Pewnie porę nam podrzuci, Zima mrożna ,biały dar. Wiatr posprząta liści śmiecie, By po polach wolno wyć. Przez podmuchy i zamiecie, Śnieżne zaspy ryć. Nautyka i nawieje, Na jałowce-sosny. Będą białe czarodzieje, W kożuchach do wiosny. Zatrze zaspą drogi ślady, I na polach miedze. Zamaskuje dla sąsiadów, O granicach wiedzę. Pogna niebem,pogna ziemią, Skrupułów nie ima. Oby przestrzeń,oby wolność. Śnieżna wokół zima. Hulaj wietrze póki pary, Masz w płucach na tyle. Oby tylko nie huragan, Stanowił o sile. Józef Bieniecki
  23. Jak przystoi dziś na szuję, Wszystkim panom z ręki jada. Całe życie kombinuje, By popłynąć na układach. Od formacji do formacji, By się trzymać-podjąć kasę. Na zboczonej oriętacji, Nihilistów tworzyć klasę. Bękart krwawej rewolucji, W demokracji wypasiony. Efekt skrajnej prostytucji, Na ołtarze wyniesiony. Bez zasad i moralności, Na świeczniku siadł okrakiem. I jak diabeł ornat nosi, W razie czego-cofnie rakiem. Dyrdymały ludziom głosi, Opcji myląc już granice, Wszem i wobec-aż się prosi, Aby grzmotnąć go w przyłbicę. "Z gówna bata się nie kręci", Już bebechy przemieliły. Niepotrzebnie tacy wzdęci, W gnój go wszakże obróciły. Józef Bieniecki
  24. Jak po kaczce spływa, Żadna nie dociera, Truposza politycznie , Przegrana kariera. Wszelkie nagie złudzenia, Z nadziei wyprane. Dla niego i "haryzmy", Są lalką -gałganem. Miny stroi głuplawe, Tymi się zabawia. A na dobro Ojczyzny, Życisko wystawia. Hołubiony przez media, Z korupcji bagażem. Łeb w karierze amoku, Przeżarty mirażem. Winni dawno odstrzelić, Przegnać z tobołami. By Polski nie koślawił, "Świętymi krowami." Obwiesie dzisiaj w modzie, Ci W władzy -rozkroku, Bękarty dwóch systemów, Bez żadnych widoków. Józef Bieniecki
  25. Wy polskie wierzby, w marcowej szarudze, Tam zasiedziałe na błękitnych drogach. Mgłami podszyte,w zimowej kolczudze, Wiosna wraz z zimą przeplatuje sroga. Listkami pierwsza powraca tu wiosna, I wypatruje dzwoneczków skowronka. Tulisz w opończy zieleni radosna, Tu każdy promyk,cieplejszy od słońca. Na łozach twoich wyśpiewane trele, Dziuplami wita wracające ptactwo. By w słonka cieple ,urządzać wesele, I dzieci tamtych ochraniasz bogactwo. Czas opłakujesz korzystnej pogody, Łzy nieba spijasz przeplatane deszczem. Dusza przyjazna dla reszty przyrody, Żyjąc w symbiozie ,zapłakana jeszcze. Na polskich drogach,mazowieckim piasku, Odwieczny dróżnik ,wypatrujesz z dala. Póżnym wieczorem,czy o wczesnym brzasku. I polskie niebo z ziemią w dole scalasz. Smagają wichry i deszcze biczują, A ty tam stoisz ,twarda ,nieugięta. Duchy pokutne ,które pokutują, Na drodze życia,dusza życiem święta. Józef Bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...