Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Józef Bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    704
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Józef Bieniecki

  1. -człowiek z małą wyobrażnią wie co z tym zrobić j. b.
  2. -mam prawo do tego czego ty się boisz-może to nie prawda-waldeczku kochanie?
  3. Dzisiaj, grzesznie spędzić muszę, Oddać ego tej pokusie. Ona z rana brodzi we mnie, Gnębi chytrze,no i pewnie. Mam z sumieniem tarapaty, Spiszą pewnie mnie na straty. Pytam siebie-więc dlaczego, Ja tam będę z dwojga złego.? Zleciało się diabłów grono, Aby duszę mą zdradzoną, Włączyć w piekła swe szeregi, Przyglądają jej się szpiegi. Śląc pokusy w pokuszenie, Bije z grzechem się sumienie. Z dwojga złego,me wybory, Zło odrzucę dla pokory. I wściekło się całe piekło, Zło co było,precz uciekło. Nie wie czym zaskoczyć mogę, Temu pewnie dało nogę. Wiem że diabląt padło kilka, Serca dobro-dobra chwilka. Na prawości wzrosło broni, Ja z swym dobrem ,jak złem oni. Józef Bieniecki
  4. Idę lasem,idę borem, Tryskam zdrowiem i humorem. Miasta gdzieś zrzuciłem brzemię, Radość życia we mnie drzemie. Czas i wolność, skarbem świata, Niech jaskółka w niebo wzlata. Wśród listkowia siada w drzewie, I dołancza w ptaków śpiewie. Śpiewy ptaków,szmer strumyka, Chórem lasu mnie przenika, A radocha w tą z powrotem, W listkach mruga słońca złotem. I tak będzie dzionek cały, W ramiona spokoju brały. Wyciszę się i rozmażę, Modlitwą westchnę w ołtarze. Pod kaliną stałem chwilkę, Fascynując się motylkiem. A na lipie, rój pszczół radził, Wonnym miodem mnie okadził. Tuż z wieczora, zza pagórka, Księżyc w pełni,wełny chmurka. Zakochany głos słowika , I litania lasu cicha. Józef Bieniecki
  5. W podniebnym tańcu śniegu puch, Z akordem wiatru sunie. A kołyszący,lekki ruch, W wietrzyku jest piastunem. Śnieżne stokrotki, z ruchem fal, We płynnym siądą tańcu. A z nimi jakiś cichy żal, Zimowych przebierańców. Już w białym futrze róży krzak, Jałowiec przywdział kitę. W lesie na sosnach wspólny dach, I pola nim spowite. Niewinnej bieli przybył świt, I brudy pozamiatał. Zniknął horyzont ,wid nie wid, Nie ma granicy świata. Zmarznięty zimą życia kres, Wzdryga się mrozu dreszczem. Chwilę ożywa wiatru bies. Nim zaśnie-długo jeszcze. Opatulony brudny świat, Na chwilę w śniegu kucnął. Póki nie wróci zimny wiatr, W marach jesieni usnął. Józef Bieniecki
  6. Na dzień dobry-polityka, Czy noc spojrzyj,czy już dnieje! Blichtr totalny,retoryka, Nim odpowiesz,spokornieje. Pewnie obrósł w władzy piórka, Prawdę nosi w powijakach. Poprawnością cuchnie skórka, W cudzych czołga się chodakach Bełkot zwany pustomową, Niemcom, Żydom-jak muzyka. W strunę brzdąka kainową, Wystrojony na fircyka. Codziennością kłamstwa chory, Talentów nie miewa twórczych. Bufoniarstwo,brak pokory, Wykuł kilka słów wybiórczych. Przeszedł siebie, ponad wszystko, W utopijnym krasomówstwie. Kołtun na łbie , gnojowisko. W intelektu rży ubóstwie. Diderota rechot żabi, Odbił się czerwonym echem. Część ubóstwia ,drugich słabi. Na ruinie wiesza wiechę. Możni świata, z władzy dufni, Z mediów bożka uczynili. A ,że mu są bardzo ufni, W interesach pogubili. Bełkot,rechot,gromkich kwików, W końcu wszystkim spowszednieje, Błędna mowa,polityków, Na śmietniku spokornieje. Józef Bieniecki
  7. Jak długo jeszcze będziesz czcił, Obwiesiów i morderców ? Tragedią jest-że taki żył. I wierci dziurę w sercu. Czerwono-czarny załopotał, Sztandar morderczy UPA. Myślą oprawców się łaskota, By w rajdzie nieść po trupach. Szowinistycznych głosów chór, Najgorszych promotorów. Pamięcią wraca tamten twór, Nie ludzi ,a potworów. Bandery imię wskrzesza dreszcz, Męczonych słychać jęki. A ten "bohater" niczym wieszcz, Z Hitlera jadł poręki. Nacjonalizmu wraży syn, Patronem wszelkiej zbrodni. Chcą dziś przekuwać w niecny czyn, W brunatną noc pochodni. Józef Bieniecki
  8. Na łące siedzi, z wyglądem aniołka, Główkę nakrywa kapelusz słomkowy. Trochę za mały,czubek kryje głowy. Mała dziewczynka w sukience fijołka. Łąka majowa obsypana złotem, Wianuszek z kwiatów dziewczyneczkau plecie. Aby się ubrać szczerozłotym kwieciem. Mniszek słonecznym obejmuje splotem. I młode dziecię,wiosny wczesny dzionek, I zapach miodu, i w pieśni skowronek. Dzisiaj już pełny zielonej nadziei. Pełne radosnych form piękno dotyka, Świat onieśmiela ,a wieczorem znika. W kilka dni w kwiatach,pełne czarodziei. Józef Bieniecki
  9. Na początek wiatr hulaka, Niepokoi szumem w krzakach. Na koronach drzew potańczył, Chcąc być królem samozwańczym. Tu zaszumiał,tam przewodzi, Przechodniów za nos powodzi. Porozrzuca w mieście śmieci, Ptasim skrzydłem wnet odleci. W różnych stronach mieszka świata, Jego starsza brać skrzydlata. Tam nie igra z ludzkim losem. Ryczy zwierza dzikim głosem Huraganem lub tajfunem, Zrywa świata słabą strunę. Rwie ,wywraca,ziemię,morze, Katem ziemi,wszystkich stworzeń Nasz czasami z nieba spadnie, Narozrabia nam przesadnie. Pędzi z twarzą,choć ponurą. U nas tylko jest wichurą. Halny pędzi,tańczy ,wyje, Sypie w oczy,tłucze kijem. Naszym swojskim bywa wiatrem, Przysparzając piękno Tatrom. Józef Bieniecki
  10. -kochani-to jest przemyślane -jak nie myślę to śpię i nie piszę-ja to czuję ,widzę i wiem-j.b.
  11. -waldek to mogę dotrzymać-bo nie mówię ,operacja krtani-pozdrawiam-j.b.
  12. -przeprasza ale był to cel nezamierzony-pozdrawiam j. bieniecki
  13. Na początek wiatr hulaka, Niepokoi szumem w krzakach. Na koronach drzew potańczył, Chcąc być królem samozwańczym. Tu zaszumiał,tam przewodzi, Przechodniów za nos powodzi. Porozrzuca w mieście śmieci, Ptasim skrzydłem wnet odleci. W różnych stronach mieszka świata, Jego starsza brać skrzydlata. Tam nie igra z ludzkim losem. Ryczy zwierza dzikim głosem Huraganem lub tajfunem, Zrywa świata słabą strunę. Rwie ,wywraca,ziemię,morze, Katem ziemi,wszystkich stworzeń Nasz czasami z nieba spadnie, Narozrabia nam przesadnie. Pędzi z twarzą,choć ponurą. U nas tylko jest wichurą. Halny pędzi,tańczy ,wyje, Sypie w oczy,tłucze kijem. Naszym swojskim bywa wiatrem, Przysparzając piękno Tatrom. Józef Bieniecki
  14. Cóż by dworu znaczył duch i jego szata, W panteonie historii, zdobiona komnata, Jego państwo i służba, bez powozów, koni, Gdyby sąsiad z sąsiadem od odwiedzin stronił? Okazji było mnóstwo, bo polska gościnność, To strapionych pocieszyć sąsiedzka powinność, Poprzez chrzciny, wesela i smutne pogrzeby, Spotkania rodzinne i inne potrzeby. A, że tyle jest potrzeb co ludzi i dworów, I zatargów sąsiedzkich, sądów i kościołów, Wielkie zapotrzebowanie na zaprzęg i sprzęty, Każdy produkt najnowszy nie był pominięty. Wedle potrzeb, i dworu możności, Średnio cztery do pięciu we dworze więc mieścił. Z dobrych materiałów, w budowie solidne, Nieraz bardzo wymyślne, konstrukcyjnie dziwne, Swoiste indywidum bywały wytworem, Eleganckiej linii, pojedyńczym wzorem. Wyjazdowe, sportowe miały pierwsze wzięcia, Bo dla nich najwięcej bywało zajęcia. Różne były w rodzaju i najświeższej mody, Podług paryskiej, angielskiej, wiedeńskiej urody. Trwałe i eleganckie, sprawne w naszych drogach, A dróg naszych jakość, bywała uboga. W ziemiańskich wozowniach prym wiodła kareta, W zaprzęgu dwu, czterokonnym,Powóz czarny faeton, Bryczka zwana wózkiem, powożona solo, Gdy pana było samotnie podróżować wolą. Brek wieloosobowy, można rzec rodzinny, Wóz weselny, masywny, wszelako gościnny. O liczbie owych pojazdów stanowił majątek, Ale w upodobaniach nie dzielił wyjątek. W Rzeczpospolitej wschodniej, zwane faetonami, Mowa o europejskich "milordach", "Victoriach" z czarnymi budami. Skórzane fartuchy od deszczu chroniły, Od kurzu na drodze, by w twarze nie biły. Kufer z tyłu troczony, pomiędzy resory, Wmontowany na desce, pomiędzy otwory. "Victorię" spotykano w każdym polskim dworze, Elegancka, zawieszona na giętkim resorze, Dawała komfort jazdy, miała powodzenie, Używana bez względu na wiek, urodzenie. Do typowych pojazdów użytych na wschodzie, Były szarabany, bałagułki, linijki, patelnie, Tarantasy, drążki, biedki, czartopchajki, koszyki. Isanie do jazdy po śniegu i lodzie. Te ostatnie w Rzeczpospolitej do chwili obecnej, Są Narodu pojazdem, w potrzebie odwiecznej. Pojazdy zimowe - sanie, bywały przeróżne, Objazdowe, myśliwskie i sanie podróżne. Zależnie od okoliczności i ich używania, Te na Kresach różnił, sposób zaprzęgania. Element budowy noi wykończenia. Bałagulszczyzna - to wpływy zewnętrzne miejscowe, Style tworząc lokalne, style zaprzęgowe, W których czytelne były wpływy też kozackie. Nazwa od bałaguły - woźnicy, nie pańskie, Z hebrajskiego "pan wozu" którym on powozi. Prowadząc życie chłopskie na siedzeniu kozim, W stylu tamtej biedoty po prostu powozi. Bez resorów bryka, bez siedzeń, wachlarzy, Z wiązką grochowin krytych kilimem tym razem, Był elementem bałagulszczyzny, życia i kultury, Na Kresach oddziaływał od dołów do góry. Zaprzęgi różne istniały, jak schemat systemu, Zwane syzem, kwatrem, okryją, tuzem i esemem. Syz cwałował w sześć koni, kwatr zaś czterokonny, Dryja była trzykonna, za nim parokonny. Jeden gdy koń powoził, nazywano esem, Kulbaczono gdy pan sam jechał z interesem. W dworach polskich użyto uprzęży krakowskiej, W tak zwanej odmienności typowo warszawskiej. Styl ten pielęgnowano, gdyż był narodowy, Formą walki w przetrwaniu jak okno frontowy. Dla obrony kultury, O czwórki się starano, wzrostem doborowe, Iby maścią nad wszystko były jednakowe. Bez względu na status, bez żadnych wyjątków, Dążono by dwie czwórki bywały w majątku. W zależności od potrzeb. Dwa w esesie konie, Para kucy dla dzieci, trzymano na stronie, Sposób zaprzęgania, typ wozu narzucał, Potrzeby i pory roku. Koniem pędzić przez stepy, czy bitym gościńcem, Bicz trzaska nad powozem, obracając młyńcem, Wiatr stepowy cię smaga, a wolność przestrzeni, Iskry sypie z zanadrza, nadzieją rumieni. Białe ptaki stepowe gnają na obłokach, A przed tobą pół świata, w przestrzeni potokach. Niesie powiew od Dniestru, aż ku Dzikim Polom, Czuły powiew historii, nie skażony wolą. I gdzie stanie twa noga, tam kiedyś rodaka, Niosła laury zwycięstwa na ramionach ptaka. Józef Bieniecki
  15. Kawę na ławę,wid nie wid, Myśli kaprawe-siebie wstyd. Ręce do brania-nie dawania, W kacu moralnym zakłamania. Tytuł naukowy-gazetowy. Wiedza o niczym-groteskowy. Z proletariatu krok do przodu, Z wiedzą-co w uchu miewa miodu. Z rozdartym wnętrzem,krok przed szykiem, Cieszy salonów bilecikiem. A kiep w ogóle-pryszcz społeczny, Dla władzy bardem jest bezpiecznym. Już na historii zrobił kasę, Bo zakłamania posiadł klasę. Razem z publiką, pół debili, Historię z kłamstwem przemielili. Dzisiaj na barkach zakłamania, Zawładnął władzą, do wzrastania. I sępi się w objęciach kliki, Dla kaleczenia polityki. Józef Bieniecki
  16. Stocznie rozgrabić-obcym da, Kup za dwa grosze Niemcze! Jakaś obłudna obcja zła, Platformą w błoto depcze. Kopalnie zalać-zdeptać w proch, Nie łudzić je przyszłością. Każdy w rozwoju gasić krok, Póki nie w gardle kością. Zagłębie Miedzi-złotą kurę, Oskubać już na grzędzie. I zaprowadzić prawo szczura, Niech na urzędzie siędzie. Srebra rodowe ziemi naszej, We wrogie oddać łapy. Niechaj krew nasza już nie straszy, W ruinach jej atrapy. Energii nadać obcy ryt, W zależność by poległa. By wróg odwieczny przejął byt, We wszystkim im uległa. Czy rozum wam odebrał Bóg, Że jesteś już bezwolny? I z dwóch nie możesz wybrać dróg, Psiarczykiem żeś Platformy ? Platforma zdrajców-rządzi wspak, I Orła już oskubła. Iż Polski w Polsce mamy brak, Orzeł we znaku wróbla!!! Józef Bieniecki
  17. Stocznie rozgrabić-obcym da, Kup za dwa grosze Niemcze! Jakaś obłudna obcja zła, Platformą w błoto depcze. Kopalnie zalać-zdeptać w proch, Nie łudzić je przyszłością. Każdy w rozwoju gasić krok, Póki nie w gardle kością. Zagłębie Miedzi-złotą kurę, Oskubać już na grzędzie. I zaprowadzić prawo szczura, Niech na urzędzie siędzie. Srebra rodowe ziemi naszej, We wrogie oddać łapy. Niechaj krew nasza już nie straszy, W ruinach jej atrapy. Energii nadać obcy ryt, W zależność by poległa. By wróg odwieczny przejął byt, We wszystkim im uległa. Czy rozum wam odebrał Bóg, Że jesteś już bezwolny? I z dwóch nie możesz wybrać dróg, Psiarczykiem żeś Platformy ? Platforma zdrajców-rządzi wspak, I Orła już oskubła. Iż Polski w Polsce mamy brak, Orzeł we znaku wróbla!!! Józef Bieniecki
  18. Już zadymek kurz, Po bezdrożach hula. Uszczypliwy mróz , Futrami otula. Ornament wmalował, Na szybie okiennej. I kwiaty haftuje, W urodzie wiosennej. Ściął wodę w kałuży, Oko stawu pieści. A obok w jeziorze, Krą pościnał treści. Gdy uderza z wiatrem, Żądli bezlitośnie. Powraca pamięcie , Ku kochliwej wiośnie. Póki co, na fali, Mróz z wiatrem harcuje. A ostrze swych żądeł, Skutecznie szlifuje. Z nienacka uderza, To zabija w ciszy. On jeden do ciepła , Nienawiścią dyszy. Józef Bieniecki
  19. Wiatr w włosach zakręcił, Pokręciwszy loki. Potargał lasu szatę, Na halach Rozstoki. Spada często tu halnym, Lubi pozbójować. Aby grożną wojaczką, W ludziach pokutować. Grożne chwile wycia, Harce jego dzikie. Szkód zawsze narobi, Jak ogień płomykiem. Na Roztoki hale, Spada naraz nagle. Zostawia obwiesiów, Porządek po diable. Nagle spad-,przepada, Jakby go nie było. Ponownie uderza, Z niewyżytą siłą. Wiej sobie maleńki, My siły świadomi. Dzisiaj potrafimy, Od ciebie obronić. Józef Bieniecki
  20. Chyłkiem,chyłkiem,mości pany, Gdyż kandydat wasz wybrany. Tak-poprawny politycznie. Przekreślony historycznie. Ma wysokie aspiracje, Prezydentem chciałby zostać. I niemiecką oriętację, Zeszmaconą opcją postać. Na frajerskiej reputacji, A na grzbietach trzech formacji, Zbił kapitał polityczny. Na warunkach demonicznych. Aby piąć się tylko w górę, W rękę cmoknie Robiespiera. W harem sprzeda żonę,córę, A w dupę Hitlera. Kaczy móżdżek,rozum ptasi. Którzy obcy ,którzy nasi? Będzie z każdej michy jadał, Sprzeda Polskę lub rozkradał. Nic mnie w Kraju nie zaskoczy, Puki Naród ogłupiały. Tylko chyba sen proroczy. Snem by czasy przemijały. Józef Bieniecki
  21. Kotek psotek ma ochotę, Pobyć dzisiaj psem nie kotem. Przekamarza się we figlach, Pewnie w końcu się doigra. Rex jak szczeniak poszedł na to, Wypinając pierś kudłatą. Szczerzy zęby pokojowo, Łapę trzyma tuż nad głową. Kłapnął pyskiem,Funiek łapa, Myśli ogon,to atrapa. W lewo w prawo,wężem gnie się, Wietrzy wyższość w interesie. Kłapnął Reksio w kłąb futerka, Funiek gniewny, w stronę zerka. Pazur-nosek, był w robocie W tą z powrotem,,już po kocie. Blisko było, ten do bramy, Rex ujada sflustrowany. Kota nie ma,ból pozostał, W przebiegłości mu nie sprostał. Ból świdruje,do roboty. Wezmę za was ja się koty. Jak Fuńkowi nie dam radę, Skutecznie zajmę sąsiadem. Józef Bieniecki
  22. Nie mów "nigdy"-nie mów nie, Sam nie wierzysz,kto to wie. Dzień nie zagasł.Jeszcze dzień, Jutra w końcu nie padł cień. Słów gra gładka i pozorów, Ma się nijak, do honoru. Czas pokaże, ten zaś z góry, Zawsze strzela z grubej rury. Wygłaskane ,wychuchane, Słowo nigdy, powiedziane. Gdy spoczęło w ustach męża, Gotów użyć był oręża. Dzisiaj wszakże nic nie znaczy, Gdy się w ustach mu rozkraczy. Często rzucam je na wiatr, Temu zawsze nic niewart. Więc nie powiem słowa nigdy, By nie czynić słowom krzywdy. Choć nie boli słowa mowa, Nie jest w sobie luksusowa. Literalne nie tknie prawo, Nie obejmie je ustawą. Bo moralność tyłkiem świeci, Na łatwizny poziom wzleci. Józef Bieniecki
  23. Na złamanie karku pędzi, W przepaście się rzucił. Tam wyciszył na głębinie, W niej kozła wywrócił. Wężem sunie wyciszony, Syczy na przesmyku. Znów oporem rozsierdzony, Zmierzwionych patyków. Niżej siadł na pniu okrakiem, Czuje jak na koniu. A, że jeżdzcem byle jakim, Zkiełz z grzbietu w ustroniu. Pluska się o pnie w korycie, Lub chowa pod jazem. Opala się często w słonku, Pogaworzy z głazem. Po dolinie sennie snuje, Łakomy widoków. Już się w rzece górskiej pławi, Gdzie wiele potoków. Wziął początek w słodkiej wodzie, We słonej zakończy. W smaku choć jak niebo ,ziemia, Wiele jednak łączy. Józef Bieniecki
  24. Czas wstecznictwa,blichtru mury, Bufoniarstwo. Subkultury. Wszechobecna wszędzie pycha. Reputacja władzy licha. Mętalność już w jądrze zgnita, Wynaturzeń prosperita. Gama zboczeń życie kala, Nałogami się wypala. Z demagogi,faryzelstwa, Rządy tworzą dziś królestwa. Pod płaszczykiem frazeologii, Władzy widać z piekła rogi. Wszechobecnej poprawności, Obłęd tworzy znak jakości. Wolnej myśli-Halt-możności. W dominacji jednych wola, Reszty-służba i pokora. Kult złodziei nie wygasa, Na salonach wolno hasa. Trzeba ukraść, będziesz rządził, Grabił,hulał,kłamał sądził. Eurobełkot stał się celem , Socjalistów eks-modelem. Mętne widmo demokracji, A królestwa biurokracji. Józef Bieniecki
  25. Na astralnym zegarze słonko wstało czasem, Krople rosy złociło,szmaragdy igliwia, Życia światłem częstując,skąpane nad lasem, W mgieł targanych warkoczy, spoczęła leniwa. Noc ciemnością swawolna wyciszyła strachy, Wystających korzeni,dziupli trupie oka. Pniaki cisów skręcone, spokorniały gachy, Kucające jałowce,wyłuskały z mroka. Potok, który noc przeżył, mrucząc coś pod nosem, We dnia półśnie gaworzy, wśród koloni kalin. Cichnie pełen podziwu,z lasu śpiewne głosy, Czasem wietrzyk przygoni z przepastnych oddali. Nocka zgasła na długo,w gęstwie ciemnym mroku, Dębów ciche westchnienie, uskarża to stęka. Na zdrowia poprawy już nie ma widoków. Pod naporem wiatru, tu niejedna klęka Rzeżkość ranka zbudziła już gromady ptaków, Złotym pisząc promieniem ,wiolinowe nutki. Chmurką popłynęła, do nabrzeżnych krzaków, W chwilę potem wygrają hymn rannej pobudki. W jutrzni Boga uświęcą, w Maryjnej litanii , Ptasią złożą modlitwę,swe wdzięczne hosanna, Cały dzień wychwalają,wyśpiewują dla Niej, Bo ich gwiazdą przewodnią jest Najświętsza Panna. Józef Bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...