Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Józef Bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    704
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Józef Bieniecki

  1. Myśli nie nie zniewolisz, Mój odwieczny wrogu. Gdyby twej armii potęga, Jej nie ogarniesz. Ponad ziemię sięga. Ptakiem w przestrzeni,aż ku niebu wzlata, Do oceanu sięga samej głębi. I jak Duch Boży orłami skrzydlata, Jest samą w sobie siłą i potęgi. Choć uwikłana, z godnością umyka, I nie niewoli żadna świata krata. Potężna, twórcza,pokorna i cicha, I jak Duch Boży ptakami skrzydlata. Pozwól by światłem ogarnięta Bożym, Służyła ludziom,według Twojej Woli. Niechaj stokrotnie owoce pomnoży, Aby na ziemi ulżyć ludzkiej doli.. Gdy fala myśli już dobije brzegu, I stanie życia przede mną obrazem Wspomnij o czasie,przystawałem w biegu, Stosem bywała,darem i ołtarzem. To dla niej wszechświat i drogi tajemne, Ty,które tylko zawsze mogłaś czytać. Ducha ofiary,wzniosłe i przyziemne, O które Ciebie śmiałem tylko pytać Józef Bieniecki
  2. Dzyń, dzyń dzwonią dzwonki, Zimowe skowronki. Skrzą się pola świeżej sanny, Od zorzy porannej. Mrozem luty ziemię ściska, Odstrzeliły już drzewiska, Ledwie oko nie wykole, Na mrozu niewolę. Dzwonią dzwonki i dzwonią, Sanie ,sanie gonią. Ciągnie Kasztan i Siwy, W śnieżnej parze grzywy. W śniegu lasy spowite, Tajemnicą okryte, Tylko czasem z pod burki, Błyśnie lufa dwururki. Cichnie dzwonków muzyka W sercu matecznika. W dali Kusy ujada, Goniąc lisa sąsiada. Pędzi jeleń przesieką, Skręcił w knieje nad rzeką. Krótka sfory narada, Rezygnacja -zajada. Nieudane dziś łowy, Huk przecina dąbrowy. Spłoszył zanim uderzył, Nim stokrotnie wymierzył. I co żyło precz znikło. Z nim szczekanie ucichło. Odwiedzają paśniki, Nawet milczy wiatr cichy. Józef Bieniecki
  3. Ty jesteś Skałą,zawierzeniem naszym, Skałą Ocaleń,zawsze ludziom wierna, W rosie łez Twoich,w grzechu miłosierna. Niech mocą piekieł żadna nas nie straszy. Kłamstwem nie straszy sprzeciw stu Judaszy, Wiatrem w powiewie popłynie pieśń rzewna, Jak łza potoku,jego bliska krewna. Za Twoją zgodą,pozwoleniem waszym. Siła zaklęta już pierwotnie w skałę, Cząstką gór całych,igieł sięga szczytu. Oprze się wiekom,powstrzyma nawałę. Ty jesteś w stanie dosięgać zenitu. Sercem więc całym Tobie zaufałem, Stał będę wiernie ,jak skały granitu. Józef Bieniecki
  4. Gdy z góry patrzę ,hen,hen ku dolinom, Chaty górali jak liche łupinki, Pól szachownice,srebrnym wężem cięte, I stare smreki jak małe roślinki. Drzemią w słonecznym bezruchu,spiekocie, Turkusem barwne,kiedy ranek wstaje, Zieleń szmaragdu na smrekowym morzu, Odpocząć oczom na szacie podaje. W siodle przełęczy falujące trawy, One tym miejscem wysoko wzrastają, Kładą się nisko,aby znowu powstać, W ciągłym przeciągu,wiatrom się kłaniają. Na jednym z wierchów skała razi bielą, Niby wapienna,to srebro granitu. Tysiącem mruga małych brylancików, Gdy słońce sięgnie do granic zenitu. Poniższe góry gęsto porośnięte, Smreków czasami widoczne kikuty, Halny pan Tater, władzę tu sprawuje, Srogie przyrodzie rozdzielając knuty. Gąszcze kresówki trudne do przebycia, Wąską ścieżyną podążam ku dole, Z prawej starodrzew smrekowy w poszumie, Z lewej wiatrami potargane pole. Setki pajęczyn łączy niby płotem, Rosnące drzewa, mienią się tęczami, Boski Artysta tych maleńkich mistrzów, Zdolnością darzy nas arcydziełami. Nagle się urwał, regiel jak ucięty, Przede mną hale świeże, falujące. Łagodne szczyty w dół stromizny zgięty, Proszą by usiąść, we pięknie kuszące.. Tam z ponad wierchów rzeżki powiew wiatru, Życia dodaje-zmęczenie odbiera, Spokojnym okiem patrząc w Boskie dzieła, Serce przyśpiesza i w piersi zapiera. Tam aksamitem traw okryta hala, Czasem kwiatami wierzchowiny kładzie, Na tle odbite,pojedynczo kala, Urok podkreśla na górskim układzie. Daleki widok Skalnego Podhala, Od nieba tkany słonecznym promieniem, Niby patelnia rozpalona ogniem, Chłodzona z góry, wiatru pewnie tchnieniem. Nocą i dniami mógłbym adorować, Zachwycać wiecznie,Twoim Bożym dziełem. W zadumie ciszy,na patosie piękna, Pojąć dlaczego,ja się tutaj wziąłem. Józef Bieniecki
  5. A Bóg świat tworzył, wiedział komu robił, I rajską szatą ziemię przyozdobił. Jest li Ołtarzem, na której ofiara, Czasem historii składana jest w darach. Krwią przesiąknięta, za wolność i wiarę, Niesie przez wieki brzemienną ofiarę, Tu na tej Ziemi, ze krwi tworzy cuda. I tu nadziei i czasów obłuda. Tu Ziemia Świętych, na męczeńskim stosie, Już przesądzili o Jej przyszłym losie. Gdy koniec świata, zgłoszą Aniołowie, "Pójdźcie, że do mnie", sam Pan Bóg podpowie, Armia za armią, pójdzie Drogą Mleczną, By honorową pełnić wartę, wieczną, Przy Tronie Boga, u boku Maryi, Której swą wierność w przysięgach złożyli. Kocham cię Ziemio, która wykarmiłaś, W mym sercu cuda piękna poczyniłaś. Za mych Rodziców, którzy tutaj wzrośli, I chrześcijańską wiarę mi przenieśli, Żem wychowany w takiej właśnie wierze, Gotów jej bronić, jak wieczni rycerze. Za Lud, z nim wzrosłem, chociaż wiele przeżył, Swej świętej wierze się nie sprzeniewierzył. Za jego męstwo, honor, przywiązanie, Nad życie Matki Ziemi, miłowanie. Za chwałę wieczną, która na sztandarach, Wyhaftowano, Bóg, Ojczyzna, Wiara, Gdzie Honor bywa nad życie stawiany. I w świętej wierze nie jest zakłamany. Ziemia rodzinna, gdzie w rodzie pospołu, Miód, mleko spływa dla dobra ogółu. Tyś w duszy Ludu. Idąc w obce kraje, Klęka, całuje, ze łzami przystaje, Biorąc garść ziemi, na sercu unosi, By mu do złożyli, swych przed śmiercią prosi. Tu umajone całym rokiem pola, I tak jak nigdzie, chlebem pachnie rola, Krwią użyźniona i potem skropiona, Która kochana bardziej niż li Ona ? Ty żeś jedyna i jak Matka Święta, To Ty wykarmiasz przepiękne dziewczęta, Jak Matka Boska, w ostatniej godzinie, Idą za Krzyżem, Ojca, męża, synem, Niosą go w sercu. Jak Twoje rozdarte, Ale w wolności skrzydeł rozpostarte, Orła Białego. One nam rodzą bohaterów cichych, Na Boga Chwałę, Ojczyzny- Nie michy. Pól szachownice i kwiaty na łące, Serc kochane, setki i tysiące. Wyssały z piersi Matek, to w ich słowach, Miłość tą w sercu po starość zachował. Poniósł w tułaczce, w obozach na stosie. Niech żyje Polska, niósł w ostatnim głosie. A Polska żyła, chociaż zniewolona, W sercach Polaków była, jest. Nie skona. Póki ta ziemia karmi polskie dzieci, A dla niej słońce, tam, na niebie świeci, Dopóty Ona, jako Matka czczona, Ducha nie odda, nie na pewno Ona. Miłość najwyższa. Kto z wrogów zrozumie ? Który kraść ino, a nie dawać umie. Ten który piętna zaborcy nie nosi, A walczyć musi, o litość nie prosi. Ten, który z takiej nie z innej zrodzony, Której skradziono królewskie korony. Wolność, niewola, Matkę nie odmienia, Pełna miłości, w nadziei promieniach, Na co stać będzie, obdarzyła dzieci, Czy anioł śmierci, czy wolności leci. W polskich pejzażach Stwórca wymalował, Na świecie piękno, w Nią właśnie wrysował. Od gór wysokich, poprzez lasy, gaje, Rzeki, strumyki, potoki, ruczaje, Po morze wielkie i polskie wybrzeże, Po kurne chaty, dwory i świątyni wieże. Zamków, pałaców we chwale świetności, I rozrzutności, w polskiej gościnności. Kultury polskiej, tradycji, zwyczajów, Patriotyzmu, historii, obyczajów. Ziemio ojczysta, tyś kaplicą świata, Modlitwa z której orłami skrzydlata. Z Jasnogórskiego rozpływa się wzgórza, W obronie wiary stawiając przedmurza. To tutaj człowiek złonczon z krajobrazem, Boga doświadcza, bo Jego Ołtarzem, Hołd mu oddając, w każdej pędzi ziemi, Duszą i sercem, członkami wszystkimi. Ta ojcowizna z dziada i pradziada, Wielkie historie dworów opowiada. Wierni swej ziemi, tu za nią ginęli, Lub na obczyźnie latami tęsknili. Bogu dziękując, że są Polakami. Walcząc za wiarę, wyproszą ustami. Wieki mijają i czas swoje robi, I chociaż modą na swój sposób zdobi, Chociaż świat bywa czasem byle jaki, Serca gorące i te święte znaki, W hołdzie zostały przyszłym pokoleniom, Mody i wojny niczego nie zmienią. Dopóki Boga z serca nam nie wydrą, I nie zastąpią wydumaną hydrą. Niech Ziemię Świętą wzmocni Święta Wiara, Bo ona łączy, jednoczy, ocala. Jak wieki mówią, Bóg nigdy nie zdradzi, Na tronie świata jedynie posadzi. Józef Bieniecki
  6. Z nocy mylnej jaskini, Z mgły ,wyłania Wilanów. Aby brzaskiem po chwili, W ptasich tonąć organów. Na cokole Syrenka, Z mgły wyłania się mroku. O Warszawie piosenka, Na wiślanym obłoku. W Zamku okna przyćmione, Powracają ze wspomnień. Zygmuntowską koronę, słońca zbudził już promień. Pośród starych kamienic, Wieków wstaje przekora. Aby koniec poczynić, Z brukselskiego potwora. W Pradze stanie Sowiński, Zagrzmią strzały armatnie. Z szablą w dłoni Kiliński, Złączy serca w nas bratnie. W Namiestnika Pałacu, Miejsca zdrajcom nie będzie. Godni Bracia Polacy, Siądą w Sejmie ,urzędzie. Serca żywiej zabiją, Znów wolnością powiało. Aby biły z tą siłą, By nadzieją się stało. Józef Bieniecki
  7. I tylko kamień z wyrytym imieniem, Wiecznie milczący,głosi wszem i wobec. W chwale zwycięstwa pamięcj promieniem, Za co i kiedy tu walczył,by polec. Rosą łez matek,krew wylaną w ranach, Spragnioną ziemię zraszają obficie. W latach niewoli,upodleń,szykanach, W zrywach wolności oddawając życie. I biło serce nadzieją jednaką, Orzeł z uwięzi zrywał się raz wtóry. Sięgano szczytów ,które dano ptakom, By w gniazdach sępich sypnęły się pióry. Choć wasze czasy skazały upiorne, Ducha i wiary nigdy nie zabrano. I jak Anioły dziś jesteście wolne, Wasze imiona wrogom nie sprzedano. Dziś wasze dusze wrogom nie ulękłe, Na Archanioła spoczęły ramionach. I są jak On sam,przeczyste ,przepiękne, Święte brylanty we Boskich Koronach. Józef Bieniecki
  8. Szła przez pola i wioski, Nędza z biedą -pod depo. Ze zdumieniem patrzyły, Jak po dupie je klepią. Mimo trudu i znoju, Tutaj życie swe pędzą. Z dozą wiary,pokoju, Poszturchują się z nędzą. Niedostatek choć wielki, Ani pracy za grosik. Coś z niczego ukręcą, Choć z niczego jest cosik. Lata litej niewoli, Szły ze śmiercią w zakłady. Iż niewola wykończy, Nędza wszystkim da rady. Ludzie ino okrzepli. Za nos pamięć nas wodzi. Obok nędzy przechodzą, Jakby ich nie obchodzi. Póki dupę wystawiasz, Będziesz dalej klepana. W końcu tobą się znudzą, Nim obudzisz się z rana. Na nadziei kieracie, Choć odległym o milę. Wmontowują fachowcy, Już perpetum-mobile. Józef Bieniecki
  9. Nad jeziorem jak w piosence, Wiatr faluje w jej sukience, A jej świeżość i uroda, Ciągle piękna ,wiecznie młoda. Miłe szepty, fala niesie, Jak w iglastym starym lesie. Fala falą w brzeg uderza, Białą suknią, ciągle świeża. W pięknej gali pani młodej, W dzień burzowy i pogodę, Kaczki ,kurki,jak jej dzieci, Czasem łabądż pan przyleci. I przytula się do fali, Jakby z dawna się kochali. Ona dbała o swe wdzięki, Głaszcze falą swojej ręki. A dzieciątka wciąż kołysze, Niosąc falą pieśni ciszę. Grom uderzył ,toń zadrżała, Pyłem bryzy posypała. Nie wzburzona tym obrotem, Biła falą ,w tą z powrotem. Więcej szkody,niżli wody, Więcej zdrowia niżli szkody. A o pięknie już nie wspomnę, Fantazyjne i ogromne. Józef Bieniecki
  10. Gdy rysów twej twarzy zapomnę, A pustka zasmuci nasz dom. Zapatrzę się w niebo ogromne, Z modlitwą, by zgasił mnie grom. Wsłuchany tej nocy w cykady, Słowika poszukam gdzie śpiew. Lub żabek kumkania-biesiady, Spokojnej symfonii wśród drzew. I nieba popłynę chmurami, A skrzydeł pożyczy mi noc. Do ciebie pomiędzy gwiazdami, Nadziei -bo wiary to moc. Uzbieram ci gwiazdek naręcze, Z miłością ułożę u stóp. Przypomnę te czasy dziewczęce, Zapomnę gdzie nocy twój grób. I z ciszą tej nocy powrócę, A smutek gdzieś pryśnie i żal. Rozłąkę w niepamięć odrzucę, Do ciebie poszybuję w dal. Niech i tak kochana zostanie, Powracam co nocy we śnie. Skracając rozłąkę ,rozstanie, Zbliżamy spotkania me dnie. Józef Bieniecki
  11. Broni dostatek,na nic twoje męstwo, Szkoda,żeś trudu zadał tyle sobie. Staniesz w krawędzi lub na własnym grobie, Gdy ci nadziei brakło na zwycienstwo. I w jednej mierze,spryt i niedołenstwo. Bo w parze nigdy nie zmierzają obie. Oby nadzieja była zawsze w tobie. Bo w niej sukcesy,końcowe zwycieństwo. Trud zdobywania często klęsce przeczy, Klęska wzbogaca,niż sukcesów pasmo. A niedowiarstwo sens walki niweczy. U stóp wzniesienia jakby życie zgasło. Zamiast podmiotem,staje częścią rzeczy. Niech ci nadziei towarzyszy hasło. Józef Bieniecki
  12. Obiecałem, już nie będę, Wysłuchiwał taką mendę. Wciąż to samo ,jedno plecie, Dwa po drugie,dwa po trzecie. Pewnie by się mi udało, Ale coś wewnętrznie pchało. I zagnało mnie do ględy, Gdzie zebrania mają mendy. Tak się trzepia rzep ogona, Jak ta menda nastroszona. Ta potrafi przepoczważać, Wielokrotność głupstw powtarzać. Tu się szwęda,tam się szwęda, Kto się szwęda ? Właśnie menda! Gęba jej się nie zamyka, Dla mnie zgroza-im muzyka. Gdybym słuchał tych śpiewaków, Zamieniłbym znak zodiaku. Każde słowo to gnój z szamba, I trujący jak wąż mamba. Zamieniłem więc ustrojstwo, Nie uważam węża,gnojstwo. Słuch dam innym opowieściom, Które się we głowie mieszczą Józef Bieniecki
  13. Wśród podmuchów zamieci nieba księżyc srebrny, W oceanie bezkresu ,jak pływak podniebny. W tłumie chmur fali,tu na ziemi ryku, Tam niestrudzony pływak podąża po cichu. Fala chmury zakryła,przepada jak kamień, Znów podmuchem podniebnym podaje mu ramię. Wyrzuca z oceanu toń granatem ciemna, Niepojęta głębina,kosmosem bezdenna. To raz w ziemię spogląda powłóczystym wzrokiem, Jakby chciał chodzić,idąc krok za krokiem. Wynurzywszy na koniec,nie nękany niczem, Rozdarł szatę ciemności,swym srebrnym obliczem. W głębi gwiazdy- latarnie,w gwiezdnym nieba kole, Dla potrzeby wszechświata wiszą parasolem. Wytyczają kierunki,by na Drodze Mlecznej, Podróżny nie błądził,a było bezpieczniej. Ktoś tam gwiazdkę potrącił,rozsypała krocie, Ciągnie za sobą ogon,srebrzystym warkoczem. By w przestrzeni utonąć,pamięć po niej znika, Toń kosmosu wokoło,niezmierzona cicha. Jest li na co popatrzyć gdy wokoło cisza, W Niebie słychać Aniołów,Pana Boga słychać. W głębię wnikam oczami,to niebo astralne, Dalej nieodgadnione i nieosiągalne. Stwórca wiedział co tworzy,by w odwiecznym cieniu, Trzymać wszechświat tajemnic, a życie w promieniu. Kusić nam wyobrażnię,w wiązsce niepewności, Zrzucić z wora tajemnic drobiny możności. Niebo naraz jaśnieje gdzieś za horyzontem, Wstaje jutrznią ,wciskając się niepewnie kątem. Księżyc pobladł na buzi,noc z przychylną twarzą, Ustąpiła,da miejsce słonecznym mirażom. Józef Bieniecki
  14. Po tafli wód, Smugami wiódł, Skąpane słońce w śniegu. W prześwitach chmur, Spływał od gór, Na rzeżkim wietrze -w biegu. Od nieba wiał, Jak morski szkwał, Nie rażąc szumem fal. Ciszą usypiał, Z żródeł jej chlipał, Od swych podniebnych hal. A śnieg się skrzył, Pośród skał wił, Na skałach atramencie. I mrugał nocą , Kiedy migocą, Na nieba firmamencie. A lasu jeż, Jak dziki zwierz, Warował u podnóży. Wygaszał ćmę, Lawiny lwie, Nawały śnieżnej burzy. Józef Bieniecki
  15. Tu można spędzić milutką chwilkę, Milutką chwilkę, raz po raz. Która przechodzi z chwili w godzinkę, I tak z godzinką spędzasz czas. Godzinki sprytnie z chwilką mijają, Bo już tygodnia minął czas. Co jest ,że nigdy się nie rozstają, Że idą w ramię, raz po raz. Miesiączek zatem już między nami, Z chwilki narodził, raz po raz. Aby za chwilę stanąć plecami, Tak bezpowrotnie minął czas. Jeden po drugim miesiąc odchodzi, Tak skrzętnie minął,obok nas. Patrzę,a tu się Nowy Rok rodzi, By pewnie czmychnąć,raz po raz. Jakkolwiek patrzeć,raz po raz na to, Czas bowiem mija ,raz po raz. Wiem, że posiada wenę skrzydlatą, Która jak tchnienie mija nas. Patrzeć,a drzwi się za tobą zamkną, Bo czas już minął,raz po raz. Albo ci z dołu,na ciebie warkną, Ci z góry -do nas -to twój czas. Józef Bieniecki
  16. Składał ci będę rym po rymie, Błądząc polami po bezdrożach. Księżyc podgląda, czy nie drzemię, I czy oświetla łzy na łozach. A gdzieś pod płotem na pokrzywie, Nic niewidzącym spocznę okiem, I srebrne włosy lgną na niwie, Nocy poświatą pól szerokich. Na rzecznym progu,w nocnej ciszy, Mgieł porzucone wiszą strzępy. A potok jakoś ciężko dyszy, Pianą toczoną w stronę kępy. A w harfie cykad ,nocnych kumek, Baśnie opiszę w śnie dziecięcym. Tam gdzie łagodnie spływa strumyk, Złożę we złote łzy kaczeńcy. Dziś nocnym rymem las zawodzi. Ja wysłuchując smętne pieśnie, We falach płynie myśl powodzi, Słucham legendy dawne,leśne. Zaś nocy wierny -wieczny świadek, Ten dobry dziadek się uśmiecha. Tuż w sosen lesie siadł niedżwiadek, A nad nim dębu wielka strzecha. Mruga promykiem na przesiece, Wężową ścieżką pośród toczy. Srebrzysty światłem niczym w rzece, Gwiazdami mruga -w tysiąc oczy. A gdy już tysiąc rymów spiszę, Powieje śpiący anioł śmierci. Otuli płaszczem w nocną ciszę, I sennym czasem mnie uświęci. Józef Bieniecki
  17. Jest nas dwóch, Ja i duch. Czynię zatem taki ruch, By pomyślał żem jest zuch. Nie dokucza, ino pląsa, Widok jednak jego kąsa. Pozostała z tego zucha, Obiecanka krucha. Ma przewagę wciąż nade mną, I sukienkę nad to zgrzebną. Opływowa w niej postura, Płynie wraz z nią,a nie hula. To z ciemnego chyli kąta, Pod sufitem naraz pląta. Choć nie brzęka łańcuchami, Znudził mi się byt z duchami. Ja nie widzę, ale czuję, Że podgląda-obserwuje. Ma przejrzyste białe oczy, Widzi w dzień i widzi w nocy. Raz gdy chciałem doń przemówić , Aby zechciał mnie poślubić. Jakby piorun strzelił w ducha, Po nim tylko pamięć głucha. Nie chcę prawić ci kazania, Lecz przysięga, przywiązania, Rzadziej bywa jednak darem, Mniejszym ,większym jest ciężarem. Józef Bieniecki
  18. Złote ścierniska mgła rankami ścieli, W śnieżnych sukienkach jak nieba anieli. Nim tarczą słonka ziemię tą oświecą, W niebo ulecą. A skowronkowie czując chłód jesieni, I złote zmiany na bujnej zieleni, Dzwonią swe pieśnie, po żyznych ugorach, Łąkach i polach. Boćki poważne stanęły na łące, I choć przyświeca słonko gorejące, Coś na poważnie we swych stadach radzą. Klekocząc wadzą. Na miedzy w polu,zasiedziała róża, Gęsta nad wyraz ,krzaczasta i duża. Różane kajki łagodnej pasteli. Bóg jej przydzielił. W zakolach rzeki górskiego potoka, Jaz w głębi skryty podwodnego oka. Woda jak kawa po ostatniej burzy. Kłębi się chmurzy. Jodły z smrekami nie porzucą szaty, Tworzą z sosnami lasu strój bogaty. Tylko liściaste wmalują w zieleni. Tchnienie jesieni. Na kartofliskach czuć smaki ziemniaków, Na skłonie nieba, rój wędrownych ptaków. W czas nostalgiczny uderzając strunę. Posypie runem. Józef Bieniecki
  19. Chcę być mężczyzną twoich snów, Wśród śpiewu siąść słowika. W księżyca pełni chciałbym znów, Wsłuchiwać się w puszczyka. Spokojnej nocy ,słuchać wiatr, Ustami muskać włosy. Dać ci paproci złoty kwiat, Całować oczu rosy. Czułego szumu słuchać brzóz, Brzasku doczekać ranka. Szeptać słowami wiecznych Muz , Wiernego ci kochanka. Pleść z kwiatów wianek z barwnych łąk, Jak diadem go zawiesić. I bukiet polnych dać do rąk, Miłości słowem cieszyć. Z nutką nadziei płynąć w dal, Rozkosznym grzać promieniem. Wykuwać nocy tęskny czar, By życia był westchnieniem. Dla ciebie zerwać jedną z tych , Co w niebie się migocą. W marzeniach wiązać wdzięczne sny, Gdy je przemierzasz nocą. Józef Bieniecki
  20. Choć skłóceni czasem miarą, Bo wskazania nie jednakie. Trzeba przyznać wszem zegarom, Iż kierują czasu znakiem. Biją równo i przemiennie, Różne w ich hierarchi szczeble. Odliczają go niezmiennie, Dzwon,kuranty-dudnią werble. Choć zmęczony nieraz życiem, Zatrzymany w wiecznym pędzie. Przypomina nam niezbicie, Że wciąż gotów ,na urzędzie. Tu staruszek,tam młodzieniec, Znają wartość swojej miary. Tu słoneczny, tam odmieniec, Czasomierze to -zegary. W ich rodzinie zawsze wielu, Jednakowo serca biją. Podążaja wciąż do celu, Bo choć wielu-są rodziną. Gdy niezgoda na początku, Biją równo,bez wyjątku. Chociaż serc ich wiele bije, W zgodzie każdy wiecznie żyje. Józef Bieniecki
  21. Makami łąk, Chabrami pól. I w leśnych polan wrzosie. Tam pszczeli ul , Tu ptasi chór. I zapach chleba w kłosie. Rybami wód. I leśnym runem. W ostępach dziczą zwierza. W ziołach piołunem, Wiosny zwiastunem. Bezkresem ziem przemierza. I bucha latem, W bukietach kwiatem. Z cienistych wód,gaików. Turkus baldachem, Zwisa nad światem. Błękitem wód-strumyków. Modlitwy śpiew, Z poszumem drzew. Historii zgiełku pełnej. Odwagi zewem, Żołnierzy śpiewem. Zapachem krwi bitewnej. Tu wiary moc, Nie gasi noc. Bo łaską Ducha tknięte. Swołocz szatańską, Modlitwą Pańską. Bo myśli-serca święte. Józef Bieniecki
  22. -od serca dziękuję-j.bieniecki
  23. -od serca dziękuję-józef bieniecki
  24. Powiedziałeś wszystko, Mową sercu bliską. Nikt Ci ust już nie zamyka, Nie rzuca kalumnie, Ty na stosie powiedziałeś, Powiedziałeś dumnie! I podałeś je na sercu, Nim stos się wypali. Świat rozpozna słowo Katyń, I pamięć ocalisz. Tyle trzeba było ofiar, By listę otwierać, I tragedii trzeba ludzkich, Na służbie umierać. Ta ofiara Bogu miła, Tą uświęci Ziemię. Dżwigającą poprzez wieki, Krzyża Twego brzemię. Przyjmij Panie tam na służbę, Przy Twym służą boku. Bo ci Oni już sprawdzeni, Dotrzymają kroku. Poprzez ziemię, tą nieludzką, Katyńskiego lasu. Daj nam Panie też doczekać, Wiekuistych czasów. Józef Bieniecki
  25. -ty dla jaj nie rób jaj-ty jako poprawny politycznie nie wiesz co to jest przebaczenie, a co prawda,a prawda jest taka jak piszę-nie podoba się -czytaj dzieła lenina,a daj ludziom normalnym spokój,nie wiesz co grają nie śpiewaj bo fałszujesz-no ale tacy też się rodzą,a szkoda-j.bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...