w twoich oczach delikatne bazie.
rozszerzają łupinki, wpuszczam w nie radość,
jedną chmurę w drugą.
czekam wdzięcznie na aksamitne usta.
nabierasz siły jak bocian. jesteś
nad głową.
w bąbelkach na wodzie widzę siebie
delikatnie jeszcze
wychylam się ku słońcu
zatrzymujesz długim pocałunkiem chłód
oddycham przez lekko rozchylone usta
uchwycona w dłoń zmierzam z tobą
za wzajemnym ciepłem
jestem kwiatem miłości
kładę się na srebrnych perłach, musi być im ciepło,
a rzeźbom zimno, jednocześnie pięknie.
(całe te gadki o bieganiu,
posiedź tu romantyku).
oparta o piersi mruczę z zadowoloniem,
niedługo będę nosiła margerytki za uszami.
w samej długiej koszuli pozwalam oczom ogłupieć.
piersi jak zalążki róż pod twoją ręką.
tę magiczną moc przyciągasz.
mrugnę i powiesz, że to łagodny narkotyk.
cudnie dniejesz kiedy
zanurzam się pachnącą lawendą w tobie.
jestem wiotka. nie rozerwę się,
podlewaj nużącym ciepłem aż do niewidocznego końca.
już czekam uśmiechnięta.
kto pierwszy wróci do domu, rozcieńcza kolory.
i zaczyna;)
dla mnie jest to takie śmieszne, niezdrowe, trochę erotyczne. nic się takiego nie dzieje, śmieję się, później płaczę z czegoś. a słońce potrafi mnie właśnie rozmieszyć ;) albo łyżka w latte też.
przypominam listki kwiatu
pod którym leżałam
promienną muzykę
kiedy pieścisz zmysłami maków
słońce muskające
twardość łyżki w dłoni
wyzwala spienioną kaskadę
nawzajem dla siebie delikatniejsi
zbliżam się do ciebie gorącego
z bliska
by najmniejszy promień przebił się przez
skryte perełki między gałązkami
pozuję w śnieżnobiałej bieliźnie z kwitnących drzewek
w twoim objęciu obłokiem
szczęście jest pocałunkami
wtulam twarz w mokre płatki
nieodrywające oczy od mojego ciała
kiedy padają śnieżynki
na ciepłej skórze układasz się
jak piasek pod pulsem
mruczę miękką pierwiosnką