on żonaty ona mężatka
nie wiem skąd wyszło
może z różnicy
czy wiek ma znaczenie
zapadła cisza
w uścisku
kiedy w niepożądanym tłumie
odsuwali się od siebie
krzyczały oczy
że kiedyś ulegną skuszą
jak wąż ewę
w raju
ostrzegałeś żebym nie słuchała
"same świństwa" mówiłeś
rzygałeś w co drugim wierszu
o niej
zalane trójmiejskie knajpy
zamykano po północy
rozszyfrowywałam ślepe uliczki
zjadałam twoje kochanki
obżarta niestrawnością
wyhaftowałam swoje zdanie
na twojej marynarce
jest trudna
dla ciebie dla niego
dla samej siebie
ale nie próżna
w gorące południe
podaje piwo schłodzone
dla ciebie dla niego
dla samej siebie
próbuje rozluźnić na
pięcie
szedł rozdarty wpół w niemodnych buciorach
z pustym plecakiem na prawym ramieniu
z lekkim uśmiechem i pewną swobodą
podziwiał miasto o zachodzie słońca
w zachwycie mijał stare kamieniczki
strudzony usiadł nad chłodną Motławą
czytałam jego rozdarcie w pośpiechu
widniało miedzy wsią a wielkim miastem
tak rozeszły się nasze wspólne drogi
zaszłam aż pod dach na dziesiąte piętro
widok z balkonu bardzo późnym zmierzchem
przypomniał cmentarz jesiennej aury
i stare miasto jako cmentarzysko
z milionem świateł częściowo uśpione
bardzo tłoczne dniem zapadało się w sen
lekki wiaterek kołysał nostalgię
"precz z moich oczu" nuciłam pod nosem
moja samotność była przyjemnością
@Marlett
... moja - nigdy nie przepadałam za "czerwonym kapturkiem"
może dlatego wymyśliłam taką wersję...
znam piosenkę, w której to babcia zabiła wilka.
pozdrawiam Marlett
jak daleko jest
od fikcji do prawdy
fakty układają się same
w nocy z bajką o złym wilku
skuteczne przebija się dziewczynka
na plan pierwszy rzuca czerwień
krew się leje z wilka
czerwony kapturek
morderczyni
gdyby to leciało po fali
w sieci nierzeczywistej "która jest bez ryby"
nie musiałabym topić setek
kilometrów na autostradach
rozklejać się o stalowe mosty zwodzone
wbrew mej woli kończące drogę
gdybyś umieścił sny w zegarze
o wschodzie wyszeptał czarodziejskie zaklęcie
mieszkalibyśmy u Szekspira
lecz przed nami nieustępliwe piekło
Charon czeka z dziurawą łodzią
drętwiejemy w przypływie zimna
i tylko schody w górę schody w dół prowadzą
żadnych mostów aleja płonących choinek
ku naszej radości Orphée aux enfers
chyba nadziei :)
pierwsza strofa w l. poj. coś mi zgrzyta, nie pasuje...
od 2 oki :)
z wyjątkiem - ja tak widzę:
jest na tak on na nie
bo dalej też on kapryśny tylko pociesza więc czasem jest zbędne... ale to moje zdanko ;)
pozdrawiam :)