Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sceptic

Użytkownicy
  • Postów

    1 354
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Sceptic

  1. Bezeduuraaaaa ((c) by Ani mru-mru)
  2. Pani Wisławo, pani wiersze to ja nawet lubię, bo one ładne i niegłupie w dodatku: że nic dwa razy się nie zdarza, że nienawiść dobrze się ma i że tolerancja w powijakach. Nawet, że nie wszyscy lubią poezję - no bo nie wszyscy. Pani Wisławo, z pani taka nobliwa noblistka, że aż mi głupio powiedzieć, że ja to bym tak chciał przed Panią, Pani Wisławo, zdążyć na Skałkę. Pani Wisławo, jak bym tak z Panią o poezji, o wartościach moralnych, problemach społecznych i pięknie uniwersalnym. Pani Wisławo, co ja pani będę. Napijmy się wódki.
  3. Noe jest strasznie roztrzęsiony ideologicznie. Jeszcz niedawno przekonywał, że UB nie istniało i że poeci w PRL mieli wolnosć tworzenia. Teraz pewnie stać go tylko na to, zby powiedzieć "sio". Nie lubie jak ktoś prawi komunały. Jeszcze bardziej nie lubię, jak ktoś je zapisuje, robi pare enterów i nazywa to wierszem. Bo nie ma wtedy ani wartości politycznej, ani literackiej.
  4. Przy okazji doklejam swój tekst, w kontekście którego napisałem "Ołówek profesora", na wypadek, gdyby to komuś pomogło w odczytaniu tekstu ;) ŚLAD I w starym notatniku znajduję historyczne wzmianki "piątek - sprawdzian z fizyki - akustyka" "za tydzień geografia fizyczna afryki" "autobus 20:53" bezskutecznie usiłuję szukać w sobie odpowiedzi ile wynosi próg słyszalności fali jak nazywa się najwyższe wzniesienie wyżyny abisyńskiej dokąd miał mnie zawieźć autobus zniechęcony poszukiwaniem przechodzę do pytań ważniejszych czy byłem wtedy szczęśliwszy niż jestem jakie nosiłem buty jaką czytałem książkę nic. czy byłem wtedy sobą brak dowodów gdy odkładam stary notatnik na półkę odzywa się we mnie nieśmiało poczucie winy nie powinno się przecież czytać nie swoich notatników.
  5. Nie lubię sprzątać. Wiem jednak, że czasem warto zrobić coś, czego się nie lubi. Z tą myślą zabrałem się pewnego dnia do sprzątania. Podjąłem kolejną próbę przeczesania papierowej dżungli biurka, szuflad, szafek, półek i schowków, ujarzmienia celulozowej entropii. Krótkie i niedbałe notatki na luźnych kartkach, obszerne notaty z historii i filozofii, kserówki z języków obcych, nuty, stare zeszyty, wydruki komputerowe, rękopisy wierszy, nawet stare bilety - wszystko to, zmieszane w przedziwnych proporcjach, stosami piętrzyło się na każdym fragmencie płaskiej powierzchni. Oto miałem stać się demiurgiem, który z nieokreślonej materii stworzy idealny ład. Porządkowanie takiego chaosu przypomina pracę archeologa. Zasada jest identyczna: to, co tkwi głębiej, jest starsze. Nie chciałem tracić czasu na zgłębianie niedalekiej przeszłości wierzchnich warstw - chciałem od razu odkryć szczątki jakiegoś nieznanego dinozaura, odcisk trylobita czy choćby ślady jakiejś prastarej ludzkiej cywilizacji. Szuflada! Dolna, zapomniana szuflada biurka, do której nikt nie zaglądał zapewne od czasów paleolitu! To był idealny początek sprzątania! Drżąc z ciekawości na samą myśl o tym, co mogę tam znaleźć, powoli zajrzałem do środka. I nie zawiodłem się. Na wierzchu leżał podręcznik gry na fortepianie. "Szkoła na fortepian"! Grę na tym szlachetnym instrumencie zarzuciłem dobrych kilka lat temu, a ów pierwszy podręcznik przerobiłem być może nawet dziesięć lat temu, a zatem jeszcze w XX wieku! Dziesięć lat było dla mnie niebagatelnym okresem czasu, gdyż stanowiło większą część mojego ziemskiego życia. Nietrudno zatem wyobrazić sobie tę niemal lubieżną ciekawość odkrywcy i badacza, z jaką wziałem do rąk moje znalezisko. Na jednej z pierwszych stron, przy ćwiczeniu numer sześć (o ile ćwiczeniem można nazwać tych kilka nut na krzyż), coś było nabazgrane ołówkiem. Jako napis było zupełnie nieczytelne, przypominało raczej szlaczek przedszkolaka. Ale wystarczyło, żeby odświeżyć mi pamięć. *** Był wrzesień, początek roku szkolnego. Chodziłem wtedy do trzeciej klasy podstawówki. Świeciło ciepłe, jesienne słońce. Trzymając w ręku zieloną teczkę z nutami, szedłem na jedną z pierwszych lekcji fortepianu. Mieszkanie profesora było małe i ciemne. W niewielkim pokoju większą część zajmował fortepian. Stał przy nim wysłużony, obrotowy taboret pomalowany brązową farbą. Za grubymi, brudnobrązowymi zasłonami rozciagały się rzędy półek, na których stały stare książki z nutami, kasety i winylowe płyty. Profesor był niskim, zaawansowanie łysiejącym, pękatym człowiekiem o czerwonej twarzy. W niczym nie przypominał typowego pianisty: chudego, bladego, o bujnej czuprynie i długich, smukłych palcach. Po mieszkaniu chodził zawsze w wełnianej kamizelce i rozdeptanych kapciach. Jednak pewien jego nieodłączny atrybut sprawiał, że w moich oczach wyglądał dostojnie i poważnie, mimo postury i stroju. Był to ołówek. Pamiętałem tego typu ołówki z wczesnego dzieciństwa: twarde, o okrągłym przekroju, z małymi, kolorowymi zwierzątkami na białym tle, zakończone ciemnoróżową gumką, która bardziej brudziła niż ścierała. Ołówki takie były jedną z niewielu rzeczy, które - jak się zdaje - pamiętałem z okresu PRL. Kiedy chodziłem do szkoły, wszyscy już używali "kapitalistycznych" ołówków - o przekroju sześciokątnym, kolorowych, z białą gumką. Ale nie profesor - on zawsze (a chodziłem do niego na lekcje jeszcze przez kilka lat) korzystał z tego starego, peerelowskiego ołówka. Co wiecej - zdawało mi się, że ołówek ten wcale się nie skraca, że ciągle jest długi, przy czym był zawsze ostro zatemperowany. Zwykle spoczywał na podstawce pod nuty. Ilekroć profesor chciał coś w nutach zaznaczyć, chwytał go za koniec, też przy gumce, i niedbale kreślił zupełnie nieczytelne litery i cyfry, przypominające raczej przypadkowo ułożone kreski, niż znaki jakiegokolwiek alfabetu. -Ce-dwa-trzy-cztery, de-dwa-trzy-cztery, e-dwa-trzy-cztery - liczyłem głośno, według zaleceń profesora, grając kolejne dźwięki. Wreszcie doszedłem do dźwięku gie. Klawisz gie uderzyć miałem piątym, czyli najmniejszym, palcem prawej ręki. A ów najsłabszy piątry palec to zmora wszystkich początkujących. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczy się młody adept fortepianu, jest odpowiednie ułożenie dłoni. "Tak, jakbyś trzymał jabłko". Palce nie mogą być proste, muszą być zaokrąglone. Nie stanowi to wielkiego problemu i łatwo daje się opanować po kilku godzinach ćwiczeń - za wyjątkiem właśnie nieszczęsnego palca piątego. Mój najmniejszy palec nie miał dość siły, by uderzyć - uderzyć, a nie przycisnąć - pożółkły klawisz starego fortepianu profesora. Zmuszony byłem popełnić karygodny błąd techniczny, polegający na przycisnięciu klawisza wyprostowanym palcem, niemal całym bokiem swojej małej dłoni. Dźwięk gie zabrzmial matowo i cicho - nie mogło to ujść uwadze profesora. Chwycił za koniec swego ołówka i nabazgrał coś obok nut, nad ćwiczeniem numer sześć, mówiąc: -Palec piąty okrągły! Uśmiechnąłem się na widok profesorskich gryzmołów: -Na pewno tego nie odczytam. -Nie szkodzi - odparł profesor. - Jak zobaczysz, to ci się przypomni. Miał rację. Po dziesięciu latach - choć od dawna nie gram już na fortepianie - na widok profesorskich bazgrołów przypomniałem sobie o odpowiednim ułożeniu najmniejszego palca.
  6. Absolutnie nie! Myślisz, że do nagrody Nike albo do nagrody Kościelskich trzeba sie zgłosić? Albo do nagrody Nobla? Wyślij trzy utwory w czterech kopiach? Oj, Noe, jak ty niewiele wiesz o świecie...
  7. Noe, skoro jesteś taki wspaniały - czemu nie wydałeś jeszcze tomiku ani nie wygrałeś żadnego konkursu? Czemu nie masz żadnej z najwazniejszych nagró na koncie - wytłumacz mi?
  8. Nouś, przykro mi, ale to ty zostałeś cieżko skrzywdzony. Trzeba było słuchać, jak pani na polskim mówiła, gdzie stawiać przecinki. Kompletnie nie znasz polskiej interpunkcji!
  9. Cos już zaczyna świtać. Ale nadal interpunkcja prosto z Afryki... Zobaczymy, cy jena jaskółka czyni wiosnę. Wyzywanie od niedojrzałych emocjonalnie osób, które dają ci pozytywny komentarz, świadczy o głębokich kompleksach.
  10. Dzięki, panie Macieju, ale niestety - muszą być poeci, którzy debiutowali po 1945 :( asher: jestem otwarty na propozycje, moze być i Bezet :) Nawet może wtedy miałbym biografię z pierwszej ręki no i - mam nawet w dom próbki panabezetowego pisma!
  11. a, no tak - ten! faktycznie. dzięki, zanotowałem!
  12. a o który dokładnie odcinek chodzi?
  13. Tak sobie czytam i - choć wiersz nie zachwycił - muszę w pewnym sensie stanąć w obronie autora. Nocny Motylku - naprawdę, uwierz mi - Słowacki czy Kochanowski to nie są wyznaczniki kryteriów współczesnej poezji. Poetyka klasyczna z zasadą decorum a poetyka współczesna, zasad właściwie pozbawiona, to dwie różne rzeczy! Skoro tak bronisz języka klasycznej poezji, to czemu sama nie piszesz wierszy rymowanych, sylabotonicznych? Piszesz, że liryka kojarzy się z czymś estetycznym. Pomijajac już fakt, że kojarzenie (liryka od liry, instrumentu przy akompaniamencie którego była początkowo wykonywana) to proces raczej subiektywny i każdemu wszystko moze się kojarzyć z czym innym, to wciąż dostrzegasz tylko zubożałe, potoczne znaczenie słowa "estetyczny". Są różne estetyki i różne kategorie przedmiotów estetycznych. Radzę poczytać. I to dużo. Można zacząć od Wojaczka. Bo stawianie poetyki klasycznej za wzór dla współczesnej to niestety kiepski pomysł.
  14. Nie jest to może metoda najszlachetniejsza, ale z braku czasu i niemożności całościowego ogarnięcia zagadnienia jestem zmuszony skorzystać z wiedzy forumowiczów. Za kilka dni muszę wygłosić referat konkursowy na temat: "Twórców współczesnych dialog z przeszłością". Muszę w nim zinterpretować jeden wiersz poety współczesnego (kryterium: debiut po roku 1945). Obecnie myślę nad którymś z wierszy Bursy. Niestety - termin "poezja współczesna" jest bardzo szeroki i choćbym nie wiem jak bardzo się starał, nie zdołam objąć choćby nikłej części tej kwestii. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest mnóstwo wierszy, na które w swoich poszukiwaniach nie trafię. Zwracam się zatem z wielką prośbą do wszystkich, którym cokolwiek świta - podajcie autora i tytuł wiersza, który możnaby zinterpretować pod kątem dialogu z przeszłością. Najlepiej, by nie był to nikt ze "świecznika" (Szymborska, Herbert itd). Mogą to również być wiersze wasze lub waszych znajomych - warunkiem jest posiadanie przez autora choć jednego wydanego tomiku. Za wszelką pomoc serdecznie dziękuję.
  15. już - już sobie mówię, że doszedłem do tych samych wniosków co ty, ale wtedy zaglądam na kolejny wątek sygnowany "Noe-Gd" - i moje wnioski szlag trafia :D
  16. jeśli wrzucanie komuś - bo to w tej chwili robię - uważasz za przejaw szukania przyjaciół, to ja gratuluję przenikliwości.
  17. noe, spierdalaj stąd, już! i co, nie spierdoliłeś? a to pech... wiec dlaczego myślisz, lebiego, że ja się posłucham ciebie, skoro ty się nie słuchasz mnie?
  18. no tak, noe - kurcze, znowu masz racje. Jak zwykle. BTW: ptaki nie rodzą. Z tego, co wiem, składają jaja, ale spytaj się dzie wuszki, to ona jest biologiem.
  19. młodości! ty nad poziomy wylatuj! nie ośmieszajcie się, chłopaki (to znaczy ten jeden z was, który jeszcze przed ośmieszeniem moze się uratować, bo drugi raczej już nie;) )
  20. ee... o jakim podtekście mówisz? :)
  21. niech wyłysieję - "przesyłać morsem". Pewnie morsem pocztowym. Przyczepiasz takiego list do zęba, pokazujesz adres, a on płynie pod tym lodem, biedaczysko, do odbiorcy. Wzruszające. Widzę, że komuś się ateizm jawi jako pierwszy próg do samobójstwa. Polecam lekturę Sartre'a.
  22. ode mnie - 100 punktów za pointę i 99 za "chcesz w ryj, chuju" :DDD pozdrawiam.
  23. hehe, super! Ja mam w poniedziałek wku, a dzisiaj idę sie zalać w trupa! Trafiłeś w sedno :)
  24. to źle, że mama dotrzymuje tacie towarzystwa? Znowu - jak już parę osób na tym forum - uderzasz raczej w publicystykę, niż w poezję. Ten tekst nie ma w ogóle tropów poetyckich i w zasadzie jedno, co ma wspólnego z poezją (w mniej lub bardziej tradycyjnym rozumieniu tego słowa) - to podział na strofy. Jakoś trzeba tą całą wizję upoetycznić, elipsą zarzucić, jakoś moze podmiot ujawnić, jakąś metaforę czy coś... i wtedy - inna rozmowa.
  25. Pisanie wierszy to wysublimowana forma samogwałtu. Rozkładam przed sobą zestaw wysterylizowanych narzędzi tortur. Coraz oddycham żeby sprawdzić że koniec jest dostatecznie blisko. Wtedy chwytam się go i przelatuję w myślach nad gotyckimi łukami makdonalda. Patrzę z wyrzutem na swoje ręce. Chciałbym dotykiem leczyć rany. Staram się przestać oddychać ale nie mogę się powstrzymać. Zza okna kominy rzygają chmurami. Czasami nie piję wódki, chociaż bardzo się staram.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...