Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sanestis_Hombre

Użytkownicy
  • Postów

    1 020
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Sanestis_Hombre

  1. Mogę Ci obiecać, że przeczytam hurtem Twoje teksty i skomentuję. Nie wiem dokładnie kiedy, pewnie jak będę miał chwilę spokoju.
  2. Jeśli pytasz o inspiracje to wymieniłbym: Huntera Thompsona, Terrego Gilliama, lingwistykę, Hrabala, Bukowskiego oraz popkulturę, język potoczny czy Jay Jaya Kapuścińskiego/mroczne suwałki. Możliwe że Tarantio gdzieś można tam upchać. Pośrednio. Lubię kopiować pewne zwyczaje językowe, zwroty, stereotypy. Czasami je kalkuję czasami kompromituję, ale zawsze zachwyca mnie ich forma oraz treść. No i kicz. Ironia. Jest jej mnóstwo w tym tekście, czasami aż za dużo. MARCEPANIE, byłem pewien że i Ty polegniesz, co na szczęście nie nastąpiło. Cieszy mnie ten fakt i sprawia, że za te kilka dni będę miał kolejny powód, by wstawić ostatnią część opowiadania. Aha, dziękuję za wszystkie komentarze, uwagi. Każdy wpis traktuję na serio, mimo że czasami sprawiam zupełnie odwrotne wrażenie. Pozory mylą!
  3. Doceniam Twoją szczerość i nie wymagam byś się na męczyła podczas lektury. Spokojnie. Nikt nikogo nie gryzie. Faktycznie tekst czasami kuleje, niektóre jego partie musiałbym napisać od nowa, jednak nie sądzę aby "Różowa zapalniczka" (choć mam do niej dość sentymentalne podejście) była szczytem moich możliwości czy też celem samym w sobie. Pisałem to na przestrzeni kilkunastu miesięcy, co zresztą widać zwłaszcza w ostatniej III części, której pewnie nie przeczytasz. Niestety.
  4. Hehe. Pomyślę nad tym jak tylko odzyskam siły.
  5. W porządku, tak uczynię, zmienię te kilka zdań. Słusznie zauważyłeś moje błędy. Liczę na to, że dotrzymasz do końca lektury.
  6. Bardzo dziękuję za poprawki. Na pewno je wprowadzę. Nie wiem czemu zabolało Cię zdanie o "swobodzie twórczej autora", ale przecież ktoś, kto tworzy ma decydujący głos. Moje słowa odnosiły się tu głównie do sposobu zapisu imienia/pseudo głównej bohaterki kobiecej tekstu. Każdą korektę przyjmuję, przetrawiam i zwykle wprowadzam w życie. Jeśli nie wierzysz, zobacz do poprzedniej części. Nie ma powodu żeby się dołować czy obrażać. Skoro treść Cię znużyła, to faktycznie nie ma sensu byś się męczyła dalej.
  7. 4 - Wejdźcie i rozgośćcie się. Garowski nie musiał wcale nalegać, bo to co zobaczyliśmy w środku przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Basen wypełniony był szampanem i pływały w nim nagie dziewczyny. Atrakcyjne hostessy podawały drinki, a na małej scenie grał zespół rockowy, którego muzycy przyodziani byli w łańcuchy i skóry z płomiennym napisem „Satan srata tata”. Jacyś dziwaczni ludzie – prawdopodobnie suwalska bohema – dysputowali o motywie depresji we współczesnej prozie. Znany prezenter telewizyjny w kostiumie klauna spacerował między stolikami i przyjmował zamówienia. Na środku wielkiego salonu stał posąg właściciela willi wykonany z żelków. Pokaz awangardy i ekstrawagancji. - Keira, no już! Uciekaj – rzekł Witold do rozebranej piękności, która wylegiwała się przy basenie. Usiedliśmy. - Jestem twoim fanem – zaczął ekscytować się Parkules. - Hm… - Powinniśmy pogadać – przerwałem milczenie rozpoczęte przez Garowskiego długim, mrocznie-filozoficznym „hm” – Jestem zależny od pewnych ludzi. Sam wiesz o kim mówię. Kontrolują wszystko, każdy nasz krok, każdy ruch, każde nasze pierdnięcie. - Ale? - Ale nie mogę sobie dać rady ze zwykłą kobietką. Młodą poetką, buntowniczką z wyboru. - Niech zgadnę. Chodzi o „Bezkrwawą” Monikę? - Właśnie o nią chodzi. - I co ja mam z tym wspólnego? Jaka moja rola? - Musisz nam pomóc do niej dotrzeć. Podobno jest trochę aspołeczna, trzyma ludzi na dystans, ale lubi artystów, takich jak ty. - Dobrze. - Dobrze? Bez żadnych warunków? - Zdziwiła mnie tak szybka odpowiedź. - Ech… - Co „ech”? - A muszą być jakieś warunki? - Nie. - Napijmy się. Tak pochłonęła nas rozmowa, że dopiero po chwili zauważyliśmy, że Parkules już pije i jest w swoim żywiole. Gdy podnosił kieliszek Martini do góry, tancerka wzięła kutasa gwiazdora porno do ust, by później zabrać się za długie i namiętne lizanie jego jaj. Druga z panienek w czarnych skórzanych stringach dołączyła do zabawy. We dwie robiły laskę dotykając się nawzajem językami. Byczek z Cabansiti* miał zamknięte oczy. Mruczał z rozkoszy. Przygotowywał się do głębokiej penetracji. - Dobry jest – zauważył mężczyzna o zielonych włosach. - Prawdziwy gwiazdor – westchnęła Keira. A Parkules rzucił jedną z panienek na sofę i zabrał się za lizanie cipki. Witold niezbyt był zainteresowany scenką erotyczną, którą zapewne celowo odstawiał przed nim Parkules. Widział już mnóstwo orgii. Każda kolejna przyprawiała go o ból głowy, co zresztą wyznał mi to w salonie z dala od całej tej zgrai dziwolągów. - Nurzam się w depresji. Kolejne projekty nie dają mi satysfakcji. Przepełnia mnie nihilizm. – mówił patrząc tępo w jeden z obrazów przedstawiający kilka równoległych kresek przecinających kwadrat. - Umówisz mnie na spotkanie z „Bezkrwawą” Moniką**? – korzystałem ze słabości Witolda. Ten mroczny, zdystansowany gość nagle zaczął się zwierzać, łamiąc swoją dewizę życiową „milczenie jest złotem”. - Masz to jak w suwalskim banku. - Dzięki braciszku – wyrwało mnie się nagle. - Ech… Nawet na premierze ostatniego mojego filmu krzesła były niewygodne. Wszystko jest takie wkurwiające i frustrujące: mentalność tutejszych ludzi, tiry jeżdżące przez centrum miasta, Wigry tkwiące w niższych klasach rozgrywkowych. Ech… - Wierzysz, że coś się zmieni? - Zapomnij. Tkwimy w gównie i tak pozostanie. - Miałem na myśli te krzesełka. - Prędzej dostanę Oscara. - Oj ziom… Oj! Akademia docenia twórców proamerykańskich. - NIE JESTEM PROAMERYKAŃSKI! Na tym skończyła się rozmowa. Nalałem sobie i Witoldowi wina. Wstałem i poszedłem z powrotem w stronę basenu. Wszystko jedno gdzie. Chciałem zejść z oczu Garowskiemu. Mógł się przecież rozmyślić i posłać mnie w diabli. A Parkules? Zaliczał Keirę. Świetnie się bawił. Spuszczał się na cycki jednej z tancerek. I to spuszczanie się, to była w tej chwili cała jego egzystencja. Egzystencja zredukowana do wysyłania spermy w czeluści gumek lateksowych lub na silikony rozpalonych kobiet. Godzinę później okazało się, że ktoś przyćmił występ Parkulesa. Na salony wkroczył wysoki mężczyzna w czerwonym kombinezonie. Doktor Proktor. Twórca licznych performance`ów, pan „złota pała”. Nosił różowe okulary, zza których wnikliwie spoglądał na świat oraz miecz z „Gwiezdnych wojen”, przymocowany zielonym łańcuszkiem do pasa. Mówił bardzo szybko, skrzecząco. Usiedliśmy na miejscu wskazanym przez artystę oczekując pokazu. Witold zasnął z głową na stole i co jakiś czas mamrotał „Jestem kurwa reżyserem”. - Szanowni państwo. Specjalnie dla was zaprezentuję mój nowy projekt „Łzy ludzkości”. Składa się on z trzech części. Poproszę o zgaszenie świateł. ŚWIATŁA! Gdy zrobiło się ciemno, na jednej ze ścian pojawił się film. Żółte gwiazdki na niebieskim tle i nazwisko Doktora Proktora. Dalej oglądaliśmy Suwałki z lotu ptaka. Obraz ten przeszedł płynnie w kilka równoległych linii przecinających kulę – nie wiadomo skąd znany wzorek. Ktoś szepnął do nas – „Genialne” i otworzył szeroko usta. W kolejnej scenie przez około trzydzieści sekund na obiektyw kamery padał deszcz. Ostatnia scena rozgrywała się w damskiej toalecie, gdzie ukryta kamera pokazywała ludzi robiących kupę i podcierających się różowym papierem. I koniec. Burza braw. „Standing ovation” dla maestro Proktora. Kilkanaście osób niczym klakierzy „Jaka to melodia?” dało wyraz swej aprobaty wobec tego, co zobaczyli. Tylko ja i Parkules nie za bardzo rozumieliśmy ideę tego przedsięwzięcia, więc po cichu ulotniliśmy się do hotelu. - Myślisz, że ja też mógłbym być takim artystą? – spytał mnie na ulicy Parkules. - Już jesteś artystą… porno. - Chodźmy, bo kurewsko zimno. - Chłód, mrok i pewnie wygłodzone białe niedźwiedzie czające się za rogiem. Następnego dnia w recepcji czekała wiadomość: „Przyjdź o 14 do kawiarni naprzeciw. Garowski W.” Wróciłem do pokoju. Wziąłem szybki prysznic. Założyłem czyste ubranie. Ogoliłem się itd. itp. Zszedłem ponownie do recepcji. Uregulowałem rachunek. W korytarzu natknąłem się na podejrzanego mężczyznę. Przypuszczalnie był to ktoś, ze „służb bezpieczeństwa”. Nie miałem zamiaru się tym przejmować. Zgodnie z umową spokój gwarantowały mi informacje o planach „Bezkrwawej” Moniki. W umówionym lokalu o ustalonej godzinie czekał na mnie Witold. Bawił się czarną zapalniczką produkcji amerykańskiej i puszczał nosem dym. - Droga rowerowa wiedzie przez manowce psich kup i nieprawości tępych właścicieli – powitał mnie. Przypuszczalnie był to jeden z tekstów suwalskiej bohemy. Usiadłem i zamówiłem butelkę wina. - Od kilku dni próbuję się dowiedzieć od ciebie czegoś konkretnego i nic. Cieszy mnie to, że zaprosiłeś nas na imprezę, otoczyłeś tak wielką troską, lecz ja mam ważną sprawę do załatwienia – Witold milczał – Jeżeli nie chcesz się stąd ruszać, to daj mi adres tej panienki. - Spokojnie. Podniosłem się od stolika. Garowski gestem ręki wskazał na krzesło. Nie zareagowałem. Patrzyłem na niego i nerwy zaczęły mi puszczać. - Jebnąć ci? – zapytałem grzecznie. - Był kiedyś taki film… - Słuchaj pajacu – chwyciłem Witolda za koszulę i zacząłem nim szarpać – Daj mi ten cholerny adres. Miejmy to już za sobą. - Przyjechałeś tu po adres, tak? - Tak, Witold. - A ja ci go nie dałem pierwszego dnia? - Niestety nie. - I dziś też tego nie uczynię - … - Nie dlatego że cię nie lubię. Nie dlatego że irytuje mnie twój kolega dopraszający się roli. Nie dlatego że chcę zrobić na złość rządowi, teletubisiom i całemu światu. „Bezkrwawa” Monika jest jedną z niewielu kobiet, które darzę wielką sympatią. Tylko ona w tej chorej sytuacji jest prawdziwa. Ty jesteś niedookreślony. Ja również. Ona zna swoją wartość. Wie jak rozmawiać z ludźmi. Potrafi człowieka zrozumieć. A poza tym jest szalenie delikatna. Rozumiesz? „Bezkrwawa” Monika przypomina tę kruchą filiżankę… - Witold, dobrze że mi to powiedziałeś. Dziękuję ci. Zostałem zmiażdżony tą tyradą. Z ust nie mogło mi wyjść ani jedno słowo. Spuściłem głowę w zadumie. Dotychczas byłem zacietrzewiony, z klapkami na oczach zmierzałem do celu. Pędziłem do przodu nie patrząc na innych. Teraz zrozumiałem czemu Witold trwa w swym stanie bezruchu. W tym momencie i ja „nacisnąłem pedał hamulca”. Licznik wskazał zero. A wtedy Witold powiedział coś, co zapadło mi w pamięć. - Pojedziemy w piątkę. Może nasze marne żywoty da się jeszcze ocalić pięknem. 5 W drodze do Zakopanego zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych. Parkules wyszedł z busa prężnym krokiem. Wrócił z paczką prezerwatyw, piwem i różową zapalniczką, która wzbudziła w nas ogromną radość. Śmialiśmy się z tego przedmiotu kilkanaście minut, a właściciel tego „zapalaka fajeru” krzywił się, bo sądził, że to z niego się nabijamy. Owszem, nabijaliśmy się ale pośrednio. Około godziny dwudziestej dotarliśmy do wynajętego domu. Wypakowaliśmy bagaże i poszliśmy coś przekąsić. Doktor Proktor zaprosił mnie na drinka. Początkowo się wahałem, ale gdy powiedział, że zabierze mnie na wykład „Bezkrwawej” Moniki, od razu zmieniłem zdanie. Napełniło mnie uczucie podniecenia. W podziemiach dużego budynku w obskurnej piwnicy odnaleźliśmy małą salkę. Tłum ludzi kłębił się w środku. Przypominało to kolejkę do złożenia deklaracji podatkowej. Jednak ludzie wydawali się bardziej odprężeni, a na ich twarzach malowało się zaciekawienie. Szmery ucichły. Na salę weszła szatynka w białym ubraniu. Kręcone włosy opadały na jej ramiona. Była bardzo szczupła i uśmiechała się nieznacznie, tak jak gdyby była nieco zawstydzona. Po chwili jednak to pierwsze wrażenie uleciało. Na pozór delikatna kobietka ruszyła ostro ze swoim wykładem na temat istoty zła i wolności. - Ta kobieta ma zarażać swoim optymizmem? – spytałem Doktora Proktora. - Patrzysz na to zbyt sceptycznie. Spójrz na jej postawę. Upór i konsekwencja. Działa dla siebie, lecz i dla ogółu. Ten sprzeciw wobec pewnych konwencji życia społecznego jest fascynujący. - Co może być fascynującego w opowiadaniu ludziom o złu? Jak w ten sposób chce podnieść kogoś na duchu? - Ona działa. Liczą się czyny. - Głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała. Chodźmy na drinka. - W porządku. Pamiętaj jednakże o tym, iż doświadczyłeś działania niesamowitej energii, która wzbudza umysły i serca. Większości ludzi nie wystarcza wyobraźni, żeby dać się ponieść wspaniałym pomysłom tej kobiety. Boją się zatracić w jej wizjach. Ich strach wynika z tego, że gdyby się poddali wpływowi „Bezkrwawej” Moniki, to mogłoby im się to spodobać. - Mnie chyba wystarcza dziś odwagi tylko na porządnego drinka. Tak to zazwyczaj bywa, że nastawiając się na coś bardzo mocno, łatwo się można zawieść. W tym przypadku było podobnie. Zamiast niesamowitego działania rewolucjonistki doświadczyłem uczucia zawodu. Wypity alkohol spowodował, że ochłonąłem. Nabrałem dystansu. Pierwsze wrażenie było może i bardzo pozytywne, jednak gdy przeanalizowałem w głowie pomysły „Bezkrwawej” na „zbawienia świata”, uświadomiłem sobie, że skrywają one zbyt dużo naiwności. Jak to zwykle bywa w przypadku koncepcji ulepszania trzeciej planety od słońca. Jak to zwykle bywa w przypadku chęci zwalczania zła, globalnego ocieplenia i innych bzdur. Postanowiłem jednak wstrzymać się z ostatecznym osądem do bezpośredniej konfrontacji, którą miał umożliwić mi Witold Garowski. Wróciliśmy do naszego domu potwornie pijani. Doktor Proktor odsikał się na dorożkarza, co omal nie skończyło się dla nas wizytą na komisariacie. Cena artystycznego stylu bycia. Chcesz być członkiem bohemy? Płać za swoje artefakty (nawet jeśli są to fekalia zamknięte w puszce i wystawione w muzeum jak Puszka Ekstrementatora). - Widziałeś może moje ostatnie dzieło? – Doktor najwyraźniej był typem stręczyciela, który rozmów o sztuce nie miał nigdy dosyć. - Tak. Można nawet powiedzieć, że zrobiło to na mnie mocne wrażenie i musiałem szybko opuścić wystawę. - Znakomicie. Dostaniesz bilety... - Niepotrzebnie się fatygujesz. - Ależ nalegam. - Ależ wolałbym nie. - Nie wiesz co tracisz. - Wiem. Dlatego podziękuję grzecznie i pójdę już spać. Chciałem się położyć i po wejściu do pokoju zobaczyłem nawet pościelone łóżko. Niestety nim usnąłem, wpadł do mnie Parkules i zaczął opowiadać o tym jak to z Witoldem przegadali całe popołudnie. Doszli do wniosku, że za mało się angażuję w życie towarzyskie, więc jutro rano zabierają mnie na przyjęcie z okazji urodzin gwiazdy rebelii, najsłynniejszej krajowej aktywistki. Gdy w końcu zostałem sam, wyryłem na ścianie nożem S.O.S. i zakryłem się kocem po samą głowę. 6 Najstarsi Górale nie pamiętali takiej imprezy z mnóstwem znanych gości, wyszukanym menu przygotowanym przez samą „Bezkrwawą” Monikę oraz wyjątkowym wystrojem dotyczącym również wyglądu ludzi, a także ich usadowienia przy stolikach rozmieszczonych wedle prawideł astrologii. Każdy dawał solenizantce jakiś upominek. Ceremoniał niczym na przyjęciach szlacheckich. Szyk i elegancja a zarazem nutka mistycyzmu. Nieco ciekawsza atmosfera niż w tej dusznej piwnicy, w której ubrana w białą wytworną kreację bohaterka wieczoru wygłaszała swój wykład. Z trudem zmusiłem Parkulesa, aby wdział na siebie jakiś smoking. Sam założyłem czerwoną koszulę – jak na prawdziwego Czerwonieckiego przystało – spodnie dżinsowe oraz granatową marynarkę. Doktor Proktor przywdział strój policjanta, natomiast Witold przybył w białym garniturze, w którym przypominał jednego z bossów mafijnych. Ci siedzieli w rogu po lewej stronie sali obok znanych polityków. Ten mieszany skład osobowy aż się prosił o jakąś awanturę. Być może właśnie teraz w swoje urodziny „Bezkrwawa” Monika chciała powiedzieć kilka słów na temat niesprawiedliwości społecznej i jawnych nadużyć do jakich doszło w kraju przez ostatnie kilka miesięcy. A później wspomnieć o globalnym ociepleniu. Kupiłem dziwną statuetkę smoka krakowskiego i wręczyłem ją solenizantce przedstawiając się. Nasz uścisk dłoni był elektryzujący. Bardzo energetyczny. I jak już wszyscy goście przekazali swoje upominki, „Bezkrwawa” Monika podeszła do mnie i sama zainicjowała rozmowę. - Witold dużo o tobie mówił. Podobno... - Nie wierz we wszystko, co ci o mnie mówią. - Brzmi intrygująco. – Uśmiechnęła się i swoje ogromne, pełne wargi złożyła „w dziubek”. Przysunęła się i szepnęła mi do ucha, że czeka na tarasie. Wziąłem kolejnego drinka i poszedłem za nią. Tam w świetle księżyca zobaczyłem ponętną szyję i piękne ramiona. - Co byś zrobił, gdybym cię pocałowała? – Spytała i wpiła swoje usta w moje tak, że omal zabrakło mi tchu. - A za co to? – Byłem nieco zszokowany tym zdarzeniem. Jednak nie usłyszałem odpowiedzi, bo zmysłowa szyja odwróciła się i weszła z powrotem do sali, zostawiając mnie samego. Przez cały wieczór jej szukałem. Pytałem znajomych, ale nikt jej później nie widział. Przyjęcie trwało w najlepsze bez najważniejszej szyi. Poczułem się z tym źle, a może nawet fatalnie. Misternie budowana niechęć do „Bezkrwawej” Moniki w kilka sekund przerodziła się w fascynację. To zadziwiające, że dotychczas doświadczałem głównie prozy życia i nagle zostałem poczęstowany poezją. To zadziwiające po dwakroć, bo jako wróg sentymentalizmu, nieoczekiwanie zapragnąłem, by przytrafił mnie się prawdziwy romantyczny, niesamowity romans rodem z kina hollywoodzkiego. To zadziwiające po trzykroć, ponieważ odkryłem w sobie pokłady nieokiełznanej spontaniczności, skrywanej i tłumionej przez programowanie społeczne, które nakazuje nam zachowywać się stosownie do swojego wieku, zgodnie z utartą normą, powszechnym konwenansem. I nawet jeśli jest się artystą, indywidualistą, ekstrawertykiem, to zawsze znajdzie się jakaś presja, której człowiek się podda. Doktor Proktor zwykł mawiać, że człowiek jest jak telewizor, wystarczy go odpowiednio wyregulować, aby działał prawidłowo. Człowiek jest jak telewizor, bo jest odbiornikiem i przekazuje wiadomości innym. Najgorszym programatorem jest społeczeństwo, które ogranicza i powoduje, że zatracamy naszą infantylność, niepohamowaną radość życia, a wtedy coraz trudniej przebiec przez centrum miasta z okrzykiem na ustach. Bariery, presje, konwencje, zahamowania, granice, kodeksy, savoir vivre. Złamałem reguły, wybiegłem na miasto i zacząłem krzyczeć coś do ludzi. Patrzyli na mnie jak na wariata, a i bez tego tak na mnie patrzą, zwłaszcza gdy ubieram kapelusz i skórzane spodnie. Przebiegłem tak sto metrów i wpadłem do jakiegoś baru. Zamówiłem setkę wódki. Wypiłem i wróciłem do swojego pokoju. Byłem szczęśliwy. Wyplułem na zewnątrz tego poschizowanego, znerwicowanego artystę, którym się udławiłem parę lat temu, wydaliłem z siebie truciznę artystyczną. Odkryłem Konrada Czerwonieckiego na nowo. W tej pogoni za „Bezkrwawą” Moniką zupełnie zapomniałem o Witoldzie. Ten zapadł się w sobie, zupełnie odizolował o nas. Czasami mówił coś o wstąpieniu do klasztoru, wyjeździe na wojskową misję pokojowo-stabilizacyjno-rabunkową, przebąkiwał także co nieco na temat swojego najnowszego filmu, w którym chciał zagrać główną rolę. Jego wizja bardzo wszystkich przeraziła. Planował wystąpić w scenie śmierci głównego bohatera bez dublera. To miało być ujęcie nad Wisłą. Igor – bo tak nazywała się postać – nękany przez demony przeszłości: nieudane studia, nudna praca, niespełniona miłość, postanawia się zabić. Pisze list pożegnalny. Wysyła go do jedynego przyjaciela, którego poznał przez Internet. Idzie bulwarem, siada na murku, rozmyśla, a o północy wskakuje do zimnej wody. Tonie razem ze swoimi marzeniami, pragnieniami i osiągnięciami. Witold opuścił nas i pojechał do Krakowa. Został sam. Było źle. Szybkimi krokami w tę oczyszczoną ze złogów sztuki atmosferę wdarła się śmierć. ------- * Cabansiti - fikcyjna nazwa miasta. ** "Bezkrawa" Monika" - używam specyficznego zapisu, bowiem pierwsza część to pseudonim a drugi prawdziwe imię bohaterki. Być może jest nieprawidłowy. Nie dbam o to. Autorowi wolno wszystko, zwłaszcza w tym względzie.
  8. Nie chcę uprzedzać faktów lub wprowadzać w błąd, ale mam wrażenie że "Różowa zapalniczka" w dalszych partiach jest dojrzalsza. To moje subiektywne spostrzeżenie. Ten opis klubu powstał znacznie wcześniej, zastanawiam się czy aby go nie skrócić lub wywalić. Jest w nim zbyt wiele rzeczy, których bym już dziś nie napisał. Praktycznie 90% uwag przyjmuję i w wolnej chwili je wprowadzę. Dzięki za trudy. I do zobaczenia w drugiej części.
  9. No to mam materiał do przemyśleń. Tekst na pewno ulepszę. Wierzę, że Ania choć już się wpisała, to dorzuci trochę sugestii od siebie. Rozgryzłeś mnie Jay Jayu, nie umiem trzymam tempa, czasami za bardzo się wyrywam. Muszę naprawić ten feler, bo zatrę silnik, nim dojadę do mechanika. Podziękował, pobłogosławił i pokłonił się.
  10. Odpowiada mi.Możesz grzebać ile chcesz. Poprawki muszę przetrawić. Dzięki za trud. Tekst powstawał w latach 2008-2009.
  11. Podejrzewam, że duża ilość kolokwializmów powoduje taki odbiór tekstu, który w swojej wymowie raczej jest mało trywialny czy infantylny. Ale z tym sentymentalizmem to grubo przesadziłaś. Zwłaszcza po tym co się później dzieje... Zresztą co ja będę. Na końcu wydacie wyrok.
  12. Temat na grubą rozkminę. Naprawdę grubą. Każdy facet mógłby napisać podobny list. Choć może u mnie wersja ostateczna pozbawiona byłaby tej dawki patosu, której się nie ustrzegłeś.
  13. Bogdanie, po raz kolejny się zjawiam i gdybym chciał Ci "dać w mordę" (po prozatorsku) to nie mam powodu. Jesteś po prostu debeściak. Piszesz tak naturalnie! Kolekcjonuj moje wpisy, bo niewielu osobom dałem tyle razy tak wysokie noty za styl.
  14. Napisane wyluzowanym, niezobowiązującym stylem/napisane w sposób wyrażający wiarę autora we własne możliwości. Dobrze! Wprawdzie nie wyciągnąłem za wiele dla siebie, bo za cholerę mój przyciasny mózg nie był w stanie sprowadzić "stwora" do realnych kształtów. Podejrzewam tylko, iż zaszyfrowanie treści ma służyć uniknięciu przez autora potencjalnych prześladowań przez... No właśnie - przez kogo? Hehe.
  15. Pozwolisz że się zatrzymam nad 4 istotnymi dialogami? III: Przewrotny, sugestywny. Wielkie korporacje zatrudnią Cię kiedyś do utajnionej, konspiracyjnej reklamy. Wspomnisz moje słowa. IX: Pamiętam to. XIV: Pragnę unieśmiertelnić cię w literaturze. - Znając twórczość JJK to raczej "uśmiercić w literaturze". XVI: Cóż za aluzja! Kilka lat temu w tym miejscu "polałaby się krew". Osoby przyzwyczajone do tradycyjnej formy właśnie sięgają po noże, natomiast bardziej otwarci przystaną i zrozumieją zamysł. Bez presji. No i git.
  16. Różowa zapalniczka – proza porno 18+ Wstęp Tekst powstał na bazie utworu "Klub 1969" i stanowi jego rozwinięcie. Dedykuję go moim przyjaciołom, którzy poniekąd zainspirowali mnie do sięgnięcia po pióro/długopis oraz klawiaturę i sklecenia kilku zdań. 1 Klub 1969 mieścił się w piwnicach starej kamienicy czynszowej. Wejściówki trudno było dostać, ale po ich zdobyciu cały trud zostawał nagrodzony dawką niesamowitej hippisowsko – psychodeliczno – funkowo – bluesowej muzyki, klimatem wolnej miłości i przyjaźni. W ciemnych obszernych wnętrzach prócz plakatów znanych muzyków przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych rozświetlanych co jakiś czas błękitem, czerwienią, purpurą oraz zielenią, znajdowały się dwa barki zaopatrzone w trunki. Pomieszczenia wypełnione były tajemniczą atmosferą, mocą, otwartością serc. Na scenie pojawiały się każdego wieczora (za wyjątkiem poniedziałków i czwartków) dwa zespoły, które prezentowały materiał żywiołowy. Resztę nocy bywalcy spędzali na zabawie przy płytach gramofonowych. Pięknym zwyczajem było obdarowywanie kwiatowymi naszyjnikami osób, które pojawiły się samotnie w klubie. Można było dostać ten prezent i zostać poprowadzonym przez uroczą dziewczynę do barku, a czasami nie kończyło się na tym „poprowadzeniu”… O innych urokach tego miejsca nie należy wspominać, ale zapewne każdy może się domyślać, że nie samym tańcem człowiek żyje. Często te dodatkowe smaczki powodowały, że ostatnie osoby opuszczały lokal o dziewiątej rano. Słowo „opuszczały” jest oczywiście umowne. 1969 to było miejsce, gdzie czas się zatrzymywał. W klubie zanikały wszelkie nacjonalizmy i kompleksy narodowe, nie rozmawialiśmy o polityce, bo wydawała się nam paradoksalnie nudna i przewidywalna w swej nieobliczalności. Rozłożeni na wygodnych sofach w czerwonej Sali, sączyliśmy Martini i śledziliśmy notowania bukmacherskie. Debry miasta Krakowa jak zwykle zapowiadały się ciekawie. Historia zobowiązywała. Dziś w setliście dominowały brzmienia podszyte soulem albo bluesem jak Bobby Womack, Edwin Starr oraz Tadeusz Nalepa, a także klasyka rocka z Jefferson Airplane na czele. Przy takim repertuarze nie sposób było siedzieć drętwo. A że miejsca w klubie było sporo i kusił parkiet, to nie pozostawało nic tylko odstawić szklaneczki, by dać się porwać dźwiękom "Somebody to love". Bawiliśmy się niczym małe dzieci – osobno a jednak wspólnie, nasze więzi powoli się zacieśniały. Ciało obok ciała. Coraz bliżej. Zapachy pięknych kobiet pachnących jak świeże owoce. Ich przenikliwe spojrzenia. Takiej magii można było zaznać tylko tu. Świat na całą noc stawał się mało istotny ze swoimi krętactwami, tandetą i męczącą konwencją. Ruszaliśmy w przeszłość, bo teraźniejszość nie dawała nam wytchnienia. W tej ucieczce znajdowaliśmy chwilowe ukojenie ulotne niczym impresja. Warto jednak było choć na moment dać się poprowadzić nurtowi pozytywnych zjawisk. Piątki były bardzo intensywne. Płynęliśmy niczym woda w rwącym potoku. Najważniejsza była improwizacja. Żywiołowe, nieplanowane imprezy wypadały najlepiej. - Hej Czerwonecki, na dzisiejszy bal potrzebował będziesz małą dawkę kwasu. Pozwól, że twój gringo zajmie się zorganizowaniem panienek. Ostatnio poznałem bliźniaczki. Miodzio! - Ufam ci jak bratu. Abel miał dar przekonywania ludzi. Zazwyczaj zdobywał to, co chciał. Być może zawdzięczał ten stan rzeczy swojemu niskiemu głosowi, który mistrzostwo modulował. Gdy się odzywał, kobietom miękły nogi i rozszerzały się źrenice, co stanowiło tylko krok do bliższej znajomości. Chłopak miał talent. Był znakomitym badaczem nastroju, dostarczał świetnych „suplementów diety” znacząco poprawiających samopoczucie, poznawał atrakcyjne panie tak jak te bliźniaczki. Podsycił nimi mój głód seksualny. Musiały być świetne w łóżku. Erekcja – ejakulacja – opad. Tak to powinno się skończyć. Łyknąłem ćwiartkę lsd. Ktoś złapał mnie za rękaw i spytał czy nie mam więcej. Zaprzeczyłem i ponownie trafiłem na przeludniony parkiet. Tańczyłem, a rzeczywistość się powoli rozpływała. Pomieszczenie zaczęło wirować. Drwiło ze mnie usuwając spod nóg podłogę. Zataczałem się jak pijak. Jakimś tylko cudem nie upadłem. A muzyka powoli cichła, oddalała się echem odjeżdżającego pociągu. Zanikała w uszach, choć nie chciałem by tak się działo. W mgnieniu oka zapanowała wokół mnie pustka. Nie było ani Abla, ani bliźniaczek. Ciemności przykryły klub. Poruszałem się po omacku jak niewidomy. Błądziłem palcami, aż w końcu natrafiłem na ścianę. Oparłem o nią chude, zmęczone ciało i zastygłem w oczekiwaniu. Cisza jest przerażająca szczególnie wtedy, gdy nic nie można zobaczyć. Wyobraźnia pracuje w takich sytuacjach ze zdwojoną siłą, produkując szereg historii oraz niezliczonych domysłów. - Jest tu ktoś? – krzyknąłem. - Uważaj! – oczekiwane jak manna słowo drastycznie przeszyło mnie od stóp do głowy. To było prorocze ostrzeżenie. Coś mnie wywróciło. Leciałem krótko i szybko, a w finale uderzyłem głową w twardy przedmiot. - Dobry towar. Ten głęboki głos należał niewątpliwie do Abla, a tym twardym przedmiotem było krzesło. Jak się później okazało, przez jakiś czas chodziłem jak lunatyk pomiędzy barem a parkietem. Wyglądałem dosyć zabawnie. - Idę do domu – rzuciłem na odchodne mojemu menadżerowi nastroju - Abelowi. Wieczór dobiegł końca. Przynajmniej dla mnie. 2 - Codziennie ginie kilkadziesiąt gatunków zwierząt, a ty pierdząc zabijasz kolejne. - Pierdzę, bo lubię. Dzięki temu jestem sobą. - Nie, nie, nie! Stop. Powtarzamy cały dialog – wtrącił reżyser. - Ależ panie Wojtku, nigdy nie zgodzimy się na to, aby w scenie z lesbijkami i krokodylem wystąpili dublerzy z amerykańskiego boysbandu. - Tak. Są za grubi i wyglądają jak skrzyżowanie Eminema z Shaquillem O`Neillem. - Poczekajcie panowie. W tych „basenowych” ujęciach muszą występować czarni goście w turbanach, by nikt nas nie posądził o rasizm. Czułem, że poczucie mojej dumy narodowej powoli zamiera. Z każdym kolejnym filmem sponsorowanym przez rząd amerykański coś we mnie pękało. Może to przez te stare samoloty przywiezione na plan, może przez to że musiałem grać wyluzowanego prezydenta, który podczas palenia nie zaciąga się marihuaną. A przecież miałem być główną postacią opowiadania pochwalającego życie, bez gorzkiej ironii i zbędnych aluzji oraz tych wszystkich gier czytelniczych, słownych wyprzedzeń/uprzedzeń, zahamowań. Erekcja – ejakulacja – opad. Na planie filmowym jest dobrze, dopóki człowiek nie wykona erekcji – ejakulacji – opadu z dziewczyną reżysera. Gorzej jeśli się jeszcze pozna przy okazji tajemnicę producenta związaną z jego orientacją seksualną. Zatem nie było wyjścia. Jedynym rozsądnym krokiem zdawała się ucieczka z miejsca strasznej zbrodni na polskiej kinematografii. Głupio tak samemu ulotnić. Zabrałem ze sobą odtwórcę jednej z ról – Parkulesa. Trzeba było dać nogę, później rękę, głowę i… zwiać. Wialiśmy, wialiśmy jak tornada, które są karą za niegospodarność człowieka – najgorszego gatunku na ziemi. Uciekałem i ciągnąłem ze sobą mojego przyjaciela. Prawdziwi bohaterowie znajdują się już w domach starców, bo wykończyły ich misje pokojowe. Wolałem, więc pozostać pomagierem Parkulesa, tego niesamowitego, dzielnego herosa. Ostatniego w tym kraju gwiazdora. Wszyscy wiemy, że mitologia grecka została wymyślona w Hollywood przez twórcę kreskówek Walta Homera. Ja zostałem wymyślony przez rodziców i spłodzony przy „Casablance”, a przynajmniej tej wersji zawierzyłem na początku i trzymam się jej do końca. Ale jak to w ogóle było? Przespałem się z kobietą reżysera. Dość gruba i leniwa, zbyt atrakcyjna jak na mój gust. Cóż. Stało się. Gdy robiliśmy to na biurku do tyłka przykleił się kawałek papieru. Nie mogłem oderwać, więc go tam pozostawiłem. Skończyłem pracę nad wypasioną cipką, założyłem dżinsy i wylazłem z przyczepy bosa. Wstąpiłem jeszcze do WC. Tam udało się usunąć kartkę z pośladka. Przeczytałem fragment: [u]Instrukcja 200-B-U.S. Corp. – V602 – TDWPKK- Mess.[/u] Do prezydenta Polska. Szanowny pan Gasicki, my wam oferujem wiza do nasz country w 2029 year w zamian za tarcza [czytać aneks 104 p. 05]. Dodatkowo dajemy obietnica wspierać polska kinematography, która jest w dole. Rambo 10-12 kręcić będziemy w Suwalki [czytać aneks 102 p.01]. Aneks 104. p. 01 Wy macie dobry reżyser. On kręcić krótki metraż o niedźwiedziach polarnych. Mieszka w Suwalki. Witold Garowski. Będzie kręcić Ramba. Trzy części. Vol. I Rambo walczy z polska nazista. Vol. II Rambo - dekadent. Vol. III Rambo i Górale. Soundtrack ma być country. Kamera przywieziemy, bo wy macie tylko jedna. Zepsuta. Nasz konsultant – check it! p. 05 Tarcza to zysk dla Polski. Będziecie bezpieczna. Tyle wam obiecamy. Straszna literfikcja. To nie może się wydarzyć – pomyślałem i wyrzuciłem kartkę. Pan Henio posprząta. Tak. To był jedyny człowiek na tym planie, który robił coś pożytecznego. Czy to już wszystko? Nie. Skłamałem. Była też inna przyczyna mojej nagłej ucieczki z filmu. Piątego dnia zdjęciowego wieczorową porą odwiedził mnie brunet. - Jest pan pasożytem. Nędzny twórca, który nawet studiów nie skończył. To pan śrubuje stopę bezrobocia. Przejdę do konkretów. Postanowiliśmy się tym zająć. Pojedziecie w góry razem z tą gwiazdką kina porno – Parkulesem, by inwigilować opozycję na Podhalu. Co tydzień mam otrzymywać raporty. Tu macie akta Bezkrwawej Moniki. To wasz główny cel obserwacji. Zbliżcie się do niej jak najbliżej. Jeśli do końca wakacji zdobędziecie od niej jakieś informacje, jesteście wolni. Dajemy nasze słowo. Pomoże wam też Witold Garowski. Bierzcie z niego przykład. To porządny chłopak. Artysta. Brunet nie dopuścił mnie do słowa. Bredził o jakiejś górskiej opozycji. Czy on powiedział, że „śrubuję stopę”? Nie miałem wyboru. Siedzeniu w Łodzi groziło problemami z reżyserem, którego dziewczyna przyssała się niedawno do mojego fallusa. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, w piekle oraz czyśćcu nakazywały mi jechać w góry do Poronina, do Zakopanego. Miałem dotrzeć do jakiejś opozycjonistki. Domyślałem się czym to grozi. Czekała mnie rozmowa z wredną babą, która wyciśnie mój mózg jak cytrynę i popije tequilą. Może powinienem jej skopać dupę i uciec? Może ona powinna mi skopać dupę i uciec? Kim jest Witold Garowski? 3 - Choćbym się zesrał na stojąco i ciepłym gównem wysmarował wszystkie ściany, to i tak nie powstrzymałbym mojego popędu seksualnego – powiedział Parkules, gdy wsiadaliśmy do srebrnego klimatyzowanego autokaru. Wiedziałem, co jego słowa oznaczają. Na pewno zabrał ze sobą kilka paczek prezerwatyw. - Wziąłeś gumki? - Pytasz. Mam ich cały plecak. To mi wystarczyło, aby rozeznać się w zamiarach mojego kompana – byczka z Cabansiti. O godzinie dwunastej dotarliśmy do stolicy Tatr. - Nie potrzebujecie pokoju? – zaczepiła nas starsza kobieta. Nie zdążyliśmy wyjść z autokaru, a już ktoś chciał nam coś sprzedać, zaoferować. Tanie pokoje, tanie jedzenie, tani seks, tani alkohol. Cena piwa wystawiona przed sklepem monopolowym nie pokrywała się z tą na butelce. Sprzedawczyni mgliście się tłumaczyła, że zapomnieli dokonać uaktualnienia. Drogie noclegi, drogie posiłki, ekskluzywne kluby nocne w centrum Zakopanego, drogi alkohol. Parkules wyszedł ze sklepu zdegustowany. - Kurwa! Popierdoliło ich. I jeszcze się mnie o dowód pytają. Co za chujnia. - Popatrz na tych turystów. Jedni srają pieniędzmi. Pozostali odkładają cały rok, by móc później rozwalić wszystko w tydzień. Jak widzę niektóre mordki, to wcale się nie dziwię, że miejscowi tak zdzierają z nich kasę. Niestety… - zaciągnąłem się ohydnym mentolowym papierosem, bo lubiłem w głowie odgrywać sceny filmowe z papierosem w głównej roli - Górale też nie są bez winy. Widziałeś kiedykolwiek tak zaśmiecony przystanek? Butelki, puszki, papiery. Jeszcze powinien ktoś na to wszystko nasrać. Doskonała wizytówka polskiej turystyki – przystanek autobusowy pełen gówna. - Ty tyle nie gadaj tylko się napij – zaproponował Parkules. - Masz rację. Wypiliśmy po piwie za przystankiem jak przystało na prawdziwych żuli, choć oczywiście za takich się nie uważaliśmy, ale tego typu zachowania można było jednoznacznie interpretować. Tak zapewne uczynili ludzie czekający na autobus. W tej chwili nie miało to większego znaczenia. Było upalne lato. Wypadało czymś zgasić pragnienie. Poszliśmy zatłoczoną ulicą na Krupówki, gdzie znaleźliśmy wolny stolik i zjedliśmy góralski kebab (tak, takie coś naprawdę istnieje i jest w sprzedaży). Siedzieliśmy wyciągnięci na plastikowych krzesełkach i obserwowaliśmy zblazowanych turystów. To zdjęcie z facetem przebranym za misia, przejażdżka wymęczonym od słońca kucykiem, góralskie kapele przygrywające do kotleta z frytkami, bo kotlet z frytkami to danie regionalne. A na samym środku ulicy tak samo jak na Floriańskiej w Krakowie dwóch cwaniaczków wręcza dziewczynom róże, a później każe za nie zapłacić. Każdy sposób jest dobry, by wyłudzić dudki. A waluta to podstawa. I Parkules jeszcze uśmiechnięty, nadal ma parę stów w portfelu. Rozgląda się za ładnymi kobietami, pochłania bułkę wypchaną po brzegi mięsem i patrzy jak kucyk słania się na nogach. Kolejne dziecko chce się przejechać. Nie ma sprawy! - Dość tego siedzenia. Musimy dostać się do Poronina. Najłatwiej będzie wrócić na przystanek i poczekać na busa. - Dobra. Mamy piwo. Hahaha! Oczywiście nie mogliśmy znaleźć naszego pensjonatu. Mieszkańcy Poronina również nam nie ułatwili sprawy informując, że należy wysiąść przy cmentarzu. Dwa kilometry snucia się w poszukiwaniu miejsca spoczynku, ale nie o kryptę chodziło, tylko o wygodne łóżko. Gorąco! - No rewelka. Pokój z widokiem na las… krzyży – ironizował Parkules. - Kto wpadł na tak genialny pomysł, aby wszystkie ulice nosiły tę samą nazwę? - Jak za zakrętem nie będzie naszego domku, to się tu pierdolnę na trawie - tak jak stoję – i wypiję browar. O popatrz! Tam nad rzeczką. Wyśmienite miejsce, by się zwłóczyć. Jak powiedział, tak zrobił. Ściana modrzewi i jarzębiny piętrzyła się na kilkanaście metrów, zasłaniając nam widok na wierchy. Bezlitosny cenzor krajobrazu zdawał się szeptać – tego przybyszu nie wykupiłeś. Wprawdzie masz pełen komfort, intymność, czyste powietrze i aksamitną wodę, aby móc dostrzec najważniejsze uroki tego miejsca, musisz podnieść swój tyłek z leżaka i przejść dwa kilometry krętą górską ulicą. Po czterdziestu minutach trafiliśmy do pensjonatu. Szybko załatwiliśmy formalności, nie wdając się na dłużej w nudne gadki z właścicielką i poszliśmy do pokoi. Leżąc na łóżkach sączyliśmy piwo. Stopy piekły, ubrania śmierdziały zapachem potu. W górach spędziliśmy kilka dni. Ograniczaliśmy się do picia. To znaczy ja się ograniczałem. Parkules co wieczór przyprowadzał jakieś panienki, które po gadce-szmatce dosyć łatwo przystawały na kontakt płciowy. Niezbyt mnie to ruszało. Siedziałem znudzony na tarasie. Czasami tylko podglądałem teatr cieni na szybie w drzwiach do pokoju, w którym odbywały się orgietki. Patrzyłem na to jak na sygnalizator świetlny. Czekałem aż zapali się zielona lampka i kolejna dziewczyna opuści naszą kwaterę. Czekałem aż Parkules przemaszeruje dumnie przede mną z pełnym lateksowym zbiorniczkiem. Siedziałem i czekałem. To trwanie w marazmie miało swój cel – rozmyślałem o „Bezkrwawej” Monice”. Znana mi tylko z ustnego przekazu opozycjonistka miała się zjawić w miejscowości lada dzień. Czas nieubłaganie mijał. Parkules przemykał przez pokój, w dłoni dyndał mu kondom wypełniony materiałem genetycznym. Co on chciał udowodnić? Bił seksualny rekord świata? Któregoś popołudnia zadzwonił telefon. Gość w słuchawce powiedział kilka słów i rozłączył się. Witold Garowski zapraszał do Suwałk. Parkules początkowo nie chciał opuszczać gór, erotycznej idylli jaką sobie tu urządził, jednak momentalnie zmienił zdanie, gdy usłyszał z moich ust nazwisko Garowski. - Stary, kurwa. Garowski to mój guru. Prawdziwa legenda. Panienki szczają na jego widok. Jest zimny, opanowany i niewiele mówi. Marzę o tym, aby u niego zagrać. - Kręci pornosy? – spytałem. A Parkules zaczął gestykulować i ekspresyjnie wypowiadać się na temat dorobku podlaskiego reżysera. - „Ptyś – wielka trylogia suwalska: Kosmiczny anal w Okuniowcu, Braciszek w akcji i Wielka penetracja mrocznych miejsc”. No nie mów, że nie znasz? – oburzył się. Przejął się i obruszył. Pierwszy raz podnieciło go coś, co nie posiadało waginy. Podjarany wizją angażu u Garowskiego szybko spakował plecak. Mój kompan obmyślił też plan: autokarem do Krakowa, numerek z cipkami w MaCu, z Balic na Okęcie, mała orgia w stolicy, a później pociągiem do Suwałk. Zaprotestowałem. - Weźmiemy samochód i pojedziemy bezpośrednio do Garowskiego. - Niech będzie – ku mojemu zdziwieniu Parkules zgodził się. Perspektywa poznania kultowego i magicznego reżysera zatriumfowała. Podróż była długa i męcząca. Dostaliśmy dwa mandaty. Mój szalony kierowca był ich kolekcjonerem. „Wykroczenie, to moje drugie imię” – mawiał. W Suwałkach było zimno. Padał deszcz. Na szczęście nie musieliśmy na Witolda Garowskiego zbyt długo czekać. Zjawił się na czas. Dziwny, nieco zmieszany, lecz nie wstrząśnięty. - Witam! – krzyknąłem i zacząłem ściskać kultowego reżysera, którego moja ofensywa zmieszała jeszcze bardziej. Zdawało mnie się, że nawet jego kolor twarzy przypominał biel świeżo pomalowanej ściany. - Cześć – rzucił chłodno Witold. Udaliśmy się w trójkę do wielkiej willi na obrzeżach miasta. Szliśmy w milczeniu. ........
  17. To ślepa uliczka. Niedługo sam sobie będziesz poprawiał i proponował kolejne edycje. Ja się wypisuję. Wybacz.
  18. No bo mi potrzeba Dona Cornellosa, który napisze tekst taki jak choćby "Impreza" i nie będzie z polonistkami i całym forum pastwił się nad paroma zdaniami. Piszesz przyzwoicie i zapewniam Cię, że ludzie najpierw patrzą na fabułę, a potem gdzieś zastanawiają się czy przecinek, czy dwukropek. Chyba że ktoś ma takie zboczenie/skrzywienie. Skoro ten Dziennik publikujesz tu kilka lat, to chyba jesteś jedyną osobą pamiętającą o czym to jest, bo ja już się pogubiłem. Jak chcesz to wydać, napisz całość a potem podrzuć komuś do korekty i będziesz miał problem z głowy. Nie musisz wierzyć, ale przyświecają mi szczere intencje i troska o Ciebie.
  19. Nie lepiej wstawić cały tekst poniżej w komentarzu i poprosić o poprawienie wskazanych fragmentów? Myślę, że nawet najbardziej dopieszczony od technicznej strony tekst nie jest za wiele wart, jeśli nie ma dobrej fabuły, wyrazistych postaci itd. Don, weź się za pisanie i wstawianie tekstów, bo osobiście już mnie mdli, to czytanie kolejnych wersji "dziennika" od kilku lat, grzebanie po milion razy w tych samych zdaniach itp. Idź do przodu, nie rozkminiaj tego w kółko.
  20. No jest progres i coś zaczyna się dziać. Adam ma rację, gdyby tak nieco odchudzić tekst z warstwy zwalniających dynamikę porównań i opisów, można sporo zyskać. Robi się ciekawie, na pewno się pojawię za kilka dni. Przeczytam i może skomentuję. Powodzenia w walce z historią. P.s. Uważaj z tym ogniem. Hehe. P.s. Jak znajdziesz chwilę, możesz zerknąć do mnie na prozę dla zaawansowanych (tylko tam mogłem zmieścić w całości "Różową zapalniczkę").
  21. W ramach przeciwwagi na prozie dla zaawansowanych wystawiłem dłużyznę - "Różową zapalniczkę" (opowiadanie przeznaczone dla dorosłych czytelników). Tekst miał się nigdy nie ukazać. Zmieniłem zdanie. www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?pid=947833#947833"
×
×
  • Dodaj nową pozycję...