Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pedro Salazar

Użytkownicy
  • Postów

    279
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Pedro Salazar

  1. To Andrzej Krauze, jeśli czytasz lub choćby nawet bobieżnie przegladasz prasę może natknąłeś się na to nazwisko, rysuje dla wielu gazet, dla The Guardian, The Sunday Telegraph, Bookseller, New Satatesman, i internetowych HMS Beagle, i Praxis Post.
  2. sorry źle zrozumiełm, ale ostanio jestem trochę skołowany. Tekst był kiedyś w wordzie, potem w notatniku, a ostatnio zmieniając go wrzuciłem go znów w worda i widocznie przeoczyłem tę pare przerw. pozdrawiam
  3. Co mię kręci? Kobiety, wino i śpiew (oczywiście cudzy) ponadto czytanie i pisanie.
  4. Ciekawy początek, czekam na dalsza część. TEkst lepszy niż ten w P. pzdr
  5. Krwawe i brutalne, ale świetne i bez błedów ;), w każdym razie ja ich nie dostrzegłem, te pare literówek jest nieistotne. CZyta się rewelacyjnie i wcale nie jest za długie. JEdna propozycja a propos otwrtego zakończenia (takie zakończenia lubię) usunął bym to "a potem" i ewentulanie postawił bym wielokropek, tak brzmiało by lepiej. pzdr ps skąd przchodzi ci do głowy tyle krwawych pomysów, czyżby stare rodzinne opowieści, czy własne bogate wspomnienia ;)
  6. To chyba jeden z lepszych "odcinków". Podobał mi sie fragment o jedzeniu rękoma. czy ten zespół Cree, o ile jest autentyczny ma cos wspólnego z Indiańcami. pzdr
  7. FAjnie oddajesz klimat i perypetie emigracji. Może też wybiorę sie do Londonu do stryjka, który czmychnął tam pod koniec lat siedemdziesątych (wyjechał na wycieczkę i nie wrócił). A jeśli gdzes wtym roku wyjade, to też postaram sie napisac cos w rodzaju dziennika. pozdrawiam
  8. Pomyśle o tym, jednak teraz zbyt mało czasu mam, a niechce by to wypadło jak wypracowanie szkolne, opisy musiałbym ulirycznić i natchnąć emocjami, a to wymaga czasu. Nie potrafię pisać na prędce i od ręki, aby coś powstało potrzeba u mnie kilku tygodni, miesięcy a czasem nawet paru lat. TAki mam juz sposób pracy. Dziekuje za pomysł, który z pewnoscia wzbogaci moje portfolio pozdrawiam
  9. Zazdroszczę,tez bym wolał Sycylię, albo w ogóle Włochy w, których zakochałem sie w zeszłe wakacje. JEst tam pieknie i mają świetne jedzenie. Polecam salami tylko z napisem "puro suino" tzn. "czysta oślina", ser poecorino marmario czy taniutki, a pyszny wermut Romenetti za 1,6 euro, który piliśmy litrami. Nie zapomnij odwiedzic miasteczka Corleone i uważaj na mafię i facetów z luparami szukających wendetty. pozdrawiam
  10. "Dzięki waszmości za miłe słowo" OStro to sie wziąłem, ale za moje stare teksty, które biorę na warsztat i znęcam się nad nimi dla ich dobra. Zostawiam tylko szkielet, a resztę buduje od nowa. Własnie powstaje kolejne i gdyby nie ta przekleta sesja pewnie już dawno by sie ukazało. pozdrawiam
  11. Ciekawie się zaczyna, swietnie oddajesz tajemniczą atmosferę domu cyganki. Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg. pozdrawiam
  12. Przyjemna i lekka historyjka dla tych co lubią bujać w obłokach. pozdrawiam
  13. Opowiadnie nawet niezłe, choc nie zachwyca. Kryminał czy thriller trudno napisac dobrz i tak by trzyął w napięciu, ta historia toczy sie zbyt standordowo i przewidywalnie, aby moigł zaskakiwać jakimiś niespodziewanymi zwrotami akcji. pzdr
  14. Podobało mi się. Z przyjemnością przenoisełm sie w przeszłosć. Juz tytuł (ja akurat ucze sie Latiny Linguy więc go zrozumiałem) skojazył mi się Z Bravehartem i tym co robili ANglicy by wynarodowic Szkotów. Mam tylko jedno małe zastrzeżenie, opowieść wygląda bardziej jak streszczenie, dobrze było by rozwinąc niektóre kluczowe fragmenty. Wtedy całość nabrała by charaketeru. pozdrawiam
  15. SAm oddawna wybieram się w Bieszczady i Twoje opowiadanie umocniło mnie w przekomaniu, że koniecznie trzeba sie tam wybrać. Wspaniałe opisy. Podobał mi si pomysł dialogu drzew, zawarty w pierwszej częsci i zdanie w drugiej "Kapliczki, nanizmane wzdłuż bieszczadzkich dróg niczym koraliki różańca , przypominają, że był ktoś, kto jeszcze bardziej cierpiał. " Jadnak jednoznaczne odniesienie wymagało by moim zdaniem dużych liter przy ktoś i kto, wiadomo bowiem o Kogo Ci chodzi i ju zsam szacunek do Tej osoby zawart w zdaniu wymusza ten zabeg. LEktura przypomniała mi wyprawę w Góry Świętokrzskie, w długi majowy weekend zeszłego roku. Jesli jeszcze ich nie odwidziłąś, wybierz się tam koniecznie, góry te nie są wprawdzie wysoie, ale posiadają niesamowitą, a półtajemniczą atmosferę, którą odczuwa sie na każdym niemal kroku, a poteguje ją obecność jedynych (chyba) w Polsce mumii, w tym mumii samego Jeremiego Wiśniowieckiego, wizyta w jego krypcie pozostawia niezatarte wrażnia. Piękne bukowe lasy porastające zbocza Świętego Krzyża vel Łysej góry sprawiają wrażenie dziewiczych, nietknietych ludzka stopą. Góry najpiękniejsze są późną wiosną, w maju kiedy jasnozielone plamy brzóz i buków jaskrawo obijają się od ciemnej zieleni iglaków. pozdrawiam
  16. Brzmi jak urywek pamiętnika (i to kiepskiego), jakiegoś niewyżytego emocjonalnie, niedojżałego człowieka, albo testament przyszłego samobójcy ;)). Chaotyczne i cięźkie do zgryzienia. pzdr ps posłuchaj ashera, dobrze ci radzi. Przeczytaj "Z zakamarków czynów popełnionych" Panny Anny i zobacz jak inaczej i ciekawiej można na to spojżeć.
  17. Moje informacje pochodzą z drugiej ręki. To prawda, że facetowi nie tak łatwo znaleźć robote przy sprzątaniu. Ale mam znajomą, która siedzi tam juz pare ładnych lat i nawet wyszła za mąż. Pojadę dopiero wtedy jak załatwi mi pewną pracę. Jeśli się nie uda trudno. Skoro zarabiałeś 100 koron na godzinę to o jakie "poł jebanego tysiąca w miesiąc" ci chodziło? Tysiąca czego ? JEsli o złocisze to tyle wychodzi w dzień. ;)
  18. Tetst niezły, nawet mi się podobał choć nie przepadam za patologiami. Początek, to z pianinem i śmiercią skojażył mi się z Chopinem i pewnie dlatego czytało mi sie jeszcze przyjemniej. Słowiniczek na końcu nieco drażni. Można by go zastąpić, lepiej wyglądającymi przypisami, choćby w postaci gwiazdek i czy innych znaczków. Lepiej by się wtedy wkomponował w tekst. pozdrawiam
  19. Ja mam zamiar wybrać się do Norwegii. Zarobić tam można na sprzątaniu kosmiczne pienądze, tylko trzeba mieć znajomości (ja mam tam zajomą), bo inaczej nic się nie znajdzie i jeszce można mieć nieprzyjemności (z wydaleniem wlącznie). Jeśli ktoś wybiera sie do kraju fiordów moge poradzić, żeby podróżował przez Szwecję (autonbusem lub pociągiem), bo mniej sprawdzają, a na miejscu znaleźć polski kościół - tam zawsze udzielają pomocy. Jedynym mankamentem są wysokie koszty utrzymania. Dla przykładu chleb kosztuje ok 100-140 koron czyli od 50 do 70 zł. Inne ceny sa mniej więcej proporcjonalne, co oznacza zero przyjemności i marne jedzenie. pozdrawiam
  20. Scenę opisałem przecież dynamicznie "Indianin wykonał polecenie. Biały zbliżył się do niego. Czerwonoskóry odwrócił się gwałtownie. Tomahawkiem wyszarpniętym z za pasa roztrzaskał białemu czaszkę. W tej samej chwili huknął strzał. Indianin runął na ziemie." A to co zacytowałes pochodzi przecież z dialogu między wodzem a indiańcem, który mu o tym opowiadał.
  21. dzieki za odwiedziny i miły koment. Josli chodzi o pytanie to są dwie oddzielne historie, a ta upochnałem w nowo stworzoną serię, Opowidsania kanadyjskie. Jak bedę miał przypływ weny to może powstaną następne. Co miałeś na mysli pisząc rozstrzelana forma? JEsli tio jaiś błąd nie chcę go powtórzyć. pozdrawiam
  22. Naprawdę dobre, zwłaszcza to przemieszanie czasów, chwilami nie można się zorietować co jest grane. A to właśnie dodaje opowiadaniu uroku. Człowiek gubi sie i sam pochwili nie wie gdzie jest. A co najważniejsze do ostatniego momentu nie spodziewałem się zakończenia, dopiero jak przeczytałm o cmenatrzu zorientowałem sie co zamierzasz. pozdrawiam ps. Podobnie dzała opowiadanie Sapkowskiego Muzykańci. JEśli ktoś lubi takie historie to musi ptrzeczytać koniecznie "Krew za krew" Ismaila Kadare.
  23. Cośik zmieniłem w dialogach, ale niewiele. Problem z tego typu opowiadaniami jeste taki, ze Indianie (sam ich nie słyszałem, wiem to z książek, a połknąłem ich masę) tak właśnie nieco drętwo się wypowiadają. Są sztywni, poważni i nie uzewnżtrzniają uczucz. Tradycyjny stereotypowy anglik to przy nich totalny luzak. Co do powtarzalności, nie nietety też tak jest z tymi Indiańcami, cokolwiek się wydarzy musi zebrać sie narada i tyle. Mogę jedynie skasować jej przebieg i opisać jej rezultat w kilku zdaniach, jeśli myślicie że to dobry pomysł i tak będzie lepiej to powiedzcie. Ale jeśli ktos nie czytał poprzedniego, to nie będzie mu przeszkadzać, podobny schemat początku, zresztą to dopiero pocztek opowiadania i dalej będzie już zupłnie inaczej. pozdrawiam i dziekuję za odzew
  24. Wstyd, ale nie znam. Zaraz wskakuje na google, a Jutro do biblioteki i zaraz to nadrobię.
  25. Nie wiem czy nie uderzam w zbyt wysokie progi umieszczając tu swój tekst.;) JEśli jenak kilka osób uzna, że nalezy go przenieść to po 4 dniach wywalę go i wrzucę do działu dla początkujących ;) A oto on. Sunka-wakan 1 Nad bezkresną, puszczą powoli zapadał zmrok. Przez gęste leśne poszycie przekradało się trzech czerwonoskórych. Byli to kilkunastoletni chłopcy wracający z polowania. Jeden z nich dźwigał dwa duże, dzikie indyki, których długie skrzydła okrywały mu plecy niczym płaszcz. Pozostali nieśli tylko swoja broń. Po pewnym czasie ptaki przejął ten idący w środku. Gdzieś w pobliżu rozległ się cichy szelest, to mała wiewiórka, spłoszona ludzką obecnością przerwała konsumpcje żołędzia i stanęła na tylnych łapkach uważnie obserwując otoczenie. Zwierzątko przyglądało się przez moment intruzom, którzy zakłócili jego spokój poczym złapało swoją kolację i umknęło na najbliższe drzewo. Zwinnie przeskakiwało z konaru na konar i wkrótce zniknęło w plątaninie gałęzi. Chłopcy ruszyli dalej. Nagle usłyszeli głośne końskie rżenie. Natychmiast się zatrzymali. Gdy wyruszali rano, wszyscy wojownicy byli w wiosce i żaden nigdzie się nie wybierał. Dwaj idący na końcu wymienili miedzi sobą podekscytowane spojrzenia, jednak najstarszy z nich, Lekka Stopa, nakazał im milczenie i powoli się oddalił. Wrócił po chwili i gestem polecił wycofanie się. Gdy odeszli kilkaset metrów, kazał im usiąść i odezwał się szeptem: - Widziałem Shi-e-a-la * kąpiących się w rzece. Konie zostawili bez opieki w nadbrzeżnych zaroślach. Jest ich trzech, tyle samo co nas. Można by spróbować. Gdyby nam się powiodło mielibyśmy własne sunka-wakan * *. Młodsi nie byli tak pewni. Lekka Stopa spojrzał na nich i z politowaniem machnął ręką i rzekł: - Jesteście jak małe, tchórzliwe polne myszy. Jeśli chcecie zostańcie tutaj i pobawicie się patykami. Przynajmniej będę miął trzy sunka-wakan zamiast jednego. - Nie jesteśmy tchórzami– odparł Szybki Mokasyn starając się nadać swemu głosowi odważny ton - idziemy z tobą. Mała Sowa, który był najmłodszy i nie posiadał jeszcze prawdziwego, wojennego imienia skinął tylko głową, lecz widać było, że najchętniej by został. Wszyscy trzej wstali i poczęli skradać się powoli w kierunku wskazanym przez Stopę. 2 Świtało. Gładka powierzchnia wody lśniła w promieniach wschodzącego słońca. Jego blask na złoto podświetlał, powoli opadające ranne mgły zalegające nad jeziorem. Ptactwo wodne z krzykiem i trzepotem budziło się z niespokojnego snu. Gładką powierzchnię wody rozcinały piersiami pierwsze, nieliczne jeszcze stadka kaczek i dzikich gęsi. Grupa czapli leniwie rozprostowywała swoje wielkie, szare skrzydła, a ich głośne wrzaski nieprzyjemnie zakłócały ciszę poranka. Ptaszyska odprawiwszy poranny rytuał poczęły gorączkowo buszować w wysokich trzcinach w poszukiwaniu pierwszego tego dnia posiłku. Z pod ich długopalczastych nóg z pluskiem uciekały w popłochu ropuchy, lecz były zbyt ospałe aby ujść szybkim, morderczym uderzeniom silnych dziobów. Nagle z oparów wynurzyło się małe, brzozowe canoe. Siedział w nim młody Indianin z plemienia Odżibuejów, Nakrapiany Orzeł. Wyruszał właśnie na poranny połów. Miał na sobie w legginsy i kurtkę z miękko wyprawnej skóry jelenia, zaś jego stopy osłaniały wysokie mokasyny ozdobione kolcami jeżozwierza. Na dnie łodzi leżał sprzęt wędkarski oraz typowo indiańska broń, łuk i strzały. Podczas gdy wielu jego współplemieńców posiadało już strzelby on wierny był tradycjom przodków i odrzucał wszystko co pochodziło od białych. Ponadto za jego pasem połyskiwał ostry, obosieczny nóż . Czerwonoskóry skierował canoe na prawo, w kierunku miejsca, w którym do jeziora wpadał mały strumyk. Przybił do brzegu i ukrywszy łódź w zaroślach wziął wędki i broń, poczym ruszył dalej piechotą. Po chwili dotarł do miejsca gdzie stara bobrowa tama utworzyła na potoku rozległy, długi na dwieście, a szerokie na pięćdziesiąt jardów zalew. Rozebrał się, położył ubranie na brzegu i z wędkami oraz bronią na plecach w pław dostał się do małej tratwy zacumowanej na środku rozlewiska. Usiadł na niej z nogami w wodzie, nałożył na haczyk przynętę z kawałka robaka i zaczął łowić. Mijały godziny, a na wędkę Nakrapianego Orła nie złapała się nawet marna płotka, w dodatku robiło się coraz goręcej. Indianin spojrzał na niebo i stwierdził, że dawno minęło południe i dzień po woli miał się ku końcowi. Był niezadowolony. Nigdy jeszcze nie miał takiego pecha i zaczynał już myśleć, że obraził czymś ducha potoku, ale powód mógł być również bardziej przyziemny i banalny, po prostu łowisko mogło się wyczerpać. Złożył więc sprzęt i przeprawiwszy się na brzeg poszedł w stronę canoe. Odnalazł je bez problemu i wypłynął na jezioro. Po godzinie dotarł do miejsca gdzie jego brzegi schodziły się ze sobą tworząc wąski przesmyk. Przedostał się nim na drugie większe jezioro. Na jego przeciwległym krańcu leżała osada niefortunnego rybaka. Gdy czerwonoskórego dzieliło od brzegu zaledwie parę metrów dały się słyszeć krzyki gniewu i przerażenia. Nakrapiany Orzeł przepełniony złymi przeczuciami zacumował i szybkim krokiem udał się w kierunku placu w centrum wioski. Przed tipi wodza, Kruczego Skrzydła stało dwóch obcych przybyszów. Jeden z nich był ciężko ranny i podpierał się na kiju. Drugi opowiadał coś naczelnikowi wioski. - A więc mówicie, że napadli was Dakoci ? - Poznaliśmy ich ubraniach. Nie byliśmy przygotowani do odparcia ataku. Jeden z nas zginął, a mój brat Wilczy Pazur jest ciężko ranny. Zdarzyło się to zaledwie parę godzin drogi od waszej wioski. - Zaraz poproszę mojego syna który właśnie nadchodzi, aby zaprowadził twego brata do naszego szamana. Ciebie zapraszam do swojego namiotu. O Wilczego Pazura nie musisz się martwić. 3 Gdy wszyscy się już zebrali i odprawiony został ceremoniał palenia fajki pokoju. Wódz, Krucze Skrzydło przemówił pokrótce wyjaśniając sytuacje. - Moim zdaniem – rzekł Lisi Ogon. - Należało by wysłać do Dakotów kilku naszych wojowników. Obecnie żyjemy z nimi w zgodzie, lecz jak wszyscy wiemy ten pokój jest bardzo kruchy. - Nie wypada nam jednak mieszać się w sprawy innych plemion - odparł Samotny Jeleń. - To prawda - odezwał się doświadczony Bizoni Róg - Cree powinni sami się o siebie troszczyć, my możemy im jedynie udzielić pomocy. Dostarczymy konia i pozwolimy rannemu Wilczemu Pazurowi pozostać w naszej wiosce do czasu powrotu jego brata. Nie możemy jednak ignorować pojawienia się wojowników obcego plemienia tak blisko naszych siedzib. Proponowałbym więc wysłanie z Cree kogoś z naszych by wyjaśnić tę sprawę. 4 W tipi panował półmrok. Dwóch mężczyzn siedziało przy ognisku i pykało fajki. Nagle rozległ się głuchy tętent kopyt, który ucichł tuż przy wejściu do namiotu i w chwile później do wnętrza weszło trzech „koniokradów”. Jeden z siedzących bez słowa polecił im zajęli miejsce naprzeciw niego. * Shi-e-a-la (dakota) – nazwa nadana Indianom Cree * * sunka-wakan (dakota) –konie, dosł. „tajemnicze psy”. Dane do przypisów pochodzą z książki Alfreda Szklarskiego „Złoto Gór Czarnych”
×
×
  • Dodaj nową pozycję...