Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pedro Salazar

Użytkownicy
  • Postów

    279
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Pedro Salazar

  1. Papierka nie mam bo nie mam na co miec. Poprostu jestem roztragniony, znam zasady i je rozumiem, ale jak pisze szybko to często robię to automatycznie i nie zwracam na to uwagi. Jeśli jest to cos więcej niż zwykły post to oczywiscie poprawiam.
  2. hej dzięki za wizyte. Jeśli czytasz mało o Indianach to zapraszam do innch moich tekstów, jesli jeszcze ich nie czytałaś, naprzykład do opow. Ogień Serca. U mnie prawie zawsze znajdzie się cos o Indinańcach. NAwt jeśli nie bezpośrednio to wsposób zakamuflowany taka jak np. w "Śmierci partyzanta". Niestety ostatno muzy są na mnie obrażone.;) pzdr.
  3. a z tą trzecią co sie stało, że jest jej tylko pół ;)
  4. Przyjemne i nastrojowe. Choc nie do końca załapalem zakończenie. Też chciłabym miec taki swój ogród :). pzdr
  5. Ciekawie i z pomysłem. Historia zaczyna się plątac i dochdza nowe wątki. Gdybym to ja pisał to zlikwidował bym tego chłopaka przy okazji zamachu i skończył. Teraz przydało by sie nawiązanie do pierwszego rozdziału, który jest narazie jest niezrozumiały. Wprowadza to odrobinę tajemnicy, ale nie nalezy tego przeciągac. Przynajmniej mi sie tak wydaje. pzdr
  6. hej Też mi się wydaje, że to jakoś scięte. W sęsie, że mozna by rozbudowac. Wkońcu gdy rozstają sie główni bohaterowie ton warto poswiecic temu wiecej czasu. Jak zwykle Czyta sie lekko i przyjemnie. pzdr
  7. 1 Była wczesna wiosna. Na leśnych polankach, gdzie docierało więcej promieni słonecznych, zieleniła się gęsta, soczysta trawa. Pod rozłożystymi drzewami, w głębokim cieniu, leżały jeszcze spore płaty brudnego, szarego śniegu, który w niczym nie przypominał pięknego, błyszczącego puchu z przed paru tygodni. I właśnie na polanach koncentrowało się życie. Liczne kosy i szpaki buszowały w murawie, i wygrzebywały z ziemi ospałe jeszcze po zimie robaki, które nie próbowały nawet uciekać. Na skraju lasu wylegiwała się borsuczyca z młodymi. Te baraszkowały beztrosko wokół matki, która tylko pozornie drzemała. W rzeczywistości bowiem uważnie obserwowała, czy małe nie oddalają się zbytnio i natężała do granic możliwości słuch, chłonąc z niepokojem dźwięki dolatujące z kniei. Trzech wojowników z plemienia Szewanezów przemierzało bezkresne puszcze Tolandii. Wkroczyli właśnie na spore, zeszłoroczne pogorzelisko wywołując popłoch u przebywających tam zwierząt, które w przerażeniu czmychnęły pod osłonę drzew. Był to odział Sokolego Oka, zdążający do Fortu Liard z wioski leżącej u źródeł Hay river. Wieźli oni skóry i futra przeznaczone na sprzedaż. O zachodzie słońca Indianie przekroczyli wrota fortu. Przybyli w ostatniej chwili, ponieważ strażnik właśnie zamykał bramę. Ze względu na późną porę punkt skupu skór był już zamknięty, więc Indianie udali się do gospody "Pod Łosiem" aby coś zjeść. Usiedli przy stole w rogu sali, a gdy jedli podszedł do nich jakiś nieznajomy i spytał : - Czy mogę się do was przysiąść ? Indianie jakkolwiek zdziwieni tym pytaniem, gdyż w sali było dużo wolnych stolików zgodzili się. Nagle na dworze rozległy się strzały i okrzyki przerażenia. Po chwili do saloonu wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn. Jeden z nich wysoki, barczysty brodacz, podszedł do stolika przy, którym siedzieli Indianie. Oparł ręce o stół i krzyknął: - Wynoście się parszywe, czerwonoskóre psy. To nie lokal dla dzikich. Sokole Oko zlekceważył go widząc, że jest pijany. Jednak ten nie dawał za wygraną. Podszedł do czerwonoskórego, chwycił za ramię i zaczął szarpać. Tego już było za wiele. Indianin poderwał się. Złapał rękę napastnika. wykręcił ją tak mocno, że biały aż jęknął z bólu. Następnie pchnął go. Ten przeleciał przez całą salę i przewracając się rozbił na drzazgi jeden ze stołów. Jego kompani ujrzawszy klęskę swego wodza przystanęli niepewnie. Lecz widok pozostałych Indian, którzy wstali i dobyli tomahawków ostatecznie ostudził ich zapał. Zabrali nieprzytomnego przywódcę i pospiesznie opuścili Saloon. Karczmarz podszedł do nich z awanturą, za zniszczenie lokalu, zapłacili więc za wyrządzone szkody i wraz z nowo poznanym białym, który przysiadł się do nich, wyszli na ulicę. - Winszuję - rzekł z lekką ironią - jednak nie wiecie z kim zadarliście. To adoptowany syn dowódcy fortu, Jim O’Hara, oczko w głowie ojca. Gilbert patrzy przez palce na jego wybryki, kiedy dowie się jak z nim postąpiłeś, będzie z wami kiepsko. Lepiej przenocujcie u mnie. Nie powinniście teraz zostać w karczmie - tu uśmiechnął się przyjaźnie - nie zdążyłem się przedstawić. Jestem Xawier Delacroix. A wy? - Moje imię brzmi Złamany Nóż, a to moi przyjaciele - odparł Sokole Oko, który nigdy nie ufał białym - chętnie przyjmiemy gościnę. Po kilku minutach drogi dotarli do parterowego drewnianego budynku. Mieściło się tam mieszkanie i kantor handlowy. Wnętrze było skromne, lecz schludne i czyste. Gdy weszli Xawier przedstawił im swoja żonę Brigitte. Czerwonoskórzy byli zmęczeni, więc zaraz po kolacji wskazano im gościnny pokój, w którym rozwieszono hamaki. cdn
  8. Fajny kawałek. Ale skoro już nie jestes w squacie, to jak bedziesz tytułował dlasze części ;)
  9. NAprawde niezle się zapowiada. Istotnie im dłósze opowiadanie tym więcej ewentualnych błedów można popełnic. Jak narzie jednak oprócz wspomnianych poprzednio drobiazgów wychodzisz z tego zwycięzko. Problem jet inny, czy masz już zaplanowane (chocby w zarysie) dalesze losy bohaterów. Jesli tak (a przypuszczam, że tak jest) to ok. Jesli nie to tu własnie jest problem. pzdr ps czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.
  10. nawet niezłe, ale rozmowa barmana z nieznajomym standardowa i nie wnosząca nic nowego czy ciekawego. tajemniczośc na plus.
  11. Ciesze się, że jest zainteresowanie. Podsumujmy. Więc ostateczna decyzja "najzabawniejsze opowiadanie"- tematyka dowolna. Zasady: 1. Każdy autor zamieszcza w turnieju jeden utwór. 2. Utwory oceniane są przez wszystkich uczestników wg. następującej skali ocen: 1 dno 2 słabizna 3 nie warto czytać 4 jeśli ma się czas... 5 może być 6 dobry 7 bardzo dobry 8 przeczytać koniecznie 9 super 10 genialny 3. Zwycięzcą zostanie autor, który uzyska najwyższą średnią 4. W przypadku remisu zwycięzcę wyłaniają moderatorzy 4a) W przypadku, nie wyłonienia laureata przez moderatorów o zwycięstwie decyduje pojedynek. Termin nadsyłania prac 23 grudnia 2004. Nagrody: książki "Mężczyzna i bestia" Piotra Rowickiego i "Kryminał Tango" k.s. Rutkowskiego. Może jeszcze ktos cos dorzuci. Ze swojej strony również dziekuję sponsorom.
  12. No więc temat "zaskakujące zakończenie". Teraz kwestia terminu, czy miesiąc wystarczy ? Ja myśle, że tak. Mnie pewnie nie wystarczy, ale nie chce sobą obciążać reszty. Więc proponuje nadsyłać prace do 22 listopada br.
  13. Butrym powodział zebym podał temat i termin, więc ze swojej strony proponuje temat "Ojciec" czyli poprostu realacje miedzy ojcem i synem lub/i córką. termin proponuje miesieczny, zeby jak najwięcej osób mogło zamieścic swoje prace. Co myslicioe o moich propozycjach ?
  14. Więc proponujcie. Może wrzucic coś niedokonczonego i każdy dopisze zakończenie wedłóg włanego pomysłu. Możliwosci jest dużo. Ważne jest by kazdy sie wypowiedział. Nie wiem jak ustalono to poprzednim razem, bo wtedy jeszcze mnie tu nie było.
  15. Ostatni turniej prozatorski odbył się juz dawno. Moze by więc ponownie go zorganizowac na starych zasadach. zasady przypominam poniżej Co o tym myslicie ? pzdr
  16. hej co do liczb to chodziło o dwa oddziały, pierwszy 2 razy po 5 drugi 5 razy po 10. Zginęła połowa tej mniejszej grupy. grupy kruka., a nie całego oddziału. dzieki za uwali zarz poprawie/ pzdr
  17. Świetnie sie czyta. Jeden z lepszych kawałków, a fragment o chlebie rewelacyjny. Mam trzy propozycje: "widzałem ją" i zaraz znów "widziałem ją" szyk zdania jakby nieco zachwiany "dnia" i znów "dnia" pzdr
  18. Już zapomniałem o co chodzilo, pamięc mam slabą, zerkąłem do trzeciej częsci i tam odpowiedziałem, nie będę więc juz powatarzał odpowiedzi. Jak bedziesz miała czas to zerknij. pzdr
  19. może to zabrzmi głupio, ale nie pamiętam już o co mi wtedy chodziło. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nowa wersja dialogu lepsza, choc i poprzednia nie była zła. miło, że mimowoli przyczyniłem się do poprawy jakości tekstu. pzdr
  20. Robi się coraz ciekawiej. Czekam na ciąg dalszy. pzdr
  21. hej Dzięki za uwagi. Opowiadnie gruntownie zmieniłem. teraz jest bardziej spójne i sensowne. pzdr ps jak tylko będę mugł coś wrzuce. poprawiłem Brata, zajżyj i powiedz czy już jest ok. Zresztą zapraszam wszystkich by zajżeli. :)
  22. Naprawde dobre. CZytało się przyjemnie. Momentami zabawne, choc nie wiem czy takie było zamierzenie autora. A zakończenie, niby sprowadza na ziemię, ale tez i zaskakuje, a to duży plus.
  23. Narzeszcie coś się rozkręca. Niby zalatuje banałem (miłości, zdrady itp), ale wykonane dobrze i czyta się przyjemnie, a to najważniejsze. pzdr
  24. Przyłączam się do gartulacji. Na parnas zajżałem, miejsce ciekawe, ale dla mnie na obecną chwilę to raczej za wysokie progi. ;) Może kiedyś.
  25. Jay Jay KApuściński mówił coś kiedyś o mojej Iniańskiej przeszosci, litrerackiej oczywiscie ;). Ja odpowiedziałem mu, ze to nie przeszłośc, a teraźniejszośc. Ażeby to udowidnic, wrzucam swoje opowiadanko. Jak zwykle jest to gruntownie "przmeblowna" nowa wersja mojego starego tekstu. Ten jest jednym z najstarszych z mojego dorobku, bo jeszcze z podstawówki. Miłego czytania. :) OGIEŃ SERCA Był rok 1868. Niedaleko miejsca gdzie Cherry creek łączył swe wody z Yellowstone obozował odział kawalerii dowodzony przez Sierżanta Henryego Russela. Składał się on z trzydziestu siedmiu żołnierzy i przewodnika - Indianina z plemienia Hidatsa. Oddział ów wyruszył z fortu Sherridan w celu schwytania zbuntowanego wodza Teton Dakotów, Białego Bizona, który kilka miesięcy temu według doniesień dysponował przeszło siedemdziesięcio osobową grupą wojowników. Ukrywali się oni prawdopodobnie gdzieś nad Powder River. Wieczorem dowódca zaprosił czterech najbardziej doświadczonych wojaków do namiotu, aby się naradzić co czynić dalej. Jedni twierdzili, że najlepiej będzie ruszyć natychmiast w drogę i samemu odszukać Indian, natomiast inni, iż należy wysłać zwiadowców, aby dowiedzieli się czegoś od miejscowej ludności. Wskutek rozłamu przełożono naradę na następny dzień. Tymczasem na dworze, poza kręgiem światła dwaj Indianie prowadzili burzliwą dyskusję. - Powinniśmy spróbować porwać choć jedną bladą twarz - zaproponował młody Czerwony Orzeł. - Wracamy do obozu. - odparł doświadczony wojownik Przecięta Twarz. - Czyżby mój brat bał się śmierci ? - spytał z ironią Orzeł. Przecięta Twarz stwierdził, że nie ma sensu odpowiadać i gestem nakazał odwrót. Gdy oddalili się Na bezpieczną odległość, rzekł ponurym głosem: - Gdyby mój brat nie był synem wodza, jego krew skropiła by dziś prerię. Kilka godzin później byli już w wiosce i natychmiast poinformowali wodza o niebezpieczeństwie. * * * Lada chwila miała odbyć się narada wojenna. Starszyzna powoli schodziła się do tipi narad i siadała z godnością na miękko wyprawionych skórach bizonich, ułożonych na kształt półkola wokół paleniska. Po chwili ukazał się wódz, Biały Bizon. Zasiadł on na honorowym miejscu na przeciw wyjścia, na futrze własnoręcznie upolowanej pumy (pamiątki z wypraw do kraju Apaczów). Wyjął ze świętego zawiniątka na szyi kalumet i napełnił go kinniknikiem, mieszaniną startych liści tytoniu, kory wierzby i tłuszczu. Indianie nie palili bowiem samego tytoniu, ponieważ stępiał powonienie. Zapalił ją gałązką z ogniska i zaciągnąwszy się wydmuchnął dym w kierunku ziemi i nieba oraz w cztery strony świata. Po tym ceremoniale, będącym nieodzowną częścią życia Indian, Wódz rozpoczął rozmowę tradycyjna przemową: - Przed laty nasi przodkowie żyli beztrosko w krainie szczęścia. Wędrowali po bezkresnych preriach i dziewiczych lasach. Polowali na niezliczone stada bizonów i innych zwierząt. Nigdy nie zaznali klęsk głodu... Lecz po przybyciu białych wszystko się zmieniło, a nasz świat zginął bezpowrotnie. Wycięto lasy, wytępiono bizony, zaś prerię powoli zamienia się w pola uprawne. Gdy którykolwiek z nas upomniał się o swoje prawa był bezlitośnie mordowany. Palono osady, zabijano nawet kobiety i dzieci. Zebrałem was tu moi bracia, aby omówić plan ataku na odział Długich Jasnych Włosów (tak nazywali podpułkownika Russela). Przebywają oni niedaleko stąd. Jest ich tylko pięć razy po dziesięciu i siedmiu. Przerwał i spojrzał uważnie na zebranych. Po chwili rzekł: - Teraz chciałbym wysłuchać co moi bracia mają do powiedzenia. Głos zabrał Wysoki Kruk: - Drodzy bracia - rozpoczął - wczoraj gdy dowiedziałem się o zbliżaniu się wojska wpadłem na pewien pomysł, który chciałem wam teraz przedstawić. Należy podzielić nasz oddział na dwa mniejsze. Jedna grupa liczyłaby sześć po dziesięć wojowników, zaś druga dwa razy po pięć. Ta liczniejsza ukryłaby się po obu stronach leśnej drogi, zaś druga zaatakowałaby wojsko i wciągnęła je w zasadzkę. Po krótkiej naradzie plan Wysokiego Kruka został przyjęty. Grupą mającą zwabić żołnierzy dowodził sam pomysłodawca, zaś tą liczniejszą wódz wraz z synem. Nazajutrz, w dzień wyznaczony na bitwę, obydwa odziały zajęły swoje pozycje i czekały na nadejście białych. Wreszcie żołnierze pojawili się na skraju lasku, w którym czyhali wabie. - Hokka-hej! Hokka-hej! Hadree, hadree succome, succome ! *- zawył Wysoki Kruk. Indianie jak lawina runęli, na osłupiałych ze strachu kawalerzystów. Grupa Kruka jak klin wbiła się w odział kawalerii. Zazgrzytała stal, lecz nagle czerwonoskórzy zawrócili i podążyli galopem w stronę lasu, gdzie krył się drugi odział. Już byli na skraju zarośli, gdy huknęła nieprzerwana palba wystrzałów. Kilkunastu Dakotów stoczyło się z koni. Wtem Wysoki Kruk poczuł palący ból w plecach. W tej samej chwili jeden z wojowników dostrzegłszy, iż dowódca został trafiony, podążył mu na ratunek, lecz po chwili padł przeszyty kulą z winchestera. Inni współplemieńcy podtrzymali Kruka i dopadli wreszcie polany, na której zgromadziła się główna grupa. Dopiero teraz oszacowano straty. Zginęła połowa członków grupy, w tym Wysoki Kruk. Biały Bizon postanowił zajść białych od tyłu, lecz gdy tylko wychylono się z lasu biali rozpoczęli kanonadę. Mimo to zdecydował się na atak. Dakotowie wypadli z lasu i wpadli na chwilowo zdezorientowanych żołnierzy, którzy bronili się dzielnie, lecz błyskawicznie okrążono ich i rozpoczęła się brutalna walka. Biały Bizon walczył niczym demon wojny z tomahawkiem w jednej, a szablą wyrwaną przeciwnikowi w drugiej ręce. Z boków ubezpieczali go Czerwony Orzeł oraz Przecięta Twarz, który jednak spadł z konia pchnięty bagnetem. Orzeł w zamieszaniu został oddzielony od ojca, który wdał się w utarczkę z dowódcą białych, lecz ktoś ciął go podstępnie szablą w plecy. Biały Bizon walczył dalej, opadając stopniowo z sił, jednak został odciągnięty od walki przez syna. Zwycięstwo było połowiczne, zginęło bowiem wielu wojowników. * * * Wieczorem wszyscy zgromadzili się w tipi umierającego Białego Bizona. Ten poprosił, aby zostawiono go tylko z synem - Już niedługo... przeniosę się do naszych przodków...- rzekł przerywanym głosem - przyrzeknij mi... , że nie poddasz się... i dzielnie poprowadzisz Dakotów do walki, choćby miała być ona ostatnią ... teraz odejdź. Orzeł wykonał polecenie i wkrótce z namiotu dobiegł go głos wodza: - Kuna sobogi kuna yana wakara** - to Biały Bizon rozpoczynał swoją pieśń śmierci... _______________________________________ *Hokka-hej! Hokka-hej! Hadree, hadree succome, succome ! (dak.)- Na nich, na śmierć! Przyszliśmy wypić waszą krew. ** Kuna sobogi kuna yana wakara (dak.) - Ogień serca, ogień nieba. Wiadomości do przypisów czerpałem z książki mojego "literackiego mistrza" Alfreda Szklarskiego pt. "Złoto Gór Czarnych".
×
×
  • Dodaj nową pozycję...