(z szuflady)
Premiera w premierę, ministra w ministrę
z powagą koślawi poprawny dżenderyk; gościni na wizji rozwija coś mgliście
- tak w takt nowomowy znikają afery.
Uznany dziennikarz Polaką przytacza,
jak szans nie daliźmy, najmniejszych, rywalą;
stanęło jej ból i gorączka - rozpacza
panienka z reklamy, gdy Mury
[indent]się walą.[/indent]
Koledzy z boiska, psiapsiółki z kawiarni
w kolejnych nie-rządach szlifują raciczki
i mnożą się stadnie, a smród wylęgarni
w mass mediach hurtowo zmieniają w potyczki.
Darmozjad z bagażem migruje po krzesłach
by po raz tysięczny wyrzygać z trybuny
co wcześniej spłodzili sprawniejsi w kurestwach
a w tle znika przemysł, wzrastają fortuny.
W bataliach chachmętów bezczelność wygłuszą,
po kumplach z Madrytu marszałka wybryki.
Festiwal obłudy, a wciąż dudni w uszach
zlatane autami (bez aut) trzy równiki.
Psiapsiółki z kawiarni, koledzy z boiska
w kolejnych nie-rządach hasełka ślą celne
byś ufał, że fiskus, że rząd cię nie iska,
lecz grupa przestępcza gdzie hersztem jest kelner.
Kelnerów nam trzeba, kelnerów i basta!
Niech każdy na(k=g)rywa do stołów wam cudnie,
by klasy próżniaczej już Polska nie pasła,
nie złupił komornik i kraść było trudniej.
Po nocach ustawy przepycha się cichcem;
wytrychy do lasu dorabia zuchwale.
Hańbiąca pazerność rozkrada ojczyznę,
choć reszta wciąż liczy, nie licząc
[indent]się wcale.[/indent]