Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Michał_Zawadowski

Użytkownicy
  • Postów

    1 159
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Michał_Zawadowski

  1. jako niezbyt skomplikowana piosenka ujdzie. natomiast jako wiersz - beznadzieja, oczywiscie jak dla mnie;) pozdr. mz
  2. Witaj Aniu, bywam czasem w różnych dziwnych miejscach więc zaglądam i tutaj;) Obserwowanie, bycie obserwatorem albo odgrywanie jego roli wciąż fascynuje mnie, co często staram się wyrazić, chociaż może nie jest to zawsze właściwe podejście. Bardzo, bardzo miło, że zajrzałaś tutaj i podzieliłaś też pewne myśli. Pozdrawiam serdecznie
  3. Witaj:) ostatnio komentowałem, że napisałaś wiersz bez cienia pesymizmu, a teraz widzę, że już jest cieniście:) "on jest moim wydaniem pośmiertnym jednoszarolitym" - wspaniałe zakończenie, naprawdę zgrabne. na głębokie przemyślenia jestem dzisiaj zbyt zmeczony;) pozdrawiam ciepło
  4. Melisa, co do uwag masz rację. Miło że zajrzałaś. Pozdrawiam MZ
  5. Michał-reloaded? ;) Może, z pewnością nie w tym tekście, ale wracam. Wreszcie mam czas. Ostatni rok to była tylko nauka, teraz troszeczkę mogę chociaż wieczorami znaleźć chwil dla siebie. Nie żebym za często pisał, ale właśnie w wolnym, spokojnym czasie myślę o tym, o czym ewentualnie chcę napisać. Tekst o studentach był kolejnym tekstem nazwijmy to quasi-serii, przeznaczonej zdecydowanie dla małego światka studentów tamtej szkoły, zresztą na łamach tamtejszego miesiecznika się ukazywało parę podobnych felietonów. Akcja i ruch to rzeczy, których nigdy nie potrafiłem (w przeciwieństwie do Ciebie, Ty piszesz tak znakomicie). Poza tym czasem kusi mnie redukcja wszystkiego do opisu. Nic, tylko opis, kalka tego co spada na siatkówkę. Dziękuję za zajrzenie i pozdrawiam MZ
  6. Piotr, właśnie tak, wszystkie po trochu, począwszy od samego tytułu, który to wyraźnie sugeruje. Zdaję sobie sprawę, że całość bez rewelacji, może nawet nie próbowałem, żeby ten tekst był jakimś cudem. Po prostu, zlepek myśli, spojrzeń, właśnie flashów z krajobrazu urban. Dzięki za zajrzenie i liczne uwagi. Pozdrawiam
  7. "tysiąc skrawków a każdy ciekawy" - właśnie tak, koleżanko czarna;) zresztą to nawet nie chodzi o to, czy inne miasto, ale nawet o każdy skrawek chwili w jakimkolwiek miejscu. pozdrawiam
  8. Lubię cmentarze. Nawet nie chodzi o dotykanie oczami, stopami tajemnicy (lub niezbitego faktu) przemijania. To raczej kwestia wyciszenia. Nigdzie w zaułkach miasta nie ma tak spokojnej atmosfery jak pomiędzy marmurowymi płytami, w wąskich ścieżkach pomiędzy brzozami. Gdzieniegdzie skulone, zgrzybiałe postacie ludzi, dla których napis na płycie N.N. to coś więcej niż nic mi nie mówiące imię i nazwisko osoby zmarłej przed 20 laty. Zaskakujące, jak wiele się myśli o tym, co pozostanie. Powstają później mauzolea w marmurze. Monumentalizm małych człowieczków wychyla swój cień zza drugiej strony. Osobna historia to cmentarz żydowski. Zawieszona na bramie w dwóch językach tabliczka informuje żeby nie wchodzić bez nakrycia głowy. Kultura narodu z pejsami i w jarmułkach zawsze mnie fascynowała, zwłaszcza że mają z nami wiele wspólnego. Założyciele tego jakiego znamy Izraela rodzili się pod Modlinem, Tarnowem i Przemyślem. Po polsku mówili lepiej niż Wałęsa. Interesuje hermetyczność jaką zachowują w XXI wieku. Niezwykła wola przetrwania, wreszcie ponadprzeciętna inteligencja. Nie żebym czuł jakąś specjalną miłość do nich, po prostu pełne dystansu zadziwienie. Krążę czasem od ronda Babka – ciekawe ile osób wie, że nazywa się ono rondo Radosława i ile z nich wie, skąd ta nazwa – wzdłuż Powązek w kierunku Woli. Wola. Wola. To nie ta cholerna Praga, którą znam i kocham, ale też poznaję każdego dnia zaułki półfabrycznej, półmieszkaniowej dzielnicy. Stare robotnicze domy. Obok nowsze osiedla. Kiedyś krążąc na powolnym spacerze spytałem pana pod siedemdziesiątkę gdzie jest Żytnia. Z dużą powagą powiedział „Żytnia? To stara Warszawa!”. Historię trzeba cenić i mieć nadzieję, że kolejne pokolenia też będą cenić. Wszystko co pozostaje, to właśnie wspomnienia. Nothing else matters, powtarzając tytuł utworu nadmiernie owłosionego zespołu z Seattle. Sam koniec Centrum. Jana Pawła. Przed różowymi szyldami seks shopów stoją rechoczący młodzieńcy. Krótkoobcięte włosy, modne buty, twarze nieskażone błyskiem inteligencji. W środku na pięterku na krześle rozwalił się podstarzały wąsaty onanista z brzuszkiem. Przed nim znudzona ośmiogodzinnym dniem pracy tańczy brudna, zmęczona striptizerka. Ostatnie parę dych i pójdzie do domu odebrać dzieciaka z przedszkola. Teoretycznie każdy ma takie życie, jakie sobie ułoży. To nie dobrymi chęciami, ale teoriami wybrukowane jest piekło. Osobiście raczej wierzę w przypadek. To uspokaja moje brudne sumienie. Pozwala na stwierdzenie, że wszystko co mi się udaje, to i tak nie moja zasługa i uspokaja w momentach uorażek. Niewzruszony wiem, że nie jestem ich winien. Może przesadzam, ale zaskakująco dużo jest dziełem sekwencji losowych zdarzeń. Otwórz kiedyś oczy, to może też to zauważysz. Be nice. Be nice. Takie przykazanie zawiesiłem nad łóżkiem, podobno pomaga w podprogowym wprowadzaniu każdego przesłania do sparszywiałej świadomości. W piekarni stoję w kolejce czekając aż młoda, z wyglądu niezbyt rozgarnięta dziewczyna zapakuje bułki do szarej torby. Za mną baba w średnim wieku pcha się w moją stronę i usiłuje przepchnąć mnie swoją masą. Rzut oka w tył. Brak reakcji. Czuję jak parasolem stuka mi po łydce. Znowu obrót w tył. „Kurwa. Mogłaby się pani nie pchać?”. Wokół zapada cisza. All eyes on me. Pani Jadzia, pewnie księgowa w niedużej firmie robi krok w tył. Już nie będzie się pchać. Przynajmniej dzisiaj. Zaskakujące jak skutecznie na ludzi na pozór normalnych, tzw. średnia klasa, pewnie wykształceni, działa chamstwo. Czasem tylko chamstwo pomaga. Dzień w dzień wsiadam i wysiadam na przystanku Majakowskiego. Ci, którzy mieli dosyć. Plath, Majakowski i rzesze innych, w większości nieznanych, mieszkających na Kamczatce, w Szanghaju i Ursusie. Pewnego dnia znudziło im się, zgubili sens i odkręcili kurek z gazem, skoczyli z odpowiedniego piętra, przypadkiem połknęli całą fiolkę tabletek nasennych. Jasnym okiem patrzę za okno i widzę przestrzeń. Zbyt kocham prosty widok zza szyby, smak cappucino, bicie serca jak biegnę na autobus, prymitywną frajdę jak Barcelona wygrywa. Chwile, to właśnie one nadają sens Za dziesięć lat świat skurczy się do pracy, do której będziesz zapieprzać pięć dni w tygodniu i żony z małym wrzeszczącym bachorem, z którymi będziesz siedzieć w centrum handlowym przez dwa pozostałe. Lepiej nie zostać tłustym skurwysynem awanturującym się o za wolną obsługę na stacji benzynowej i koncentrującym wątłe uczucie przywiązania do własnego syna na dostarczanych co miesiąc nowych grach na Playstation. Wciąż wychodzę na ulice i patrzę naokoło. Wreszcie tak oczekiwana wiosna. Kolejna wiosna, którą chcę pamiętać. Czas na okrążenie po jeszcze nie zielonym, ale już bezśnieżnym, pozbawionym oblodzenia parku. Oddech.
  9. o tak, to jest to. Zbyt często na tym forum widzę ubóstwo leksykalne albo odwrotnie - przekombinowanie słów. Tu, pomimo sporej objętości, poszczególne słowa, wersy, układają się w całość, która działa na percepcję. To niby-drobiazgi świadczą o dobrej jakości w tym przypadku (vide maj rozogniony magnolią, pierś kobiety, ruchome granie na fali jeziora). Dobrze się czyta i pozostaje uczucie pewengo zadowolenia. Pozdrawiam MZ
  10. Witam Cię znów Aniu:) druga wersja już nieco bliżej, ale ta woda życia taka nieco pretensjonalna, zużyta. Sam bym to jeszcze bardziej skrócił: świt i długa droga stopy w zakurzonych butach wzrok dryfuje mgła nad łąkami ale to trochę takie moje tendencje do skracania, może niepotrzebne. Co do "ani" (Ani;)) jestem pewien, że prędzej czy później będzie szczęśliwa nie tylko w przesmyku:) Pozdrawiam ciepło i sam dziękuję za to, że się tu pojawiasz, bo jak wiesz lubię Cię czytać:)
  11. o, to ja zostanę w środku ;-) a skąd jesteś :> bo w wakacje to chyba wszystko możliwe :) warsaw city;) ale w moim przypadku wakacje są raczej ograniczone i prawie ich nie ma
  12. o, to ja zostanę w środku ;-)
  13. Witaj Aniu:) Początek wydaje się być lekko przekombinowany. Być może go źle odczytuję, ale chyba jednak za dużo słów. Dalej już dobrze, treściwie i z "drugim dnem", kryjącym się między wersami. "Rozciągnięte środki dni" jak codzienność, która nie pozostawia czasu na nic innego, szarość i permanentna powtarzalność dni. Co więcej "zablokowane dla umysłu i dłoni" - widzę to jako niemożność kierowania własną codziennością (dłonie), czy nawet jej zrozumienia (umysł?). kolejne trzy wersy od "ani" tworzą w całości ładną grę słów, chociaż nie wiem, czy w końcówce nie można by wyciąć "wyjścia i przyjścia", skoro zamknięcie i otwarcie drzwi wystarczająco sugeruje sens. Ogólnie po kilku przeczytaniach wiersz bardziej się podoba, lepiej go czuję. Całość tym razem, w odróżnieniu od poprzednich Twoich wierszy, które miałem okazję czytać, jest pozbawiona pewnego pesymizmu egzystancjalnego. Mimo zawieszenia podmiotu lirycznego w jakiejś przestrzeni środka dnia (ani to początek ani to koniec), "Ania żyje i jest szczęśliwa". Jeszcze wrócę i przeczytam jutro, może zobaczę coś innego:) Pozdrawiam serdecznie. M.
  14. och, innych nie daję;) pozdrawiam
  15. wejdź pod łóżko i udawaj że Cię nie ma, to może będziesz miała szczęście tym razem.
  16. zielona brzmi źle wredna jeszcze gorzej. noga - naturalnie najgorzej. jeżeli chodzi o meritum - 30 kwietnia będę na wyjeździe w łodzi więc choćby z tego powodu nie przyjadę. pozdrawiam mz
  17. ??? co tu się ogólnie dzieje? nie miałem okazji już dłuższy czas rozkoszować się różnymi pomysłami na poezja.org, ale to co obserwuję zaskakuje mnie.
  18. nie lubię szymborskiej. ps. to zapewne jakby zabrzmiało jakbym powiedział "jestem chamem, bucem i nieokrzesanym burakiem z ulicy", ale się za bardzo tym nie przejmuję.
  19. hehe podpisuję się pod tym.
  20. dawno nie miałem okazji Cię czytać:) Jeżeli chodzi o wersyfikację, osobiście mi nie przeszkadza. Wiersz, jak zwykle u Ciebie, tajemniczy i z "klimatem". Widać dwie części: 3 wersy i 2 wersy, których to części sens się nieco różni. W całości widzę przeczucie, że sami, własnymi myślami, marzeniami, działaniami możemy się niszczyć ("zawijałam się aż się udusiłam"). Tak samo myśli-zaklęcia mogą być niebezpieczne (odrobina fatalizmu wypływającego z samego podmiotu lirycznego?). Ostatni wers znów bardzo tajemniczy. Dłonie i oczy, a więc zmysły, a więc należy być wyczulonym na bodźce, na to, co istnieje. W jakimś stopniu to zapewne wiąże się z marcem i jesienią, ale przyznam się, że jeszcze tego nie zrozumiałem. Całość wieloznaczeniowa, więc póki co ogólnego przesłania chyba nie odgadłem, ale pracuję nad tym:) na koniec, zazwyczaj staram się oddzielać peela od autora, ale wiem, że piszesz dosyć osobiste wiersze, więc przypuszczalnie urodziny rzeczywiście masz w marcu - jeżeli tak, to wszystkiego najlepszego:) pozdrawiam ciepło
  21. dziękuję za pozytywny komentarz. w sumie nie byłem pewny czy ten tekst jest ok i z tej okazji nawet go nie puściłem do pewnego miesięcznika w sgh. Ale skoro się podoba, to bardzo mi miło dziękuję za zajrzenie i pozdrawiam zm
  22. hehe:) taki stary to zdecydowanie nie jestem:) relacja naocznego uczestnika. dzikękuję za zajrzenie i pozdrawiam mz
  23. Student A, lat 23. Obecnie na stażu w znanej firmie konsultingowej. Chodzi w gładkiej, jasnej koszuli i czerwonym jaskrawym krawacie. Dzień w dzień gdy go widzę nawija o byciu team leaderem. Gówniarz, ledwo dostał się na pobyt dla spaczonych światopoglądowych pajaców, już marzy o wielkich projektach. Sprzedaż srajtaśmy w pudełkach o różowym odcieniu, bo badania marketingowe wykazały rosnący return on sales na tym produkcie. Student B. Dziwny facet. Trzy razy w tygodniu nieumiejętną ręką studencika skręca blanty. Nie uczy się bo „to olewa”. Gdy wychodzę rano do pracy patrzy na mnie jak na kretyna – „teraz czas na zabawę”. Kiedyś razem chodziliśmy po ścianach na imprezach w akademiku, zbadaliśmy wszystkie monopole na Ursynowie. Teraz płaszczyzna porozumienia pełza gdzieś po ścieżce złotówek, których nie ma. Student C. Typowy outsider. Niby dostał się na równoległe studia na uniwerku, ale widzę jak z zazdrością patrzy na buraków w garniturach zapieprzających przed i po zajęciach do budynków o szklanych ścianach, pogrążonych w pseudo wielkim biznesie. Sam prezentuje całkowicie klasyczne nieudacznictwo we wszystkim czego się dotknie. Unikam takich jak on, bo to może być zaraźliwe. Studentka D. Głupia baba jakich wiele. Spotykam ją na moim piętrze w korporacji. Widziałem CV, które wysłała do pracy. Przez nikogo nie wymagane dołączone zdjęcie pokazało dokładnie zalety dekoltu. Walory mówiły same za siebie. Sam bym ją przyjął zwłaszcza widząc minispódniczkę w jakiej przyszła na interview. Co jakiś czas w jakiejś mętnej, kolorowej gazecie widzę wywiad z pierwszym z brzegu młodym pajacem/młodą pseudo-cwaniarą, którzy nadają o „inwestowaniu w samych siebie”. O tym, jak dokładnie planują przyszłość. Jak to pilnie uczęszczają na kurs japońskiego, pływanie, siłownię, jogę i szkolenie asertywności. Wszystko po to, żeby lepiej przygotować karierę. Później będą perfekcyjnie trakować top kastomerów i riserczować market. Mam znajomego, który z pewnością masturbuje się przed monitorem spoglądając na wykres WIG-20. Kiedy go przypadkiem spotykam, nigdy nie zapomni zahaczyć w rozmowie o wymyślne strategie immunizacji portfela. Mózgi krążące w orbicie wokół NYSE. Fokus marzeń na przysłowiowe szelki maklera. „Chwile ulotne jak ulotka” spędzam codziennie na Polu Mokotowskim. Jakiś czas temu na pobliskim rondzie naprzeciw Rivery dowcipnisie z polibudy raczyli napisać na śniegu dziesięciometrowy napis „jebać SGH”. Może i mieli rację. Tyle tylko że to była akurat zazdrość gości spędzających 72 godziny z rzędu przed monitorem, wysyłając tylko kogoś z pokoju po colę i odbiór pizzy. Pole Mokotowskie to nie jest mój rejon, ale co ranek lubię przejść po pustym parku, bez zalegających zielony dywan studentów z wydziału mechaniki lotnictwa i pajacowatych luzaków z Wielkiej Różowej. Chwila oddechu. Tylko tyle i aż tyle. Może cała przyjemność danego dnia. Nie wiem czy jest po co spędzać czas na cholernych spotkaniach kół naukowych, zapierdalać w niedzielę na uczelnię i do późnych godzin babrać się w farbie, malując kolejny usrany baner. Gdybym znał odpowiedź, to bym napisał. Bycie częścią zespołu? Na końcu zawsze będziesz sam. Co najwyżej zamkniesz drzwi sypialni i zaśniesz obok jednej osoby. Jednej. Społeczeństwo jako zbiorowość i tak zawsze sprowadza się do prostych par, które pączkując zapewniają przetrwanie gatunku. Żadna fetyszyzacja „przyjaciół”, sztuczne tworzenie wokół siebie grupki adoratorów obu płci nie stanowi ostatecznego rozwiązania. Motywacja? The winner takes it all. Może to właśnie o to chodzi. Schwycić wszystkie okazje w swojej dłoni, zgarnąć wszystko. Największy kopniak w dupę, pozwalający piąć się w górę, to obawa, że drugiemu pójdzie „lepiej”, kupi lepszy krawat, żona będzie miała większe cycki i bardziej opaloną na solarium skórę. Wbrew pozorom detale zawsze mają znaczenie. Wiemy czego chcemy. Wiemy czego chcemy. Mantra głupich dwudziestolatków, którzy przyszli na esgieha bo „wiemy czego chcemy”. Mam co jakiś okazję czytać CV takich żółtodziobów wypuszczanych z różowej fermy. Wszystkie są takie same. Nawet layout ten sam, bo tak nauczyli na angielskim wałkowanym przez siedem semestrów. Wszyscy są kreatywni, elastyczni i na dodatek myślą analitycznie. Na spotkaniu oko w oku wychodzą psychologiczne skrzywienia rodem z zakładu zamkniętego. Sens i prawda powinny być proste. Herbert. Kołatka. Tak, tak, nie, nie. Może tylko powinny. Ja i ty. Ty może zostaniesz ministrem finansów, ja prezesem wielkiej korporacji. Nie ma sensu powtarzać tekstu z kolejnej produkcji z Hollywood „We are consumers.” z Fight Club. Dobrze o tym wiemy. Dostań orgazmu wsiadając do bmw, patrząc na rosnący indeks WIG-20 i wkładając włoskie buty z miękkiej skóry. Najlepsze jest to, że właśnie tego orgazmu dostaniesz. Ja zresztą pewnie też. Wstając jutro rano znów ogolę się i nakleję na twarz pogodny wyraz twarzy. Grymas nie jest modny w tym sezonie. Smutny ryj to morda losera. Zawsze trzeba być trendy, bansując w modnych klimatach. Wszystko czym jesteś to ta twarz w lustrze, to jak cię widzą. O nic więcej nie trzeba dbać. To, jak cię widzą. Gdy wchodzę co rano przez rozsuwane drzwi do budynku o szklanych ścianach, w dobrze zawiązanym krawacie na szyi, z pewnością nie jestem moralizatorem w rozumieniu poprzednich zdań. Zresztą nie o to chodzi. Be yourself. Tylko tyle. Gdziekolwiek jesteś, be yourself.
  24. również pozdrawiam :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...