
Iza Smolarek
Użytkownicy-
Postów
256 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Iza Smolarek
-
*** - Pani wpuści? Ulotki roznosimy. Ważna informacja dla mieszkańców. Odległość od ściany do ściany, licząc po przekątnej, to jakieś sześć metrów. Sześć metrów to szesnaście kroków w butach z ośmiocentymetrowym obcasem albo dwanaście i pół kroku w butach na płaskim obcasie. Ścieżka starannie wydeptana czekaniem - od biurka (można zerknąć na wczorajsze notatki, nieuważnie poprawić klosz lampki, przesunąć kota) do kuchennej szafki (jogurt naturalny niskosłodzony raz, kromka chleba z pomidorem raz, szklanka wody raz, garść ciasteczek raz za razem). - Dzwońcie do kogoś innego! Nie mam ochoty wiecznie naciskać guzika domofonu. Setki razy obiecywała sobie zakończy tę znajomość, ale ilekroć poprawiała sobie włosy przed lustrem, czuła jego dotyk, wędrujący z najwyższą czułością od czoła w stronę ucha, a później z lekkim wahaniem spadający na kark. Uzależniła się chyba, chociaż ciągle nie chciała się do tego przyznać, od tych wszystkich szybkich, tajemniczych wizyt, od przyspieszonego oddechu, dzikiego spojrzenia, które chwytała w pół drogi. - Dlaczego jeszcze nie przychodzi? Kiedy czar mijał, myślała nawet z niechęcią o tej przygodzie, w gruncie rzeczy szczęśliwa, że on tak szybko znika z jej mieszkania, że ma swoją drogę, na którą nieodmiennie wraca. Przypuszczała, że gdzieś tam czeka na niego żona, że pewnie dzieci, ale nie chciała się tym zajmować. Ważny dla niej był sam rytm, sama melodia, która wydobywał z niej z taką wirtuozerią. *** Muzyka wibrowała mu w skroniach, kiedy przeciskał się przez zatłoczoną, dymną salę. Miał ochotę na wielobarwne światła, to zafundował sobie światła. Miał ochotę na drinka – właśnie stawiał sobie drinka. Przymknął oczy i łowił zapachy dziewczyn, lekkie dotknięcia ich włosów, kiedy poruszały się w tańcu, ciepło ramion, piersi. Zastanawiał się, dlaczego dotąd tak bardzo się bał, dlaczego lęk kazał mu odwracać się z obrzydzeniem... nie czuł dawnego skurczu w gardle, przysiągłby nawet, że tuż przy wejściu zrzucił skórę. Podobała mu się ta muzyka, która wymuszała samotny taniec, która z każdego wyłuskiwała puls. Kryła w sobie cos pierwotnego, coś plemiennego, co współgrało z jego nagle uświadomioną siłą. Nie miał w sobie tego zwierza ze zmierzwionym futrem. Nie kładł po sobie uszu, nie kulił ogona. Przeciwnie, wyprężony jak struna, wyluzowany, bawił przykrótkie bluzki roześmianych dziewczyn. Kręciły go te długie włosy, puszczone luźno po obu stronach twarzy, kręciły opięte spodnie, w myślach przerabiał grubawe biodra i przeciętne łydki na smukłe, modelowe figury. W głowie migotało mu od zapachu, od smaku, od nut, które każdym drżeniem przyspieszały oddech. Nie skamlał już, przeciwnie, powarkiwał cicho, kiedy Jasnowłosa pozwoliła sobie postawić drinka, a potem ze śmiechem wpakowała mu się na kolana. Nie wiedział, że to takie proste. Siedział najzwyczajniej w świecie przy barze i sączył alkohol, czując przyjemne ciepło na sobie, zanurzając w to ciepło dłonie coraz bardziej i bardziej. Coś wydobywało z niego całkiem logiczne, sprawne zdania, przysłuchiwał się więc swojemu błyskotliwemu monologowi, przerywanemu od czasu do czasu chichotem dziewczyny. To ten chichot obudził w nim ostatecznie Głos: - No, na co czekasz. Nie jesteś już małym, zaszczutym psiakiem. Jesteś wielki. Masz kły. A ona Ciebie pragnie, zobacz, jak bardzo pragnie... Faktycznie, Jasnowłosa robiła wszystko, żeby Głos miał rację. Chwycił ją wpół, zakręcił i niemal zarzucił na plecy. - Ależ jesteś silny, ależ... – bredziła półgłosem, kiedy niósł ją do toalety. Poddawała mu się, wlewając w usta jak martini. Łykał ją od czasu do czasu. * * * Czubkiem języka pomagał sobie w dopasowaniu cienkich sznureczków do masztu. Delikatnie przełożył wanty, dogiął miękkie druciki i spojrzał z dumą na model, nad którym pracował od kilku miesięcy. Zapomniał już zwyczajowo o odłożonym na bok jedzeniu, herbata miarowo stygła na biurku, ziemniaki zbiły się w niemrawa, szarą kupkę. Kleił zapamiętale papierowe kadłuby, ustawiał tratwy, lakierował rufę. - Noo... – zlizał w końcu z ust bryzę. Niemal poczuł wiatr od morza. - Gdzie ten gówniarz??!! – nagły krzyk wybił z letargu nawet starego, przygłuchego jamnika. Wszystko drgnęło i schowało się pod łóżko. Chłopak zadrżał i przygryzł wargi. - Tu jesteś, gnoju! Znowu nic nie robisz! – drzwi otworzyły się z hukiem, pokazując to, czego pokazać nie powinny: wielką, bordową twarz z drobinkami potu i wykrzywionymi ustami. - Co powiesz na swoją obronę, hę? Co, znów zaskamlesz? – głowa wrzeszczała, pochylając się nad skulonymi uszami, podwiniętym ogonem, zjeżoną sierścią – Nie gap się, tylko marsz na dwór! Pamiętasz, co miałeś zrobić??! Ale już! Nie, serce nie może przecież tak szybko bić. W którymś momencie, czytał o tym, po prostu przestaje, zastyga, czasami pęka. Oddech niemożliwie zarasta gardło, drobniutkie włoski wstają na całej skórze. - Póki żyję, będziesz robił to, co ja chcę! - Jeden, dwa, trzy cztery, pięć – powtórzył prędziutko sprawdzoną modlitwę. Nie pomogło, zjawa nie zniknęła, zaczął więc od innej strony: abecedeefgehaiJOOOT...! Nie zdążył się uchylić, wylądował więc głucho na ścianie, z jękiem osunął się w przepaść. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był model statku. A raczej szczątki modelu, rozdeptane i porozrzucane wokół. Więcej nie chciał już widzieć. W ogóle. *** Wyblakłe niebieskie oczy w przezroczystej jak cienki pergamin twarzy zwęziły się nieco, kiedy z rozmachem weszła do pokoju. Drgnął, skulił ramiona i zmiął nieuważnie czytaną gazetę. - Rozmawiałeś z Karolem w sprawie Mikołaja? Dzieciak nie może mieć takich problemów z matematyką, jeśli jego nauczycielem jest twój stary znajomy...! Pokręcił głową przecząco. Chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowana machnęła ręką, wzdychając ostentacyjnie. Była przekonana, że gdyby tupnęła nogą, schowałby się z piskiem pod kanapę. Nie mogła już dłużej znieść widoku jego szczurzych gestów, zaciśniętych warg, drżących ramion. Nie wiedziała, po co właściwie jeszcze z nim jest. Chyba tylko dlatego, żeby utrzymać w równym, społecznym rytmie obraz swojej rodziny. Bo przecież nie dla dzieciaka, który nigdy nie powinien mieć takiego wzorca. Źle zrobiła, że dała się swego czasu wciągnąć w grę czułych słówek. Nie znała wtedy jeszcze zbyt dobrze życia, nie wiedziała, że istnieją ludzie, którzy poza lingwistycznymi akrobacjami nie są w stanie dać drugiej osobie praktycznie nic. Teraz to ona zarabiała na dom, trzymała wszystko silną ręką, podejmowała decyzje, pilnowała Mikołaja, organizowała dzieciakowi wolny czas, wzywała hydraulika, kupowała meble i tapety, zapraszała znajomych, gościła rodzinę. Wiedziała, że na Krzysztofa nie ma co liczyć – każde zadanie, które wymagało inicjatywy, właściwie było ponad jego siły. Krzysztof – nie była w stanie myśleć o nim „mój mąż”; już samo zestawienie tego określenia z żałosną sylwetką, tkwiącą niemal bezustannie na fotelu, z nosem w czasopismach, nieudolnie spełniającą jej polecenia (zawsze z tym cholernym skuleniem ramion na wstępie), budziło w niej rozdrażnienie. *** Wąskie pomieszczenie kłuło jarzeniowym światłem. Warcząc coraz głośniej, niecierpliwie zdzierał z niej ubranie. Przez chwilę wahał się przy twarzy małej, później z całą mocą pchnął ją w dół. Klęknęła z jękiem. Wszedł jej w usta, czując puls, barwę, muzykę, drinki. - Za psa, za psa, masz za psa... – bełkotał bezładnie, szarpiąc jej włosy. Odskoczyła. Wtedy eksplodował jej na twarz, na włosy, na zmiętą bluzkę. Czuł, że uchodzi z niego złość, a pies ucieka, ucieka, znika. - Nie jestem zły, nie jestem – mamrotał. Naraz poczuł się bardzo znużony. Ubrał się i trącił butem skuloną na podłodze postać: - No, co, mała? Ile ty w ogóle masz lat? - Osiemnaście – skłamała - Aha – udał, że wierzy. - Zapalimy sobie? Dziewczyna pokręciła głową, prosząc, żeby ją przytulił. W jej głosie było coś tak bezgranicznie oddanego, że zatrząsł się z obrzydzenia. - To ja już lecę. Cześć. Zafalowała mu płaczem, którego nie zamierzał słuchać. *** W sypialni też im nie wychodziło. Czasami Krzysztof zdobywał się na odwagę. Wślizgiwał się wtedy do jej łóżka (zazwyczaj sypiali osobno) i skamlał o czułość. Najpierw brzydziła się jego podniecenia, później braku podniecenia. Miał w sobie coś nienormalnego. - Odejdź – odpychała go niechętnie, przewracając się na drugi bok. Niezdarne pieszczoty nie były w stanie wydobyć najlżejszego dźwięku z jej wypielęgnowanego ciała. - Odejdź – powtarzała, kiedy był jednak zbyt nachalny. – I tak nic z tego nie będzie – wbijała ostateczną szpilkę. Bo i faktycznie, nie było. Kilka razy zdarzyło się, że wiedziona jakąś silniejszą ochotą, trzema lampkami wina, wypitymi wcześniej z przyjaciółmi, przeczytaną właśnie książką, obejrzanym filmem – pozwalała Krzysztofowi zagnieżdżać się w swoim ciele. Całość jednak kończyła się tak nieudolnie, że budziła tylko na długie tygodnie niesmak. - No i co jest – cięła pogardliwie, dławiąc się z żalu. – Ostatecznie mnie przekonałeś, że i facet z ciebie żaden. * * * Półprzytomna, lewą ręką sięgnęła po drinka. Nie otwierając oczu, cząsteczka po cząsteczce, wprowadziła do uszu drżenie kawałków lodu. Przechyliła szklankę, chwyciła zębami przezroczystą kostkę i na oślep rozgarniając ramiona, usiłowała rozchylić mu usta. Momentalnie pojął grę; rozumieli się wpół gestu. Pod powiekami, z lewej na prawą, przelatywały kolory. Chyba ją obejmował, nie pamięta, czuła jedynie wodę, mnóstwo wody. Wdzierała jej się w gardło, w nos, schodziła miękko w stronę ud, wahała się moment, wnikała głębiej, znów wędrowała w stronę twarzy. Msza się rozpoczęła. Ksiądz w złotej szacie wstępował na ołtarz. Dym kadzideł i jęk dzwonów mieszał jej się z urywkami zapamiętanych zdań, które gromadziła przez cały dzień. Klęknęła. Pochylił się nad nią. Łagodnie, najłagodniej, jak tylko mógł, szepnął: - Chodź, wyprowadzę cię w pole. Odgarnęła kosmyk włosów, pozwalając wziąć się na ręce. * * * Raz, dwa, trzy, cztery, pięć sześć, siedem samochodów – będzie; raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście kobiet na przystanku – nie będzie, zaraz, idzie trzynasta kobieta, nie zauważył jej, cholera, będzie. Jednak będzie – chłopiec zwolnił kroku, zwieszając głowę. Spróbował jeszcze innej sztuczki: będzie – nie będzie – będzie – nie będzie – będzie – NIE BĘDZIE! NIE BĘDZIE!!! Podskoczył z radości. Żeby się tylko udało, żeby go nie było, kiedy wróci, żeby zdołał prześlizgnąć się do pokoju, potem szybciutko zamknie drzwi, oprze o nie fotel, wejdzie pod koc, ściągnie buty i będzie udawał, że śpi. Może wtedy nie wejdzie. Może ona go zatrzyma. Ta myśl dodała mu skrzydeł. - Proszę pani, a dlaczego ten pies ma ubranko? – podbiegł do dziewczyny, ciągnąc ją za pasek od płaszcza. – Dlaczego on ma ubranko? – powtórzył, ponieważ nie zareagowała. - Co robisz, puść! Ma, bo ma i koniec! – nieznajoma zamachnęła się ze zniecierpliwieniem. Mały skulił ramiona, więc zrobiło jej się trochę głupio. - Przepraszam, nie chciałam – zaczęła ugodowym tonem – zima jest, ty masz kurtkę, ja mam płaszcz, a pies ma ubranko. Zrozumiałeś? Chyba zrozumiał, pociągnął nosem, mruknął coś, a kiedy chciała już odejść, podniósł nagle głowę i patrząc na nią wielkimi, szklistymi oczami, wypalił prosto, mocno, dobitnie: - Podobasz mi się. Mogę iść z wami? Chciałbym się z tobą pieprzyć. * * * - Pani wpuści? Ulotki roznosimy. Ważna informacja dla mieszkańców. Nie, nie będzie już czekać, nie będzie. Dzisiaj mu powie, ze to nie ma sensu. Od trzech godzin waruje przy drzwiach, podrywa się na odgłos każdych kroków, do obsesji doprowadza ją liczenie wolno opadających minut. Dziwna znajomość, dziwny człowiek, poznała go na jakimś szkoleniu firmowym; nie chciała, ale przyczepił się do niej, jak kolorowy obrazek do dziecinnej fantazji. Broniła się rękami, nogami, ustami już się nie broniła, oczami też nie, kiedy przyszedł do jej pokoju; później bardzo chciała, żeby przychodził, ale nie mogła przecież się przyznać, nie chciała nawet w najbardziej luźnej rozmowie pisnąć, nawet przed sobą, ile dla niej znaczył. - Dzwońcie do kogoś innego! Nie mam ochoty wiecznie naciskać guzika domofonu. * * * - Wynieś śmieci – jej głos przysiadał na oparciu fotela jak natrętna, senna mucha. Nie dało się od niego odgonić, nie dało przydusić czytaną książką, dlatego w końcu dźwignął się z miejsca. Założył kurtkę, sięgnął po szalik. Kiedy sznurował buty, rzuciła przez ramię: - Postanowiłam. Nie wiem, co z sobą zrobisz, Krzysztofie, ale zabieram Mikołaja. Wyprowadzamy się. Wnoszę o rozwód. Nie zrozumiał. Jedna pętelka, druga, jeszcze raz druga. - Co?? - Mam już dość: tego marazmu i ciebie, przede wszystkim ciebie. Nie chce mi się nawet mówić o tym wszystkim, w sądzie ustalimy szczegóły. A teraz wynieś śmieci, jeśli łaska. I zaraz wracaj, pomożesz dzieciakowi w matematyce. Krew napłynęła mu do głowy. Obrazki – jeden po drugim, jeden po drugim zaczęły nasuwać się na siebie. Nie do końca zrozumiał, o co chodziło w tej grze. Nie miał zamiaru zrozumieć. Coś zapalało się w nim i gasło, nadając wszystkiemu dziwny, jednostajny rytm. Chwycił coś i zamachnął się. Brzęk szkła wypchnął go za drzwi. - Boże, co zrobiłeś, co zrobiłeś! Ja idę do lekarza, zapłacisz mi za to! Nie wiedział, w jakiej znalazł się bajce, na wszelki wypadek zaczął słuchać instynktu. Biegł. Jedna, druga, przecznica, w tramwaju przygładził oddech, uspokoił włosy. Pusty wagon jednostajnie kołysał, cii, już dobrze, ciiii. Raz, dwa, trzy, cztery siedzenia zajęte – będzie. Nie było, chociaż szukał jej wszędzie. Zaglądał w dymne zakamarki, obijał się o półnagie, spocone ciała, rozgarniał natrętne dziewczyny i podrygujących dziwnie mężczyzn. Był w górnej sali, w dolnej, nawet w damskiej toalecie. Nie znalazł Jasnowłosej. - Wypierdalaj stąd – usłyszał nagle gdzieś z boku. Odwrócił się gwałtownie. Pociemniało mu w oczach. - To tylko ostrzeżenie – ktoś wykręcił mu ramię. Zaskomlał, opadając gwałtownie na ziemię. - Widziałem cię ostatnio z moją dupą. Wiem, że niezła, ale nie muszę się nią dzielić. Zwłaszcza z tobą. Mrok może być gęsty, lepki, podły, podły, podły. * * * Długi hol śmierdział starymi skarpetkami, terpentyną i jeszcze czymś trudnym do zidentyfikowania. Nienawidził tego zapachu równie mocno jak jego matka, która wlokła go za rękę, potykając się co chwila na śliskich kafelkach. - Dzień dobry – uśmiech w drzwiach. W uśmiechu cały jad świata. – Cieszę się, że znalazła pani chwilę czasu na rozmowę ze mną; dobrze, że Krzysiu jest z nami. Proszę usiąść, zaparzę kawę. Najbardziej z fałszywych rąk wykręcały się właśnie w dziwnym tańcu nad ekspresem, filiżankami, cukierniczką. Nie spuszczał z nich oka. Zimno napływało kaskadami, od dłoni w stronę obojczyków, rozlewało się bezładnie w żołądku i falą nacierało na podbrzusze. Odruchowo włożył ręce do kieszeni, odszukał stwardniały kształt i rozpoczął czary – najpierw wolno, wolno, dół, góra, dół, później coraz szybciej, rytmicznie. - Raz, dwa, trzy, cztery, pięć.... - Jestem psychologiem szkolnym. Wezwałam panią, bo, widzi pani, mamy z Krzysiem problem. * * * - Dobry wieczór – powiedział miękko, nie zwracając uwagi na ej nerwowe manipulacje przy książkach, które spadły na podłogę, kiedy poderwała się, żeby otworzyć mu drzwi. - Dobry wieczór – powtórzył, wyjmując jej z ręki luźne kartki. - Zostaw to, chodźmy już! – niecierpliwie pociągnął ją w stronę pokoju. Broniła się trochę, więc chwycił za włosy i odciągnął jej głowę do tyłu, do światła. - No, co jest? – spytał obojętnym tonem, zaglądając w oczy. - Nic, nic – wymruczała, tuląc się do jego płaszcza jak kotka. – Tylko długo na ciebie dzisiaj czekałam. Już myślałam, że nie przyjdziesz. Nie odpowiedział, w pośpiechu zrywając z niej bluzkę, koszulkę, zatapiając się w obcisłe spodnie. W skroniach pulsowało, w ustach pulsowało, w udach pulsowało, nie wiedział, czy to jej, czy jemu, jej, jemu, jejjemujej... Jemujejmujej... mu jej jej mu jej... - Ej... – otrzeźwił go nagle głos – Ej? Opadł bez sił na fotel. Trzęsły mu się ręce. Nie mógł. - No i co jest? – spytała, gładząc mu z troską zmarszczone czoło. - No i co jest? Wyraźnie słyszał trzask. Takie małe: tszszsz ćwierć sekundy wcześniej zwiastujące katastrofę. Zaraz potem drugie: tszszszszsz - Nic nie jest. Nie jestem zły! Nie jestem psem!! Rozumiesz, kurwo, nie jestem psem!! Odnalazł ją na oślep i gwałtownym ruchem przybił do fotela. - Nic nie jest. NIC!! – dookoła nadgarstka owinął sobie jej włosy. Może go kochała, może tylko próbowała ogarnąć strach. - Nic! Mi! Kurwo! Nie jest!! Jestem facetem! Facetem! I będę robił, co tylko zechcę! Podskakiwali przez chwilę w dziwnym, sobie tylko znanym rytmie. Kiedy umilkli, poczuł, że nie chce już tak dłużej. Z całych sił zacisnął jej na szyi Krzysia, zacisnął Krzysztofa, rękoma zacisnął bordową twarz i drobne kropelki potu, zniszczony frachtowiec i ubranko psa, stary koc i śmierdzący hol. Karuzela zwolniła, przestała oddychać, zgasła. Ze skowytem urwał się z łańcucha i kuląc ogon wybiegł na ulicę.
-
wiesz kiedyś dawno temu dla swojej kobiety rzuciłem palenie tak z dnia na dzień i do dziś nie palę to przez ten taniec co spina oko z nosem wodzi za wytarte klapy łysym dorabia rzadkie loki lokalowych dam nieumiejętnym daje celofanowe skrzydła z zakaszlałego faceta robi młodzieniaszka liftinguje metrykę hiperboli w spodniach gmera i choć nie zapuszczą się tam niewiotkie już niesmukłe palce to okolica i tak płonie Bardziej wiarą fantazją niż chęcią chrystus chodzi w rytmie uzdrawia dusze więc i cud zdziała Staje nagle wszystko Jakby świat zwariował zastanawiam się czy byłbym w stanie zrezygnować na dłużej z wyjechanego poloneza działeczki na obrzeżach przeglądu sportowego a gdyby nie? gdyby chorobliwa obawa że nie znajdzie nikogo nie była tak waleczna odpuściłaby sobie a tak nie odpuszcza zaszłego pana w wąsach i czerwonej twarzy chociaż noga boli i gnuśnieje zatrzymane w chorych płucach powietrze W kawiarni wielu twarzy tylko karp w galarecie dzielnie znosi rozstania Milczy już od tygodnia telefon aż wstyd że zdarza jej się łudzić sny zawijać ciasno bandażem jak nogi od kolan w górę i wszystko przez chrystusa który na krzyżu obiecał w miniony czwartek a potwierdziła wróżka sekstyl księżyca w tangu z kakofonią urana więc miłość szura się teraz po domu uparcie dziwiąc intensywnością zapachu ciętych kwiatów do nieopamiętania jej nie danych kościstą męską dłonią idzie do parku niedaleko oswojonej ławki spójrz ubłocileś róg płaszcza mówi czule do niby gołębi i wolno gładzi włosy Głupie odfruwają
-
Ja złodziej
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Magdalena Karilaja Holy utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
ja wolę nie miec światła w lodówce - na wszelki wypadek, żebym nie widziała, ile rabuję. A waga? cóż; może jeszcze szyderczo chichotać. Kto tam wie, co w Pewexowskich wagach siedzi. -
I wcale nie chciał rodziny wolał ołowiane zabawy i drewniane konie przy bokach malowanych rycerzy zapatrzył się raz tylko na wąziutkie przesmyki brwi zamyślił bukowo o włosach i łydce kiedy w pośpiechu przełykał drobniutkie palce jej stóp ukrzyżowali go genealogicznie zdarli nazwisko w zamian darując hardą pannę posturę i dom odtąd miał wiele zajęć całował w dłoń długowłosą babkę oczepkowaną i schowaną celnie na wielkiej poduchowej wieży drażnił męskim zapachem baby od kuchni krzyczał na baby od podłóg i dziada od rozpalania w piecu na wojnę szedł haftując nagie hasła na pustych sztandarach (nie doszedł) prałat dostał myto pobłogosławił wplątując boga w dostatek i splendor długo bawili się z księdzem w niedzielne kawki prostego brydża kazania i dzieci płynęły jak łaski II nie walczy z czasem bo nie ma czasu wyliczył kroki mahometa jahwe gilgamesza i wie że kantowe serce mieści się w gwiazdach szyderczo zadbaną dłonią krzyczy o pracy grudzień osiemdziesiąt jeden rozrzuca wśród znajomych po chodnikach bramach przeżył wszystkich księży i kuchenne baby bo poznał środek na unikanie środka wraca do ołowianych zabaw drewnianych koni budzi malowanych ciągle rycerzy za naszą polskę chrypi wytrwale wręczając teksty leszka proroka
-
w sądzie (rondo)
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dziękuję, dziękuję za kremovą recenzję :) nie ma problemu, przetransportować (bez szkody dla wiersza) można końcówkę drugiego wersu do trzeciego, ale się waham, szczerze mówiąc, ponieważ ja - z kolei - takie przerzutnie lubię ;) Pewnie masz rację, do czego dojde, kiedy utwór nieco we mnie okrzepnie. W każdym razie dziękuję za uwagę. No i pozdrawiam kurovo, Śledzący Mnie (Wpadający Na Mój Trop??) Mirosławie :D -
w sądzie (rondo)
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
spotkamy się na pewno Przestrzeń niepogody pełna ale ja od tygodnia pracuję już nad przestrzenią I nie wyprasza mnie teraz za drzwi twoja łagodność roznegliżowaną dłonią Nie przełykam jak fakir cennych rad twojej siostry Moja kuchnia mieści się w dwóch telefonach do pizzerni i pieniądze pasę dziwnie bo bez kont na dziko wiem już usuwam truchła swoich kochanków z szuflad pamiętając by nakarmić dyskusję odciskami palców nim widmo rozpłynie się ostatecznie w ciepłym rodzinnym waszym rosole Jego wielkie oka długo jeszcze będą płynąć za mną wąskimi uliczkami podejrzeń Nie kłamię kiedy mówię o terytorialnej przepaści a ty już nie szukasz mianownika w rozporku ugoda jak twoja matka myli się czasem -
wiersz z puentą
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Wuren - inspiracja chyba jednak nie tak bardzo, ponieważ to mój "ulubiony" (jeśli tak można powiedzieć) krąg tematyczny; w wolnej chwilce sięgnij do innych "brudnych", bigosowych wierszy. Ana, ale feee - w sensie sugestywności, czy jednak braku dobrego smaku? MN - zajść można dosłownie i w przenośni, w te i w tamtą, wiersz jest wielowymiarowy; -
wiersz z puentą
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zajść można dosłownie wszędzie. I z każdym. (już widzę te mysie miny spolegliwych żon i wykrochmalone ploty furkoczące na suszarkach. Nim wiatr w nie dmuchnie zdołają prześcignąć baby przydrożne uparcie człapiące każdego ranka po chleb wódę dla zięcia syna męża i oktawy nowin. Albo szybsze jednak będą dzieci sąsiada za złotówkę liżące cudze okna? Rude parszywe miny ich ojców jednoznacznie wykazują na nadużycia małżeńskiej przysięgi przynajmniej w czterech punktach. Ale nie. Oni przecież nie robią nic poza tym co moralność wyznacza artretycznie skręconym palcem. Zaszumią trawy zginą liście przyjdzie zima i odpłynie zima a ta tamta ta i ta rozdrobnią każdy cień pod miasteczkową latarnią każdy krok i bardziej zdyszany szept. Uderzą w dzwony i walić tak będą dopóki nie zagłuszą swojskich kompleksów rozlazłego ciała) w krytyce zaszłam. tu z wami i za daleko. -
pełniej (liryk bezpośredni)
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
:( dziękuję, Wuren :(( nie umiem tutaj robić kursywy..... -
pełniej (liryk bezpośredni)
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Cieszę się, że się podoba jednak, ponieważ miałam mieszane uczucia przed wstawieniem tekstu na portal :) zadrżeć zadrzeć - specjalnie - akcent na zadrżeć, stąd wielka litera, reszta wersu powinna lekko haczyć... -
pełniej (liryk bezpośredni)
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
tym razem nie będzie o miłości ( gdyby nie chorobliwa obawa o brak treści w przewodzie lirycznym dawno rzuciłabym w diabły to tango zapewnień i periodycznych manifestów duszy które po cichu ów i ten zwie uczuciem Bzdura uczuć poza tekstem nie ma) On przyszedł do mnie zwyczajnie dobrze Młoda zaparkowałem samochód Nikt mi go nie gwizdnie? demiurg przeciągnął się i mlasnął sąsiedzi chwilę toczyli gospodarkę pierwszego mleczaka córki i pety między balkonami wreszcie i oni poszli Więc wypiliśmy sobie kapkę (dwie kapki) nie zachwycając się nad wyraz ciszą. podnieciła nas cywilizacja albo nijakość osiedla wzięliśmy się normalnie Tak jak się stoi I mam pewnie powody do rozkoszy (jasne Można teraz dorobić nieme galaktyki wzruszeń szybki oddech miliony symbolicznych świateł kilka kwiatów i pachnący mężczyzną sweter Ale nie) szybciej go nie było niż zdążyłam zatrzeć ślady Zadrżeć zadrzeć z małżonką ululaną do snu słodkim nieświadomym mlekiem pięćsetki kilometrów nazad więc nawet nie zadrżałam -
się lenienie
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
już konsultuję muchopodobne; rytm - w którym miejscu kuleje? a koncówka jest lekkim dociągnięciem tytułu, ale wkładam tu wiersz nie po to, żeby słuchac peanów, tylko, żeby pracować nad tekstem, dlatego czekam chciwie na komentarze i uwagi. -
się lenienie
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
w muchopodobnym lepkim tangu słodkich strużek przepuszczam przez skos setek oczu chitynowe światło lekko leciuchno mnie bierze uporczywe brzęczenie czy aby tylko ze mną przecież ach co tam przyniosę ci śniadanko (nie żebym zaraz szła jak w dym. a skądże. ale jego stosunek mięsni do włosów całkiem jest ten teges) myślę jeszcze chwilę później oddalam także myślenie cynamonowe wieże kuszą libido śmietana bije rekordowe ajkiu unicestwiam unisekszam nie ma [ojcze nasz który też jesteś facetem i nosisz czasami obcisłe dżinsy który masz potargane włosy wynurzając się nad ranem z wieczystej pościeli który stajesz czasem przed lustrem napinając pośladki] trzeba zamówić pizzę ja zwariowałam kochanie podasz telefon -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zwracam uwagę, że to parafraza :) -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
jaki monż, jaki monż? ;) menża, tudzież męża nie ma :) -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
ale ja się jednak uprę. Niech egzystuje - beztrosko, normalnie, dla mnie to fonetyczny siti, jak imejle. I koniec kropka. -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
faktycznie, otworzyć brzmi chyba poprawniej, niż: rozłożyć; muszę spytać znawców od języka :) chyba, że tu ktoś polonista i podpowie. Ale sitibanków ruszyć nie dam, bo to celowy zabieg pisowni fonetycznej. tak, jak imejle w innym moim utworze. -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję - i Pat, i pozostalym. Wiesz, Pat, ja w ogóle nie jestem do końca przekonana co do tego fragmentu w nawiasie, dlatego trudno mi o dalsze eksperymentami z cięciami i zamianami tego fragmentu. Myślę, że wiersz musi się jeszcze trochę we mnie uleżeć :) Pozdrawiam ciepło -
kochany mężu - parafraza
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"Obiecuję I poranki i deszcz i wiosnę I żonkile i uśmiech" /Karilaja/ on jej żonkile. w deszczu stał więc chyba ogólnie wypadło słabo. ledwie co zgięła rzęsy żeby naprostować jego obraz. nie założył markowych spodni i tyłek nosił dość przeciętny. przed sklepem smarkacz prosił cierpliwie o dwa złote (nie miał. kwiaty pochłonęły resztkę oszczędności. to raczej zły bilans ponieważ wypada odłożyć na później słowa gumy papierosy setki szczęśliwe miny i zapewnienia) w dodatku cholerny parasol nie chciał się rozłożyć prychnęła tylko na skrzętnie przyczepione (okazja wymagała) do jego palców niebo. sprawiedliwie rozdzierając na pół sfinksburgera poszła tam gdzie zazwyczaj trendowe dziewczyny szukają romantycznie obdarzonych przez naturę i sitibanki chłopców -
jesiennie
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
- w sensie...? -
jesiennie
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
już lecę, już gnam... -
jesiennie
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
gdzie ty się w ogóle podziewasz jakby ci pogody do ramion przyrosły poprzetykały się rdzawym mchem na swoje szczęście nie odbierasz telefonu mogłabym cię z pewnością celnie namierzyć w twoich obrzeżach, wypłoszyć w kompletnie nieznane uwolnić bym mogła od znajomych okolic i siebie aż źle byłoby wracać zapomnianą reglową ścieżką już zmysły obostrzam na taką wyprawę -
przypadkiem
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rozumiem. Zastanowię się jeszcze, ponoszę tekst w sobie, zobaczymy, co się z tego, że tak powiem, urodzi. -
przypadkiem
Iza Smolarek odpowiedział(a) na Iza Smolarek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dobrze, ale dlaczego akurat te...? Dlaczego nie brzmią?