Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mariusz Polakowski

Użytkownicy
  • Postów

    184
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Mariusz Polakowski

  1. W takim razie całuję rączki.
  2. Dziękuję uprzejmie. A więc jak się chce, to można! Teraz rozumiem wszystko i pozostaję z szacunkiem. PS. Nigdy nikomu na tych stronach nie narzuciłem INTERPRETACJI własnego wiersza. Zwłaszcza, że interpretacji nie uważam za rzecz istotną. O wiele ciekawsze (jeśli nie ważniejsze) jest to, co się dzieje w czytelniku, a przy czytaniu odczytelniczego komentarza - we mnie. Pozdrawiam.
  3. "Szanowni Państwo" to do nas, Koledzy i Koleżanki Komentatorzy! Wreszcie ktoś NAS docenił. Co dwie głowy to nie jedna. W jedności siła! "Ścieg" stał się myszą (autor się nie gniewa), która urodziła górę. No i oby tak dalej, a osiągniemy wiele! Naprzód! Naprzód! Pójdź z nami, Ivo. "Ivo, przyjacielu!", chciałoby się zakrzyknąć, gdyby nie to, że widzimy się (czytamy się?) pierwszy raz w tym krótkim życiu. Pozdrawiam Wszystkich.
  4. Cytat, Joanna_W. napisał(a): Ścieg gęsty, bogaty, zawiły, wyrafinowany. Ogromnie mi się podoba. Aby powstała koronka potrzeba wzoru, ten tutaj oryginalny. Można posługiwać się swoistą ściągą półsłupków, oczek , etc., ale dzierganie zgodnie z (wyssaną z czym/ z czego?; z mlekiem matki/ z palaca) inwencją twórczą może przynieść sztukę niespotykaną. Podziwiam całość za odwagę. A. Pani Joanno, dziękuję za komentarz, który nareszcie coś wnosi do własnego przedmiotu. Sam nie patrzyłem na tekst jak na koronkę. Ja widziałem tylko tę suknię, która nie zasłania. Tymczasem, jak się zdaje, zostałem koronczarką. Sam nigdy żadnej nie spotkałem, ale moja żona uprawia haft. I bardzo lubię patrzeć, jak dźga tą igiełką raz za razem lnianą szmatkę. Czas stoi za oknem. Przez chwilę... Pozdrawiam i się cieszę. MP
  5. Istotnie, Panie Witoldzie, komentatorska nasza brać popadła (choć wdzięcznie) w dygresje. A więc wracając do rzeczy: nie wiem, co Pana brzydzi w tekście, a bardzo chciałbym wiedzieć. Proszę mi dać szansę i dookreslić w wolnej chwili. Zamierzonym efektem jest przekazanie Panu radości poczęcia człowieka. Zrozumiałe więcSubiektywnie jest zawsze. Pozdrawiam.
  6. Pani Ewo, nie wiem, co mam Pani odpowiedzieć. Nie rozumiem uwagi. Proszę mi pomóc... Pozdrawiam.
  7. Szanowny Tommy, zgadzam się z tobą co do joty. Obliczenia to domena matematyki. Erotykę lepiej zgłębiać organoleptycznie. Jeśli jednak rytmizujemy swój wiersz, to musimy wiedzieć cokolwiek na temat rytmu. A rytm to liczby i proporcje czasu, nic więcej. A więc matematyka. Zdawało ci się kiedyś, że słuchasz wiersza jak muzyki? Bo mnie bardzo często. Otóż każdy muzyk ci powie, że muzyka to najbardziej matematyczna ze sztuk. Także liczenie w sztuce, w poezji to nic złego. Ja liczę głównie na ruch czytelnika. Za Twój ruch dziękuję. Myślę, że gramy po tej samej stronie planszy. MP
  8. Panie Romanie, Zgadzam się, że czasem należy przystanąć i posłuchać. Oto uwaga godna moderatora! Mam głęboką nadzieję, że Pan Adam Szadkowski przyjmie ją w zmodyfikowanej wersji: „przystanąć i poczytać” (przepraszam za ten wtręt nie pod Pańskim adresem, ale myślę, że skoro Pan wypowiada się w swoim komentarzu po trosze za Pana Adama, to ja mogę przekazać mu jeszcze parę słów za Pana pośrednictwem ;)). „Prawa dla wszystkich równe i taryfa ta sama” – o niczym innym nie marzę, w sieci i w realu. O moderatorze nie myślę, jak o cieciu. Chodziło mi tylko o to, by jego wypowiedzi przypominały tę Pańską (uwagi, rady, podpowiedzi), a nie tę Pana Adama (cios między oczy i finał). Nie chcę by moderator był gorszy od innych, niemy, tylko żeby był lepszy, żeby miał większą klasę od nich. Jeśli chodzi o łamanie mi życia, to ironizowałem oczywiście. Żeby ktoś złamał mi życie, to musielibyśmy być chyba parą, a ja parę już mam. Mój tekst o polonistce i fonologii istotnie jest porównywalny w aspekcie sensu i argumentów z komentarzem Pana Adama do „Ściegu”. Ergo: jest zbyt jadowity. Moja wina. Bronić się mogę tylko słowami Pisma „Nie szukaj drzazgi w oku bliźniego, nie widząc belki w swoim”. Otóż sam jestem... polonistą. A mimo to, a może właśnie dlatego ironizuję na temat tej profesji. Myślę, że Pan, kolejny polonista w nasyzm gronie, znający polonistów i polonistki od podszewski, zrozumie mnie przy odrobinie dobrej woli. Podobnie myślałem, kiedy mówiłem „Koledzy i Koleżanki Komentatorzy, kruszyciele kopii, operatorzy sztyletów, arkebuzerzy socrealizmu”. Wszak sam jestem komentatorem, więc wszystkie przygany i mnie jakoś dotyczą. Tym samym nie uważam, by określenie „zupełne dno” było porównywalne z jakimkolwiek moim. „Niewydyskutowany”, pisze Pan, to nie zarzut. Ja sens tych słów czytam zupełnie odwrotnie. Ale nie poczuwam się do winy. Ten portal jest po to, żeby dyskutować o poezji. Prawda, że czasami (vide: bieżący komentarz) trzeba cenny czas przeznaczać na rozplątywanie nieprzyjemnych sytuacji, nie mających z poezją nic wspólnego, a wynikłych z gorącej polemiki. Ale cóż... zmieniajmy to po prostu. Dyskutując dalej. Pozdrawiam, dołączając się do Pańskiego apelu o podniesienie poziomu dyskusji nieco ponad „zupełne dno”. Avanti!
  9. Proszę o wybaczenie, Pani Ewo! Dla mnie twórczość to nie przymus, ani próba zaistnienia dla innych (bo ja istnieję - dowiodłem to sobie lepiej niż Kartezjusz), ale prosta i czysta radość, satysfakcja. Tak piszę, tak czytam, tak komentuję (chyba, że nie sposób znaleźć żadnych pozytywów w utworze, wtedy przepraszam ale sorry) i tak pragnę prowadzić dyskusję. Nie chcę tłumaczyć wszystkim, jak się czyta wiersze. Podzieliłem się tylko refleksją, że w wierszu zawsze jest o jedną tajemnicę więcej. Tę w moim wierszu - odsłoniłem. Może nie jest ona tajemnicą tajemnic, ale zawsze cóś. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że siedzi tu banda debili. Wręcz przeciwnie - to miłe towarzystwo. Przy pewnym wysiłku z mojej strony dające się wciągać w żywą (nareszcie!) dyskusję o PRZYJEMNOŚCI (przyjemności, do czorta!) obcowania z literaturą. Dyskusje poetów i filozofów obdywały się niegdyś przy baranim udźcu, owczym serze i dzbanie wina. Spróbujmy coś z tego zachować... Rozumiem jednocześnie, że my wszyscy jesteśmy poeci, a więc zawzwyczaj w większym stężeniu występuje u nas poczucie własnego honoru (oby w parze z poczuciem humoru), mitomania, megalomania, strach przed niską samooceną. I we mnie też to jest. Ja staram się jakoś z tym sobie radzić. Np. dyskutując z Kolegami i Koleżankami Komentatorami. I zaprawdę, jeśli cięty jest mój język, to oczekuję takiejż (czy to po polsku?) odpowiedzi. Można się od niej jakoś odbić, nie dać umrzeć dyskusji. Takie ucięcie sprawy - "no, stary, ja widzę, że masz nas za debili" mnie nie satysfakcjonuje. Zwłaszcza, że opiera się, jak już wyłuszczyłem wyżej, na błędnych przesłankach. Pozdrawiam gorąco i życzę sukcesów. MP
  10. Czytaj dużo więcej niż piszesz. I tylko najlepsze rzeczy. Nie ważne, czy klasykę, czy współczesność, naszych poetów, czy obcych. Czytaj, a odnajdziesz język, którym będziesz mógł opowiadać. Bo na razie widac tylko chęć opowieści. Rzecz to cenna. Powodzenia życzę. MP
  11. Niestety, jestem dziś w tak dobrym humorze, że nie potrafię znaleźć słów odpowiednich do sklecenia riposty równie zjadliwej jak atak Waszeci. Odpowiem więc spokojnie, idąc po tych samych tropach... Żeby aż dno, to nie powiedziałbym. Być może brak dobrej woli lubo chandra pchnęła Pana ku takim kategoriom. Zaprawdę, pochopność sądu zadziwiająca u moderatora. Jak tak można, Mój Panie? To może złamać mi życie. Co do sloganów (czytam slogan jako "obiegowe hasło") nie znalazłem żadnego. Ze zwyczajowych zwrotów (naprawdę się starałem) są trzy: jak przez mgłę, pracować w pocie czoła i zielone światło. Poza tym wszystko nowe jak z fabryki. "Pogrupowane w wersy" - przyjmuję jako oręż przeciw oskarżeniom o prozę. "Bania tłumaczenia"? - ponownie zaskoczony jestem brakiem taktu. Toć Wasze powinieneś świecić nam jak jutrzenka. Co powie młodzież "widząc, że ci, co innym mają dać przykłady, z łowów przynoszą tylko poswarki i zwady" (że zacytuję mistrza Adama). Jeśli jednak komuś przynosi to radość, to nie można przestawać - z tym się zgadzam w zupełności. Ciągła i udana aktywność na niwie tego, co przyjemne (dajmy na to: ars litera, a zwłaszcza ars amandi) chroni przed frustracją, wysysa z nas jady i pochopne sądy, a wtłacza radość, trzeźwośc i rozsądek. "Siadamy i piszemy dużą ilość słów. Piękne wzornictwo i zakręcenia. Taka duża bzdura wychodzi. Ale jesteśmy szczęśliwi." - definicja baroku albo grafomanii. Ja stylizowałem na barok. Cieszę się, że udanie. Pozdrawiam i mam nadzieję na życzliwsze oko kolegi moderatora/komentatora. Adieu!
  12. Zgadzam się z każdym słowem Pańskiego wywodu. Trafił Pan w sedno i jakże trafnie ocenił mój utwór. I to przy pierwszym zetknięciu się z materią słowa. Niektórym komentatorom dojście do takich wniosków zajmie zapewne całe lata, a czytać będą musieli ten utwór po wielokroć, nie dosypiając nocy. Tak, drodzy komentatorzy! Odtąd będę dawał odpór atakom z uporem kolegi Oyeya. A każdy, kto stanie przy mym boku, będzie mi drogi jak brat. Amen.
  13. W takim razie mi przykro, że kolana nie ucierpiały. W przyszłości będę się starał wywrzeć większe wrażenie na Paniach!
  14. Nie miało być za dużo. Ale miało być dużo. Współczynnik "za" zależy więc pewnie od gustu. Myślę, że arras to dobre porównanie. Tyle, że arras utkany w jedną chwilę. Cud poczęcia. Arras żywej tkanki. Dywan duszy. Ścieg krwi. Cieszę się, że kolana nie ucierpiały zbytnio, tak samo jak cieszę się z poruszenia Twoich myśli przez chwilę. Pozdrawiam serdecznie. MP
  15. Panie Marku! Zapewne nikt z nas nie jest autorytetem. Co do "sporu o prozę", to odsyłam do mojej odpowiedzi na komentarz Pani Ewy Kołodyńskiej. Równie serdecznie pozdrawiam. Mam nadzieję znaleźc troche czasu w przyszłości na rewanż, rewizytę na Pana stronach i rekomentarz. MP
  16. Oho! Koledzy i koleżanki komentatorzy. Kruszyciele kopii, operatorzy sztyletów, arkebuzerzy socrealizmu! Znowu proza? Któryż to już raz mnie o nia posądzacie? Widzę, że muszę stawić opór tak zdecydowany, jak kolega Oyey w sławnych swoich potyczkach na smierć i życie (choć w dużo gorszej sprawie)! A więc do rzeczy. W poezji jak w życiu. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... stopy. Trzeba liczyć, liczyć. Patrzeć na stopy i liczyć. Pilnować metrum. Liczyć zestroje, takty. Szukać rytmu. Rymować - jeśli nie słowa, to sensy. O nie! To nie proza! To poema czyste jak łza. By Wam ułatwić zadanie, spróbójmy rzecz całą przedstawić tak: Ścieg I znowu ciepło w parze z przypomnieniem, wzlot gęsiej skórki, znów nagła gorączka w podbrzuszu i zarazem tuż pod ciepłą korą pamięci, jak przez mgłę, jak Jasna Polana o świcie, gdy granica chłonie kontrabandę, raz za razem unosząc zwodzoną spódnicę, brabanckie koronczarki oblizują pot. Myśl-terrorystka, słona wata w usta, różowy piasek w oczy, zwilgłe nozdrza, deszczowe chmury zajeżdżają drogę, dalej pojechać kochanie nie mogę, stańmy tu znowu, jak ostatnim razem, nie dodawajmy gazu, ruńmy w runo, brabanckie koronczarki oblizują pot. Koronczarki pracują w pocie czoła, jutro suknia-niespodzianka, ta o rzadkich oczkach, subtelnie głośnych, bym mógł tropić pieprzyk i z dobrym skutkiem wchodzić w słoną wilgoć drogiego podkolanka oraz antyłokcia, stać się zausznikiem, narzutką, podnóżkiem, brabanckie koronczarki oblizują pot. Więc jutro jutro, ale teraz teraz pozwól się z sukien dzisiejszych rozbierać, brabanckie kobiety mają zręczne palce, obgadują nas przy tym, słyszysz? mylą drogi, tkają tkają sądząc, że to ślubny pancerz, nowa kropla dynda pod ruchliwym okiem, brabanckie koronczarki oblizują łzę. Więc jutro fakty, a dziś obietnica, zielone światło, po falstarcie dłoni sygnał do startu lotnej premii bioder, gęsia skórka? porasta na pomarańczowej, a suknia? - jeśli już zaprzątać ręce, to tkać nowiutkie istnienie - mówisz i jak brabanckie koronczarki zmieniasz nagle ścieg. I jak? Poema?
  17. Dzięki, Panie Romanie, za kilka słów mimo braku czasu. Wiem, wiem, jest miejscami szorstkawo. Ale jest też gdzieniegdzie ślizgawo i ciepławo. Jak w życiu, jak w miłości. Opinią o środku jestem zaskoczony. Nie miałem patentu na uniknięcie dlużyzn, nie chcąc jednocześnie skracać tego wiersza. Może się jednak udało... Od lotnej premii bioder napięcie istotnie spada (choć szkoda), bo lotna premia to kulminacja. Po niej już tylko zmęczenie, leżenie bez ruchu, w przytuleniu, sen (w końcu to erotyk w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu). Nowiutkie istnienie jest istotnie wdzięczne. Ma 9 miesięcy i bardzo je kocham. To najważniejszy moment tego wiersza. Dzięki niemu zmienia się ścieg. I już nie obiecanki-cacanki, sukienki, koraliki, kuszenie świecidełkami, ale pragnienie poczęcia nowego, pięknego człowieka pcha kochanków ku sobie. Koronczarki tkają tkają przez cały czas. I nawet nie spodziewają się, że coś tak pięknego uda im się utkać. Bez nowiutkiego istnienia praca koronczarek i praca kochanków to banał. Wcześniej czy później - to banał... Co do piwa, to jako członek Towarzystwa Przyjaciół Dobrego Wojaka Szwejka (Marszbatalion Warszawski) mogę tylko przyklasnąć pomysłowi dyskusji napędzanej półlitrem pilznera. Jakże bym chciał teraz dzierzyć go w swej dłoni! Pozdrawiam. MP
  18. I znowu ciepło w parze z przypomnieniem, wzlot gęsiej skórki, znów nagła gorączka w podbrzuszu i zarazem tuż pod ciepłą korą pamięci, jak przez mgłę, jak Jasna Polana o świcie, gdy granica chłonie kontrabandę, raz za razem unosząc zwodzoną spódnicę, brabanckie koronczarki oblizują pot. Myśl-terrorystka, słona wata w usta, różowy piasek w oczy, zwilgłe nozdrza, deszczowe chmury zajeżdżają drogę, dalej pojechać kochanie nie mogę, stańmy tu znowu, jak ostatnim razem, nie dodawajmy gazu, ruńmy w runo, brabanckie koronczarki oblizują pot. Koronczarki pracują w pocie czoła, jutro suknia-niespodzianka, ta o rzadkich oczkach, subtelnie głośnych, bym mógł tropić pieprzyk i z dobrym skutkiem wchodzić w słoną wilgoć drogiego podkolanka oraz antyłokcia, stać się zausznikiem, narzutką, podnóżkiem, brabanckie koronczarki oblizują pot. Więc jutro jutro, ale teraz teraz pozwól się z sukien dzisiejszych rozbierać, brabanckie kobiety mają zręczne palce, obgadują nas przy tym, słyszysz? mylą drogi, tkają tkają sądząc, że to ślubny pancerz, nowa kropla dynda pod ruchliwym okiem, brabanckie koronczarki oblizują łzę. Więc jutro fakty, a dziś obietnica, zielone światło, po falstarcie dłoni sygnał do startu lotnej premii bioder, gęsia skórka? porasta na pomarańczowej, a suknia? - jeśli już zaprzątać ręce, to tkać nowiutkie istnienie - mówisz i jak brabanckie koronczarki zmieniasz nagle ścieg.
  19. Zamknięcie na poezję u ludu nie jest niczym przerażającym. Lud ogląda sobie tivi i dividi, słucha hajfi i jest ekstra. Na ch...j mu poezja. Świat minus poezja to plus minus to samo. Zamknięcie na poezję u autorów/komentatorów www.poezja to rzecz już zupełnie inna. Może nie przeraża, nie śmieszy, ale przede wszystkim wywołuje u mnie ogromne zdziwienie. Dlaczego mówię to akurat w tym miejscu? Zaraz wyjaśnię. Wbrew pozorom jest to komentarz do "podniebnego wycia..." Chociaż mógłbym umieścić go pod wieloma innymi (dużo lepszymi) Pana wierszami, Mr Jagodziński. Ale wybrałem "wycie" właśnie dlatego, że jest słabsze. A mimo to i tak wystaje przed szereg publikowanych bezlitośnie na tym portalu wierszy. Jest słabszy, a oferuje dawkę wyobraźni, humoru (co, nie wolno?), zdrowego (wbrew pozorom) rozsądku, dystansu, ironii, świeżości, przygody ze słowem. Oferuje dotarcie do sensu poezji na wiele róznych sposobów w jednej chwili. Oferuje przyjemność czytania. Pokazuje kilka aspektów poezji z miliona tych czekających na pokazanie. Tymczasem jedyna uwaga, na jaką stać komentatorów portalu po tej przygodzie, jaką Pan serwuje, Mr Jagodziński, to mało subtelna uwaga, że wiersz jest za dlugi (czytaj: nie jest wierszem, co już Panu zarzucano na tych stronach). Ja niestety też nie będę się rozpisywał na temat samego wiersza, bo i tak mnie tu gonią koledzy i koleżanki za zbyt długie komentarze. Powtórzę jeszcze tylko raz - jestem przy każdej wizycie tu złożonej porażony brakiem swobody w obcowaniu z poezją (to nie zarzut, to wyraz troski). Czasem odnoszę wrażenie, że nie da się usatysfakcjonować naszych komentatorów, jeśli nie napisze się napuszonego wierszyka o zdradzonej miłości, w którym chlupie deszcz na przemian ze łzami. Mało przebija się utworów świeżych (ergo: smacznych i zdrowych). Poza tym ciężko nawiązać niebanalną dyskusję z kimś oprócz komentatorów (chociaż mogę się pochwalić, że mnie się kilka razy udało), a gdzie powinno się szukać dyskutantów, jak nie tutaj... Wracając do "wycia" - jest owszem, niedopracowane. Nie za długie (bo to żadne kryterium). Nawet nie przeładowane. Chodzi naprawdę o szczegóły. O małe kamienie, które trzeba uprzątnąć spod kół, żeby się ten wiersz naprawdę gładko toczył. Mimo to jednej rzeczy nie da się tu ukryć - jest to profesjonalna literatura. To nie grzech wiedzieć jak napisać to, co się chce napisać. To nie zaprzecza natchnieniu. Zresztą natchnienie jest tylko dość głupawym (patrząc z dystansu) stanem umysłu, który produkuje dość niewybredne myśli. Natchnienie to nie wiersz. Natchnienie trzeba zatrudnić, żeby powstał wiersz. Ale trzeba też zatrudnić swój intelekt, wyobraźnię, zdolnośc kojarzenia, medialność, osobowość, poczucie humoru, historię życia. Co jeszcze? Wszystko! Rozmowy z ludźmi, czytanie niusów, oglądanie videoklipów, jazdę tramwajem, spacer z psem, etykietę kremu do opalania i słomkowy kapelusz (to akurat znam z własnego doświadczenia). Bo poezja to życie, a nie jakies pierdy w literacki stołek. Mogłem wysłać Panu ten komentarz na PW, ale chciałem, żeby Pana wiersz wrócił na chwilę na szczyt listy ostatnich wpisów. Pozdrawiam i dziękuję za wymuszenie u mnie bezinteresownej radości czytania. Mariusz Polakowski
  20. Podoba mi się wiersz. Jednak to, co zrobił z Pani wierszem Pan Mirosław, podoba mi się tak samo. Powód: Pani myśl ciekawa, obraz sugestywny, jakaś cząstka mądrości w tym wszystkim, ale... forma niedopracowana. Natknęła się Pani na ładną myśl/obraz, kórą Pani zapisała i... natychmiast porzuciła (na tej plaży?). Nie poszła Pani "za ciosem", nie zwiększyła mocy obrazu. Szkoda. Za to tytuł się udał. Mnie się kojarzy tyleż z plażą, co z Marsem. Z czasem też, z nietrwałością rzeczy. Można się z niego odbić w różne strony. Czy nie miała Pani ochoty pójść za podobną myślą i zdać relację z tego spaceru? Może zresztą już w kolejnym wierszu... Pozdrawiam, Mariusz Polakowski
  21. Przekaz dość jasny. Od tytułu ("obojętność" - czy dobrze tłumaczę?) po puentę. Podoba mi się zderzenie marzeń zamkniętych w umyśle z jakimś takim fatalizmem, z tym leniwym absolutem, który swoją postawą zaprzecza sensowi marzeń. Nie podobają mi się klisze: serce z żalu na pół złamane, okruchy życia, smutne twarze w biegu, beton i mrowisko. Nie potrafię Ciebie wypatrzyć zza tych bezpiecznych skojarzeń. To raczej syntezy metafor, obiegowych skojarzeń, takie pop-metafory zamiast świeżych przenośni. Gdzie mogę znaleźć to, co naprawdę myślisz o tym nakreślonym przez Ciebie obrazie? Gdzie wymuszenie mojego zaangażowania w sprawę? Będę w tym wierszu jeszcze tylko chwilę. Jeśli będę do niego powracał myślami, to głównie dzięki "okruchom (...) rozsypanym nad morzem". Ten obraz już prawie mi coś mówił, już otwierał usta i nagle - klisze klisze klisze. Pozdrawiam. Mam nadzieję przeczytać coś jeszcze. Coś jeszcze skomentować. I być nieznośny. Ale to krytyka życzliwa. MP
  22. Nic mi na ten temat nie wiadomo. Natomiast domyślam się, że nigdy nie miała Pani okazji natknąć się na stadko dziczych wrachlaczków wybiegających nagle z zagajnika na leśną ścieżkę. Widok zaskakujący i rozczulający jednocześnie. W takim momencie przestaje rozumieć się wielbicieli polowań. Myślę, że czytając ten ustęp stanęła Pani przed oczami raczej scenka rodem z wiejskiej chlewni, a nie rozbrykane dziczki na łonie natury. W ten sposób tłumaczę sobie Pani reakcję (choć nie mam też nic przeciwko chlewniom i warchlakom ras chodowlanych). Bardzo jestem ciekaw, czy mam rację. A może istotnie popełniłem nietakt? Proszę mi pomóc i napisać coś jeszcze od siebie. Pozdrawiam z głębi zagajnika. MP
  23. No tak, akt stworzenia przypisany jest Bogu. Jeno co to za bóg? Jahwe Stworzyciel, czy pierwotny Eros? A może któryś z mroczniejszych i starszych bogów? Mnie do napisania tego wiersza popchnął impuls nie teologiczny, ale czysto erotyczny lub lepiej - seksualny; popęd, który nim został zaspokojony, zdąrzył wywołać wizję czysto religijną. I jest to chyba jednak raczej ta mroczna, pierwotna religia, wiara w koniecznośc istnienia Stwórcy, niż teologiczna pewność co do jego atrybutów. A do tego wiara w NASZ WŁASNY akt stworzenia! W życiodajny potencjał naszej seksualności, a przede wszystkim MIŁOŚCI. Sposób na zapłodnienie naszych myśli stosowany przez "najstarszych bogów" jest prosty: pełnia księżyca, pełnia lata, pora godów, czy rui. Pierwotny cud stworzenia odbywa się ciągle. Wokół nas i w nas. Cud to... życie. Pozdrawiam. MP
  24. Owszem, może wydawać się to prozą. Proza (czy dokładniej: epika) to historia do opowiedzenia/usłyszenia. I można w tym wierszu widzieć historię... Jednak ja widzę tu obraz. I od razu urzekła mnie jego poetyckość (czy dokładniej: liryczność). To nie „proza życia”. To „proza śmierci”. Już to odwrócenie jest czysto liryczne. Jest to opowieść o człowieku, której bohaterem jest brak tego człowieka. Pozorna dosłowność jest tu na miejscu – służy prostocie opisu, przydaje powściągliwości żałobie, pozbawia czułość zbędnych epitetów. Ta dosłowność jest prosta, czysta i szczera, ale nie prostacka. Myślę, że „polot” w tej sytuacji ująłby obrazowi szczerości. Czysto liryczne są tu powtórzenia, podobne powidokom, fantomom istnień, które zostają krótko pod powieką, w pamięci. Np. palenie... Palenie zeschłych gałęzi ma sens. Palenie papierosa wynika z niemocy. Sens jednak zyskuje dopalone do końca życie – jeśli ma się nadzieję na ten Wieczny Płomień, Ogród Obiecany. Nadzieja to pogodzenie się z oczywistością umierania. Ktoś, kto co roku robi wiosenne porządki – uprząta martwą tkankę z ogrodu po kolejnym cyklu lata/zimy, życia/śmierci – widzi sens w przemijalności życia, następstwie pokoleń. Mówi spokojnie „kiedy mnie zabraknie...” Potrafi wyobrazić sobie świat bez siebie. Maliny, myślę, są też nie bez powodu. To strzęp rzeczywistości. To świadek obrony. Wykorzystam jego zeznania: maliny to świetny przykład odrodzenia, oczyszczenia i powrotu ładu po czasie chaosu. Maliny w ciągu roku sporo przyrastają. Między nimi bardzo dobrze czują się też chwasty, toteż po okresie wegetacji i zimowym uśpieniu „malinowy chruśniak” wygląda jak australijski busz. Jeśli Leśmian mógł się ukrywać z kochanką, to tylko w takim, nie pielonym chruśniaku. By jednak maliny mogły znowu owocować, należy wyrwać wszystkie chwasty i przyciąć większość odgałęzień samych malin. Tak oporządzony wiosną (najlepiej w marcu) chruśniaczek wygląda jak kompania wojska postawiona na baczność. Z ziemi sterczą wysokie kikutki, które za parę tygodni strzelą świeżą soczystą zielenią nowych pączków. Przepraszam za ten wykład z agronomii. Chciałem udowodnić sens tego obrazu. Obrazu, który od pierwszej chwili przemawia. Nie jest to historia wiosennych porządków, ale opowieść o ogrodniku (czytaj: sprawcy ładu), którego zabrakło. Zawarta w tytule informacja o ojcu, uściśla ten przekaz: zabrakło sprawcy ładu W ŻYCIU. Któż teraz będzie potrafił sprawić, by martwy ogród stał się na powrót Rajem, życie zyskało znów sens, nadzieja sprowadziła spokój? Nie to nie proza. To liryka. To epitafium. To tren. Pozdrawiam. MP
  25. (Żonie) wszystko cokolwiek powstało jest z tego pierwszego piękna nawet matematycznie sterczące piersi piramid nawet w ciepłym powietrzu drżące kopuły meczetów nawet katedry leżące z rozrzuconymi rękami wszystko cokolwiek powstało jest z tego pierwszego piękna gdy nagle sutek jak warchlak wybiega z lasu koronek kiedy zbyt szybka ręka ląduje na nim jak motyl by teraz stać się dla niego zwiastunem gorącej nagonki wszystko cokolwiek powstało jest z tego pierwszego piękna z dotyku jednego Ojca co zgubił tu kształt nie słowo kiedy jak motyl dotknął palcem podbrzusza nie czoła by posiąść nas pod postacią płodnego złotego deszczu kropli słońca na karku - sposobem najstarszych bogów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...