dopadło mnie lato w głębokim śnie, o północy czytałem Johna; wtedy
gdy jedliśmy fasolkę za 38p., sałatkę colesław i zasypialiśmy
szybko, jak zesztywniałe kury po całonocnym dziobaniu. byłem
jak tamta rudera z costin street, byłem tobą i wszystko było ok. muszę w zupełnej ciemności przeprowadzić nadzwyczaj
subtelne operacje na mojej głowie. włókna myślników - wiersze!
gadaliśmy głównie o sobie i o tym, że trzeba wymienić firanki –
najlepiej niech mama przyśle w paczce razem z fajkami.
nie wymyślimy języka, żadnych nowych pozycji, sex to kropka
nad ż.
błyszczy lampion ognia, miasto gniewnie wtapia się
w powłoczkę lądu. pamiętam każdą sekundę w falochronie
łóżka. i jak mam teraz wydobyć z pamięci
zużytą scenografię?
okazało się, że nasz świat miał pięć wymiarów –
trzeba było naciągać fakty, kręcić podbiegunowe kółka. i ta choroba
była jak jazz w klubie na bocznej uliczce, i rozprzestrzeniała się;
pomyśl, z tej perspektywy jesteśmy bez wyjścia.