byliśmy głupcami
myśląc że nie poniesiemy konsekwencji
świt zapłakał nad nami
księżyc magnetycznie iskrząc tęsknił
(dzień zamilkł)
byliśmy głupcami
zrywając gwiazdy z grzesznego nieba
północ witała nas czułymi słowami
wschód słońca zmysłowo śpiewał
(zmierzch zranił)
byliśmy głupcami
nie powstrzymując namiętności
graliśmy całymi nocami
w grę z odrobiną miłości
jesteś odległy jak księżyc
lecz każdej nocy
zjawiasz się w mojej sypialni
sierpem rozcinasz halkę
bezwstydnie patrzysz na piersi
chcesz żebym rozłożyła nogi?
wbijam palce w pościel
zuchwale wisisz nade mną
więzisz swoim blaskiem
zostawiasz ze wschodem słońca
drżącą
niespiesznie idzie ulicą
budynki ponuro odbijają się w kałużach
drzewa ucichły
a ona szuka odpowiedzi
w stukocie obcasów
jest pewna melancholia
constans
rozrywanie na części
nici wskazującej drogę
wysupłuje miłość
ze splątanych kabli
instalacji elektrycznej
z przekroczonym terminem
przydatności do użycia
iskrzy tak że widać na drugim końcu miasta
w innym województwie
może nawet kontynencie
blask razi w oczy latarnie
wystawy sklepowe
choinki
nawet brylanty onieśmielone
odwracają wzrok