Moja wrażliwość to nie jest surówka z groszku,
Nie jest ugniataniem chleba przez wiejskie baby,
Marzeniem ptaka, ani też bajką o śpioszku,
Czy kontemplacją słowa lub kultem sylaby...
Moja wrażliwość stąpa granitową nogą,
Frunie żelaznym skrzydłem, po rozstajach nocy
Tam, gdzie syreni jazgot biegnie do pomocy,
Gdzie tłuczone w zaułkach szkło przejmuje trwogą...
To pożółkłe korytarze komisariatów,
Cele wiezień i chorych pokoje wariatów,
To skarga krzywdy, melin pijackie bełkoty,
Znamiona winy - krew, łzy, brud, zwłoki, wymioty…
A mimo tego jest i widzi, choć zranionym
Okiem kształty nieba i w nim cięciwę czasu
Czuje jej oddech na swym policzku splamionym
I trzyma się kierunku gwiezdnego kompasu...