Nad turkusowym morzem srebrne niebo kapie
jej obrazem w uściskach świtań i wieczorów,
długich jak zawis myśli na szorstkim pułapie
czasu bez miary, bólem spłowiałych kolorów.
Wspomnienie słone bryzą zawilgłą w spojrzeniu,
napowietrznym wód szumie kołyszą się czule.
Wracam do niej, jak pamięć w upartym ciążeniu
do zamazanych chwilą ciał w grzesznej szkatule.
Kawowy pocałunek w ust zakolu spływa
przez rubież piersi, tchnieniem lubieżnym dotyka,
kąsa jak żar żywiczny płomieniem łuczywa
w pętlicy ucha lśniącej w owalu kolczyka.
Rumiany lapis nieba goreje chmur wrzaskiem
wycieram mleko nocy z jej brzemiennej wargi.
razem ze słońcem, które pełnym światła brzaskiem,
wzburza ud spięte fale bez wolty i skargi.