pod świetlistą mgłą
nanizane
na cierniach głogu
dojrzewają pacierze
przydrożny Chrystus
na ścianie deszczu
puszcza w niepamięć
gorący
letni wiatr
w pyłku i drobinie
unosi się w powietrzu
gorzki zapach piołunu
i pikantny aromat
wieczności
gdzieś w miejscu
wykropkowanym
gwiazdami z nieba
ja jestem
w poetycznej drodze do wieczności
ostatni promień słońca
otula horyzont
aureolą
fraz nieoczywistych
a kiedy ona
zakłopotana
stała przed lustrem
ubrana
w tusz bezsennej nocy
on
z zakazem wstępu do Elizjum
przybrał perfekcyjny kamuflaż
w parasolowatej koronie dębu
i zaczekał
aż atmosfera
stanie się bardziej wampiryczna
dziś
w chmurach płynących purpurą
ostrzą sobie zęby
na przyszłość
a może
świata ludzkiego już nie ma
i przyszedł czas
dąć w trąby sądu ostatecznego
męczący płytki sen
przerywa odgłos pistoletowej palby
niczym pianie biblijnego koguta
po którym płaczę
i przytulam do piersi jak dziecko
maszynę singera
coś jakbym wyrósł
w ten labirynt nieoznakowanych ruin
a z dziur po wybitych zębach
przez wytrawnego ubeckiego prestidigitatora
wylała się szarzyzna przedświtu
przy samogonie i kartach
oddałem duszę siłom nieczystym
w akcie własności